płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
081.

Przez sporą część swojego życia miała okazję ścigać naprawdę wielu nieprzyjemnych typów. I to takich, których szukała nie tylko ona. Takich, którzy mieli tysiące powodów, żeby marzyć o rozpłynięciu się w powietrzu, o zniknięciu z powierzchni ziemi. Ostatecznie zawsze ich znajdowała. Zawsze. Nigdy nie ponosiła porażki, jej portfolio, jakkolwiek to brzmiało, nadal było w stanie idealnym. Była tylko jedna osoba, której Sameen nie mogła zabić. Nie żałowała tego. Była to osoba, która dosyć szybko stała się nierozerwalną częścią jej życia. Osoba, której właśnie zostawiała wiadomość używając telefonu satelitarnego. Poprosiła o chwilkę czasu pilota samolotu, do którego właśnie miała wsiąść.
- Я пришила снеговику глаз. – Wypowiedziała słowa, które były zrozumiałe tylko dla niej i dla osoby po drugiej stronie. Nie czekała na odpowiedź. Widząc się po raz ostatni poinformowały się, że dla dobra ich obu, dla dobra sprawy i wszystkiego innego, powinny ograniczyć kontakt do minimum. Zero rozmów, zero nawiązywania kontaktu. Tylko dawanie sobie znać o tym, że obi żyją. Tradycyjnie, ustaliły linię czasu, która musiała zostać spełniona. Jeżeli któraś się nie odezwie przez dwa tygodnie, druga ma założyć, że ta pierwsza zginęła, albo ma problemy i będzie potrzebowała pomocy. Ich rywalizacja przestała być rywalizacją. Wiedziały, że mogły na siebie liczyć i Sameen miała zamiar to utrzymać. W tej kwestii nikt jej nie zrozumie tak jak ona.
Wsiadła do samolotu i przez krótką chwilę obserwowała jak samolot odrywa się od pasu startowego położonego w Nueva Gerona. Mogła wrócić do domu. Mogła sobie pozwolić na odpoczynek, którego nie miała przez ostatnie pół roku, jeśli nie więcej. Właściwie to ciężko było mówić o powrocie do domu, bo domu nie miała. Posprzedawała wszystko kiedy wyruszała do Ameryki Południowej. Naprawdę zakładała, że już stamtąd nie wróci. Nie chciała wracać. Chciała wieść życie, które ewidentnie było jej przeznaczone. A przynajmniej tak właśnie myślała. Tak myślała dopóki nie zaczęła dostawać powiadomień o pewnym LB, który poczuł się zbyt swobodnie. LB nigdy nie był jej kontraktem. Był to cel, który wyznaczyła sama sobie. Takie szumowiny jak on nie powinny istnieć. Zawiódł wszystkich, ale przy tym zranił jej przyjaciółkę. A tego Sameen nie mogła przebaczyć. A skoro już i tak miała na swoim koncie tysiące zabójstw, za które jej płacono, to równie dobrze mogła wykorzystać ten fach i raz w życiu zrobić coś dla siebie. No może nie raz w życiu, bo jedna zdarzyło jej się parę razy zabić kogoś kto nie był kontraktem, ale pierwszy raz miało jej to sprawić przyjemność.
Dotarcie do Kuby nie było problemem, dostanie tutaj broni również nie było problemem. Załatwiła sobie transport do Nueva Gerona i w miarę szybko udało jej się zlokalizować nową posiadłość LB, w której zachowywał się jak król. Uznała, że zwykłe dźgnięcie go nożem czy posłanie kulki prosto między oczy będzie marnotrawstwem. Nie robiła tego na pokaz, nie miała wytycznych, nie będzie miała za to płacone. Nie musiała tego zrobić ładnie czy idealnie. Nie musiała tego robić tak, żeby ktoś „otrzymał wiadomość”. Postanowiła więc, że LB dostanie taką śmierć na jaką zasługiwał. Miała trochę czasu, mogła się pobawić pozorując coś głupiego. Rozgościła się w jego domu i czekała, aż LB pojawi się na miejscu. Słysząc podjeżdżające pod dom auto, ubrała na twarz kominiarkę i grzecznie czekała.
Następnego dnia siedziała w kawiarence niedaleko domu LB i wyczekiwała aż ktoś znajdzie ciało i zadzwoni po karetkę. Musiał wieść smutne życie, skoro dopiero po dziesiątej znalazła go jego sprzątaczka. Dwie godziny później Sameen słuchała o tym jak LB został znaleziony martwy w swoim domu. Leżał martwy i nagi u dołu schodów. Musiał się poślizgnąć po tym jak brał prysznic. Sameen mogła wracać do domu.
