second meeting
: 19 gru 2023, 20:54
Następnego dnia, gdy emocje opadły a mężczyzna wrócił na tor codzienności przyszło mu do głowy; iż umawianie się z kobietą, która wykradła mu list mógł nie należeć do najbardziej błyskotliwych spośród jego pomysłów. Każdy normalny człowiek natychmiastowo skonfrontowałby się ze złodziejką poczty i zakończył aferę tam gdzie się ona zaczęła - przy skrzynkach. Niestety, Albert nie posiadał numeru telefonu kobiety, więc rozmówienie się oraz odwołanie spotkania nie wchodziło w grę. Wychodząc z uniwersytetu szatyn rozmyślał czy nie zostanie przypadkiem wystawiony do wiatru. Było to najbardziej prawdopodobne ze wszystkich scenariuszy jakie podsyłała mu wyobraźnia. Z drugiej strony perspektywa wystawienia dziewczyny zdawała się jeszcze paskudniejsza. Gentleman w Sternie nie mógł pozwolić, aby piękność poczuła się odrzucona - szczególnie, skoro za zaproszeniem na kolację rzeczywiście kryło się coś dziecinnego. Odrobinę znudzenia, chęć zażartowania.
Nastrój zmienił się w profesorze podczas zapinania guzików czarnej koszuli. Prędko dopiął ostatni, złapał za dzwoniący telefon i z przymarszczonymi brwiami odebrał. Zwykle nie odbierał od numerów prywatnych i dopiero słysząc w słuchawce zachrypnięty, męski głos zdał sobie sprawę; że liczył na usłyszenie nieznajomej. Tylko skąd miałaby mieć jego numer? Ostatnimi czasy Alby kompletnie tracił głowę i umiejętność logicznego myślenia.
Tajemniczym dzwoniącym był notariusz - zmartwiony, gdyż wciąż nie otrzymał potwierdzenia odbioru ważnego dokumentu. - Nie, nic do mnie nie doszło. - przyciskając komórkę do policzka, Stern obserwował własne odbicie w nieco przybrudzonym lustrze. W błękicie wielkich oczu czaiła się ostrożność. - Co niby miało...Ohh...Co?? - zamarł w niedowierzaniu. Do niedawna dosyć rozpogodzone oblicze teraz spowiła mgła dezorientacji i zacięcia. Zachrypnięty oficjel wypluwał z siebie zadziwiające ilości informacji o rzeczach o których socjolog nie spodziewał się usłyszeć. Testamencie, ostatniej woli Roberta, jego niepocieszonej rodzinie, kopii testamentu i zaproszeniu do gabinetu notarialnego celem dopełnienia nieprzyjemnych formalności. - Kilka podpisów i zostanie Pan właścicielem wspaniałego miejsca! - wspaniałego? Jeżeli to to samo miejsce o którego świetności Bert rozprawiał podczas gorączkowych rozgrywek w Bingo - pub zapewne lata wspaniałości miał za sobą. Od dawna nie był otwarty, niemniej Robert podtrzymywał kaganek marzenia o powrocie złotych dni jego 'najwspanialszego dziecka'. Określenie wyjaśniające jego nieistniejące kontakty z rodziną, huh?
Od razu po telefonie Albert zszedł do poczty. Trzykrotnie przejrzał jej zawartość, uważnie powyrzucał stare ulotki. Nic. Właśnie wtedy go tknęło. Wtedy, niczym w filmach akcji, przeszła mu przez wspomnienia ulotna migawka - pojedyncze zerknięcie rzucone na kopertę; kiedy nieznajoma wrzucała ją sobie do torby. Był tam czerwony niczym żarówka, prostokątny stempel. - Cholera! - szatyn otrzymał nową motywację do przyjazdu do The Prawns.
Jadąc autem czuł jak wzbierają się w nim sprzeczne emocje. Wciąż nie wiedział kim kobieta była. Córką? Nie, za młoda. Wnuczką? Prawnuczką? Kuzynką-kuzyna z Meksyku? Domyślał się, że usiłowała uniemożliwić mu zdobycie baru... którego z początku nawet nie chciał! Im dłużej jechał tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że kimkolwiek była - nie zasługiwała na litość, na prawdę, na szczerość i uczciwość.
