Zdecydowanie, w tej kwestii ich podejście mocno się pokrywało. Odkrywanie siebie, swoich potrzeb i preferencji było chyba nawet bardziej ekscytujące niż odkrywanie świata i innych ludzi. Chyba, że byli to
wyjątkowi ludzie, nie tacy zupełnie przypadkowi, pojawiający się na chwilę w życiu, aby zaraz z niego zniknąć, pozostawiając być może mniejszy lub większy ślad, ale jednak zostając łatwo zastąpieni kimś innym na obrazku. Odkrywanie tych osób, które zostawały na dłużej dlatego, że się tego chciało, to już zupełnie inna bajka. Przyjemniejsza, ciekawsza i bardziej ekscytująca, nawet jeśli nie zawsze w ten intensywny, pchający mocno do przodu sposób, co zresztą często okazywało się plusem, pozwalającym jeszcze bardziej podsycić zainteresowanie i zwiększyć satysfakcję z kolejnych odkrytych elementów. Przynajmniej dla niej tak to działało. Czasami. Na przykład z nim. Co było jednym z powodów (dość istotnym, chociaż oszukiwanie się, że wcale
nie aż tak istotnym wychodziło jej nadal świetnie), dla których jak na razie nikt nie musiał namawiać jej do zostania w Lorne. Nawet jeśli nie była w stanie aktualnie stwierdzić, że spędzi tu na pewno najbliższe pięć lat, to jednak w tej najbliższej przyszłości nigdzie się nie wybierała. Nadal przecież miała dużo do odkrycia i do spróbowania.
Uśmiechnęła się ładnie, gdy przyjął komplement. Mogła do tej pory nie mieć psa i czasami żartować sobie, że wychowała w swoim życiu tylko Freda (to znaczy: było w tym sporo prawdy, bez niej na pewno nie wyszedłby na ludzi i byłby najbardziej irytującym, zadufanym w sobie typem z dobrego domu, który myśli, że jest księciem), ale jednak nie była tą naiwną osobą, która biorąc szczeniaka liczyła tylko na to, że będzie on słodkim i uroczym dodatkiem do życia, który ładnie wygląda na zdjęciach i można nosić go w torebce. W sumie wolała jednak psy, które do żadnej torebki się nie mieściły, zdecydowanie lepiej pasowały do jej aktywnego trybu życia (nie dyskryminując małych psów, oczywiście, bo przecież wiadomo, że istnieją demony i szatany, które są wyjątkiem). —
Wspaniale, będę z tego na pewno korzystać — było to w nieco żartobliwym tonie powiedziane, jednak prawda była taka, że ufała mu na tyle, że chętnie skorzysta z jego pomocy, gdy przyjdzie czas. I to zaufanie nie było spowodowane tylko tym, że ewidentnie miał doświadczenie i jego sposoby wyszły na dobre, skoro Blue była takim wspaniałym psem. I nie tylko dlatego, że dla niego byłaby skłonna założyć nawet garsonkę, pod warunkiem, że rzeczywiście pomógłby później jej się z tego uwolnić.
—
No tak, możliwe że musiałbyś się wtedy stąd wyprowadzić albo przynajmniej spać na podłodze — oczywiście logiczne było całkiem, że on, a nie psy by na tej podłodze wylądował. Są pewne standardy, z którymi nierozsądnie się kłócić.
—
Wspaniale, dobra dziewczyna — drugą część wypowiedzi powiedziała już oczywiście do psa, głaszcząc ją po raz kolejny, a potem przenosząc spojrzenie na Reda. —
Tak, jest to jeden z powodów — zaśmiała się. —
Byłoby mi też trochę przykro, gdybym musiała przestać się z Tobą widywać, a mogłoby być to trudne, gdybym ukradła Ci psa — przyznała szczerze i otwarcie, bo dokładnie tak było. Fakt, że nie chciała niczego nazywać i wciskać w jakieś ramy nie oznaczał, że nie była świadoma, że nie chciała go znowu tracić ze swojego życia. I była to miła świadomość, która powodowała przyjemne ciepło gdzieś w środku.
Uniosła lekko brwi, potwierdzając jedynie krótkim
mhmm, bo niestety kojarzyła tę kwestię. —
Żałuję, bardzo — skrzywiła się, gdy powiedział o tym jakże… Ciekawym znalezisku —
Chciałabym umieć sobie wmówić teraz, że to przypadek, bo ktoś po prostu miał w planach parmigianę na noworoczny obiad i zostawił go po prostu w niefortunnym miejscu, ale nie potrafię — niestety nie było to takie proste, zapewne sam o tym wiedział aż za dobrze.
—
Dokładnie. Przynajmniej aż do kolejnego nowego roku, aby zacząć nowe, zdrowe życie, ale z tymi samymi błędami — tak to mniej więcej wyglądało. Ale czy mogła tak w stu procentach bez wyrzutów sumienia to oceniać, jakby sama nie popełniała takich rzeczy? No pewnie nie do końca.
—
Myślę, że to propozycja, na którą mogę przystać — uśmiechnęła się szeroko, bo jak najbardziej podobał jej się ten luźny i przyjemny plan, który rzeczywiście chwilę później mogli wcielić w życie, gdy już mieli możliwość zejść na ląd.
—
To się nazywa entuzjazm — stwierdziła z uśmiechem, odwracając się w jego stronę po dłuższej chwili przyglądania się radosnej Blue, biegającej po brzegu bardzo radośnie. A chwilę później, bardzo pod wpływem chwili i tego przyjemnego, błogiego uczucia szczęścia, które ją w tym momencie ogarnęło, zatrzymała się na chwilę, żeby go pocałować. Bardzo miło i słodko. —
To mój entuzjazm — stwierdziła niewinnie, uśmiechając się do niego ponownie i ruszając dalej.
aldred reddington