Powrót z Kuby do Lorne Bay zajął jej prawie dwa dni. Była tak wyczerpana, że przez ostatnie dwie godziny śmiała się z tego, że inicjał jej ostatniej ofiary miał ten sam inicjał co miasto, do którego właśnie wracała. Miała tylko nadzieję, że profilerzy nie będą nigdy iść w tym kierunku próbując ją znaleźć. Nie ryzykowała nawet prowadzenia samochodu, więc z lotniska w Cairns do hotelu przyjechała taksówką. Dziwnie się czuła. Zawsze wolała sama prowadzić Wchodząc do hotelu nawet nie skierowała się na recepcję. Od razu poszła do windy i wybrała odpowiednie piętro. Wiedziała, do którego pokoju ma iść. Wiedziała, że pora była dosyć wczesna, ale liczyła na to, że nikogo nie obudzi. Zapukała do drzwi i nie musiała czekać długo, żeby zobaczyć znajomą twarz.
- Nie bądź taka zdziwiona. – Przywitała się z uśmiechem. Oczywiście ograniczała kontakt ze swoją osobą do minimum, więc nie poinformowała przyjaciółki o tym, że go odnalazła, a już na pewno nie informowała o tym, że wróci do miasta. – Widzę, że dostałaś kwiaty. – Informacja dzięki, której wiedziała, że jest wdową. Musnęła policzek przyjaciółki na przywitanie i przecisnęła się obok wpraszając się do pokoju hotelowego. – Jestem padnięta. – Oznajmiła i kierując się w stronę łóżka rzuciła na bok niewielką, skórzaną torbę i pozbywała się też obuwia. W końcu położyła się na brzuchu na łóżku i cieszyła się wygodnym materacem. Zaczęła się nawet zastanawiać co stało się z tym, który pozostał w mieszkaniu, które nie było jej mieszkaniem. – Odzwyczaiłam się od tych upałów. – Nie mogła się pojawić w ulubionym golfie, więc naturalnie bardzo ją to bolało.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Whatever our fate is or may be, we have made it and do not complain of it.
019.
Ain't nothin' better
We beat the odds together
{outfit}
Zoey wiedziała, że po nocy zawsze przychodzi dzień. Jej małżeństwo było właśnie taką nocą, która sprawiła, że ominęło ją zbyt wiele miłych chwil. W pewnym sensie żałowała tego co sie stało, z drugiej strony kilka lat temu była święcie przekonana, że kochała tego człowieka. Mieli swoje dobre momenty, ale niestety więcej było tych złych. Nie raz i nie dwa złamał jej serce. Myślała, że się z niego wyleczyła i całe szczęście tak było. Wiedziała o tym od momentu, gdy zrozumiała, że wpakowała się w to nieszczęsne małżeństwo podczas tego jak wpadli na siebie w Australii. Jednak z każdego błędu można wyciągnąć wnioski i jednocześnie nieco na tym ugrać. Zoey postanowiła to właśnie zrobić, może nie było to ładne, może damy nie powinny się tak zachowywać, ale jebać to. Tym razem chciała ugrać jak najwięcej, chciała być tą, która nie skończy płacząc w poduszkę. Nie tym razem. Pobyt w hotelu też nie był przypadkiem. Wszystkim wmawiała, że nie chce spotkać się z mężem w domu, bo nie wiedziała, czy łaskawie odwiedzi ją na Nowy Rok czy nie, ale prawda była taka, że musiała mieć alibi. Dlatego ukrywała się tu przez ostatnie parę dni. Pokazywała się ludziom, a niektórych nawet zapraszała do pokoju. Tak, nie wiedziała jakim cudem udało jej sie wpaść na Gaie, ale nie pomyślałaby, że zobaczy ją w sylwestra. Teraz była przekonana, że nowy rok będzie lepszy. Zoey była zdecydowanie tą osobą, która mówiła NOWY ROK, NOWA JA. Na zmiany zresztą nie musiała długo czekać, bo czerwone róże pojawiły sie przy jej drzwiach dość niespodziewanie. Wiedziała, że Sam działa szybko, ale nie wiedziała, że aż tak. Byc może otrzymując taką wiadomość powinna chociaż trochę poczuć się smutno, w końcu jej mąż został zamordowany. No, ale cóż. Nawet łza jej sie w oku nie zakręciła. Poczuła się tak jakby nagle wielki ciężar spadł z jej ramion. W końcu była wolna.
