dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Było kapryśne — zaglądając w odsłoniętą przestrzeń rolet, barwiąc zasłony złocistym połyskiem i skrawki podłogi tygrysimi paskami, było kapryśne budząc zwierzęta rolne poukrywane na farmach kilka działek dalej (te przeklęte, przeklęte koguty; znienawidzone przede wszystkim przez ich przeszywające pienie), było kapryśne wspinając się na niebo już po piątej rano; to okropne australijskie słońce.
Niechętnie rozwarł powieki — najpierw jedną, tę lżejszą i niesklejoną pozostałościami snu, dopiero później dołączając do niej pełny zakres swojego wzroku. Była piąta, a on nie spał; była piąta, a on drażnił się ze swoją sylwetką już od początku nocy, wyrzucając ją to na jedną, to na drugą stronę. Spięte mięśnie okrążające powykrzywiany kręgosłup nie pozwoliły mu na pozostanie w łóżku — zwykle w takich momentach sięgał po czarną opaskę na oczy, sporadycznie łykał także okrągłe tabletki wspomagające przymknięcie powiek, czasem po prostu nakładał miękkość poduszki na swoje oczy i tym jakoś odkładał w czasie rozpoczęcie dnia. Teraz jednak było inaczej, nie tylko przez ból odzywający się pod skórą — od czasu t a m t e g o dnia trawił go niepokój, śliski i chłodny, duszący jak wzbierający pod żebrami strach, nieraz odbierający oddech. Przepraszał go jeszcze jakiś czas potem — każdego ranka i później także, jeśli była ku temu sposobność, wieczorem. Poza werbalnymi wyrazami swojego żalu mówił niepokojąco niewiele; nie wiedział, czy z obawy przed powtórzeniem tamtego wypominanego sobie błędu, czy przez odczuwaną względem siebie niechęć, wiążącą w duży supeł wszystkie zdania, zanim te zdążyły przejść przez przełyk. Może przez ciążące na jego piersi zmęczenie, takie prawdziwe i monstrualne, nie z kolei przychodzące tylko na moment po wyczerpującym dniu albo karkołomnym treningu — może zmęczył się już na tyle, że nic już nie wydawało się wystarczająco absorbujące i istotne. Wysuwając się z ciepłego jeszcze, pomarszczonego prześcieradła (pościel niezmiennie od kilku tygodni upalnego lata skopana była na skraju łóżka), ziewnął przeciągle i przecierając niedelikatnie oczy, wreszcie wydostał się ze swojej sypialni, choć jedynie w zamiarze wymienienia jej na inną.
Unikał odwiedzin w jego pokoju — w szczególności w momentach, w których sylwetka mężczyzny napierała jeszcze na miękkość łóżka, a jeszcze rzadziej kiedy oczy pozostawały jeszcze szczelnie zamknięte. Teraz wkradł się do zszarzałego pomieszczenia bezszelestnie, bez zapowiedzi odciskających się na drzwiach kłykci — wkradł się i przemknął aż do materaca; nie jednak n a niego, w wolną przestrzeń przy othellowym ciele, a- o b o k. Opadł delikatnie na kolana, splątane przedramiona ułożył na krańcu łóżka i oparłszy na nich podbródek, przez moment wpatrywał się w ciemniejące na poduszce loki, w nieruchomość twarzy i poruszaną leniwymi oddechami klatkę piersiową. — Theo, przebiegnijmy się — odblokował wreszcie swój głos, odnosząc wrażenie, że ten nabrał nagle wysokich dźwięków należących do jedenasto, dwunastolatków przychodzących z ofertami tego typu o tak wczesnej godzinie, w ten konkretny sposób. Nie mających pojęcia, że podobne odwiedziny są raczej niewskazane, że odbierają prywatność, że ktoś może ich nie pożądać — wszystko to jednak nikło w wejrzeniu zaspanej twarzy Lounsbury’ego i jego zabawnie zmierzwionych włosów, blakło pod światłem achillesowego, bezwiednego uśmiechu.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Dwa dni później, dokładnie wtedy, gdy przewietrzone znów mieszkanie zdążyło pozbyć się wspomnień domniemanej kłótni, Othello powiedział, że nic się nie zmieniło. Wykazał się w ów chwili głupotą; przecież nie jestem zły, objaśnił w cieniu minionej katastrofy, kiedy achillesowe usta układały się w wyrazie skruchy. Nic z tego, co powiedziałeś, nie mogło wpłynąć na naszą przyjaźń, obiecał, akcentując ostatnie słowo z dumą i szczerością, choć nie dało się ukryć, że bywał od tamtej chwili bardziej powściągliwy, ostrożny w swoich ruchach i słowach. Poza tym, być może, faktycznie niewiele uległo deformacjom; kiedy Achilles milczał, Theo albo na to zezwalał, albo mówił za nich obu; kilkoma zdaniami, wplatanymi w bezpieczne sytuacje, zachęcał go do zwierzeń, pozwalając, by Achilles dostrzegał każdy przejaw możliwego podstępu.
