adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Charlie Powell mimo swojego niskiego wzrostu i żołędzich, ptasich włosów, wyróżniała się na tle tłumu; zwiewna i krótka landrynkowa sukienka powiewała gniewnie przy podmuchach burzowego, ciepłego wiatru, a włożone przez dziewczynę tego dnia buty na obcasie wydłużyły i zaakcentowany w przyjemny sposób jej nogi. Stała przed dusznym i zatłoczonym barem, zadzierając głowę za każdym razem, gdy nieopodal zatrzymywało się auto. Mimo protestów towarzyszącego jej mężczyzny (daj mu czas), nerwowo sprawdzała przyciemniony ekran telefonu; mijało osiemnaście minut, odkąd wykradła z telefonu Benjamina oznaczony wciąż jako “ b l i s k i” numer kontaktowy.
Jay, którego zadanie polegało na ciągłym monitorowaniu sytuacji rozwijającej się wewnątrz pubu, klepnął dziewczynę w ramię, gdy dostrzegł znajomą twarz. Charlie kazała mu czekać (jako jedyna, z ich grona, była trzeźwa), po czym gniewnym krokiem ruszyła ku Walterowi. — Nie mam pojęcia, co się między wami dzieje, ale musisz go stąd zabrać — surowość zawieszona w jej głosie podyktowana była strachem i wstydem; nie chciała mieszać w to Wainwrighta.
Powtórzyła mu właściwie to samo, co powiedziała przez telefon: że musi. Przyjechać i go zabrać. — On nikomu nic nie mówi. Nic. Nawet nie wiedzieliśmy, że nie jesteście razem, Gwen nam powiedziała. Nie będę pytać, o co poszło, bo Ben potrafi być idiotą, ale na miłość boską, zrób coś, żeby przestał — obejrzała się, a Jay machał niecierpliwie; Charlie przegryzła nerwowo wargę i westchnęła cicho. — On się kompletnie się posypał , Walter — dodała, po czym wspięła się na czubki palców i pocałowała mężczyznę w policzek. — Matka Jamesa miała stłuczkę, musimy do niej jechać — i już się odwróciła, mknąc na szpilkach do stojącej na progu taksówki; pozostawiła po sobie unoszący się w powietrzu zapach jaśminu.


Powiedział mu, że sobie poradzi, oczywiście, radził sobie przecież doskonale zanim się poznali; dlaczego miałby go zatrzymywać? Kiedy z trudem wyszedł tamtego dnia z windy, niemal poprosił go, żeby mu potowarzyszył — jeśli nie z powodu troski o niego, to dla siebie. Nie powinieneś wracać od razu, w takim stanie. Wezwij taksówkę albo chwilę odpocznij; mieszkam niedaleko, wyszeptały jego myśli, kiedy Walter zapytał, czy wszystko w porządku. Ben wiedział, że nie zaśnie tej nocy, że koszmar wydarzeń obedrze go ze spokoju, że widmo Waltera prześladować go będzie przez kolejne dni. Faktycznie się posypał, już wtedy, kiedy został sam, kiedy skrył się w mieszkaniu i nie potrafił już do końca dnia przełknąć kęsa jakiegokolwiek jedzenia. Kolejne dni przyozdobiły się kolejnymi problemami, a chociaż Ben obiecał zająć się Isolde, z powodu łączącej ich umowy nie potrafił nagle na nią patrzeć. Na nikogo, w zasadzie, nie potrafił spoglądać z tym swoim dobrodusznym spokojem. Nie odbierał połączeń od ojca i unikał Orpheusa; do szpitala posłał Gwen i Sama, który uwielbiał biel i surowość działu prawnego medycznej placówki. Hargrove codziennie zaszywał się w barze, nie zwracając uwagi na towarzystwo; jeśli nie wiedział, jak mógłby sobie pomóc, zamierzał zatracić się w destrukcji. W jednej dłoni, między palcami, spoczywał piąty już papieros, a w drugiej szklanka whiskey, kiedy tonął w chaosie; bar był zaciemniony, duszny i głośny, a on zbyt rozchwiany by pojąć, że mówi z przesadą i ryzykiem.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Kółka brunatnej, pojemnej walizki z poliwęglanu zastygły bezszelestnie jeszcze przed drzwiami frontowymi; nie dlatego, że ciągnący ją mężczyzna musiał odnaleźć zawsze zawieruszany komplet kluczy albo po raz drugi upewnić się, że wszystkie wtyczki powysuwane są z gniazdek, że psy otrzymały swój regularny i barwny posiłek, ani też nie wpadł w paranoję szperania po całej rezydencji w poszukiwaniu dokumentów, bo te także — już znajdowały się na właściwym miejscu. Zanim jednak stanowczość dłoni sięgnęła po klamkę, prawa kieszeń spodni zawibrowała nadchodzącym połączeniem; Walter wysunął drżącą komórkę i choć nigdy nie przepadał za odbieraniem od numerów nieznanych, przysunął ekran do ucha. Nie rozpoznał spokojnego, delikatnie śpiewnego głosu Charlie od razu — być może nigdy nie połączyłby go z odpowiednią osobą, gdyby ta nie zagłębiła się w rozległą opowieść o pewnym jesiennym wieczorze, podczas którego mieli okazję dzielić ten sam stolik w barze; to jest — dopóki brunet nie zapragnął przedwcześnie okraść jej i wszystkich jej przyjaciół z towarzystwa Hargrove’a. Ze szczegółów składających się na jej osobę zapamiętał tylko tyle, że nie przypadła mu do gustu — choć teraz nie był już w stanie przypomnieć sobie dlaczego (powody te zresztą nigdy nie były przemożnie poważne). Nie uprzytomnił jej także najważniejszej z zasad kurtuazji, tłumaczącej, że nikogo nie można zmuszać do przyjazdu we wskazane przez siebie miejsce tak po prostu, bez wystarczających wyjaśnień, ale i zmuszać w ogóle (musisz, Walter, wycyzelowała przez zęby, naprawdę m u s i s z) — ani że nie są dla siebie nikim na tyle istotnym, by mogła dzwonić o tej godzinie i z takiego powodu. Zamiast tego zapytał o adres; to ten sam bar, co ostatnio?, a Charlie zaprzeczyła; nie, do tamtego już nie chodzimy.
Niewiele ponad kwadrans później, drzwi hebanowego samochodu mruknęły cicho, ustąpiły i uniosły się na wysokość wysuwającej się zza nich sylwetki; nie przed rozmigotanym różnobarwnymi światełkami budynkiem lotniska w Cairns, a przed Rudd’s Pub, którego — naturalnie — nie odwiedził nigdy wcześniej. W bagażniku wylegiwała się tamta solidna walizka — charakterystyczna dla dalekich i długich podróży, a Walter wierzył jeszcze przez kilka minut, że uda mu się jeszcze dziś z niej skorzystać.
