: 14 sty 2024, 12:29
Kiedy Judith powiedziała mu pewnego dnia o podpisanych, w jego nieobecności, papierach, był wściekły — nawet jeśli sam doradzał jej wcześniej rozważenie tego typu rozwiązania (lub jak potem to nazywali: wyrwania się chorobie z uścisku); bielejące knykcie, zaciskane na ściągniętej z powodu upałów marynarce, były wyrazem nagłej furii, w jaką wpadł dość bezmyślnie. Wypominał siostrze egoizm, nazwał niewdzięczną; poświęcając tak wiele lat jej życiu, nie własnemu, zmuszony przez nią do rozpoczęcia studiów prawniczych, które uważał za śmieszne i obrzydliwe, miał tak po prostu pogodzić się z tym, że Judith lada dzień umrze, a mu nie pozostanie już nic z tych wszystkich wielu lat. Tamtego dnia narosła w nim pewność, że nie chce o Judy rozmawiać już wcale, z nikim; ze względu na jego nagłą obojętność, utracił w kolejnych latach Wendy, która towarzyszyła mu od samego początku (czasem ich trójce wydawało się, że nie nadejdzie taki moment życia, który mógłby ich rozdzielić; obecnie nie wiedział nawet, gdzie Wendy teraz mieszka).
Dopiero po upływie kilku tygodni pojął, że to on podsunął Judith pomysł, że to wyłącznie za jego sprawą siostra zdecydowała się poddać po latach wytrwałej walki; wytworzona w jego sercu repulsja, podsycana tym bardziej u l g ą, powiodła go do miejsca, w którym traktował Judy jak nieważkie wspomnienie. Nie opowiadał o niej Walterowi nie z powodu nieufności, a przekonania, że nie zainteresowałaby go ta historia, że zbyłby ją machnięciem ręki. Poza tym nie chciał, by widmo siostry ponownie okradało go z czasu, który w końcu mógł przeznaczyć wyłącznie sobie, nawet jeśli Judy na zawsze wpisała się w ramy jego życia.
— Przepraszam, nie chciałem żeby to zabrzmiało w ten sposób. Nie obwiniam lekarzy; no, może kilku — uśmiechnął się z zakłopotaniem wciśniętym w kąciki ust, jakby naprawdę musiał — przepraszać, jakby przypadkiem znieważył wszystko to, co mimo wszystko w Walterze podziwiał i lubił. Ale potem znowu zgasł, myśląc o tym, jak wiele niesprawiedliwości skrywa się w toczonej przez nich rozmowie. Odbywanej dopiero teraz, w miejscu o wątpliwej, a na pewno niesprzyjającej niczemu aurze, podczas gdy w jego ciele dominował alkohol podśpiewujący mu tę całą wylewność. — Ludzie są bezmyślni. Naiwni. Myślą, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ostatecznie ich ocali albo przynajmniej przejmie całą odpowiedzialność — prychnął, myśląc zarówno o siostrze, o Sollie, jak i o Marianne. Miał dość kobiet, które oczekiwały z jego strony poświęceń, których nierozwaga podsycała własny egoizm i wygodę nieuwzględniającą tego, co w czasie ich cierpienia działo się z resztą świata. — Judy się potwornie męczyła, pod koniec; nie chciała pojechać do szpitala, mimo że nie mieliśmy w domu niczego, co mogłoby jej jakoś pomóc. Wiesz dlaczego? Bo wiedziała, że umrze. A ja jej powiedziałem wcześniej, że jeśli w końcu umrze, okaże się, że niepotrzebnie zmarnowałem przez nią życie. Nawet jeśli od samego początku wiedziałem, że nikt z tą chorobą nie żyje długo — zaśmiał się głucho, bezbarwnie, odsłaniając ten swój gniew skrywany zawsze pod maską beztroski i gotowości do poświęceń.
Boże, nienawidził swojej siostry. Nienawidził tego, jak wyglądało kiedyś ich życie.