Nieuchronność zmian dopadła go jednak już tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy pomyślał o stojącej w kuchni butelce whiskey, kiedy niemal sięgnął po nią wieczorem, kiedy począł budzić się z palącym bólem gardła i tym cichym, ale zawsze skutecznym podśpiewywaniem jeden łyk nie zaszkodzi! albo jeden kieliszek to nic takiego, kończącym się na właśnie na takie sytuacje zachowałeś tę jedną buteleczkę. Othello, naturalnie, nie złamał własnych przyrzeczeń, ale myśli jego znacznie wykraczały poza stan zdrowia.
Zacisnął najpierw mocniej powieki, a potem, zamiast uśmiechnąć się, wykrzywił twarz w wyrazie niezadowolenia; sypiał chyba dłużej i głębiej, tym bardziej w te dni, które nie wymagały regularnych, wczesnych podróży do Cairns. W przeciwieństwie do Achillesa nakrywał swoje ciało cienkim, szarym kocem, mimo że sypiał w bokserkach i białej, bawełnianej koszulce; chociaż Othello nie wstydził się, raczej, niczego, w tym jednym przypadku odczuł wdzięczność za otulenie ciała niepotrzebnymi warstwami materiału. Kiedy rozwarł wreszcie powieki, sięgnął spojrzeniem ponad wymalowaną przed nim achillesową twarz; obejmując najpierw wzrokiem, dopiero potem rozumem wyświetlaną na zegarze godzinę, jęknął cicho i poddał się, mimo wszystko, naporowi achillesowego uśmiechu — odbijając go, mimo niechęci, na własnych ustach. — Co robisz na ziemi? — być może nie usłyszał, a może nie chciał usłyszeć złożonej propozycji; przecierając wierzchem dłoni zaspane oczy, stłumił ziewnięcie. Przekręciłby się na plecy — gdyby mógł, bo przecież: nie wypadało; i była to jedna z tych zmian, których rzekomo nie dostrzegał, choć w świadomości jego ciała krążyły zbyt wyraźnie. Powinien (był przecież, a raczej: bywał — dość rozsądny) odpuścić sobie pewne sprawy, ale intensywność tamtych wynurzeń, gwałtownych i brutalnych słów sprawiły (choć Othello uzmysłowił sobie to p o t e m), że pragnął Achillesa teraz bardziej niż wcześniej.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Szukał sposobu na ponowne zbliżenie się ku niemu — a może to Othello próbował zbliżyć do s i e b i e; na nowo i tym razem bardziej trwało, teraz już się tak nie zachowam, powtarzał sobie w myślach, a potem milkł w nich i na zewnątrz, świadomy, że nigdy nie może być tego pewien i że nigdy nie potrafił przecież kontrolować swojego temperamentu w ten sposób. Spoglądał na zamykające się drzwi i czasem udawało mu się jeszcze usłyszeć, jak otwierają się na nowo, po niecałej, a w niektóre dni po ponad godzinie, a Othello po długiej przebieżce wraca w ciszy i zmęczeniu do domu — momentami czuł gorycz przez te nawarstwiające się chwile samotności i zastanawiał, dlaczego Lounsbury nigdy nie proponował mu wybrania się na tę gwałtowną formę aktywności fizycznej wspólnie. Naturalnie mężczyzna biegał już wcześniej, wytrwale i zawsze bez niego — przed kłótnią i swoimi szczegółowymi zapewnieniami, że nic się po niej nie zmieniło: ani na gorsze, ani nie zmieniło w c a l e. Wiele rzeczy zwykł robić w pojedynkę i Achilles nigdy, przenigdy nie miał o nie żalu, wiedząc, że w innym przypadku byłby poważnie chory na umyśle i że wówczas jedyne miejsce, jakie mógłby dla siebie odnaleźć, byłoby w szpitalu dla psychicznie chorych. Teraz jednak, po każdym naostrzonym jadem słowie i każdym kpiącym wyrazie twarzy, nie potrafił przestać myśleć o samotnych przebieżkach — po prostu nie mógł wyrzucić ich ze swojej głowy. A Theo, po raz kolejny, nie chciał włączyć go do tego błahego, ale przecież istotnego rytuału. — Przepraszam — spróbował więc raz jeszcze. Jak zwykle — z zakłopotaniem i opadającym na podłogę (lub jak teraz: na połać zmiętej pościeli) wzrokiem, z kłującym żebra poczuciem winy i z echem rozpaczy. Nie przepraszał naturalnie za fakt znajdowania się na ziemi, choć tak dla postronnego obserwatora mogło zabrzmieć słowo następujące tuż po posłanym w półmrok sypialni pytaniu — ale Achilles wiedział zarówno jak Othello, bez wątpliwości i bez dodatkowych pytań, że przepraszam tyczyło się jedynie tamtego dnia. Achilles nienawidził przepraszać. Teraz jednak robił to w nadmiarze.