Kolejny dzień rozpoczęła od otrzymania telefonu, w którym ktoś poinformował ją o tym, że właśnie została wdową... przy oficjalnych wieściach musiała pokazać jaką to jest dobrą aktorką. Starała sie jak mogła i chyba ludzie jej nawet uwierzyli. Chwilę później zadzwonił do niej jej ojciec, który pomyślał, że powinna wrócić do domu, ale ona zdecydowanie odmówiła. Chciała zostać w hotelu jeszcze chwilę i nacieszyć się swoją wolnością zanim będzie musiała udawać przed wszystkimi jak bardzo jest jej smutno. Oczywiście informacja o tym, że męża córki znanego polityka znaleziona martwego na Kubie, poszła już w świat wiec była pewna, że jak tylko wyjdzie z hotelu to może się natrafić jakiś zagubiony fotograf, który będzie chciał zrobić zdjęcie jaką to ona nie jest teraz biedną laską w żałobie. Tu pojawiał się problem, bo Zoey nie miała w obecnym swoim asortymencie nic czarnego. Spędziła więc większość dnia na wybieraniu ciuchów przez internet, odbieraniu telefonów z kondolencjami i oglądaniu Wikingów na Netflixie. Wieczorem wzięła sobie gorącą kąpiel, by przygotować się na to, że jutro będzie już musiała wyjść do ludzi.
Nie spała gdy usłyszała pukanie do drzwi, przeglądała właśnie instagrama i znalazła słodkiego kotka. Odłożyła jednak telefon na bok i poszła otworzyć przekonana, ze to ktoś z obsługi z jej rzeczami. Zdziwiła się widząc w nich swoją przyjaciółkę. - Jestem zaskoczona - powiedziała posyłając jej szeroki uśmiech i pomimo tego, że wiedziała jak Sam nie przepada za przytulaniem to niestety nie miała wyjścia. Zoey ją przytuliła na powitanie i gdyby była trochę wyższa, albo miała szpilki to może nawet by ją ucałowała w policzek, a tak to cóż, nie będzie skakać jak pojebana. - Kwiaty i milion telefonów, jeszcze tylko emaila mi brakuje - specjalnie odświeżała skrzynkę żeby zobaczyć czy nie dostanie jakiegoś spamu dla wdów, ale nic takiego nie przychodziło. Uśmiechnęła sie ponownie, gdy Sam ją ucałowała, no cóż, przynajmniej nie musiała skakać i jak widać powinnam czytać bardziej do przodu jak odpisuje. No, ale już trudno. - Nie dziwię sie, miałaś długą drogę - mruknęła i przysiadła na łóżku obok niej, a później ułożyła dłoń na ramieniu kobiety i lekko ją poruszała, jakby chciała ją pomasować. - Zamówić Ci cos do jedzenia? Suche tosty i czarna kawa? Jabłko? - Może z boku nie wyglądało to jak śniadanie, które chciałaby podarować jakakolwiek kobieta swojej najlepszej przyjaciółce, ale nie tym razem! Zoey po prostu znała Sameen na tyle długo, by wiedzieć, co ta lubi jeść.

Sameen Galanis
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sameen nie musiała nawet poznać LB, żeby wiedzieć, że jest szumowiną niskich lotów i że jego egzystencja czy brak tej egzystencji, niewiele planecie zrobi. Niestety miała tą nieprzyjemność, że go poznała i miała tylko potwierdzenie tego, że był tragicznym sortem ludzkiej istoty. Nie miała więc problemu z tym, żeby ostatecznie się go pozbyć. Gdyby to zależało od niej to zrobiłaby to już baaardzo dawno temu. Niestety Zoey naprawdę uważała, że można kogoś zmienić miłością i upierała się, żeby tego człowieka utrzymywać przy życiu. Szkoda. Ostatecznie nawet nie mógł zostać dawcą organów, taki był beznadziejny. Nieszczęściem dla Sameen było też to, że długo będzie wspominać LB. Głównie dlatego, że swoje nietuzinkowe umiejętności musiała zmarnować na człowieka, który czy tego chciał czy nie, w jej oczach był po prostu plebsem. To było najnudniejsze zabójstwo jakiego musiała dokonać, a nawet nie było to zabójstwo. Musiała go tylko… „lekko popchnąć”, pamiętając o tym, że jak zrobi to za mocno, to zostaną ślady, które poświadczą o tym, że miał pomoc jak spadał. A tego nie chciała. Chciała, żeby jego śmierć jak najszybciej została zakwalifikowana jako żałosny wypadek, żałosnego człowieka. Nikt w miarę w młody, nie chce zostać odnaleziony we własnym domu w takiej sytuacji. Naprawdę chciałaby, żeby jakiś pies przy okazji zjadł mu penisa czy coś.