Nieuprzejmość płynąca nie tyle z ułożenia słów, co barwy głosu Charlie, rozmyła się między silniejszym, chłodniejszym nurtem rozlewających się po jego przełyku, sercu i trzewiach informacji — słysząc o zamkniętym w sobie, zidiociałym i niepotrafiącym pozbierać się do stabilnej całości mężczyźnie, bezwiednie prychnął. Kobieta przesadzała. A jednak przekraczając próg jak zwykle lepkiego, jak zawsze dudniącego w kanaliki słuchowe muzyką i huczącego mieszaniną głosów baru, po dotarciu do jasnowłosego, pochylonego nad szklanką trunku i p a p i e r o s e m trzydziestolatka, pomyślał sobie, że to może nie Charlie jednak się pomyliła, a on. — Cześć. Znajdziesz dla mnie chwilę? — spytawszy, objął uważnym spojrzeniem pochwycone przez niego zdobycze, a także osobę, którą częstował emfatycznymi, równie hucznymi słowami, co reszta nietrzeźwych, zuchwałych bywalców zawsze zatłoczonych barów.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Siedzący nieopodal mężczyzna miał posępną minę, mówił dużo, przeciągle i akcentował wszystkie spółgłoski; powiedział na przykład: no więc chodzi o to, że się mylisz; ekonomiczne aspekty nie mają znaczenia, albo kara śmierci w istocie była czymś ważnym i należałoby przywrócić ją do łask, przez co Benjamin zaciskał mocno usta, marszczył nos i zbyt szybko wypalał trzymanego papierosa. Kiedy miał nadejść kolejny bełkotliwy sprzeciw, człowiek ten powędrował wzrokiem za niespodziewanym źródłem dźwięku, zmuszając do tego także Bena; nie tylko nie dopisałby uchwyconych słów do Waltera, ale i nie zgadłby, że wypowiedziane zostały właśnie do n i e g o. — Co ty tutaj robisz? — spytał cicho, nieprzytomnie; rozejrzał się po barze poszukując odpowiedzi, ale nie wiedział nawet na co mógłby się natknąć. — Przychodzisz… bywasz tutaj? W pubie? N-nie wiedziałem, słowo; nie przyszedłbym, gdybym wiedział, że będziesz — chociaż bywał tu od wielu dni, może tygodni i nigdy wcześniej nie natknął się na walterową sylwetkę. Ale Lorne Bay należało już tylko do niego; miał prawo zjawić się w dowolnym lokalu, miał prawo obruszyć się z powodu obecności człowieka, na którego natrafić nie chciał już nigdy. W Benjaminie odezwał się strach, że Walter został tu przez kogoś przyprowadzony i znów rozejrzał się po wnętrzu, poszukiwał jakiejś ładnej i idealnej kobiecej twarzy, która przypatrywałaby się mu ze złością; siedzący wciąż niedaleko mężczyzna zapytał co się dzieje, klepnął Bena po ramieniu, a on się szarpnął i posłał mu wściekłe spojrzenie. — Zajmij się, kurwa, sobą — rzucił w odpowiedzi, po czym zaciągnął się nikotynowym dymem. Żar ukojenia rozlał się po jego ciele, więc zapił go jeszcze alkoholem; dopiero gdy spokój przepełnił jego ciało, spojrzał znów na Waltera, ciepło, uprzejmie, tęsknie. — Chcesz rozmawiać tutaj czy muszę wstać? Bo nie mogę wyjść ze szklanką na zewnątrz, a jeszcze nie skończyłem pić — sądził, że w końcu ból minie, że zniknie wraz z kolejnym drinkiem kolejnej upalnej nocy. Istniał jednak w tym samym natężeniu co przed miesiącem bądź dwoma, osiadł na jego sercu, wniknął w jego strukturę. Po tym, co wydarzyło się w windzie, rozbijał się o jego ciało jeszcze mocniej; nie miały mu nawet pomóc świąteczne dni, w których zawsze się, mimo niechęci, jakoś skrywał. Wcześniej. Bo odkąd poznał Waltera, wszystko smakowało lepiej i cieplej, nawet wtedy, gdy nie byli jeszcze razem; dopiero teraz dostrzegał, że nie potrafił sobie bez niego radzić, choć było to tak kuriozalne i niedorzeczne. — Jezu, Ben, ale to mi chociaż powiedz, czy mam sobie znaleźć inne towarzystwo — poniosło się znów dźwięcznie zza jego pleców, nad barową miską pełną świątecznych przysmaków, wśród których królowały tim tamy, ale zignorował słowa i zawieszone w nich pytanie, znów zaciągając się papierosowym dymem. Nie chciał ściągnąć z Waltera spojrzenia; bał się, że zniknie, że okaże się tylko alkoholowym, nieważkim majakiem.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Kłamał; za każdym razem, kiedy usta napinały się w całej długości, kąciki drgały, a on mówił wreszcie z osobliwą namiastką chłodnego tonu: nie chadzam do miejsc tego typu. Dobrowolnie — owszem, nie chadzał. Nie chadzał też dla zaspokojenia destrukcyjnego pragnienia otumanienia umysłu gryzącym smakiem etanolu, ani nie chadzał dla wsunięcia swoich palców w dłoń obcej osoby i doprowadzenia jej do własnego, a może wynajętego na godzinę lokum. Nie chadzał dlatego, że tak mu się podobało; odwiedzał bary ułożone w Queensland dlatego, że ktoś w nich zawsze na niego czekał — z kieliszkiem pełnym złotawej obietnicy zapomnienia, z jednym papierosem, drugim, trzecim, a wreszcie dziesiątym. Z nieobecnością oblekającą źrenice matową, szarą błoną, a także z emfazą podkreślającą kształt otwieranych w rytm zdań ust. Bary zdążyły jednak zmienić swoich właścicieli, odświeżyć wystrój, a czasem przenieść na drugi koniec miasta, albo zamknąć bez nowego początku; czasem wsuwając się do udekorowanego surowym drewnem i zielonymi bibelotami sklepu ze zdrową żywnością, myślał sobie “och, kiedyś wyciągałem stąd Othello, kiedyś sprzedawali tu alkohol, a nikt nie martwił się o swoje zdrowie”. Z latami pamięć ta zaczęła się zacierać; nie pamiętał już dróg i szyldów, nie pamiętał słów, które wówczas Lounsbury do niego wypowiadał, ani nie pamiętał rozczarowania, które czuł za każdym razem, widząc do z kieliszkiem w dłoni — w pewnym momencie obaj zrozumieli, że każdy ratunek trwa tylko do rana, kiedy rozwierając powieki i czując naprzykrzającą się suchość w gardle, mężczyzna decydował się ignorować walterowe poświęcenie i zamiast wody z tabletką aspiryny, odnajdywał ukryte za łóżkiem, między deskami podłogi, albo w szafkach z bielizną kolejne butelki trucizny. Teraz także nie pamiętał: czy odwiedził ten pub już wcześniej? Czy rzeczywiście w nim b y w a ł; prawie tak, jak