W końcu należało unieść spojrzenie swoich niegdyś karmelowych, a od kilku dni jakby zgaszonych oczu. Unieść je i po raz drugi napotkać na intensywność othellowej obecności, którą naruszył bezwiednie i zuchwale, bezwiednie i jakby jednak z rozmysłem, dotykiem swojej dłoni. Palce musiały unieść się tylko nieznacznie, a potem zaplątać w spirale czarnych, wilgotnych włosów na czubku głowy i z delikatnością niepodobną achillesowym ruchom, je przeczesać. — Cały się zgrzałeś — zaśmiał się półgłosem, odklejając pojedyncze pasma z upstrzonego błyszczącymi kropelkami czoła. Zmienił pozycję, podpierając teraz podbródek na jednym podpartym o łokieć przedramieniu; wpatrywał się w Othello odważnie, a jednak wciąż odlegle, śmiało i bez wątpienia ostrożnie. Bał się zaryzykować ich świeżo zaklejoną cienkim i nietrwałym plastrem przyjaźń — nie pozwoliłby sobie, tak po prostu, złączyć ich ust w choćby krótkim i nieważnym pocałunku, ani nie potrafiłby uwierzyć bez zawahania w możliwość, że Othello wciąż, po wszystkich okrutnych perturbacjach, tak po prostu pragnął jego dotyku. Bo przecież nie chciał z nim biegać, a więc c o ś jednak było nie w porządku. — Chcesz, żebym sobie poszedł? — dopytał tak, jak dopytywał często — teraz jednak już nie tylko w znaczeniu: tak na zawsze, a przede wszystkim: z tego pokoju.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Sny miał raczej puste i pozbawione znaczeń; nigdy zresztą nie przywiązywał do nich większej wagi, chyba że tyczyły się cudzego życia i nieśmiałości pacjentów, którzy opisywali mu albo akt morderstwa, albo seksualne pożądanie, w obu przypadkach wymierzone, z niejasnych powodów, w niewłaściwą osobę. Sny, przede wszystkim, były dla niego męczące — i stało się to na długo przed achillesowym kataklizmem. Tak więc też teraz, mimo wczesnej godziny, nie śmiałby narzekać, że zostało mu odebrane coś, czego nie lubił — gdyby nie to, że Achilles coraz częściej i zuchwalej pojawiał się w tych sennych wojażach, a Theo był pewien, że nie spodobałaby się mu forma owych majaków. — W porządku — odpowiedział, jak zwykle; początkowo zapewniał go, że przeprosiny są niepotrzebne, że owszem, wybaczył mu, choć nigdy się na niego nie gniewał (a przynajmniej nie z tych powodów, o których Achilles myślał), ale potem dojrzał do tego, by nie odbierać mu praw do konieczności wypowiadania niektórych słów. Wszystko w ich relacji stało się dziwnie kruche i niejasne, stanowiąc niejako nowość w jego uporządkowanym, pełnym schematyczności życiu.