- No tak. – Skinęła głową. Zapomniała o tych ludziach, którzy teraz będą nękać Zoey telefonami współczując jej bardzo tej druzgocącej straty. Gdyby ci ludzie byli chociaż trochę warci towarzystwa McTavish, to ogarnęliby, że nie ma tutaj czego współczuć. Zoey mogła sobie wmawiać ile chciała, ale to małżeństwo nigdy nie było udane. Nawet Sameen to wiedziała. Tak jak wiedziała, że to małżeństwo od zawsze było skazane na porażkę. Nigdy jednak nie zdołała się dowiedzieć jaki cel w tym wszystkim miał on.
- Nie. Już jadłam. – Pewnie nie jadła, ale nie chciała żeby ktokolwiek z obsługi hotelowej przynosił teraz jakiekolwiek jedzenie. Przełożyła się też na bok, żeby niby swobodnie i w miarę naturalnie uniknąć dotyku Zoey. – Zostanę na chwilę, żeby się trochę zdrzemnąć i muszę spadać. – Miała kilka osób do wystalkowania. Zerknęła przy okazji na zegarek na nadgarstku, żeby ocenić ile tego czasu ma. – Kurwa. Nawet nie zauważyłam. – Mruknęła patrząc na stłuczone szkiełko. Pomachała nadgarstkiem, ale niestety, według jej zegarka, czas stanął w miejscu.
- Tyfon jest nadal u twoich rodziców? – Stęskniła się za tym psem mimo, że milion razy obiecała sobie to, że absolutnie się do niego nie przywiąże.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Whatever our fate is or may be, we have made it and do not complain of it.
Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo udawać żałoby. Jakby nie patrzeć to było teraz trochę upalnie w tej pięknej Australii. Wolałaby nie chodzić przez całe lato w czerni, całe szczęście, że nie była imprezową osobą, bo wtedy jeszcze by się smuciła, że musi przestać łazić na zabawy. Tak to mogła sobie siedzieć na chacie i nikt jej nie będzie dupy zawracać. Całkiem nie najgorzej. Chociaż pewnie będzie musiała sie szwendać po prawnikach i ogarnąć sprawy jakiegoś spadku, który przysługuje żonie. Nie martwiła się tym na razie. Jeszcze przynajmniej nie. Na razie cieszyła się z towarzystwa przyjaciółki i tego, że w końcu była wolna. Przemęczy się z kilkoma telefonami i spotkaniami, a później będzie mogła wrócić do swojego starego życia.
- Ciekawe kiedy... - powiedziała marszcząc czoło. Było jeszcze super wcześnie, a sądziła, że Sameen przyjechała tu prosto z lotniska. Nie chciała jeść to nie, przecież nie była dzieckiem. Umiała o siebie zadbać. W sumie kto jak kto, ale Sameen to akurat naprawdę o siebie umiała zadbać. Nie miała co do tego wątpliwości. - Ledwo przyleciałaś i już uciekasz? - Zapytała unosząc brew. - Myślałam, że sobie poimprezujemy, napijemy się, powyrywamy panów i panie - powiedziała, chociaż było widać na pierwszy rzut oka, że sobie teraz żartuje. Nie miała w planach robić żadnej z tych rzeczy tak po prawdzie. No może poza piciem, bo to okej, mogłaby zrobić. Szczególnie, że jej plany noworoczne wcale nie zabraniały jej spożywania alkoholu. W sumie to miała tylko jedno postanowienie noworoczne, a mianowicie, nie pakować się w żadne nierozsądne małżeństwa. Chyba dość niewiele. Istniała szansa, że uda jej się to spełnić. Wywróciła oczami i sięgnęła ręką po telefon, a później podała go Sameen żeby sobie sprawdziła godzinę. - Powinnaś odpocząć, to gdzie musisz spadać na pewno nie ucieknie. - Skoro nie uciekło przez tyle czasu jak jej nie było to teraz tym bardziej. Zoey wiedziała, że blondynka miała za sobą ciężką podróż i wypadałoby żeby na chwilę swoje cztery litery wyłożyła na wygodnym materacu i po prostu odpoczęła.