bywali w nim inni stali klienci? — Bardzo rzadko — odrzekł, pozwalając ściągnąć się między brwiami zmartwieniu. Nie przyszedłbym, gdybym wiedział, że będziesz. Wzrok zielonych tęczówek, uporczywie próbujący uchwycić coś w głębi pomieszczenia — ale co, czy może k o g o takiego? — pomógł zrozumieć Walterowi, że nie powinien tu przychodzić; a z całą pewnością nie powinien przeszkadzać mu w czymś, co wyglądało na… Skrzywił się, nie tylko przez wyobrażenie sobie ów słowa w głowie, ale nagły wulgaryzm ulatujący spomiędzy benjaminowych warg — z początku sądził, że skierowany został do niego; dopiero potem dostrzegł posłane obcemu mężczyźnie, rozgniewane spojrzenie. Przykucnął na ziemi, tuż obok sylwetki trzydziestolatka; nie pozwolił jednak opaść kolanom na brudną, lepką posadzkę — lawirował na ugiętych palcach, a na czubkach butów powstały delikatne rysy. — Nie chcę ci przeszkadzać; gdybym wiedział, że jesteś na… Że z kimś tutaj jesteś, nie podszedłbym — wytłumaczył półszeptem; cichą prośbą o wyrozumienie i jednoczesnym, choć ukrytym już wewnątrz ciała, a nie głosu, gniewem na Charlie. Nie powinien jej słuchać. Wchodząc do baru i namierzając blondyna wzrokiem, sądził, że ów towarzyszący mu mężczyzna jest przypadkowym towarzystwem. — Możemy porozmawiać innym razem — zasugerował, niechętnie (bo też zupełnie bez wyboru) pozwalając wedrzeć się obłokom tytoniowego dymu w swoje nozdrza. Dotarł go znów rozjuszony ton nieznajomego głosu, ale nie widział należącej do niego osoby; widok przysłaniała mu benjaminowa sylwetka, jeszcze przez moment znajdująca się na tyle blisko, że w tłocznym, gwarnym barze, mogli wypowiadać do siebie ciche słowa i wciąż zostać zrozumiani.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Uśmiechnął się wbrew woli; trochę tak, jakby zdążyli wcześniej ustalić wykluczenie pewnych grymasów, min i słów w tym świecie po, zmuszającym ich do akceptowania swojego towarzystwa. Uśmiechnął, bo pamiętał walterowe awersje, niechęć mieniącą się w westchnieniach i kładącą się czasem jedną, podłużną zmarszczką na jego czole; cieszył się, że nic się nie zmieniło, że Walter wcale nie bywał tutaj, ani prawdopodobnie w żadnym innym barze. I że, być może, nie bywał w tych miejscach z nikim szczególnym. — Nie przeszkadzasz — zdumienie zalśniło na jego twarzy, odznaczyło się w każdej literze wypowiedzianego na wydechu zdania. Nie pamiętał, jak wiele razy kazał dzisiaj barmanom zwiększyć zawartość alkoholu w szkle, jak często zwilżał nim gardło, ale wydało się mu, że przesadził, że musiał przesadzić, skoro Walter był tuż obok, nieznośnie blisko i nie wyglądał (i przede wszystkim: nie mówił) tak, jakby te ostatnie miesiące się wydarzyły i odebrały im coś, czego utraty Benjamin wcześniej się nawet nie obawiał. Musiał wszystko źle odczytywać, dopisując wszystkiemu znaczeń; nie potrafił odnaleźć innego wyjaśnienia. — Przyszedłem sam; zawsze przychodzę sam — zaprotestował z przejęciem, zaciskając mocniej palce na trzymanej szklance. Bał się powrotu do tematu, który jaśniał największą niedorzecznością w ich rozstaniu. — To nawet nie jest m ó j znajomy, tylko Jamesa. Widziałeś go gdzieś tutaj? James i Charlie przyszli, zaczęli się czepiać, jak zwykle, potem zawołali kilka osób i ten, o, tutaj został — zdawało się mu że mówi szeptem: cicho, konfidencjonalnie, ale siedzący wciąż obok mężczyzna zaśmiał się i pokręcił głową; Ben usłyszał tylko przeciągłe serio?. — Przecież to nie jest pieprzona randka — odwrócił ku niemu tylko twarz, na sekundę lub dwie, obdarzając znów pełnym niechęci spojrzeniem (bo wpatrywał się w niego w ten sposób przez cały ten czas, kiedy zmuszeni byli rozmawiać), a potem zgasił papierosa w czarnym naczyniu i znów był tylko Walter. — Kurwa, James powiedział mi, że… Nieważne, kurwa, nieważne — szemrał głos znów za jego plecami, podczas gdy Ben dopijał drinka. — Możemy rozmawiać teraz — obiecał, choć głos mu lekko zadrżał, zdradzając, że wciąż bał się tego, co mogliby sobie powiedzieć. Mężczyzna w tle, przez cały ten czas, niestrudzenie mamrotał, nazywał Jamesa dupkiem, żalił się na niemożność odbycia zwykłej rozmowy; nawet nie była ciekawa, narzekał, z przyjemnością ci go oddam, powiedział chyba do Waltera, chociaż Ben nie wiedział, nie rozumiał, o co tak właściwie chodziło. Dla niego spotkanie to było zwyczajną, nieangażującą dyskusją, do której został zmuszony wyłącznie przez wzgląd na wątpliwą, raczej dawną przyjaźń z Jamesem. Odstawiwszy szkło na blat Benjamin wstał (niemal w równej synchronizacji z Walterem) i gotów był z nim odejść, bez krótkiego choćby pożegnania, ale wtedy mężczyzna powiedział: — jesteś naprawdę nieuprzejmy, Ben — co zmusiło go do zatrzymania się. Odwrócił się. Nie zastanawiał się nad tym, co robi; zacisnąwszy dłoń w pięść zamachnął się i uderzył go w twarz. Powietrze przeszył świst, coś zagruchotało pod jego kłykciami, mężczyzna ryknął z bólu i przewrócił się na ziemię. A Ben niemal przewrócił się na niego.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Bezwiednie odpowiedział mu tym samym — szczerym uśmiechem, choć delikatniejszym w swoich rysach i ostrożniejszym w śmiałości skaczących ku górze kącików. Nie dlatego, że Benjamin wybaczył mu naruszenie niepisanej, ale surowo obowiązującej po każdym rozstaniu zasady o nieingerowaniu w życie uczuciowe tej drugiej strony; a nawet nie dlatego, że zdawał się oblec swoim wiernym zainteresowaniem osobę Waltera, o tej drugiej, siedzącej po prawym ramieniu, już zapominając — uśmiechnął się, bo oczy trzydziestolatka otulały go ciepłą, nieśmiałą zielenią, nakrapianą tu i ówdzie złotymi muśnięciami pędzla; uśmiechnął się, bo na punkt centralny nieskazitelności czoła opuściła się jak na pajęczynie, cętka podrygujących, skręconych włosów, a Walter przypomniał sobie, że jeszcze niedawno swobodnie zaczesywał ją do góry.
W porządku — odrzekł krótko i łagodnie, nienarzucająco; nie zamierzał przecież się z nim spierać; o fakt przybycia tu samotnie, ani spierać w ogóle — limit tego sposobu traktowania sytuacji wykorzystali ostatnim razem; och, no i może dodatkowo, nieznacznie, a jednak na tyle skutecznie, by wyrównać pracę nie tylko serca, ale i zmartwień, w pewien sposób go to uspokoiło — to żywe przyrzeczenie o odosobnieniu, choć przecież nie powinno, bo sam wcale nie zapragnął uzupełnić tego braku, nie tak długoterminowo.
Nie obnażył podstępu wychodzącego spomiędzy rąk Charlie i Jamesa; zamiast tego milczał, pozwalał płynąć porywistym słowom Benjamina dalej, a w pewnym momencie zdecydował się naruszyć ich pakt bezpiecznej odległości, ale tylko trochę; ruchem palców i cichego p y k strzepując z rękawa blondyna popielate papierosowe ziarenko, których więcej zbierało się w przystawionej nieopodal popielniczce. Zauważając, jak wiele nowopoznanego, tytoniowego nałogu zdążyło się w niej dopalić, i jak kilka dymiło jeszcze nędznymi ostatkami sił, zupełnie jakby zaraz mając błagać o zakończenie ów katuszy, pomyślał sobie, że to nieznośnie niesprawiedliwe; nie niedbałe traktowanie resztek unoszącej się w szarych obłokach trucizny, a niesprawiedliwe dla niego, dla Benjamina, ale Waltera także. Przez moment, zanim mężczyzna wyklarował sytuację (to nie jest pieprzona randka), wierzył jeszcze, że został wezwany tutaj w formie banalnej, ale skutecznej pokuty, musząc wpatrywać się w to wszystko, o czym dotychczas uporczywie starał się nie myśleć (szeptanych rozmowach, dzieleniu z kimś jednego stolika, konfidencjonalnych, intymnych gestach, które — pomyślał — całe szczęście ustały w chwili, w której się pojawił). Później, kiedy osoba nieopatrznie uznana za kogoś istotnego dla benjaminowego życia, poczęła żachać się i sączyć niedokończone oszczerstwa, uznał, że James z Charlie nie powinni porzucać go tutaj samego, nie powinni poznawać go z osobami tego typu, ani nie powinni agresywnie przecinać tych ran po zakończeniu się ich związku, które teraz na nowo będą zmuszeni opatrywać, a później uważać na nie przez kilka następnych tygodni.
Ale nawet wtedy nie odczuł potrzeby rozprawienia się z najdotkliwszą niedogodnością tej nocy swoją wiodącą uderzenie pięścią; kiedy Benjamin postanowił inaczej, trącając obojczyk Waltera zamaszystym ruchem ugiętego łokcia, a później zataczając się niestabilnie na drewniane, lepkie od rozlanego alkoholu deski podłogi, które teraz dodatkowo wyścielała warstwa cudzego ciała, bez namysłu objął go ramieniem; stanowczo i mocno, na krańcu żeber, a potem przetrzymał krótko, ale całe szczęście wystarczająco — Hargrove nie utracił swojej równowagi, a Walter zapobiegawczo okrążył go, by korzystając z chwili zagubienia, wsunąć się pomiędzy trzydziestolatka, a mężczyznę dociskającego dłoń do uszkodzonej części twarzy; jakby obawiając się, że Benjamin zdecyduje się powtórzyć uderzenie, albo że tamten zapragnie się odwinąć. — Cholera — mruknął w skardze i konsternacji; gdyby dołączyć do tego nieprzystającą ciekawość, podzielałby uczucia wszystkich zebranych dookoła par oczu, koncentrujących się teraz wyłącznie na trójce najbardziej problematycznych klientów pubu.
Nie, naprawdę nie trzeba. Poniosło ich; zapomnieli się, ale teraz jest już wszystko w porządku, prawda? — zagłuszając wyciekające zza drewnianego, ciemnego kontuaru plany skupiające się na słowie: p o l i c j a, wejrzał trzeźwym opanowaniem migdałowych tęczówek najpierw w oczy dwójki strwożonych barmanów, później na Benjamina, a wreszcie obejrzał się za ramię, westchnął i przykucnął przy wciąż wyłożonym na deskach mężczyźnie, palcami prawej dłoni lewitującym przy spąsowiałym nabrzmieniu wierzchołka kości nosowej. — Mogę zobaczyć? Jestem lekarzem — oznajmił z rzeczowym spokojem, a kiedy ten zagryzł na języku mamrotane inwektywy poprzewijane groźbami o posłaniu trzydziestolatka do więziennej celi, Walter nachylił się jeszcze odrobinę, zmrużył delikatnie oczy i zerkając na oblicze tamtego z kilku różnych kątów, wysunął z kieszeni portfel, a z niego: plik banknotów. Przygotowanych na podróż, ale jakie ta miała teraz znaczenie? Przeżyjesz. Tyle wystarczy na poskładanie go na nowo w całość; a żeby była jasność, powinien uderzyć mocniej — orzekł chłodnym przekonaniem, chcąc rzucić je nie ku niemu — w grzeczność wyciągniętej dłoni, a raczej na niego; ostatecznie drobiny rozsądku zakneblowały mu na moment ręce i stłumiły gniew, nakazując złożyć talię pieniędzy w zgrabną połowę, a później elegancko wsunąć ją między szczelinę palców wolnej dłoni. — Za odszkodowanie dostałbyś mniej. W porządku? — szeptane porozumienie wysnuło się jeszcze spomiędzy ledwie uchylonych warg, a kiwnięcie głowy będące na nie jedyną odpowiedzią, pozwoliło mu stanąć na pełną wysokość nóg. — Chodźmy — zakomenderował ponaglająco, układając dotyk pięciu koniuszków palców na benjaminowym barku i zwracając go ku drzwiom wyjściowym. Nie przewidział plątaniny kroków następującej chwilę potem; oczekując kilku prędkich i sprężystych, napotkał jakby na jeden zlepiony z nieudolnych prób uniesienia stóp, które zdawały się przykleić do podłogi — Benjamin doczepił uścisk dłoni do jego nadgarstka, a on podtrzymał go jeszcze za ramię, wyprowadzając w końcu w żałobną czerń nocy, którą kilka pojedynczych światełek świątecznych i grająca w oddali melodia ze znanej kolędy próbowały nieporadnie ożywić.