Musiał się, przykładowo, nauczyć rozróżniania granic sofizmatów; jakakolwiek bliskość i czułość zawieszona jeśli nie w słowach, to w spojrzeniu, teoretycznie równa temu, czego Othello tak bardzo pragnął, stanowiła zawsze, wyłącznie, rozczarowanie. A mimo to Theo nabierał się, ulegał i poszukiwał czegoś ponad przyjaźń, choć po achillesowych zarzutach czynił to skrycie i mgliście, jakby faktycznie mogło wystarczyć tak niewiele, by utracił zainteresowanie. Poranki, szczególnie te zanurzone jeszcze w półśnie, nie sprzyjały jednak ani postanowieniom, ani kłamstwom; Theo idąc śladem achillesowej dłoni przymknął oczy i odetchnął głęboko, gdy ciałem jego przebiegł tym silniejszy dreszcz pożądania. Kiedy ponownie na niego spojrzał, kiedy zawiesił spojrzenie na jego pełnych ustach, wargach ułożonych w niejasny uśmiech, kiedy pochwycił wreszcie to, co Achilles skrywał w oczach, niemal całkowicie utracił rozsądek. — Nie — odpowiedział za szybko, by można było nabrać się na tę jego wzorową dbałość o przyjaźń; nie sądził w dodatku, by Cosgrove mógł się na nią nabrać, nawet wtedy, gdy Theo mu kłamał, że wcale nie potrzebuje tego, czego oczekiwał od niego już tej pierwszej nocy, gdy dopiero się poznali. — Chciałbym, żebyś wszedł na łóżko. Chciałbym czuć twoją dłoń w innym miejscu — podparł się na łokciu, zmuszając go tym samym do cofnięcia ręki, jak i do przemyślenia tego wszystkiego, co zdawało się mu niewinnym żartem; z rozmysłem przesadził z surowością, jako że poranek był zbyt czuły na brutalność wszelkich achillesowych kpin. — A ty chcesz biegać — jednak wygrzebał to z granic niechcianych propozycji; niechcianych nie dlatego, że wyjście z Achillesem miało być nieprzyjemne (nie miał pojęcia, że Cosgrove chciał dzielić z nim tę część życia, że doszukiwał się w jego samotnych wyjściach czegoś niepokojącego, że brak propozycji stanowił dla niego odrzucenie, bo było to dla Othello niczym szczególnym, a więc czymś, co nie wymagało składania propozycji), a po prostu naznaczone za wczesną porą i zmęczeniem. Od podparcia na łokciu przeszedł do półsiadu, to znaczy: przyjęcia pozy gwarantującej mu jeszcze odpowiednią dawkę prywatności, ale mówiącą jednocześnie wprost o tym, co skrywało się w jego myślach. Oparty plecami o zagłówek przez chwilę jeszcze pozostawał markotny, ale po chwili uśmiechnął się znowu, w ten swój typowy, nieszkodliwy sposób. — Daj mi kilka minut, muszę się przebrać — bo teraz tym bardziej potrzebował zmęczenia, odsunięcia myśli od słabości, jaką był alkohol.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Przepraszał z wielu powodów; początkowo zdawało mu się, że raz za razem wyrażając jednakowymi literami swój żal, poszukuje tej konkretnej reakcji — tej mającej wyzwolić go wreszcie spod jarzma wstydu i napierającej udręki, tej sprawiającej w swojej spektakularnej sile, że (przynajmniej za to jedno) nie będzie musiał przepraszać już wcale. Dostawał w odpowiedzi cały wachlarz słów, zapewnień, skinięć głowy i uśmiechów — każda replika różna od wcześniejszej, każda poruszająca odmienne struny emocji i — każda niewystarczająca. Nic nie sprawiało, że czuł się lepiej; gorycz nadal odkładała się między zębami i na tyłach języka, dławiła go palącymi kasłaniami każdego ranka jeszcze przed rozwarciem powiek, nie dawała o sobie zapomnieć nawet w sennych wędrówkach i teraz także, mimo przeprosin, pozostawała wciąż na swoim jednakowym, znienawidzonym