dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
2.

- Uważaj. Nie podchodź do tej pani - usłyszała szept, dochodzący zza swoich pleców. Powoli odwróciła się za siebie żeby zmierzyć wzrokiem na oko trzydziestoparoletnią mamę dwu, a może nawet trzy letniego dziecka. Czy takie dzieci w ogóle rozumiały co się do nich mówi? Dawno z takimi nie miała do czynienia. Przez chwilę marszczyła czoło w zamyśleniu, dopóki kolejny niepochlebny pomruk nie podreptał w jej stronę. Wzruszyła ramionami i na powrót przechyliła ciało na wózek, który prowadziła, pustym wzrokiem wodząc po półkach, pełnych przekrzykujących się sloganami płatków śniadaniowych. Zgarnęła kilka z nich, jakby na przekór nowobogackiej matce, chcąc udowodnić, że to nie tak jak myśli.

W rzeczywistości gówno ją obchodziło, co o niej myślą. To właśnie dlatego założyła workowate, za duże dresowe spodnie, należące do któregoś z jej byłych. Zostawiali je po sobie w spadku. Czasem to były skarpetki, innym razem bokserki albo ulubiony kubek, ubrany w niezawoalowane słowa, którymi ją żegnali.
Wciąż pielęgnowała wstyd towarzyszący jej za każdym razem gdy była na rauszu, chowając go głęboko pod naciągniętym niemalże na oczy kapturem. No i ta kurtka. Przekleństwo tych czasów. Za duża, poprzecierana w kilku miejscach, ale tak cudownie ciepła, że nie miało znaczenia to jak wygląda.

Kilka spojrzeń zwróconych w jej stronę sugerowało, że doszukują się w przepastnych kieszeniach chociażby najmniejszych oznak bytu strzykawek. Przecież tak wyglądając, musiała je mieć! Kto by się spodziewał, że wcisnęła tam jedynie portfel?

Nienawidziła zakupów. Choć jeszcze kilka lat temu ubóstwiała lawirować wśród wypełnionych bo brzegi kolorowymi elementami półek. Teraz wszystko ją irytowało, a najbardziej ona sama. Nawet nie zorientowała się, że na kogoś "nacierała", do momentu w którym jej wózek nie zderzył się z cudzym, wydając charakterystyczny trzask. Od razu jej niewielka, filigranowa postać została odepchnięta siłą odśrodkową do tyłu i upadła wprost na stertę pieczołowicie ustawionych proszków do pieczenia. Część z nich pękła, a biało-kremowy pył opadł na jej włosy i kurtkę, nie pozbawiając reszty klientów złudzeń, że na bank była na haju.

- Ja prze... - głos jej zamarł, pod napływem narastającej paniki. Od czasu odstawienia swojego popisowego numeru po pijaku, na trawniku sąsiada, unikała jak ognia towarzyskich spotkań, telefonów i pilnowała jak tylko się dało żeby zniknąć z radaru. Rozprysnęła się, zamieniła w ciecz, gaz, powietrze, wodę. Po prostu jej nie było. Nie istniała. A teraz cały misterny plan legł w gruzach, bo wpadła na dawnego znajomego. Nie. Cofnij. Niemalże staranowała go swoim wózkiem. Istniał jednak maleńki cień szansy, że spod przydużego odzienia i warstwy proszku do pieczenia, najzwyczajniej w świecie jej nie pozna!

-Boże... Jeśli istniejesz, proszę, proszę, proszę, zrób to dla mnie i niech sobie pójdzie - wymruczała do siebie pod nosem, tym samym umacniając swój niegasnący wizerunek osiedlowej wariatki albo ćpunki. Zdania były podzielone.

Matthew Hammett

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy