i wanna dive into the deep blue, i wanna run, i wanna fly but doing it with you
: 29 gru 2023, 23:37
Nauczony doświadczeniem powinien być już mądrzejszy w wiedzę co do tego, że z zadawania się z własnymi pacjentkami można nabawić się co najwyżej srogiego moralnego kaca (akurat nie on sam, ale kto by tam wnikał). Dillon Riseborough bowiem nie był nigdy człowiekiem, który z takich życiowych mądrości czerpie garściami, więc raczej pozostawał przy swoich starych zwyczajach. A te mawiały, że jeśli się czegoś chce, to trzeba za tym dążyć, on sam więc postanowił odrobinę wziąć sprawy w swoje ręce, bo w pewien pokręcony sposób dochodził do wniosku, że ostatnio mocno skrewił. Mógł nawet bezpośrednio powiedzieć, że dał dupy po całości, w końcu tamtego wieczoru odstawił Mię w wybrane przez dziewczynę miejsce i pozwolił jej tak po prostu zniknąć. Nie zostawiając swojego numeru, ani nie oczekując owego od niej. No jak nic, panie i panowie z przed państwem mistrz podrywu.
Może i owszem, okoliczności - kto to widział jakieś flirty nad nadal ciepłą denatką - wcale nie były sprzyjające, a sama dziewczyna pewnie kiedy dzień czy dwa później doszła do siebie, uznała że wtedy przesadzili (choć było naprawdę grzecznie!), ale nadal takie sprawy zapewne powinno się załatwiać inaczej. I pewnie, również owszem, był w końcu dwudziesty pierwszy wiek, on miał dostęp do pełni jej danych osobowych, wiedział jak wygląda i żadnym problemem nie byłoby odnalezienie jej ja facebooku i odezwanie się jak na cywilizowanego człowieka przystało.
Nie.
Dla Dillona tak proste rzeczy okazywały się być najwyraźniej po prostu zbyt proste. On bowiem postanowił jej zrobić niespodziankę i ponownie objawić się w jej życiu od razu z wysokiego C. We własnej osobie. Musiał jednak przyznać, że tak naprawdę niewiele o tej dziewczynie wiedział, poza personaliami, nietypowym zawodem i miejscem pracy, a że szyć umiał jak no kto - był w końcu, do cholery, chirurgiem - postanowił szyć z tego co ma. Nie upłynęło więc wiele wody, a on objawił się w nieszczęsnym (no wszyscy jakoś musieli mu wybaczyć nie za szczęśliwe skojarzenia) zakładzie pogrzebowym i nawet wcisnął kit jednemu z pracowników (to pewnie ma jakąś fancy nazwę, jak consierge w restauracji), do spółki z pięcioma dyszkami (wszystko to takie pazerne). Zadziałało. Czekał sobie w jakimś całkiem gustownym pomieszczeniu, jedynie odrobinę za mocno trącącym liliami i nawet zupełnie nonszalancko zajął miejsce na jednym z krzeseł, choć gdzieś pod skórą wyczuwał jakiś niepokojący vibe.
Wcale nie chodziło o to, że poczuł się w pewnym momencie jak jedna z tych ślicznotek oczekująca grzecznie na konsultację z jedną ze swoich ulubionych kosmetyczek. Czy nie tak fachowo powinno się nazywać go, czym Mia się zajmowała? Że była kosmetyczką? Jedynie taką, huh, nietypową?
Kiedy więc w końcu drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich ona omal nie poderwał się z tego krzesła jak jakiś zestresowany uczniak (naprawdę mało brakowało), zamiast tego udało mu się zachować resztki luzu i rzucił tylko:
- Cześć - i nawet się do kompletu lekko uśmiechnął. - Chciałem tylko sprawdzić czy wszystko u ciebie w porządku - uśmiechnął się jeszcze szerzej, i dureń sam nie wiedział czy to po to by zrobić dobre wrażenie, czy tak po prostu na jej widok.