miejscu, nie ruszając się choćby o cal. Czasem zdawało mu się, że może nie przeprasza prawdziwie, szczerze; w sposób zrzeszający jego upór, przekonanie i niesfalsyfikowaną skruchę; myślał, że może nigdy nie nauczono go przepraszać naprawdę, nie z naręczem najrozmaitszych uczuć, a jedynie wyszukanymi skąpo namiastkami żalu — a więc przepraszał poprzez łzy (jeszcze wtedy, kiedy zadana rana była najświeższa), przepraszał z gniewem i przepraszał z nutami śmiechu, przepraszał na wdechu i na wydechu, ponuro i powoli, przed snem i tuż po nim, przepraszał tak, że brzmienie słowa zaczęło się zacierać i dźwięczało nierzeczywiście, jak takie nie-słowo, a przejęzyczenie. Aż w końcu artykułowany żal przybrał formę osobliwej pogoni, zawsze za czymś innym — teraz za wspólną, nieistotną przecież przebieżką, która to, nawet jeśli już by do niej doszło, i tak przecież nie spełniłaby achillesowych przewidywań i nie oczyściła ust z dawnej goryczy jednoosobowej scysji. Spodziewał się, że za którymś razem ów zwykłe i niezwykłe zarazem przepraszam przyniosłoby othellową złość, a więc w końcu — prawdę; może wreszcie doczekałby się (choć z kilkunastodniowym opóźnieniem) tej burzliwej i odbierającej dech awantury, za którą wówczas było mu tak tęskno. Nie oczekiwał natomiast, że to nie kolejna z wielu tysięcy skruch, a błahy ruch dłoni wydrze od mężczyzny coś bardziej rzeczywistego, niż dotychczasowe stawianie kroków na ostrożności palców i mijanie się z obustronnym lękiem — nie pomyślałby, że wystarczy tak niewiele; ot opieszały taniec paliczków badających miękkość jego włosów, by napiąć jego ścięgna i mięśnie, by targnąć całym — nagle w pełni kontrolowanym tym lekkim dotykiem — ciałem. Zamiast prychnąć — prześmiewczo i nieszkodliwe, zataczając pełny okrąg swoimi ciemnymi tęczówkami, zakleszczał na nim swój zdumiony i — być może — zaintrygowany lekko wzrok, w żaden inny sposób nie reagując na dosadność i nieprzystającą zuchwałość jego (żartobliwej?) propozycji. — Chcę biegać — potwierdził głucho, trochę nieobecnie; w końcu, po tej przedłużającej się ciszy gęstniejącej w każdym zakamarku zacienionego pomieszczenia, w którym dzień jeszcze się nie zaczął. I dopiero, kiedy otrzymał długo oczekiwane potwierdzenie: za kilka minut będziemy b i e g a ć, a więc: w końcu wpuszczę cię w ten dotychczas niedostępny element swojej codzienności, delikatny uśmiech pociągnął za sobą prawy kącik jego ust na jaśniejącej twarzy, a on — może przez wdzięczność, może przez narastającą ekscytację kwitnącą przez to jedno potrzebne mu wytchnienie, wychylił się ku jego wargom, złączając je z własnymi ustami w nieostrożnym, już nie niepewnym pocałunku.
oh boy, it’s crazy but feels alright (18+)
Z przebraniem się mogę ci pomóc — wyszeptał w ciepło jego warg, smakowanych oddechami i czasem jeszcze pojedynczymi muśnięciami. Najpierw odarł jego ciało z kokonu cienkiego, rozległego koca — jednym, precyzyjnym zamachnięciem, jakby cudacznie zsuwał obrus z gęsto zastawionego stołowego blatu, w formie ostentacyjnej, jakby magicznej sztuczki, a potem uśmiech doczepiony jego fizjonomii zmienił się w bardziej jednoznaczny, bardziej wymowny grymas. Pomyślał — poza tym jednym starał się nie myśleć teraz zbyt wiele, pamiętając, jak skończyło się to ostatnim razem, na tamtej ciemniejącej i opustoszałej plaży, trochę p r z e k l ę t e j plaży — że rozwój sytuacji narzucił się im samoistnie, a może Achilles od początku