I chociaż w następnej kolejności zapytałby, przede wszystkim o to, co Walter robił w jego mieszkaniu, zaśmiał się zamiast tego bardziej dźwięcznie, jakby rzeczywiście ich rozmowa nieoczekiwanie poruszyła temat mniej ważny, umożliwiający im chwilę oddechu. — Tak, cóż, oddałem mieszkanie facetowi, który mnie zdradzał, żeby mógł mieszkać w nim z kimś, dla kogo byłby w stanie poświęcić wszystko. Nie wspominając o… — urwał, bo przecież nie mógł mu o tym powiedzieć, bo pewne sprawy należały tylko do niego i Orpheusa, bo Walter nie odgrywał już w jego życiu żadnej roli, a więc nie mógł stać się powiernikiem benjaminowych sekretów. Musiałby mu w dodatku zdradzić, że sypia, mimo wszystko, z Orpheusem, choć doskonale wie o tym, że ten jest z kimś związany; a więc znowu zdradza, ale teraz przynajmniej nie jego zaufanie. — Dlaczego tam byłeś? — zapytał więc, chociaż nie odważył się powrócić do niego spojrzeniem; może wcale nie chciał otrzymywać odpowiedzi. Nie dostrzegł jednak, że Walter może być z a z d r o s n y; zdawało się mu, że jest raczej po prostu jednocześnie rozczarowany jego decyzjami, jak i pewien, że wszystkie słowa, którymi obdarzył go na pożegnanie, zawierały w sobie słuszność.
Wysłał więc wiadomość do Charlie; napisał, że wyszedł, spotkał Waltera, wróci do Cairns taksówką, na co Charlie odpisała od razu enigmatyczne wspaniale. Odłożywszy telefon obojętnie do kieszeni zapatrzył się na mijany za oknem krajobraz, nie potrafiąc zebrać w sobie żadnych słów, którymi mógłby obronić się przed pytaniami mężczyzny. — Są takie rzeczy z którymi n i c się nie da zrobić, Walter. Więc nie, nie możesz pomóc — wymamrotał, bo wbrew temu, co próbowałoby się zrobić, Sollie wciąż narażona miała być na śmierć, a Ben na odziedziczenie jej dziecka; Orpheus wciąż miał popełniać te same błędy, a on dbać o to, by żaden z nich nie zakończył się katastrofą. Ojciec, bez względu na wszystko, pamiętać miał o powierzonych mu przez syna sekretach i żądać od niego zapłaty za wtrącenie się w jego życie. Mógłby, ewentualnie, błagać Waltera o to, by do niego wrócił, ale przecież nie udałoby się mu go do niczego zmusić. — Poza tym to nie jest już twoja rola — dodał ciszej, jak sądził — słusznie. Żeby Walter wiedział, że zwalnia go z pozostałości troski, która objawiała się mu zapewne jako niechciany obowiązek.
— Wiesz, że w całym szpitalu jest może, w sumie, pięć osób, które mnie lubią? Ordynator psychiatrii; on chyba po prostu jest miły dla wszystkich. Znasz go? Powiedział mi dokładnie to s a m o — uniósł lekko kąciki ust ku górze, spojrzenie zaś wbił w spoczywające na kolanach dłonie. — Ale nie wiem, czy to by miało sens. Nie jestem dobrym człowiekiem i pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni — bo nadal miał podejmować złe decyzje, bo pozostać miał człowiekiem, który nienawidzi swojej nieżyjącej siostry, bo nie miał pożałować tego, że Orpheus odebrał komuś życie, a on przejął część odpowiedzialności za to na siebie.
Dopiero po upływie kilku tygodni pojął, że to on podsunął Judith pomysł, że to wyłącznie za jego sprawą siostra zdecydowała się poddać po latach wytrwałej walki; wytworzona w jego sercu repulsja, podsycana tym bardziej u l g ą, powiodła go do miejsca, w którym traktował Judy jak nieważkie wspomnienie. Nie opowiadał o niej Walterowi nie z powodu nieufności, a przekonania, że nie zainteresowałaby go ta historia, że zbyłby ją machnięciem ręki. Poza tym nie chciał, by widmo siostry ponownie okradało go z czasu, który w końcu mógł przeznaczyć wyłącznie sobie, nawet jeśli Judy na zawsze wpisała się w ramy jego życia.
— Przepraszam, nie chciałem żeby to zabrzmiało w ten sposób. Nie obwiniam lekarzy; no, może kilku — uśmiechnął się z zakłopotaniem wciśniętym w kąciki ust, jakby naprawdę musiał — przepraszać, jakby przypadkiem znieważył wszystko to, co mimo wszystko w Walterze podziwiał i lubił. Ale potem znowu zgasł, myśląc o tym, jak wiele niesprawiedliwości skrywa się w toczonej przez nich rozmowie. Odbywanej dopiero teraz, w miejscu o wątpliwej, a na pewno niesprzyjającej niczemu aurze, podczas gdy w jego ciele dominował alkohol podśpiewujący mu tę całą wylewność. — Ludzie są bezmyślni. Naiwni. Myślą, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ostatecznie ich ocali albo przynajmniej przejmie całą odpowiedzialność — prychnął, myśląc zarówno o siostrze, o Sollie, jak i o Marianne. Miał dość kobiet, które oczekiwały z jego strony poświęceń, których nierozwaga podsycała własny egoizm i wygodę nieuwzględniającą tego, co w czasie ich cierpienia działo się z resztą świata. — Judy się potwornie męczyła, pod koniec; nie chciała pojechać do szpitala, mimo że nie mieliśmy w domu niczego, co mogłoby jej jakoś pomóc. Wiesz dlaczego? Bo wiedziała, że umrze. A ja jej powiedziałem wcześniej, że jeśli w końcu umrze, okaże się, że niepotrzebnie zmarnowałem przez nią życie. Nawet jeśli od samego początku wiedziałem, że nikt z tą chorobą nie żyje długo — zaśmiał się głucho, bezbarwnie, odsłaniając ten swój gniew skrywany zawsze pod maską beztroski i gotowości do poświęceń.