Przechodząc na drugą stronę ulicy — nie szukali pasów i sygnalizacji; wskoczyli na asfalt zaraz po umknięciu dwóch samochodów — odegrali na trotuarze marsz już nieco pewniejszych, nieco dbalszych kroków, zatrzymując się wreszcie przed znanym im obu samochodem. Benjamin wysunął zza kieszeni zmizerniałą paczkę papierosów, pełną wgnieceń i rys, a wkładając między wargi bibułkowy ustnik papierosa, drażniąc zioła czerwonym płomieniem zapalniczki, Walter westchnął i wykradł nikotynowy zwitek spomiędzy jego ust. — Nie przychodzisz do pracy, a t a k u j e s z ludzi, palisz. Od jak dawna palisz? — wycyzelował beznamiętnie jego potknięcia (nie licząc tych zaplątanych wokół nóg), a później ułożył papierosa w przestrzeni własnych warg i wciągnął w płuca duszący dym, nie potrafiąc przepędzić z dotychczas stężałej twarzy delikatnego, nieco szelmowskiego i niedumnie rozbawionego uśmiechu. Nie zamierzał go upominać; nie sprzyjał ku temu ani benjaminowy wiek, już dawno przekraczający nastoletni, ani walterowa rola w jego życiu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Impulsywność działania wspięła się skurczem po prawym ramieniu i odcisnęła dziwnym muśnięciem w barku; pobolewał go w dodatku nadgarstek, źle ułożony w trakcie lotu — po raz ostatni uderzył kogoś przynajmniej dziesięć lat temu, a ciało jego zdążyło zapomnieć towarzyszących temu wrażeń. Nie potrafił jednak zainteresować się niespodziewaną gwałtownością, wpatrując się nieprzytomnie (choć z sercem boleśnie rozpędzonym) w dłoń, która powstrzymała go przed upadkiem, wyplątującą się z uścisku tak szybko, jakby zdawało się jej jeszcze, że pozostanie niezauważona. Dopiero potem powróciła do niego złość.
Wzruszył ramionami. Niechęć odznaczała się w jego oczach w sposób chłodny, obojętny; nie potrafił przejąć się ani leżącym na ziemi mężczyzną, ani groźbą policji, której możliwe nadejście mógłby wyłącznie podsumować dźwięcznym, lekceważącym śmiechem. — Nie jestem nieuprzejmy — wycedził jeszcze gniewnie, chwilę przed walterową próbą naprawienia wszelkich szkód. Nie zamierzał wyrazić skruchy, nie potrafił wypowiedzieć podszytego fałszem przepraszam; prychnął, kiedy ponownie zagrożono mu policją. Rozejrzał się po barze, a za każdym razem, gdy ktoś natrafił na jego spojrzenie, prędko uciekał nim gdzieś w bok; Benjamin usiłował odnaleźć nie zainteresowanie, a po prostu Jamesa i Charlie, których ucieczki z baru nie był jeszcze w żaden sposób świadom. Mimo to pozwolił wyprowadzić się Walterowi z duszności cudzych rozmów; potykając się, plącząc ze sobą nogi, musiał się go przytrzymać by nie upaść i nie zgubić w tłumie. Tego obawiał się najbardziej: utraty namiastki tego, za czym tak bardzo tęsknił.
Nie wiem. Od pierwszego dnia w piekle — wzruszył obojętnie ramionami, a chociaż próbował znów się uśmiechnąć, nie potrafił się na to zdobyć. Przez chwilę się mu przyglądał — tak, jak nie pozwalał sobie patrzeć na niego odkąd się rozstali, ale prędko przeniósł wzrok na stojący przed nimi samochód. — Dałeś mu pieniądze. Dlaczego? — spróbował, mimo wszystko, jeszcze raz: uśmiechnąć się. Podchodząc okradł go z papierosa, który po chwili wylądował w jego ustach; ciepło nikotyny przebiegło wzdłuż całego ciała. — Ile? Oddam ci — okazywało się, że rozmawianie z Walterem jest trudniejsze, kiedy stali z dala od głośnej muzyki i szmeru cudzych rozmów; okazywało się, że nie posiada już w sobie odwagi, podsycanej przez możliwość sięgnięcia po kolejną dawkę alkoholu. — O czym chcesz rozmawiać? — odwrócił twarz w kierunku baru, z którego dobiegały do nich przytłumione dźwięki i śmiech zbierających się przed nim klientów. Nie był pewien, czy da radę to znieść, nawet jeśli bliskość Waltera była wszystkim, czego potrzebował. Chłonął to wszystko bardziej, niż powinien; każdy uśmiech, miłe słowo, zainteresowanie odkrywane w głosie, a więc wszystko to, co miało i tak należeć do przeszłości.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Powietrze nie stało się ani rześkie, ani tym bardziej l ż e j s z e wraz z wyswobodzeniem płuc spod mgiełki papierosowego dymu i lepkości alkoholu. W półmroku zasypiającego miasta nie oddychało się swodobniej, a odkryte sploty skóry pojawiające się o tej porze roku częściej od ochraniających warstw ubrań, wchłaniały w poklejone brudem zewnętrznym pory inny rodzaj zaduchu; tego parującego z asfaltu i trotuarów, z okrągłych pokryw studzienek kanalizacyjnych i pojawiających się sporadycznie pośród pustki rzeźb ulicznych, które nie zdążyły jeszcze ostygnąć po złocistej intensywności dnia, ściekającego z balkonów, okien i chropowatych wykończeń budynków. Alejka na Sapphire River nie przyniosła Walterowi ulgi, kiedy przez moment wierzył jeszcze, że błaha zawartość nocy zdołałaby to zrobić; odkładała się w nozdrzach może nie już odorem spoconych, rozchwianych nietrzeźwością sylwetek, a cierpkością ryb, soli i chemikaliów nadciągającą znad portu. Może to dlatego sięgnął po intensywność ziół wsuniętych w cienką bibułkę papierosa — by na języku skumulował się inny, narzucający się wyrazistością smak, który być może nie był przyjemniejszy i lepszy, ale przynajmniej wybrany świadomie. — Piekłem nazywamy teraz szpital? — spytał z rzekomym lenistwem w wypowiadaniu głosek, w których to jednak skrył rosnącą ciekawość. Wypuszczając z płuc smugę nie tylko ocieplonego barem i powietrzem, bójką i rozmową oddechu, ale też srebrnego dymu, pomyślał sobie, że zapewne nie powinien tego robić: łączyć ich w konstrukcji — my. My nazywamy teraz szpital. Jakby zwyczaje jednego automatycznie przechodziły też na drugą osobę.