- Jest u mojego brata, polubili się, nawet mu się daje głaskać po brzuszku - Tyfon czuł się tam całkiem nieźle. Jej brat się nim też dobrze opiekował. - Odbiorę go jutro i Ci go przywiozę... tylko nie wiem gdzie... chcesz się zatrzymać u mnie? - Zapytała, bo to oczywiście nie było problemem, a nie wiedziała czy Sameen będzie teraz kupować coś nowego, czy może ma jeszcze możliwość mieszkania w starym apartamencie. - Masz mój magnes? - Uśmiechnęła się do niej szeroko, bo żartowała sobie. Sam już i tak jej dała prezent. Od dawna oczekiwaną wolność.

Sameen Galanis
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sameen na miejscu Zoey to potrzymałaby tą fałszywą żałobę przez tydzień, a później by sobie odpuściła. Prawda była taka, że tylko przez ten tydzień ludzie będą się interesować biedną Zoey, która właśnie straciła męża. Później wszyscy wrócą do swoich żyć, a McTavish ze wszystkim zostanie sama. Czyli już ze szczęściem, bo co innego można mieć po stracie takiego męża jakim był LB? Poza tym żałoba, to kwestia indywidualna. Wiadomo, że są jakieś zabobony odnośnie tego ile trzeba żałobę nosić, ale to już nie był XVIII wiek.
Parsknęła śmiechem, bo Zoey nic się nie zmieniła. – W samolocie. Zjadłam tą obrzydliwą, podgrzaną w mikrofalówce kanapkę. – Tak naprawdę to jej oczywiście nie jadła, ale zauważyła, że stewardessy chodzą i je oferują. Sameen lot oczywiście przespała, bo przynajmniej tak mogła się czuć w miarę bezpiecznie. Jakby ktoś miał ją zabić w samolocie to z pewnością zauważyłaby kogoś podejrzanego. A lot, który sobie zorganizowała z Kuby nie mógł jej bezpośrednio dostarczyć do Cairns. Tyle kombinowania. – Nie, nie. Będę w okolicach. Muszę trochę odpocząć. – Pewnie nie musiała tylko okres noworoczny był martwym okresem dla jej specjalizacji. Ludzie chętniej mordowali w Boże Narodzenie, a później to już była posucha i tacy ludzie jak Sameen nie byli w stanie zarobić na utrzymanie swojej rodziny. – Jesteś teraz imprezowiczką? – Zapytała i już wiedziała, że jakby ktoś zobaczył Zoey w żałobie, to uznaliby, że po prostu biedna jest tak załamana, że musiała aż zacząć sobie chodzić na jakieś imprezki, żeby odreagować ból i złamane serce. – Kiedy masz zamiar wrócić do domu? – Może złym pomysłem nie było to, żeby na początek Sam zatrzymała się na kilka dni u niej. Po co od razu sobie zawracać głowę kupowaniem swojego mieszkania jak mogłaby na przykład nadrobić granie w gry. Na pewno Zoey pokaże jej jak grać w Red Dead Redemption, albo w The Last of Us.
- Mam nadzieję, że nie będzie miał problemu z oddaniem psa. – Pewnie jakby się brat Zoey polubił z Tyfonem jak Sam go nie chciała, to nie miałaby nic przeciwko temu, żeby go sobie zatrzymał. Teraz już zdążyła się do niego przywiązać. Był jej dzieckiem. Chociaż też nikt nigdy nie usłyszy jak Sam mówi to głośno. – Chcę. – Była to najlepsza opcja, a skoro Zoey już zaoferowała, to Sam nie musiała pytać. Proste rozwiązanie problemu. – Oczywiście. Mam też coś jeszcze. – Wstala oddając Zoey telefon. Podeszła do torby i pogrzebała w niej chwilę. Wręczyła jej magnes oraz pudełko z czterema, kubańskimi cygarami. – Wiem, że nie palisz, ale uznałam, że będziesz miała, żeby dać komuś na prezent, albo żebyś po prostu miała, albo spróbowała. – Podobno te kubańskie najlepsze i dlatego Sameen musiała je nielegalnie przemycić.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Whatever our fate is or may be, we have made it and do not complain of it.
