Land of fire
: 06 sty 2024, 13:21
Nie miała najlepszych wspomnień z wizyty w Brisbane. O ile spotkanie z rodziną przebiegło znośnie, konfrontacja z Jen oraz prawnikiem nie należała do najprzyjemniejszych. Oliver płakał od pierwszych minut, jakby przeczuwał nieprzyjemny wydźwięk negocjacji. Migał się przed przekazywaniem go do rąk Jen, co ta uznała za nastawianie dziecka przeciwko niej. Zdawała się również ignorować prawnika, zalecającego podpisanie dokumentów, bez potrzeby przedłużania całego procesu. Nie miała dowodów, przemawiających za wyłączną winą Beverly, szczególnie, że sama dopuściła się przestępstw, jawnie działających na niekorzyść małżeństwa.
Znów usłyszała niepochlebne opinie względem Margo, która to rzekomo podstępem próbowała ukraść Jen jej życie. Było z nią coraz gorzej.
Po powrocie do Lone Bay skupiała się na powtarzalnych czynnościach, byle nie myśleć nadmiernie o sprawie rozwodowej, naznaczonej wyniszczającym stanem psychicznym ex małżonki.
Trudności w planowaniu spotkań z Bertinelli, ze względu na jej zmiany w szpitalu, skłoniły Bev do łapania nadgodzin w pracy. Przy upałach trawiących lasy przydawała się każda para rąk, szczególnie taka, nastawiona na zostanie godzinę dłużej. Ustaliła to z personelem żłobka, co nie stanowiło większego problemu. Zwykle i tak odbierała Olivera trzy godziny przed zamknięciem placówki, mała zmiana o godzinę dłużej, nie robiła tu zbyt dużej różnicy, a Strand pozwalała na zyskiwanie przychylności przełożonych, co przydatne bywało przy kolejnych awansach.
Dzisiejszego dnia z racji nietypowych godzin zmiany, postanowiła zostawić syna z opiekunką.
Siedząc za kierownicą służbowej terenówki skręciła w stronę ostatniego miejsca do sprawdzenia, pod kątem imprezujących nastolatków, mających w głębokim poważaniu ostrzeżenia o pożarach. W miasteczku było pełno pubów, pustostanów i innych miejscówek sprzyjających gromadzeniu się, więc czemu wybrali akurat tereny za miastem? Któryś z nich próbował odnaleźć w tym gąszczu kangura, którego później poddałby tresurze? Może to chęć przygody skłoniła ich do zgłębienia bliskości z naturą, co zakończyć mogło się tragicznie.
Był już wieczór. Chciała jak najszybciej wrócić do bazy, zdać sprzęt i wyjść do domu, niestety stany związane z zagrożeniem życia i zdrowia, rządziły się swoimi prawami. Oby opiekunka nie zrezygnowała nagle z opieki nad Oliverem, w zderzeniu z wydarzeniem losowym.
Widoczny za przednią szybą dym, nie świadczył o niczym dobrym. Czuła w powietrzu zapach spalenizny, wjeżdżając w nieco gęściejszą część lasu. Musiała przyspieszyć. Każda minuta zwłoki mogła kosztować ją uwięzieniem w dziczy, dopóki na miejsce nie dotrą odpowiednie służby. Nie minęła nawet minuta od wjechania w węższą drogę, kiedy od maski samochodu odbił się jeden z rozjuszonych kazuarów, prowokując do gwałtownego skrętu na bok. Żelazna dłoń zacisnęła się na wnętrznościach, a ramiona napięły za sprawą awaryjnego uruchomienia instynktu.
Nie była w stanie zapanować nad samochodem, mknącym na koleinach, w dół, w stronę spadku terenu, obok wytyczonej drogi. Szacowała w głowie swoje szanse. Nie byłaby w stanie wyskoczyć z auta. Targające terenówką wstrząsy mogłyby z łatwością doprowadzić do poważnego uszkodzenia kręgosłupa, po rozpięciu pasów bezpieczeństwa.
Musiała jakoś to przetrwać. Mocno zacisnąć zęby, dłonie na kierownicy i kurczowo obserwować teren przed maską. Na czymś musiała się zatrzymać. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że pojazd przechyli się na bok po głośnym rąbnięciu przy drzwiach kierowcy, a później zacznie dachować.
Ostrożnie otworzyła oczy, czując na ramieniu ból, związany z mocnym obiciem. Ledwo mogła ruszyć odrętwiałymi stopami, tkwiąc w zawieszeniu, do góry nogami. Musiała się z tego uwolnić; odcięcie dopływu krwi od reszty ciała to mało przyjemny stan. Powoli odpięła pas i boleśnie opadła na usłaną odłamkami szybę (a raczej to, co z niej zostało), przez którą nie szło się wydostać. Była maksymalnie przyciśnięta do podłoża.
Spokojnie, myśl.
Pulsujący ból głowy wcale nie ułatwiał zadania. Panika była największym wrogiem, w podobnych sytuacjach, co zdążyła w pełni przyswoić podczas szkoleń.