Nie chciałem, żeby przyjechała policja. Za dużo tłumaczeń, za mało obiektywizmu. Poza tym mógłbyś mieć problemy; wciąż zresztą możesz — wyznał, wciąż w tej samej łagodności głosu. Oczywiście wręczona i przede wszystkim — przyjęta przez tamtego mężczyznę rekompensata za uderzenie, jednocześnie nie była obietnicą niezłożenia pozwu. Osobom jego typu po prostu nie można było ufać.
Dziesięć dolarów — skłamał z uśmiechem, rozsuwającym się powoli między kącikami i nieco mniej w rozwlekłości warg. Westchnął jeden, dwa, pieciosekundowym przedłużeniem, a potem zaczepił palce prawego ramienia na swojej szyi, w geście znaczącym jedynie znużenie bezruchem. — O tobie. Przejdziemy się do twojego mieszkania? Odprowadzę cię, powinieneś się wyspać. Wyglądasz, jakbyś nie robił tego od dawna — wysunął beznamiętnie spomiędzy swoich ust, stwierdzając, że leniwe kroki dadzą im więcej czasu na rozmowę od krótkiej jazdy samochodem.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Szpital zawsze był piekłem, nie tylko z powodu Judith i nie tylko dlatego, że dudniło w nim echo ich rozstania. Nienawidził tego miejsca w sposób, który mógłby innym wydać się przesadnym — dlatego nie rozmawiał o tym wcale, dusząc w sobie tę wieloletnią, natarczywą awersję. Nie chodziło o strach czy nieufność; nie spotkał jak dotąd miejsc bardziej ponurych niż szpitalne gmachy, skrywające w sobie tak wiele udręki. — Nienawidzę tego miejsca — rzucił niemal rozpaczliwie, bo kiedy myślał o tym, że będzie musiał tam wrócić, że wracać będzie jeszcze przez wiele miesięcy, strach zaciskał się na jego żebrach, płucach, a on niemal krztusił się brakiem powietrza. — Nie przez ciebie — wymamrotał cicho, nieśmiało, jakby dopiero się poznawali i za wcześnie było jeszcze na niektóre śmiałe wyznania. Jeśli wcześniej wyglądało na to, że Ben wyzbył się tej swojej niechęci względem szpitala, działo się to tylko za sprawą Waltera; teraz, choć unikał go i przeklinał każdy dzień, który miał skończyć się ich nieprzypadkowym spotkaniem, wciąż pozostawało w nim to przeświadczenie, że dzięki niemu może wyzbyć się tego nieuzasadnionego, a jednak dotkliwego gniewu. Chociaż może jednak nienawiść, ta nowa, podsycana była przez Waltera, a raczej przez to, w jaki sposób się traktowali.
Nie miałbym problemów nawet gdybym sprawił, że ten idiota przestałby mówić na kilka długich miesięcy — prychnąwszy zaciągnął się po raz kolejny, a potem wyciągnął dłoń z papierosem do Waltera. Może powinien być wdzięczny, może powinien zatracić się w tej niespodziewanej formie troski i chęci zadbania o to, by jego życie nie skomplikowało się jeszcze bardziej. — Jestem pewien, że nie zdążyliby mnie nawet zabrać do komisariatu. Gdybym wiedział wcześniej, że mój ojciec wie dosłownie o wszystkim i płaci ludziom za to, żeby… Chodzi mi o to, że chyba zmarnowałem pół życia uważając, że muszę przestrzegać w s z y s t k i c h zasad. Mam tylko nadzieję, że nie płacił tobie — zaśmiał się, a jako że stanie w tym samym miejscu zaczęło być dokuczliwe, wykonał kilka kroków do przodu, w kierunku baru. — Nie wiem czy powinienem udawać, że w to wierzę — nie potrafił jednak zrezygnować z uśmiechu, nie kiedy Walterowi rozjaśniała się twarz i przypominała mu o wszystkim, co było w ich związku dobre. Zupełnie tak, jakby dzień rozstania nigdy się nie wydarzył. — Nie możemy. Nie mieszkam tam od dawna — w słowach tych skrył się żal, a on po raz pierwszy zatęsknił za tym miejscem; chciał, w tak desperacki sposób, by faktycznie wybrali się na ten spacer, by wyglądał tak, jak wiele innych spacerów z czasów, kiedy byli razem. — Mam mieszkanie w Cairns, wynajmuję. Niedaleko szpitala; Charlie miała mnie odwieźć, ale nigdzie jej nie widziałem — pragnął wyjaśnić mu wszystko, opowiedzieć o tych ostatnich miesiącach, o niewygodach życia i próbie odnalezienia czegokolwiek, co mogłoby przywołać w nim dawne szczęście; o tym, że wszystko poszarzało, że stało się nieważne i jednocześnie zbyt brutalne. Ale przecież Walter nie mógł mieć właśnie tego na myśli, kiedy powiedział o tobie.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Doszukiwał się argumentów; małych, błahych i nieraz wymyślonych na siłę, podkoloryzowanych i przekłamanych, które w zaciszu psychiatrycznego gabinetu wyrzucić mógł niespodziewanie niemal na jednym wdechu, ponuro podczas chwil, które nie przypadały mu do gustu, bo albo skupiały się na sprawach nieistotnych, albo poruszały aż zanadto niewygodne tematy. On nienawidzi miejsca, w którym ja spędziłem i z całą pewnością spędzę całe swoje życie, poskarżyć miał się w formie bardziej ugrzecznionej od typowych bolączek typowych osób. Próbując wskazać specjaliście ze skupioną, poważną miną sznurującą usta w wąską linię, dlaczego związek jego i Benjamina się nie udał, dlaczego od samego początku nie miał racji bytu i dlaczego nie powinni poświęcać mu tak dużo czasu, a po prostu o nim zapomnieć, gubił się we wszystkim tym, co dotyczyło ich łącznie a nawet osobno. Teraz także zareagował ponuro, typowo dla terapeutycznych sesji; bez uśmiechu pełnego wyrozumienia, i bez uśmiechu niosącego brak przejęcia tym, co mężczyzna niechętnie ku niemu wypowiadał; bo tylko wtedy, kiedy Walter sam rozpoczął temat. — Przez twoją siostrę? — zapytał mimo niechęci, i mimo ryzyka odpowiedzi uwzględniającej w sobie coś, co przyćmi intensywnością ich rozstanie i wymaże je z walterowych myśli — powodując tylko przemożną chęć do rozwlekłej rozmowy pełnej nieukrywanej troski, albo niedorzeczności składającej się w postać objęcia go, a może zaciśnięcia swoich palców na jego dłoni.