Tak pewnie, by było. Wiedziała jednak, że ojciec będzie chciał żeby nieco dłużej zachowała pozory. Poza tym miała plany żeby przejąć majątek LB. Chciała jego wille, chciała jego firmę, chciała drogie samochody. Wszystko co kiedyś należało do niego, wszystko to co wolał od niej i jej uczucia. Wszystko to co zyskał budując swoją pozycję na plecach jej wujka i tego jak ona sama mu pomogła. Teraz to jej się kurwa należało i najchętniej puściłaby to wszystko z dymem i patrzyła z satysfakcją na to jak całe jego życie płonie.
Skrzywiła się na wiadomość o tym co Sameen jadła. - Okropne, one są jak guma - guma do życia o smaku kanapki. Tak, by to Zoey opisała. - Następnym razem zjedz coś na lotnisku, tam można trafić na coś lepszego - na pewno lepszego niż gumowa kanapka i gdyby McTavish wiedziała, że Sam ją tutaj robi w balona, to by jej na siłę wcisnęła jedzenie do gardła. Taka była chuda! Pewnie nic sobie nie jadła. Na pewno sie dla chłopaka odchudzała, ale teraz to już bycie takim chudym to nie modne. Żywe teksty wyciągnięte od mojej babci. - To dobrze, cieszę się. Stęskniłam się za Tobą - przyznała posyłając przyjaciółce szeroki uśmiech. Potrzebowała jej tutaj. Przez lata mieszkały obok siebie i Zoey chciałaby do tego wrócić. Nigdy nie czuła się tak bezpiecznie jak wtedy, gdy miała Sam za ścianą. - Nie, to był żart - już się odzwyczaiła, że Sameen nie zawsze łapie dowcipy. - Ja się tylko hajtam na imprezach - wzruszyła ramionami, bo teraz to już tylko to było dla niej smutnym wspomnieniem. Aż żal, że jednak nie miała obrączki na palcu, bo by ją mogła ściągnąć. - Pewnie za kilka godzin. Obstawiam, że niedługo zadzwoni ktoś żeby przekazać mi nowinę i wtedy powinnam się stad wynieść i iść opłakiwać męża jak przystało na dobrą żonę - wzruszyła ramionami, bo wiedziała, że czekają ją teraz spotkania z różnymi ludźmi... na przykład z rodziną zmarłego LB i będzie musiała ich klepać po ramieniu, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty. Pozory jednak musiały zostać zachowane.
- Jak będzie miał, to już brzmi jak jego problem - dodała, bo brat wiedział, że ma go tylko na chwilę i powinien być na to przygotowany. - Super, będzie trochę jak za dawnych czasów - taką miała przynajmniej nadzieję. Musiała zapamiętać żeby kupić jabłka jak będzie wracać do domu. Chleb na tosty miała. Cieszyła się, że blondynka nie zapomniała o takich pierdołach, które stały się ich tradycją. Zoey zawsze wyczekiwała kolejnego, nowego magnesu na lodówce, bo to oznaczało, że Sam bezpiecznie wróciła do domu. - Ooo... w sumie... może spróbujemy zapalić wieczorem? Zrobimy sobie miły wieczór, usiądziemy na balkonie, zapalimy cygaro, będziemy patrzeć na światła Lorne Bay i pić jakiś dobry alkohol. W końcu mam dzisiaj co świętować. Odzyskałam wolność. - W jakkolwiek zły sposób to się nie stało. - Poza tym mam Ci trochę do opowiedzenia - chciała jej powiedzieć o Gai, o tym, że będzie miała swój własny biurowiec w Cairns, o ojcu, który się wkurwił na nią za ślub z LB. Trochę Sam ominęło i teraz niestety będzie musiała słuchac gadaniny McTavish.

Sameen Galanis
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
No i dlatego Sameen nie lubiła jej ojca. W sumie to też nie tak, że Sam miała wielką listę ludzi, których lubiła. Ona większości ludzi nie lubiła, albo podejrzewała o najokropniejsze rzeczy. Ojca Zoey nawet nie musiała o nic podejrzewać. Ten człowiek był po prostu chory i utrzymywał swoją reputację na wszelkie możliwe sposoby. Niekoniecznie zdrowe. No i to w sumie jego sprawa. Ale jak już mieszał do tego swoje dziecko, a przyjaciółkę Sameen, to już zdeka przesadzał. Gdyby nie to, że to jej stary to zabiłaby go dla zabawy.