Nie zdawała sobie sprawy z przyschniętej przy prawej skroni krwi, sięgającej od linii włosów, poprzez kącik oka, aż do szyi. Ostrożnie dotknęła przez ubranie żeber po dwóch stronach. Nie bolały, więc można było wykluczyć złamania, chyba, że to adrenalina wciąż trzymała ją w stanie gotowości, pomimo poważnych, potencjalnych obrażeń wewnętrznych. W takim przypadku nie miała czasu do stracenia. Woń spalenizny, utrzymująca się w powietrzu wydawała się intensywniejsza, niż przedtem.
Widząc kompletnie roztrzaskane radio służbowe przeszła do poszukiwania telefonu, w zasuwanej kieszeni bojówek.
Był cały. Widoczne na wyświetlaczu kreski zasięgu pozwalały na nawiązanie połączenia, z czego skorzystała od razu, próbując dodzwonić się do Lachlana.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa - zaakcentowała ostro, wybierając następnie numer do Miriam. W miarę możliwości rąbnęła buciorami o drzwi pasażera, dostrzegając po sekundzie, że te zostały zasłonięte przez masywny pień. Nie da rady wyjść z tej strony.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa mać, myśli Beverly - przymknęła na chwilę oczy i spróbowała wziąć głęboki wdech, przeklinając się, że nie wzięła numeru do nowej funkcjonariuszki.
W takim wypadku musiała chwytać się pozostałych rozwiązań. Straż pożarna, policja, pogotowie… za każdym razem głuchy telefon, albo kolejka, która nie miała końca. Potrzebowała pomocy na już, zanim dotrze do niej ogień, a nocna pora znacznie utrudni dotarcie do odpowiedniego miejsca.
Wykonała znacznik z mapy, dopóki internet działał i zdecydowała się wybrać numer do osoby, której za nic nie chciałaby kłopotać czy niepokoić. Trudne położenie zmusiło ją do podejmowania trudnych decyzji.
Był sygnał w słuchawce.
- Margo, słyszysz mnie? - zapytała dla pewności, na wypadek, gdyby połączenie szwankowało również w tym wypadku. - Potrzebuję pomocy. Jestem… jestem w lesie deszczowym od strony Tingaree, samochód się wywrócił.
Starała się racjonalnie ukazać swoje beznadzieje położenie, w możliwie najbardziej zwięzły sposób.
- Nie mam łączności i muszę jakoś spróbować wyjść na zewnątrz. Drzwi z prawej strony, na całej długości są wgniecione, posłuchaj mnie - zdawała sobie sprawę, że Margo będzie chciała wtrącić coś od siebie, ale nie było na to aktualnie miejsca. - Nie wiem, ile czasu mi zostało, w okolicy jest pożar. Zrobiłam przed chwilą screena ze znacznikiem, prześlę ci go, ok? Spróbuję w tym czasie dostać się do bagażnika, zobaczę czy nie przypomina zgniecionej puszki.
Pozostało jej również mieć nadzieję, że bateria w telefonie, ukazująca całe trzydzieści procent, nie zechce się zbuntować.
Znów usłyszała niepochlebne opinie względem Margo, która to rzekomo podstępem próbowała ukraść Jen jej życie. Było z nią coraz gorzej.
Po powrocie do Lone Bay skupiała się na powtarzalnych czynnościach, byle nie myśleć nadmiernie o sprawie rozwodowej, naznaczonej wyniszczającym stanem psychicznym ex małżonki.
Trudności w planowaniu spotkań z Bertinelli, ze względu na jej zmiany w szpitalu, skłoniły Bev do łapania nadgodzin w pracy. Przy upałach trawiących lasy przydawała się każda para rąk, szczególnie taka, nastawiona na zostanie godzinę dłużej. Ustaliła to z personelem żłobka, co nie stanowiło większego problemu. Zwykle i tak odbierała Olivera trzy godziny przed zamknięciem placówki, mała zmiana o godzinę dłużej, nie robiła tu zbyt dużej różnicy, a Strand pozwalała na zyskiwanie przychylności przełożonych, co przydatne bywało przy kolejnych awansach.
Dzisiejszego dnia z racji nietypowych godzin zmiany, postanowiła zostawić syna z opiekunką.
Siedząc za kierownicą służbowej terenówki skręciła w stronę ostatniego miejsca do sprawdzenia, pod kątem imprezujących nastolatków, mających w głębokim poważaniu ostrzeżenia o pożarach. W miasteczku było pełno pubów, pustostanów i innych miejscówek sprzyjających gromadzeniu się, więc czemu wybrali akurat tereny za miastem? Któryś z nich próbował odnaleźć w tym gąszczu kangura, którego później poddałby tresurze? Może to chęć przygody skłoniła ich do zgłębienia bliskości z naturą, co zakończyć mogło się tragicznie.
Był już wieczór. Chciała jak najszybciej wrócić do bazy, zdać sprzęt i wyjść do domu, niestety stany związane z zagrożeniem życia i zdrowia, rządziły się swoimi prawami. Oby opiekunka nie zrezygnowała nagle z opieki nad Oliverem, w zderzeniu z wydarzeniem losowym.
