padlina
: 13 lut 2024, 13:54
023.
padlina
Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci
{outfit}
Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci
{outfit}
Jedna z najbardziej podstawowych czynności organizmu - częstowanie się powietrzem. Pomimo tego, miał wrażenie, że wychodzi mu to tylko wtedy, kiedy przy okazji zaciąga się papierosem, dlatego palił więcej - kiedy nie miał pomiędzy wargami fajki, czuł, że brakuje mu jakiegoś atrybutu. Robił to bezwstydnie na łóżku w smutnym, ponurym, motelowym pokoju, otoczony swoimi rzeczami, które w popłochu powyciągał z tej jednej walizki, którą ojciec - który odwiedził Australię specjalnie na tę okoliczność - pozwolił mu ze sobą zabrać.
Kiedy się pakował, stał mu nad głową. Obserwował, jakie przedmioty wkłada do torby; niektóre negował, każąc mu je sobie oddać. Zrobił tak z laptopem i chciał zrobić też z telefonem (z chłodnym to nie jest twoje, to należy do mnie na ustach), ale w końcu oddał mu komórkę, jakby w przypływie ostatniego okruchu litości. Wujostwo stało w kuchni i szeptało między sobą w napięciu, a Klaus czuł, że przeżywa właśnie najbardziej uwłaczające chwile w całym swoim życiu. Myślał, że Adalbert bardziej zażarcie będzie przekonywał go do powrotu do Niemiec - ale on wspomniał o tym jeszcze tylko raz. Widać było, że kieruje nim głównie złość. Być może cieszył się, że wreszcie pozbywa się uporczywego problemu, który nękał go przez ostatnie dwadzieścia lat.
A Klaus w ciągu tych dłużących się kwadransów starał się tylko nie płakać. Nie myśleć o tym, co z nim będzie, dokąd pójdzie, gdzie się podzieje, skoro nie miał już Saula. Zawsze był Amo - Amo, który wspierał go tak bardzo jak nikt inny, ale przecież pójście do niego z n o w u nie wchodziło w grę. Werner czuł się jak problem. Nie chciał znowu być problemem także dla niego. Bezpieczniej było wycofać się na jakiś czas - aż stanie na nogi. Bo stanie, prawda?
Miał ze sobą niecałe dwieście dolarów. To nie było tak źle - wystarczy na opłacenie kilku nocy w motelu, a potem... potem będzie kombinował. Nie był nauczony oszczędzania, a jedynego przedsmaku samodzielnego życia doświadczył z Monroem - a to i tak nie było w pełni samodzielne, bo przecież na jego konto wciąż wpływały ojcowskie środki. Teraz Adalbert zamknął mu nawet konto. Bał się, co byłoby, gdyby wiedział, że ostały się u niego te dwie stówy w gotówce. Zabrałby je? Dawniej powiedziałby, że nie, ale surowość, z jaką Werner Senior kazał odkładać mu z powrotem na półkę co bardziej wartościowe rzeczy, kazała mu myśleć, że był to prawdopodobny scenariusz.
Tak skończył na tym łóżku - pod ścianą postawił jeden z mniejszych gabarytowo obrazów matki, który niemal wyszarpał ojcu. Chociaż tyle pozwolił mu zabrać.
Wciąż jeszcze udawał, że to wszystko tymczasowe. Że Adalbert zadzwoni do niego w końcu i powie, że wystarczy, że ma wracać do wujostwa i się nie wygłupiać, i zachowywać wreszcie normalnie. Sam nie odważyłby się błagać o przyjęcie z powrotem, ale potrzebny był mu rozpaczliwie jakikolwiek gest wystosowany w jego stronę przez ojca - jakaś forma przebaczenia; coś, co dałoby mu do zrozumienia, że jednak nie był dla niego jedynie upadłą wizytówką firmy, która zawaliła swoją rolę. Ślad miłości.
Bo znowu czuł się niekochany. Porzucony. Zostawiony. Zepsuł w ostatnim czasie tyle rzeczy, że zaczynał już szczerze wątpić w to czy był zdolny do czegokolwiek innego niż obracanie wszystkiego w ruinę. Miał wrażenie, że na przestrzeni ostatnich dni skurczył się jeszcze bardziej; że mógł nosić wciąż swoje lniane koszule i wypsikać do końca flakonik perfum, ale w gruncie rzeczy trąciło od niego wewnętrzną zgnilizną z nutą taniości motelowej pościeli.
Podnosił się tylko po to, żeby obtańczyć się w Shadow, wypić za dużo (nie było go na to stać, ale przecież ten koncept wciąż zdawał mu się abstrakcyjny), obciągnąć komuś w toaletowej kabinie. Zapominał o jedzeniu. Zawsze o nim zapominał, ale do niedawna miał stale kogoś, kto podsunąłby mu je pod nos. Kiedy musiał zadbać o tę kwestię sam, okazywał się nagle całkiem nieporadny. Zresztą - czegokolwiek nie próbowałby przełknąć, kończyło się to wymiotami. Może jego przeznaczeniem było zwyczajnie zdechnięcie z głodu w tym cuchnącym i dusznym od letniego ciepła, wpływającego przez okno, pokoju.
Teraz też wychodził właśnie po to. Choć godzina wskazywała raczej późne popołudnie niż wieczór, on miał już plan wstąpić najpierw do jakiegoś baru, żeby wstawić się chociaż trochę. Z nieodłącznym papierosem w usta, wykręcał właśnie z bramy motelu na chodnik, aż wtedy dostrzegł ją.
Wzdrygnął się jak oparzony i w popłochu odwrócił w stronę przeciwną do tej, z której nadchodziła. Nadzieja, że go nie dostrzegła była naiwna - zdążyła zbliżyć się już na tyle, że niemożliwym było, żeby go nie poznała, nawet jeśli przypominał raczej cień samego siebie niż faktycznego człowieka. Choć zaczął odchodzić pospiesznie, chcąc jej umknąć, perfumy ciotki Amandy docierały już do jego nosa. W końcu zatrzymał się, dostrzegłszy, że ucieczka nie miała najmniejszego sensu.
Amanda Finley