: 01 sty 2024, 01:04
To, że zapytał o przerwę, czy Elise jej chciała, nie miało nic wspólnego z jego do niej zaufaniem czy też jego brakiem. Nic! Dlaczego zapytał? Bo taki właśnie był. Gotowy dać jej każdą, nawet najbardziej dla siebie bolesną drogę ucieczki od niego, od tego jak bardzo był trudny i jak piekielnie trudna była też codzienność z nim, jako partnerem. To nie było odkrycie, to była wiedza, którą posiadał od bardzo, bardzo dawna. Jednocześnie chciał ją zatrzymać przy sobie za wszelką cenę. Chciał, żeby była z nim… Ale żeby była z nim szczęśliwa. Nie chciał jej krzywdzić, ani – tym bardziej – unieszczęśliwiać. Dlatego… - Nie uważam tak i nie chcę tego. – odezwał się cicho, ale stanowczo i na tym chwilowo zakończył. Dopił co miał w kieliszku i bez słowa wstał, a potem zgarnął z krzesła obok ich wierzchnie okrycia i wskazał żonie wyjście z baru. Skoro chciała wrócić do hotelu, to jasnym jest, że wrócą tam razem. Nigdy w życiu nie puściłby jej samej. Nie o tej godzinie, nie w obcym kraju i obcym mieście. Po prostu nie. Przy wyjściu z knajpy pomógł Elise wsunąć na ramiona płaszcz czy co tam miała, a potem wyszli na zewnątrz i jak poczuł na twarzy uderzenie chłodnego późnowieczornego powietrza… Poczuł też coś jeszcze. – Powiedziałem ci to tyle razy… A ty ani razu się nad tym nie zastanowiłaś. Poszłaś w to bez zawahania… Zakochałaś się we mnie, zaufałaś mi… Zaufałaś, że cię nie skrzywdzę. – zaczął mówić, dopiero po chwili wracając wzrokiem do żony, z którą stali na środku zwykle dość chodliwej drogi. Dzisiaj, teraz było tam wyjątkowo pusto. Tak jakby los robił im tę przysługę, ten jeden jedyny raz w życiu. Zazwyczaj przecież był wobec nich dramatycznie kapryśny. – Powiedziałem ci, Elise. Jestem trudny. Jestem popieprzony. Powinnaś była uciec ode mnie jak najszybciej i jak najdalej. – nie reagować na jego zaczepki, niezgrabne próby podrywu i po prostu – zbliżanie się do niej. Nie powinna go pokochać. Nigdy. – Ponieważ to wiem to w chwilach takich, jak ta… Ta teraz, tutaj… – odruchowo skinął na bar za nimi. – Zawsze w pierwszym odruchu chcę dać ci to cholerne koło ratunkowe. Ten pieprzony telefon do przyjaciela, który poradzi ci „uciekaj od niego, zostaw go i zapomnij o nim”. – mówił dalej, a oczy robiły mu się coraz bardziej wilgotne. Pozwolił im na to. Odrętwiały od zabójczej mieszanki alkoholu z trudnymi do strawienia emocjami, nie reagował, kiedy zaczęły spływać mu po policzkach. – Zawsze też boję się, że w końcu, za którymś tym cholernym razem… Skorzystasz z niego. Zrobisz to, posłuchasz tego przyjaciela i naprawdę mnie zostawisz. Ale nie boję się tego, bo ci nie ufam. Ufam ci, jak nikomu innemu na tym pojebanym świecie. Boję się tego, bo wiem jaki jestem i wiem jak ci trudno. – patrzył na nią, ale z trudem. Najchętniej zapadłby się pod ziemię albo stał się niewidzialny. Jego ego było dziurawe jak szwajcarski ser. – Skrzywdziłem cię już wtedy, kiedy pozwoliłem ci się we mnie zakochać. – i zerwać relację z gościem, który był może przeciętny, ale przynajmniej poukładany. Miał mądry łeb, a ona tak często przez niego nie płakała. - Ale nie przeproszę za to. Ja nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak jestem z tobą. Nawet teraz, w tej popieprzonej sytuacji... - poruszył się nerwowo, a zmarszczka na jego czole znów stała się boleśnie głęboka.
Elise Trevisano
Elise Trevisano