był w stanie go przewidzieć; wkradając się do cudzej sypialni w ostentacyjnym odkryciu półnagiego ciała, zasłoniętego jedynie parą śnieżnobiałych, luźnych bokserek, i ze świadomością gotowości, w jakiej zastać może to drugie, pogrążone jeszcze w śnie zwiniętym pośród pościeli. A nawet jeśli nie wiedział, jeśli umysł nie podpowiadał mu zuchwałych kroków, teraz i tak te dwa najistotniejsze czynniki pomogły im w podjęciu decyzji — decyzji zsuwanej z wilgotnego, gorzejącego ciała koszulki, spijanych z ust pocałunków i wspięcia się udami na rozpieraną m ę s k i m i (już nie, po raz pierwszy: kobiecymi) biodrami sylwetkę, na której umieściwszy się, jęknął głucho i prawie bezgłośnie, otarłszy się o miejsce jeszcze przez moment, jeszcze kilka rozmyślnych dotknięć materiału, zakrywane przez niewidoczność bokserek, choć te już do niczego przecież nie były im potrzebne. Usta Othello, jego pocałunki i błysk wilgotnej skóry — wszystko to było znajome, a jednak całkiem nowe; w tej ustronności już mniej narażającej się na improwizowane pomyłki sypialni. Było s ł o n e od gorejącego ciała i słodkie w zapachu, słodkie jak maliny, które zdążył na trwale dopisać do jego osoby — może wymyślając sobie teraz ich cukrową smużkę, ulatującą przecież z sylwetki już kilka minut po wyjściu z prysznica. Aż w końcu z linii prostej, w jakiej stykały się ich odważne i tylko czasem wątpiące spojrzenia; tęczówki otoczone kurtyną cienkich rzęs i jałowym światłem poranka, zsuwał się po krętościach ścięgien i wypukłościach mięśni niżej, ku miednicy i okrążających ją żłobień kości biodrowych (jak te ładnie zakreślały się swoim symetrycznym odznaczeniem!), n i ż e j, powietrze między ustami wypełniając znów tym samym, znajomym smakiem skóry, choć ta układała się pośród warg inaczej od połaci powleczonych w nią obojczyków, mostka, żeber i podbrzusza, po których wodził koniuszkiem języka wcześniej, niewinniej, nie tak głęboko i z całą pewnością nie tak rozstrzygająco. A jednak nie zdołał odmierzyć całej pojemności wykonywanego trochę w przyćmieniu rozsądku, trochę w formie przeprowadzanego dla samego siebie eksperymentu, karesu — o uszy bowiem obił się potężny, natrętny łomot drzwi frontowych, niemal odrzucający go od badanej struktury leżącego pod nim ciała; najpierw zsunął się na sam kraniec zmiętego materaca, później siadłszy na chropowatości podłogowych desek — jakby w obawie zastania ich w tym miejscu, w tym splocie jego ogorzałej sylwetki ułożonej między cudzymi nogami, choć rumor dobiegał przecież z parteru; nie zza cienkości sypialnianych ścian. Zakrztusił się własnym zdumionym oddechem; przez własną śmiałość i niewiedzę, jak daleko ta mogłaby sięgnąć, gdyby nie niezapowiedziana wizyta osoby posiadającej nadzwyczaj trafne wyczucie czasu.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
With a taste of your lips, I'm on a ride
Nie odpowiedział na pocałunek. Wyszedł mu naprzeciw, uchylił wargi, pozwolił wkraść się do środka, sprowadzić wszystko do prymitywnej mieszanki pożądania, lecz mimo to pozostał bierny, odległy o wszystkie nieudane zbliżenia, w których doznawał zawsze uszczerbku i rozczarowania. Achilles przecież nigdy nie chciał, nie prawdziwie, nie na tyle by spróbować, by po prostu zanurzyć się w nieznanych doznaniach, a Theo kończył zawsze z poczuciem wstydu: wywołanego nie własnym zbrukaniem, lecz próbą przespania się z mężczyzną, który wcale tego nie chciał.