- Nieprawda. – Zaśmiała się cicho. – Jak dobrze podgrzeją i ser się roztopi to są znośne. – Gorzej jak są podgrzane do połowy i człowiek musi jeść połowę kanapki gorącą i roztopioną, a drugą o konsystencji podeszwy taniego kalosza. – Dobrze, Zoey. Tak zrobię. Zjem coś lepszego. Pożywniejszego. – Zanotowała sobie w głowie, że będzie musiała nauczyć się lepiej kłamać. Wiadomo, że prostsze byłoby po prostu mówienie prawdy, albo jedzenie pożywnych posiłków, ale na razie Sameen wychodziła z założenia, że nie będzie miała na to czasu. Na słowa o tęsknocie tylko się uśmiechnęła. Ona też za Zoey tęskniła, ale nie chciała tego mówić. To nie była dobra pora na takie wyznania. Albo po prostu jej się nie chciało skoro Sameen jest w erze, że nic jej się nie chce.
- To jest… coś naprawdę obrzydliwego. – Spojrzała na przyjaciółkę karcąco. Nie miała zielonego pojęcia jak do tego doszło. Po prostu Zoey jej o tym powiedziała, Sameen nie potrzebowała znać szczegółów. Nie rozumiała tego zachowania. Nie rozumiała co strzeliło do głowy McTavish. Jeszcze gdyby jej wybranek był randomowym typem, którego chociaż trochę lubiła, albo w ogóle nie znała, to przebolałaby tą informację. W tym przypadku nie wiedziała co myśleć, a nie chciała się Zoey już czepiać. Tym bardziej, że ten człowiek już nie istniał. – Nie mogłaś iść na jakąś normalną imprezę z normalnym towarzystwem? – Zapytała. Starała się nie martwić o Zoey, bo ta jednak była dorosłą kobietą. Wychodziło jednak na to, że Sam zdecydowanie powinna się o nią martwić.
- Musiałam zmienić jego dokumentację. Nie miał cię wpisaną jako kontakt. Więc nie wiedziałabyś przez parę dni. Idiota. – Ostatnie słowo mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do Zoey. Miała tylko nadzieję, że Zoey jego też nie podała jako kontakt. Straciłaby wtedy do niej jakikolwiek szacunek. Była pewna, że na Kubie nawet nie wiedzieli, że LB ma żonę skoro wiódł żywot szczęśliwego, starego kawalera.
- Nie wynoś się od razu. Daj sobie jeden dzień zamknięcia w hotelu. Jak ktoś z obsługi będzie pukał to krzycz głośno, że nie chcesz nikogo widzieć. Sprawiaj wrażenie niesamowicie załamanej. Następnego dnia wróć do domu. – To brzmiał jak najsensowniejszy plan. Odcięcie się od całego świata, żeby w samotności przeżywać żałobę. – Dasz mi tylko klucze. Ja już tam będę. – No i przy okazji Sameen będzie miała czas, żeby sobie odespać swoje zmęczenie. Później wróci Zoey i będzie mogła udawać przyjaciółkę, która jest niesamowicie zasmucona tą tragedią i nawet nie wiedziała co się wydarzyło dopóki McTavish jej nie powiedziała.
- To odbierzesz go jak będziesz wracać do domu? – Sam sobie akurat się wyśpi. A tak to by musiałaby się jeszcze martwić psem, który na bank byłby nadpobudliwy widząc swoją ukochaną właścicielkę w domu. Chociaż pewnie już Sameen straciła miano ulubionej.
- Dobrze, Zoey. Tak zrobimy. – Zgodziła się, bo obecnie to był jak wieczór, którego potrzebowała. Posiedzieć na balkonie paląc cygaro i patrząc na mieniące się w oddali Lorne Bay i słuchając jak ktoś inny gada bez presji mówienia o sobie. – Mam nadzieję, że żadna z tych rzeczy nie będzie dotyczyła twojego małżonka. – Spojrzała na nią z błyskiem w oku, bo sobie żartowała.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Whatever our fate is or may be, we have made it and do not complain of it.