Pokręcił opieszale głową, w tym trywialnym i niedopasowanym do niego ruchu (zwykle w odpowiedzi formowały się zdania, pomijając niewerbalne substytuty) odmawiając ponownego przejęcia dymiącego ruloniku. — Och, na pewno nie wie o wszystkim; niektóre szczegóły pozostaną tylko między nami — ukrócił głębokie wyznanie — przeciągnięte niewyjawionym sekretem i głuchym pytaniem — tylko tym niedbałym, może nieprzystającym rozbawieniem, lekko wyginającym prawy kącik ust; zwykle śmielszy do grymasów od drugiego.
A potem milczał i odtwarzał w pamięci moment odwiedzenia go w ścianach (teraz, tak nagle) d a w n e g o mieszkania. Myślał o Orpheusu i łączącej go z blondynem przeszłości, o niechętnych, skąpych w szczegóły opowieściach na jego temat i o tym, że teraz w ten sam sposób opowiada innym o Walterze. — To wiele wyjaśnia — stwierdził cicho, pozostawiając już temat bez dodatków słów, pytań i znaczeń zapisanych w ruchach czy to rąk, czy rysów twarzy.
Na podniebieniu zdusił niedorzeczność propozycji zawierającej w sobie ciąg liter: to w takim razie chodźmy do mnie — bo przecież nie mieli spędzić tej nocy wspólnie, ani w nowotworzącej się formie czegoś na podobieństwo przyjaciół, ani jak osoby niegdyś (i być może teraz także) dzielące jedno łóżko. Sam także zmierzał do Cairns, choć zerkając teraz na błyszczący poświatą drogiego tworzywa zegarek, skonstatował, że i tak nie zdąży już na samolot. — W porządku. Zaczekasz u mnie na taksówkę — zadecydował w końcu, mimo uporczywie podszeptywanych obiekcji. Odblokował drzwi samochodu; nie miał zamiaru przychodzić później w to miejsce po raz drugi, odbierając auto w celu odstawienia go pod tę samą lokalizację, do której teraz się wybierali. — Co się dzieje, Benjamin? Z szacunku dla nas obu nie próbuj nawet zbyć tego tematu słowami: absolutnie nic — kontynuował, kiedy ich sylwetki spoczęły już na miękkości foteli samochodowych, opływających skórę w wygodnym i chłodnym dopasowaniu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie chcę o niej rozmawiać. To było jedyne, co potrafił powiedzieć o Judith; może czasem dodawał jeszcze gniewnie upomnienie, by nie mówić o niej wcale — nie, skoro poświęcając jej długi okres swojego życia odzyskał w końcu wolność, a więc i prawo do toczenia wszelkich innych dyskusji. I teraz także niemal wypowiedział podobne do tego słowa, ale za wiele było już tych wszystkich spraw, które skrywał przed światem, które były tylko jego, którymi dzielić się nie chciał bądź nie mógł. — Chyba tak. Mam wrażenie, że wszyscy przychodzą tam tylko po to, żeby umrzeć — odparł półgłosem, usiłując wydrzeć z tego zdania wszystko to, czego tak bardzo się bał. Nie mógł powiedzieć mu o Sollie, nie mógł wspomnieć o umowie, jaką z nią zawarł; uważał to nie tylko za nieprzyzwoite względem niej samej, ale i po prostu ryzykowne — zdawało się mu, że mogłoby doprowadzić to ich do kolejnej bolesnej kłótni.
Pomyślał, że mogłoby się mu to nie spodobać. Że próbowałby przekonać go do zmiany zdania, odwołując się do wszystkiego, co mogłoby zabrzmieć dość mądrze i logicznie. A Ben nie mógłby się na niego gniewać, bo wiedziałby, że w jakiś sposób wciąż mu na nim zależy — mimo tej całej ciemności, która spowiła sobą ich rozstanie. Łudził się, że Walterowi czasem to wszystko uwłacza, że żałuje i gotów byłby spróbować raz jeszcze; nie przypuszczał, że mężczyzna zamiast tego zasięgnął pomocy terapeuty, który miał mu pomóc w wykreśleniu Bena ze swojego życia.
Cóż, w takim razie w porządku — fałszywa obojętność dołączyła do szczerego uśmiechu; wzruszając ramionami odsunął dłoń i wypalił papierosa do końca, rozgniatając go w finale na ziemi. Jakby nigdy wcześniej nie walczył tak zaciekle o każde źdźbło ekologii.
Chciał wrócić do baru; zamówić jeszcze przynajmniej trzy kolejki, wypalić całą paczkę nikotynowej trucizny do końca, dopiero potem — będąc wystarczająco nietrzeźwym — zastanawiając się nad tym, jak wrócić do domu. Był pewien, że mimo bycia p i j a n y m, zachować miał skrawki prowadzonej rozmowy na długi, bolesny czas; każdy uśmiech prześladować miał go wtedy, gdy wróciliby do szpitalnej codzienności tak, jakby ten wieczór nie miał miejsca. — Na przykład co? — przyjrzał się mu z zaciekawieniem, choć być może było to nic, a on się przesłyszał, źle zrozumiał, uczepił czegoś, co nie miało znaczenia. Być może znów po prostu z nadzieją poszukiwał czegoś, co pozwoliłoby mu wierzyć w to, że dla Waltera to wszystko także nie było proste, że nie zapomniał tak po prostu; nawet jeśli swoim zachowaniem udowadniał mylność tego założenia. — Powinienem dać jej znać; nie lubi, kiedy znikam — chociaż Charlie nie należała do kobiet świętych lub miłych, jako jedyna z ich dawnej grupy pozostawała wierna dawnej przyjaźni; nie Luna, nie Teddy — tylko Charlotte.
