tell me, is there any wonder about where we stand?
: 04 lut 2024, 21:46
Turnus wypoczynkowy Galahada w mieszkaniu Callie miał sporo plusów.
Przede wszystkim noce stały się znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze, nawet wtedy kiedy chciała go udusić poduszką za chrapanie, a kopnąć też nie bardzo mogła - i tak nie czuł! Ciepło męskiego ciała, seria buziaków na dobranoc czy objęcia silnych ramion wynagradzały niedogodności. Budziła się wypoczęta pierwszy raz od dawna, lubiła wspólne śniadania i brak stresu o to co z nim - co gdyby się źle czuł, a jej nie byłoby na miejscu i nawet by nie wiedziała? Nie musiała się tym martwić.
Kilkutygodniowy już pobyt miał też minusy, zgodnie z oczekiwaniami. Nie mogła na przykład w randomowej chwili wstać i wyjść bez mówienia czegokolwiek.
Jako mieszkająca sama singielka mogła robić co chciała, kiedy chciała, a na smsa odpisać kilka godzin później po załatwieniu swoich spraw. Mieszkająca z nie-ale-może-partnerem Callie miała do wyboru: lekkim tonem powiedzieć że idzie i dokąd idzie, lub zaczekać aż padnie pytanie i wówczas na nie odpowiedzieć. Obie opcje stanowiły jednak sytuację, w której Carter chcąc-nie-chcąc musiała się tłumaczyć z każdego ruchu, z planów dnia, z towarzystwa, z godziny powrotu do domu… Z rzeczy, których przebywający u siostry Harrington nie widział, a zatem nie dopytywał.
Trudniejsze było też ukrywanie, że źle się czuła. A chciała to ukrywać bardziej niż dotychczas, bo priorytetem był stan zdrowia mężczyzny i zamierzała jego rehabilitacji poświęcić całą uwagę. Udało jej się nie skłamać, a fartem zataić pierwszy dożylny wlew chemii - Galahad spędził dzień z rodziną, ze stęsknioną siostrzenicą, co dawało Callie idealną okazję do kilkugodzinnych konwulsji na łazienkowych kafelkach. Bez widowni. Gdy wrócił, zupełnym przypadkiem już spała.
Zgodnie z decyzją obojga - sanatorium miało niczego między nimi nie zmieniać, nie przyspieszać. Dlatego temat walentynek był dla Callie jasny - żadnych planów, żadnych randek, zatrzymali się na 12%. Tylko co było adekwatne do tego poziomu? Udawanie że dzień nie istnieje - za mało; kolacja przy świecach - za dużo. Idealny kompromis chyba nie istniał, dlatego z pewną ulgą odczytała w grafiku swoje imię przy walentynkowej zmianie. To rozwiązywało sporą część problemu. Z rana zaś musiała wyjść i wróciła dopiero około południa.
— Spotkałam twoją rehabilitantkę na klatce — zawołała na przywitanie, gdzieś pomiędzy odstawianiem torby zakupów na kuchennym blacie a myciem rąk w łazience. — Bardzo cię chwaliła… — kontynuowała; przemilczała zgłaszane przez kobietę zmartwienie frustracją Harringtona, który pewnie gdzieś w salonie dochodził do siebie po horrorze ćwiczeń. Callie znalazła się obok i podała mu małą brązową kopertę.
Godziny rozmyśleń zakończyły się decyzją o kartce walentynkowej - ale koniecznie takiej bez kocham cię i innych romantycznych obiecuję być zawsze przy tobie albo na tobie. Usiadła gdzieś obok, czy to było krzesełko czy kanapa, nieważne. Prezentowi towarzyszył szeroki uśmiech niewiniątka, oczywiście. — Do ciebie. Wyjęłam ze skrzynki.
To nic, że nie było tam ani znaczka, ani adresu, ani nawet imienia. Przedstawienie musiało trwać.
Galahad Harrington
Przede wszystkim noce stały się znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze, nawet wtedy kiedy chciała go udusić poduszką za chrapanie, a kopnąć też nie bardzo mogła - i tak nie czuł! Ciepło męskiego ciała, seria buziaków na dobranoc czy objęcia silnych ramion wynagradzały niedogodności. Budziła się wypoczęta pierwszy raz od dawna, lubiła wspólne śniadania i brak stresu o to co z nim - co gdyby się źle czuł, a jej nie byłoby na miejscu i nawet by nie wiedziała? Nie musiała się tym martwić.
Kilkutygodniowy już pobyt miał też minusy, zgodnie z oczekiwaniami. Nie mogła na przykład w randomowej chwili wstać i wyjść bez mówienia czegokolwiek.
Jako mieszkająca sama singielka mogła robić co chciała, kiedy chciała, a na smsa odpisać kilka godzin później po załatwieniu swoich spraw. Mieszkająca z nie-ale-może-partnerem Callie miała do wyboru: lekkim tonem powiedzieć że idzie i dokąd idzie, lub zaczekać aż padnie pytanie i wówczas na nie odpowiedzieć. Obie opcje stanowiły jednak sytuację, w której Carter chcąc-nie-chcąc musiała się tłumaczyć z każdego ruchu, z planów dnia, z towarzystwa, z godziny powrotu do domu… Z rzeczy, których przebywający u siostry Harrington nie widział, a zatem nie dopytywał.
Trudniejsze było też ukrywanie, że źle się czuła. A chciała to ukrywać bardziej niż dotychczas, bo priorytetem był stan zdrowia mężczyzny i zamierzała jego rehabilitacji poświęcić całą uwagę. Udało jej się nie skłamać, a fartem zataić pierwszy dożylny wlew chemii - Galahad spędził dzień z rodziną, ze stęsknioną siostrzenicą, co dawało Callie idealną okazję do kilkugodzinnych konwulsji na łazienkowych kafelkach. Bez widowni. Gdy wrócił, zupełnym przypadkiem już spała.
Zgodnie z decyzją obojga - sanatorium miało niczego między nimi nie zmieniać, nie przyspieszać. Dlatego temat walentynek był dla Callie jasny - żadnych planów, żadnych randek, zatrzymali się na 12%. Tylko co było adekwatne do tego poziomu? Udawanie że dzień nie istnieje - za mało; kolacja przy świecach - za dużo. Idealny kompromis chyba nie istniał, dlatego z pewną ulgą odczytała w grafiku swoje imię przy walentynkowej zmianie. To rozwiązywało sporą część problemu. Z rana zaś musiała wyjść i wróciła dopiero około południa.
— Spotkałam twoją rehabilitantkę na klatce — zawołała na przywitanie, gdzieś pomiędzy odstawianiem torby zakupów na kuchennym blacie a myciem rąk w łazience. — Bardzo cię chwaliła… — kontynuowała; przemilczała zgłaszane przez kobietę zmartwienie frustracją Harringtona, który pewnie gdzieś w salonie dochodził do siebie po horrorze ćwiczeń. Callie znalazła się obok i podała mu małą brązową kopertę.
Godziny rozmyśleń zakończyły się decyzją o kartce walentynkowej - ale koniecznie takiej bez kocham cię i innych romantycznych obiecuję być zawsze przy tobie albo na tobie. Usiadła gdzieś obok, czy to było krzesełko czy kanapa, nieważne. Prezentowi towarzyszył szeroki uśmiech niewiniątka, oczywiście. — Do ciebie. Wyjęłam ze skrzynki.
To nic, że nie było tam ani znaczka, ani adresu, ani nawet imienia. Przedstawienie musiało trwać.
Galahad Harrington