Widoczny za przednią szybą dym, nie świadczył o niczym dobrym. Czuła w powietrzu zapach spalenizny, wjeżdżając w nieco gęściejszą część lasu. Musiała przyspieszyć. Każda minuta zwłoki mogła kosztować ją uwięzieniem w dziczy, dopóki na miejsce nie dotrą odpowiednie służby. Nie minęła nawet minuta od wjechania w węższą drogę, kiedy od maski samochodu odbił się jeden z rozjuszonych kazuarów, prowokując do gwałtownego skrętu na bok. Żelazna dłoń zacisnęła się na wnętrznościach, a ramiona napięły za sprawą awaryjnego uruchomienia instynktu.
Nie była w stanie zapanować nad samochodem, mknącym na koleinach, w dół, w stronę spadku terenu, obok wytyczonej drogi. Szacowała w głowie swoje szanse. Nie byłaby w stanie wyskoczyć z auta. Targające terenówką wstrząsy mogłyby z łatwością doprowadzić do poważnego uszkodzenia kręgosłupa, po rozpięciu pasów bezpieczeństwa.
Musiała jakoś to przetrwać. Mocno zacisnąć zęby, dłonie na kierownicy i kurczowo obserwować teren przed maską. Na czymś musiała się zatrzymać. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że pojazd przechyli się na bok po głośnym rąbnięciu przy drzwiach kierowcy, a później zacznie dachować.
Ostrożnie otworzyła oczy, czując na ramieniu ból, związany z mocnym obiciem. Ledwo mogła ruszyć odrętwiałymi stopami, tkwiąc w zawieszeniu, do góry nogami. Musiała się z tego uwolnić; odcięcie dopływu krwi od reszty ciała to mało przyjemny stan. Powoli odpięła pas i boleśnie opadła na usłaną odłamkami szybę (a raczej to, co z niej zostało), przez którą nie szło się wydostać. Była maksymalnie przyciśnięta do podłoża.
Spokojnie, myśl.
Pulsujący ból głowy wcale nie ułatwiał zadania. Panika była największym wrogiem, w podobnych sytuacjach, co zdążyła w pełni przyswoić podczas szkoleń.
Nie zdawała sobie sprawy z przyschniętej przy prawej skroni krwi, sięgającej od linii włosów, poprzez kącik oka, aż do szyi. Ostrożnie dotknęła przez ubranie żeber po dwóch stronach. Nie bolały, więc można było wykluczyć złamania, chyba, że to adrenalina wciąż trzymała ją w stanie gotowości, pomimo poważnych, potencjalnych obrażeń wewnętrznych. W takim przypadku nie miała czasu do stracenia. Woń spalenizny, utrzymująca się w powietrzu wydawała się intensywniejsza, niż przedtem.
Widząc kompletnie roztrzaskane radio służbowe przeszła do poszukiwania telefonu, w zasuwanej kieszeni bojówek.
Był cały. Widoczne na wyświetlaczu kreski zasięgu pozwalały na nawiązanie połączenia, z czego skorzystała od razu, próbując dodzwonić się do Lachlana.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa - zaakcentowała ostro, wybierając następnie numer do Miriam. W miarę możliwości rąbnęła buciorami o drzwi pasażera, dostrzegając po sekundzie, że te zostały zasłonięte przez masywny pień. Nie da rady wyjść z tej strony.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa mać, myśli Beverly - przymknęła na chwilę oczy i spróbowała wziąć głęboki wdech, przeklinając się, że nie wzięła numeru do nowej funkcjonariuszki.
W takim wypadku musiała chwytać się pozostałych rozwiązań. Straż pożarna, policja, pogotowie… za każdym razem głuchy telefon, albo kolejka, która nie miała końca. Potrzebowała pomocy na już, zanim dotrze do niej ogień, a nocna pora znacznie utrudni dotarcie do odpowiedniego miejsca.
Wykonała znacznik z mapy, dopóki internet działał i zdecydowała się wybrać numer do osoby, której za nic nie chciałaby kłopotać czy niepokoić. Trudne położenie zmusiło ją do podejmowania trudnych decyzji.
Był sygnał w słuchawce.
- Margo, słyszysz mnie? - zapytała dla pewności, na wypadek, gdyby połączenie szwankowało również w tym wypadku. - Potrzebuję pomocy. Jestem… jestem w lesie deszczowym od strony Tingaree, samochód się wywrócił.
Starała się racjonalnie ukazać swoje beznadzieje położenie, w możliwie najbardziej zwięzły sposób.
- Nie mam łączności i muszę jakoś spróbować wyjść na zewnątrz. Drzwi z prawej strony, na całej długości są wgniecione, posłuchaj mnie - zdawała sobie sprawę, że Margo będzie chciała wtrącić coś od siebie, ale nie było na to aktualnie miejsca. - Nie wiem, ile czasu mi zostało, w okolicy jest pożar. Zrobiłam przed chwilą screena ze znacznikiem, prześlę ci go, ok? Spróbuję w tym czasie dostać się do bagażnika, zobaczę czy nie przypomina zgniecionej puszki.
Pozostało jej również mieć nadzieję, że bateria w telefonie, ukazująca całe trzydzieści procent, nie zechce się zbuntować.