Dopiero gdy na ciało jego wspiął się chłód sypialni, a rozgrzana skóra uwolniona została ze splątań koca, pozwolił sobie na więcej, najpierw dłonią rozpostartą na achillesowym karku przytrzymując jego głowę przy swojej, koniuszkiem języka mierząc miękkość jego ust, dopchnięty do granic gorączki; bał się dotarcia do finału za szybko, bał się zdradzieckiej siły pożądania i słabości swojego organizmu. Pośpieszał go, gdy obaj pchali jego koszulkę ku górze, jęknął z wytchnieniem, gdy Achilles wsunął się na jego uda, a potem poruszył biodrami drażniąc zarówno jego, jak i własne ciało. Nie wiedział kiedy, pośród mokrych i lepkich pocałunków, zdążyli pozbyć się wszystkich ograniczeń, spotykając się wreszcie i prawdziwie w wzajemnej nagości; sunął dłońmi po jego udach, prowadził do miejsc potęgujących drżenie, aż w końcu pozwolił mu przejąć dowodzenie: przypatrywał się mu z uśmiechem, tłumił zadowolenie ciężkim, głębokimi oddechami i prawie, niemal, wsunął palce między jego włosy, ale nagle wszystko uległo zmianie, skończyło się w ten sam sposób, a po Achillesie nie było nagle śladu. Musiał sięgnąć po k o c, a dociskając go szczelnie do ciała przeklął dwukrotnie i sapnął głośno; narastający łomot dobiegający z parteru nastroił go dodatkową złością, choć ta jak zwykle nie potrafiła uczepić się wyłącznie jednego bodźca. Kiedy wstawał z łóżka odrzucił zwinięty w kłębek koc w róg pokoju z takim żalem, jakby tego dnia po raz pierwszy, z niezadowoleniem, odkrywał możliwości swojego ciała; potem już nieco szybciej odszukał parę spodni, które wsunął na nagie ciało, w ślad których powędrował zaraz tshirt.
Nie rób rzeczy, na które nie masz ochoty — powiedział pomiędzy krzątaniną, a piekielnymi odgłosami; wykrzyknął zaraz kurwa, mając pewność, że nieoczekiwany i — przede wszystkim — niechciany gość usłyszy potwierdzenie jego obecności; nim jednak wyszedł z pokoju, opadł na kolanach naprzeciw Achillesa. — Wydaje ci się, że jestem zły, chociaż powtarzam, że nie obchodzą mnie te wszystkie rzeczy, które powiedziałeś. Jeśli uznałeś, kurwa, Achilles, jeśli myślisz, że wybaczę ci, jeśli dasz mi się zerżnąć… — zamknął oczy i ułożył palce u nasady nosa; musiał o d e t c h n ą ć, czując wstręt do swojej słabości: nie powinien był zgadzać się na to wszystko. Przecież wiedział. — Powiedziałem ci, że niczego od ciebie nie chcę — wstawał już, oddalał się do wyjścia. — Nie dlatego, że jestem na ciebie zły; to, między nami, chyba po prostu nie ma prawa się sprawdzić — stał już w progu, nieznajoma dłoń wciąż wymachiwała pięścią w drzwi, nie było więc czasu na dalsze tłumaczenie. Na poszukiwanie czegoś, co zdołałoby im pomóc. — Teraz też nie jestem zły, Achilles. Jestem niezadowolony, ale nie powinno cię to dziwić — rzucił jakby na pożegnanie, nadejście, jak się mu zdawało, chwilowej przerwy; zbiegł po schodach, otworzył szybkim ruchem drzwi, gotowy do niesprawiedliwego wymierzenia frustracji, ale mógł tylko szerzej uchylić drewnianą zasłonę, oddzielającą jego dom od świata, kiedy do środka, póki co bez wyjaśnień, a w salwie przekleństw, wprowadzony został skąpany krwią chłopak; patrzył się przez chwilę tylko nieprzytomnie na Brutusa, przyłapując się na tym, że wolałby dalej za nim tęsknić, niż witać go w takiej sytuacji. Nie musiał jednak zadawać zbędnych pytań: ani o szpital, ani o policję, ani o powody. — Achilles? Pomożesz położyć go w kuchni? Na stole — próbował manewrować tym wszystkim, przejąć odpowiedzialność; zapytał Brutusa czy też jest ranny, nie przywiązując póki co uwagi do tego, że gdzieś w trakcie swojej nieobecności zaczął m ó w i ć, choć obaj byli pewni, że nie będzie to już nigdy możliwe. — Znam lekarza, który może się tym zająć. Nim — wyjaśnił im obu, choć patrząc na stan nieznanego mężczyzny wątpił, by udało się mu przeżyć; obdarzył Achillesa przepraszającym spojrzeniem, gdy popędził znów do pokoju, by zadzwonić po Waltera.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Zakurzona, zziębnięta podłoga sklejona z misternie wypolerowanych i prostokątnych desek chłodziła jego ogorzałe, rozpalone gorączką zbliżenia i roznamiętnione ciało. Oddychał płytko i z trudem, oddychał tak, żeby uspokoić nie tylko serce trzepoczące między prętami żeber jak uwięzione zwierzę, ale by przepędzić potrzeby wciąż wzburzonego, wciąż czującego wszystko dziesięć-razy-silniej organizmu; opadł wreszcie plecami na posadzkę, słuchając jak Othello wyręcza go w odpowiedzialności i kończy coś, co Achilles sam doprowadzić miał do finału.
