Uczta
: 01 lut 2024, 21:28
004.
Miała kilka godzin do następnego zabiegu, więc postanowiła to wykorzystać idąc do pobliskiego marketu. Nie szła po nic konkretnego. Chyba musiała się przewietrzyć. Oczywiście samo przewietrzenie się było tragicznym pomysłem. Nadal panowały te tragiczne upały, które uniemożliwiały jakiekolwiek oddychanie. Człowiek nie mógł się przewietrzyć. W tym klimacie przewietrzenie się zostało zastąpione przez smażenie się w tym żarze. Nic więc dziwnego, że wybrała wejście do supermarketu. Było to rozsądne rozwiązanie. Wiedziała, że tutaj na pewno będzie działała przyjemna klimatyzacja, dzięki której rzeczywiście zazna tego „przewietrzenia się”, o którym tak marzyła.
Nie miała nic konkretnego do kupienia. Powietrze jednak było tak przyjemne i chłodne, że wolne spacerowanie między alejkami było najlepszym co ją dzisiaj spotkało. Nie ma co, w szpitalu również mogłaby tego doznać. Czasami jednak nawet ona potrzebowała odpocząć od zapachu środków do dezynfekcji i tego specyficznego, szpitalnego zapachu. Na zakupy preferowała chodzić z Benedictem. Lubiła oglądać każde jabłko, żeby znaleźć to idealne. Kochała jak Benedict ściągał produkty, które znajdowały się dalej tylko po to, żeby dobrać się do tych, które miały najdłuższy termin ważności. Sama nie miała do tego cierpliwości. Mogła spędzić godziny na sali operacyjnej, ale nie była w stanie poświęcić dwóch minut, żeby się upewnić, że kasza, którą właśnie trzyma w ręku ma najdłuższy możliwy termin ważności.
Pomyślała o tym, że dla odmiany mogłaby sobie kupić jakiegoś gotowca na obiad, zamiast korzystać z usług kafeterii szpitalnej. Nic jednak nie wyglądało dostatecznie apetycznie. Nawet nie chciała patrzeć na skład. Nie była osobą, która przesadnie dbała o swoją dietę i patrzyła na to co jadła, ale jako lekarz chirurg, musiała reprezentować poziom. Chociaż tego też nie robiła. Często dochodziło do tego, że zapominała zjeść cokolwiek, albo podjadała niezdrowe przekąski z automatów z jedzeniem, które były strategicznie porozstawiane w szpitalu. Odłożyła z powrotem do lodówki panierowaną pierś z kurczaka z ziemniaczkami i ruszyła dalej. Idąc slalomem między alejkami weszła do działu ze słodyczami. Nie miała nawet zamiaru przeglądać półek, które ją otaczały. Oczywiście, że cukier był zły i dałby jej tylko fałszywy skok energii. Jej wzrok jednak przykuły świąteczne słodycze. Nie potrzebowała kupować niczego na przecenach czy promocjach. Zarabiała dobrze, Benedict zarabiał dobrze, mieli dom, nie musieli się martwić takimi rzeczami. Kiedy jednak zobaczyła przecenione świąteczne słodycze, oczy jej się zaświeciły. Podniosła opakowanie marcepanowych ziemniaczków i uśmiechnęła się sama do siebie. Nie pamiętała kiedy ostatni raz je jadła. Z przyzwyczajenia zerknęła na termin ważności. Miała jeszcze pół roku. To oczywiście zachęciło ją do tego, żeby wziąć wszelkie dostępne opakowania. Wzięła tyle opakowań ile mogła, ale zabrakło jej rąk, a oczywiście jak skończona frajerka nie wzięła koszyka. Nie chciała wsadzać niczego do kieszeni, bo jeszcze by ją oskarżyli o kradzież, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Z rękoma pełnymi marcepanowych kartofelków skierowała się na dział z warzywami i owocami, gdzie królowały też jednorazówki. Odszukała wzrokiem jakąś rolkę i zbliżyła się do niej. – Przepraszam. – Zaczepiła dziewczynę stojącą obok siebie. – Mogłaby mi pani pomóc? Nie dam rady, a oczywiście nie wzięłam ze sobą żadnej torby. Człowiek nigdy się nie spodziewa, kiedy zrobi gigantyczne i niezbędne zakupy, nie? – Zagadała z uśmiechem dumnie wskazując na stertę marcepanowych słodyczy.