Dopiero kiedy Walter odblokował drzwi samochodu, do Bena dotarło kuriozum tej sytuacji. Wypowiedzianych słów. Nie potrafił się mu przeciwstawić (jedynym wybawieniem mogła być nieobecna dziewczyna), a jednak świadomość domu, do którego miał powrócić, nawet jeśli tylko na kilka minut, przepełniła go strachem. Chciał tego. I nie chciał.
Chwiejnym krokiem pomaszerował do samochodu i wsunął swoje ciało do środka, chociaż wiedział, że popełnia błąd.
Kto jednak miałby się o tym dowiedzieć?
Jestem zmęczony — odparł cicho, milknąc zaraz potem; nie wiedział, co innego mógłby mu powiedzieć, więc w końcu dodał: — wolałbym, żebyś o to nie pytał.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Dowiedział się przypadkiem, pośród rozmów wymienianych naprędce i bez zmyślnej dbałości; może przez zbyt długo nadwyrężane brakiem odpoczynku pary nóg, krążące po sali od wielu minut (mających wkrótce przejść w godziny), a może przez świadomość skąpego limitu czasowego, jaki nałożony został na każdą osobę biorącą udział w bankiecie, bo przecież nikt nie zamierzał zatrzymać w jednym sprecyzowanym towarzystwie, skąd, nie taki był w końcu zamysł ekskluzywnych eventów tylko w teorii skupiających się na zbiorze datków, a w rzeczywistości na wymianie śnieżnobiałych uśmiechów, numerów telefonów, cudzych tajemnic, materialnych osiągnięć albo — jeśli nikt inny akurat nie zerkał, a rozmówca był niespotykanie troskliwy względem własnej aparycji — niedozwolonych dotyków. Cynthia przewlekła usta czerwoną szminką, taką mającą zwrócić uwagę intensywną barwą krwistego rubinu, zmysłowego i odważnego dla kobiety w jej wieku — dla Waltera sprowadzającą się jedynie do nieestetycznej cętki odciśniętej na dolnym, prawym rogu zębowej jedynki, z której nie potrafił zsunąć spojrzenia. Mówiła, śmiała się i mało słuchała; a potem jeszcze mówiła, mówiła, mówiła. — Mój syn z pewnością opowiadał panu o biednej Judith, gdyby nie jej kruche zdrowie, sam pewnie też uczyłby się w Ameryce, podobnie jak pan; otrzymał rozległe listy chyba z każdej prestiżowej uczelni, ale jednak został z nią, mówił o tym? Ale ona i tak zmarła, zresztą jeśli o mnie chodzi, sądziłam, że nastąpi to dużo szybciej — tłumaczyła rozwlekle i z tempem, a Wainwright wówczas zastanawiał się, czy mężczyzna tracący pierwszą młodość na paliatywną opiekę odchodzącej siostry, teraz nadrabiał kontrowersyjne doznania spontanicznym sabotażem własnych rozpraw, wprowadzaniem emocji i chaosu, a ostatecznie wzbogacaniem się nieudokumentowanym wyraźnie na białym papierze — wierzył, że Hargrove bawi się rozwodem jego i Ariadne, że wspomniana Judith poza odebranymi latami, wniosła do jego życia tylko tyle: splendor znanej tylko uprzywilejowanym jednostkom zabawy. Kilka miesięcy później, będąc już świadom istotniejszej roli, jaką czas pozwolił jej odegrać, poruszał temat ostrożnie i bez zbędnej napastliwości — a jednak wszystkiego, co wiedział o Judith, dowiedział się jedynie od roześmianej Cynthii ze smugą szminki rozmazanej na zębach. — Osobiście staram się wierzyć, że niektórym przedłużamy życie przynajmniej o kilka lat — odrzekł sprężyście, jakby tematem umieralności dało się zmyślnie manewrować wedle upodobań, jednocześnie odkształcając i formując w odmienne zarysy towarzyszące mu uczucia. — Była jednym przypadkiem na tysiąc, Benjamin — przełożył swobodny spryt powagą, zniżonym głosem, brakiem pierwiastków rozbawienia i przebiegłości. — Jeśli naturalnie mam prawo o niej dywagować, zważając na okoliczności — zmitygował się, ogniskując zakres ruchu rozlewających się na płaszczyźnie tęczówek w większe plamy źrenic, na głębi okalającej sylwetkę trzydziestolatka.
I bez większych namysłów, ot tak zdecydował się na szczerość. — Na przykład to, dlaczego otworzył mi przesympatyczny brunet. Jak podejrzewam, Orpheus — wytłumaczył, nie rozjaśniając kiedy i w jakim kontekście; zamiast tego wkładając niepotrzebny cynizm w epitet tak skrajnie do wspomnianego mężczyzny niepodobny. Bo może dawał upust zazdrości, wtedy i teraz, choć nie tak wyraźnej, zaciekłej i cierpkiej, jakiej można było spodziewać się po osobach raczej niepowściągających każdej trywialnej emocji przesuwającej się przez trzewia do serca, z serca do oczu, grymasu ust i wyrazu twarzy z taką zgrabną swobodą, jakby nikt nigdy nie próbował ich pochwycić, przetrzymać i rozgnieść w ostatecznym rozrachunku, uciszając we własnym dyskomforcie.
Zostaw jej wiadomość — podsunął beznamiętnie, wiedząc, że jeśli powie teraz, jeśli znów stanie się obojętny, chłodny i wyświadczający mu przysługę; nie z woli własnej a uniżonej prośby jego przyjaciółki, Benjamin wysunie się z ram auta, pozostawiając po sobie jedynie więcej niedopowiedzeń i zagryzanego w ustach niesmaku, który każdy z nich nadaremnie będzie starał się przełknąć przez kilka mijających po sobie tygodni.
W porządku. Dlaczego? — słowa odblokował wraz z przenoszącymi ich w głąb ulicy kołami samochodowymi, muskającymi asfalt delikatnie i gładko. — Może mógłbym jakoś pomóc — dodał, nie tylko próbując zniżyć brzmienie własnego głosu; wiedział, że powinien przyciszyć także ów narzucające się myśli, tę niedorzeczną chęć przydania się, choć w rzeczywistości mógł jedynie zaszkodzić, jak próba wygaszenia oleistych płomieni trawiących organizm, przełykających tkanki i mięśnie, szczodrą dawką zimnej wody, lub — jakby przenieść się bliżej dzisiejszej sytuacji — niedorzecznością dolewanego alkoholu.
Koniuszki palców zabębniły o chropowatość wyłożonej skórą kierownicy. — Mógłbyś porozmawiać też z kimś innym. Zastanawiałeś się nad tym? Nad specjalistą.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
ODPOWIEDZ