Gromki, nawarstwiony gniewem i upomnieniem krzyk (niewymierzony jednak do niego, a jeszcze ku bezkształtnej marze skrytej za frontowymi drzwiami) zadrżał w każdym mięśniu i nakazał silniej zacisnąć powieki. Othello później uklęknął przy nim, o czym doniósł mu nie wzrok, a podciągnięte do wyższej głośności zdania i tępe skrzypnięcie podłogi, ale Achilles nie zmienił ułożenia, nie odezwał się i nie obdarzył żadnym grymasem. Dopiero słowo z e r ż n ą ć; naostrzone w swojej dosadności, twarde i niedające się zignorować, odsłoniło wzrok z wcześniejszego przymknięcia i odbiło na achillesowej twarzy zaskoczenie. Przecież nie dałby. Chciał czegoś innego, chciał… Zwątpił we własne wnioski, zwątpił w to, czy faktycznie dałby i zwątpił w motywy kierujące go do othellowego łóżka i chciwie zsuwające z mężczyzny skrawki ubrań. Pragnął już zaprzeczyć, obruszyć się i wyznać: ty pierdolony idioto, nie posługuję się seksem jak zapłatą, a także uprzytomnić mu ze stanowczością: przecież gdyby nie ten przeklęty łomot, nie miałbym nic przeciw! ale Othello uprzedził go stwierdzeniem, że to nie ma prawa się sprawdzić, że oni razem, w ten niecierpliwy, lepko-wilgotny i bliski sposób nie są w stanie się przyjąć. Cosgrove nie poczuł się dotknięty, nie odczuł żalu i zranienia, teraz sam bowiem był: zły, i przy tym całkiem nieskory do wyjaśnień. — Aha, wypierdalaj — mruknął na odchodne, odprowadziwszy za drzwi wzrokiem męską sylwetkę. Dźwignął się później z podłogi, tracąc każdą drobinę dotychczas żywego i niedającego się zbyć pożądania, pomaszerował do własnego pokoju i włożył na stygnące ciało zestaw suchych, przyjemnie chłodnych ubrań; wolałby naturalnie najpierw się umyć, wsunąć do kabiny prysznicowej i silnym, niemal bolesnym strumieniem wody przepłukać się z rozczarowania i niedomówień tego ranka, oblewać się parą tak długo, aż ta zostawiłaby na jego skórze pąsowe rumieńce i wypaliła wszystko, co teraz narastało w nim wstydem i złością, zakłopotaniem i nienawiścią do własnego błędu, do eksperymentu, który ostatecznie się nie powiódł. Musiał jednak wydrzeć się z jaśniejącej półmrokiem rozpoczynającego się dnia rezydencji, musiał opuścić ją tak szybko, by kark nie zdołał się napiąć, a twarz obrócić w ostatnim spojrzeniu. Oblekł nogi w umożliwiające mu ucieczkę obuwie, zbiegł niespiesznie a jednak w rozmyślnym tempie ze schodów, a później zamarł. To nie tylko głos Othello przywołał go do kuchni, ale strużki krwi rozlane na podłodze od wejścia, a może jeszcze na gresowych płytach przed nim. Nie odszedł więc, a jeszcze na moment został: z Theo i z marniejącym w oczach, bladym i jednocześnie intensywnie krwistym chłopcem, z mężczyzną starszym od siebie i przejętym rozpaczą i paniką. Narosła w nim ciekawość, wypychająca nawet poczucie obowiązku i lojalność wobec bruneta: obrosła w ekscytację, dawno posmakowaną i na pewien czas zapomnianą, w przyjemnie drżącą na plecach adrenalinę, z którą nie potrafiłby się pożegnać. A więc został; został i co jakiś czas z uwielbieniem spoglądał na dotychczas czyste i świeże połacie białych ubrań, nasiąkające rubinem czyjejś nadchodzącej śmierci.

koniec
ODPOWIEDZ
cron