the first mistake of art is to assume that it's serious.
: 20 sty 2024, 02:37
Był bardziej niż pewien, że już co najmniej kilkukrotnie usłyszał taki komentarz w sensie zarzutu, ale musiał się z tymi wszystkimi ludźmi zgodzić - Clarence Remington był nieznośnym, bananowym chłopcem i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek w tym temacie mialo się zmienić. Dopóki koniunktura się zgadzała - a był pieprzonym, złotym dzieckiem, więc jej zapas mógł wydawać się wręcz nieskończony - chciał jedynie, żeby wiecznie jego było na wierzchu. I w ten sposób osiągnął główną decyzyjność we właściwie wszystkich aspektach swojego życia. Prowadził naprawdę spektakularne życie dzielone między Los Angeles a Londyn, ale w pewnym momencie i to okazało się być za mało. Jak na chłopca przystało, postanowił mieć zachciankę, która w tym akurat momencie stało się posiadanie kogoś na własność bycie w stałym związku, a wiele rzeczy można było Remingtonowi zarzucić, ale nie to, że cokolwiek co robił, robił na pół gwizdka i tym oto sposobem w niedługim czasie został najpierw partnerem, potem narzeczonym Laury, ojczymem jej synka i panem domu w jednej z najbardziej okazałych posiadłości w całym Lorne Bay. Całość pięknie wpisywała się w idealny obrazek jego życia, ale i to okazywało się na dłuższą metę niewystarczające.
Nawet najdoskonalsze zabawki przecież w końcu się znudzą, tak było i z życiem rodzinnym w przypadku Clarence'a. Owszem, zjeżdżał do Lorne (przynajmniej zwykle) dosyć chętnie, zaszywał się z bliskimi w czterech ścianach na właściwie cały czas pobytu... no przynajmniej do czasu, kiedy nie zaczynało go nosić. A kiedy zaczynało go nosić, lądował w miejscu takie jak Moonlight Bar, wychylając kolejnego już drinka - póki co grzecznie i w samotności - i rozglądając się intensywnie za jakimś towarzystwem, na którym warto zawiesić oko.
Trafiony - zatopiony.
Nie zamierzał wnikać co dziewczyny tej urody robią w takich miejscach same, choć jakiś chochlik wewnątrz jego duszy właśnie chichotał, że zapewne szukają kłopotów. Jeśli to była prawda, to właśnie w jej stronę zbliżał się najdoskonalszy z nich. Cały szkopuł mógł jednak polegać na tym, że niczym Koń Trojański był całkiem wyględny, opakowany dodatkowo w odpowiednie ubrania i jeszcze ten vibe człowieka, któremu można zaufać. Jak pierwsze wrażenie mogło być mylące.
Towarzyszkę dzisiejszego wieczoru wytypował przy barze. Przy barze, do którego podeszła by zamówić sobie pierwszego, może jednak kolejnego drinka, tego samego którego nie zdążyła odebrać, bo jeden z klientów, który tych drinków wypił już za dużo, zupełnie przypadkowo wyrósł obok niej i go rozlał, jeszcze zanim dziewczyna na dobre zdążyła wyciągnąć po niego rękę.
Jak mówią - niech żyje zgrabność.
Albo wyczucie chwili, bo on wtedy również pojawił się obok, tyle że bardziej szczęśliwie, bo przez moment wszystko wyglądało jak scena z jednego z tych musicali (które każdego dnia mógł tak ochoczo pisać) - jej dłoń zupełnie przypadkowo wylądowała w jego dłoni i całkiem tanecznym krokiem wykonała swoim zgrabnym ciałem kawałek obrotu, unikając przy tym oblania rozlanym drinkiem.
Uśmiechnął się do niej, doceniając odstawiony numer.
- Całkiem to było niezłe - zaczął, robiąc z tego dosyć oryginalne powitanie. - Jesteś cała? - wolał się jednak upewnić. Na moment tylko odwrócił od niej swoją uwagę, zwracając się do barmana, by jeszcze raz polał dziewczynie to samo. - Obeszło się bez strat? - miał na myśli oczywiście jej dzisiejszą garderobę. Liczył, że ten mały incydent nie zepsuje jej wieczoru. I sukienki.
Choć nadal był tylko nieznośnym, bananowym chłopcem, który równie dobrze oglądałby właśnie prywatny konkurs miss mokrego podkoszulka.