Boże, nienawidził swojej siostry. Nienawidził tego, jak wyglądało kiedyś ich życie.
I chociaż w następnej kolejności zapytałby, przede wszystkim o to, co Walter robił w jego mieszkaniu, zaśmiał się zamiast tego bardziej dźwięcznie, jakby rzeczywiście ich rozmowa nieoczekiwanie poruszyła temat mniej ważny, umożliwiający im chwilę oddechu. — Tak, cóż, oddałem mieszkanie facetowi, który mnie zdradzał, żeby mógł mieszkać w nim z kimś, dla kogo byłby w stanie poświęcić wszystko. Nie wspominając o… — urwał, bo przecież nie mógł mu o tym powiedzieć, bo pewne sprawy należały tylko do niego i Orpheusa, bo Walter nie odgrywał już w jego życiu żadnej roli, a więc nie mógł stać się powiernikiem benjaminowych sekretów. Musiałby mu w dodatku zdradzić, że sypia, mimo wszystko, z Orpheusem, choć doskonale wie o tym, że ten jest z kimś związany; a więc znowu zdradza, ale teraz przynajmniej nie jego zaufanie. — Dlaczego tam byłeś? — zapytał więc, chociaż nie odważył się powrócić do niego spojrzeniem; może wcale nie chciał otrzymywać odpowiedzi. Nie dostrzegł jednak, że Walter może być z a z d r o s n y; zdawało się mu, że jest raczej po prostu jednocześnie rozczarowany jego decyzjami, jak i pewien, że wszystkie słowa, którymi obdarzył go na pożegnanie, zawierały w sobie słuszność.
Wysłał więc wiadomość do Charlie; napisał, że wyszedł, spotkał Waltera, wróci do Cairns taksówką, na co Charlie odpisała od razu enigmatyczne wspaniale. Odłożywszy telefon obojętnie do kieszeni zapatrzył się na mijany za oknem krajobraz, nie potrafiąc zebrać w sobie żadnych słów, którymi mógłby obronić się przed pytaniami mężczyzny. — Są takie rzeczy z którymi n i c się nie da zrobić, Walter. Więc nie, nie możesz pomóc — wymamrotał, bo wbrew temu, co próbowałoby się zrobić, Sollie wciąż narażona miała być na śmierć, a Ben na odziedziczenie jej dziecka; Orpheus wciąż miał popełniać te same błędy, a on dbać o to, by żaden z nich nie zakończył się katastrofą. Ojciec, bez względu na wszystko, pamiętać miał o powierzonych mu przez syna sekretach i żądać od niego zapłaty za wtrącenie się w jego życie. Mógłby, ewentualnie, błagać Waltera o to, by do niego wrócił, ale przecież nie udałoby się mu go do niczego zmusić. — Poza tym to nie jest już twoja rola — dodał ciszej, jak sądził — słusznie. Żeby Walter wiedział, że zwalnia go z pozostałości troski, która objawiała się mu zapewne jako niechciany obowiązek.
— Wiesz, że w całym szpitalu jest może, w sumie, pięć osób, które mnie lubią? Ordynator psychiatrii; on chyba po prostu jest miły dla wszystkich. Znasz go? Powiedział mi dokładnie to s a m o — uniósł lekko kąciki ust ku górze, spojrzenie zaś wbił w spoczywające na kolanach dłonie. — Ale nie wiem, czy to by miało sens. Nie jestem dobrym człowiekiem i pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni — bo nadal miał podejmować złe decyzje, bo pozostać miał człowiekiem, który nienawidzi swojej nieżyjącej siostry, bo nie miał pożałować tego, że Orpheus odebrał komuś życie, a on przejął część odpowiedzialności za to na siebie.