- Nie, nie są - odpowiedziała twardo. Nie będzie jej tu wciskać kitu, że kanapki samolotowe są znośne, gdy są po prostu co najwyżej zjadliwe. Teraz to zaczęła podejrzewać, że Sameen tego wcale nie jadła, bo gdyby spróbowała to pewnie miałaby podobne zdanie. Dlatego spojrzała na nią podejrzliwie, ale nie miała takiego radaru na bzdury jak Luna więc nie mogła mieć pewna. - Dobrze, przypilnuje Cię żebyś się lepiej odżywiała skoro już tu wróciłaś - tak i powiedziała to Zoey, która nie miała nic nigdy w lodówce. Teraz jak będzie miała gościa, to będzie musiała sie bardziej postarać i robic zakupy. Kto wie, może nawet zacznie gotować, żeby Sameen miała dobre, domowe obiady. Pewnie nie, bo McTavish znała swoją przyjaciółkę jak nikogo innego nigdy i wiedziała, że Sam nie jadłaby domowych obiadów, albo robiłaby to z przymusu żeby nie było jej przykro.
Zaśmiała się widząc reakcję Sameen. Mogła się tego spodziewać. - Byłam na normalnej imprezie z normalnym towarzystwem, później ich zgubiłam i cóż... wyszło co wyszło. - Dobrze, że się ze sobą wtedy nie przespali, bo jeszcze, by wyszło, że jest w ciąży, a usuwanie dziecka nie wchodziłoby w grę. Zoey nie z tych. Musiałaby być wtedy na zawsze związana z tym człowiekiem. Cale szczęście, że to się nie wydarzyło, bo chociaż McTavish chciałaby mieć dzieci to jednak nie z tym człowiekiem. Jeszcze, by wyszły jakieś potwory z piekła rodem. D*****s.
- Nie spodziewałabym się po nim niczego innego. Dobrze wiemy, że nie był do mnie przywiązany od dawna. - Albo w sumie od nigdy. Nie mogła się dziwić, byłaby nawet zaskoczona, gdyby rzeczywiście ustawił ją sobie jako kontakt, wtedy by to pokazywało, że może w jakiejś części mu zależało na niej. A tak? Sprawa była naprawdę bardzo jasna i Zoey nawet nie było z tego powodu źle. Już się z tym pogodziła jakiś czas temu.
Kiwnęła głowę na radę Sameen. Ona wiedziała lepiej. Postanowiła się więc jej posłuchać. - Dobrze, tak zrobię - przytaknęła. Sam wiedziała jak ukryć ślady, a jednak Zoey nie chciała być kiedykolwiek powiązana ze śmiercią tego człowieka. Niech sobie gnije w spokoju. Ona chciała już być po prostu wolna od tej całej tragicznej przeszłości. - Tak, jutro go zgarnę. Napisze do brata smsa żeby go przygotował. Widzę, że się za nim stęskniłaś... aż dziwne. Sam, czy Ty się przywiązałaś do tego psa? - Zapytała unosząc brew i przyglądając się przyjaciółce wyraźnie zaskoczona jej zachowaniem. Kto, by pomyślał. Tak go przecież nie chciała.
- Świetnie, potrzebuje czegoś takiego - powiedziała z uśmiechem, bo od dawna marzyła o takim zwykłym wieczorze z przyjaciółką. - Przestań - machnęła ręką. - Oczywiście, że nie. Opowiem Ci o Gai. Była u mnie w sylwestra i akurat dostałam kwiaty od Ciebie... była zdziwiona, że przyjaciółka wysyła mi taki piękny bukiet róż. - Nawet przeniosła wzrok na ten bukiet, który leżał na blacie niedaleko. - I opowiem Ci o moim nowym wieżowcu, będzie zajebisty - bo wiadomo, że praca była dla niej zawsze super istotna i to w nią się zagłębiała, gdy świat i życie prywatne ją przytłaczało, a ostatnio tak właśnie było. Dobrze, że miała ten projekt. -Ale najpierw się wyśpij, ja pójdę wziąć prysznic. - Powiedziała i wstała z łóżka żeby pójść do tej łazienki. Grzecznie wzięła prysznic, a gdy wróciła to Sam spała więc Zoey siedziała i czytała książkę mając wyłączony telefon, bo przecież przeżywała żałobę i nie chciała żeby ktoś jej przeszkadzał. Później, gdy Sam już wstała to spędziły wspólnie jeszcze parę godzin, a później Zoey dała Sameen kluczyki do mieszkania i się pożegnały. Dopiero wtedy McTavish włączyła telefon i zaczęła się jazda.

2xzt

Sameen Galanis
ODPOWIEDZ