21:34 Z samochodu wysiadł jako Steven i również w taki stevenowski, lekko szelmowski uśmieszek ubrał wargi widząc ją po drugiej stronie. Dopiero nadeszła z prawej strony. Wyglądało to tak jakby się wahała. - Łajza. - czy to babsko (tak, powrotnie status babska) naprawdę zapomniało o podstawowych zobowiązaniach prawnych? Myślała, że zabierze mu list poświadczający otrzymanie nieruchomości i odpłynie w siną dal... Mogła. A jednak, przyszła. Dlaczego? To pytanie wybiło go z rytmu. Nawet potknął się o krawężnik i swoją nieuwagą i pokracznym Whoops zwrócił na siebie jej uwagę. Obróciła się ku niemu. Babsko się odstrzeliło. Niemalże nie wyglądała jak babsko.
reverie beardsley
Nastrój zmienił się w profesorze podczas zapinania guzików czarnej koszuli. Prędko dopiął ostatni, złapał za dzwoniący telefon i z przymarszczonymi brwiami odebrał. Zwykle nie odbierał od numerów prywatnych i dopiero słysząc w słuchawce zachrypnięty, męski głos zdał sobie sprawę; że liczył na usłyszenie nieznajomej. Tylko skąd miałaby mieć jego numer? Ostatnimi czasy Alby kompletnie tracił głowę i umiejętność logicznego myślenia.
Tajemniczym dzwoniącym był notariusz - zmartwiony, gdyż wciąż nie otrzymał potwierdzenia odbioru ważnego dokumentu. - Nie, nic do mnie nie doszło. - przyciskając komórkę do policzka, Stern obserwował własne odbicie w nieco przybrudzonym lustrze. W błękicie wielkich oczu czaiła się ostrożność. - Co niby miało...Ohh...Co?? - zamarł w niedowierzaniu. Do niedawna dosyć rozpogodzone oblicze teraz spowiła mgła dezorientacji i zacięcia. Zachrypnięty oficjel wypluwał z siebie zadziwiające ilości informacji o rzeczach o których socjolog nie spodziewał się usłyszeć. Testamencie, ostatniej woli Roberta, jego niepocieszonej rodzinie, kopii testamentu i zaproszeniu do gabinetu notarialnego celem dopełnienia nieprzyjemnych formalności. - Kilka podpisów i zostanie Pan właścicielem wspaniałego miejsca! - wspaniałego? Jeżeli to to samo miejsce o którego świetności Bert rozprawiał podczas gorączkowych rozgrywek w Bingo - pub zapewne lata wspaniałości miał za sobą. Od dawna nie był otwarty, niemniej Robert podtrzymywał kaganek marzenia o powrocie złotych dni jego 'najwspanialszego dziecka'. Określenie wyjaśniające jego nieistniejące kontakty z rodziną, huh?
Od razu po telefonie Albert zszedł do poczty. Trzykrotnie przejrzał jej zawartość, uważnie powyrzucał stare ulotki. Nic. Właśnie wtedy go tknęło. Wtedy, niczym w filmach akcji, przeszła mu przez wspomnienia ulotna migawka - pojedyncze zerknięcie rzucone na kopertę; kiedy nieznajoma wrzucała ją sobie do torby. Był tam czerwony niczym żarówka, prostokątny stempel. - Cholera! - szatyn otrzymał nową motywację do przyjazdu do The Prawns.
Jadąc autem czuł jak wzbierają się w nim sprzeczne emocje. Wciąż nie wiedział kim kobieta była. Córką? Nie, za młoda. Wnuczką? Prawnuczką? Kuzynką-kuzyna z Meksyku? Domyślał się, że usiłowała uniemożliwić mu zdobycie baru... którego z początku nawet nie chciał! Im dłużej jechał tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że kimkolwiek była - nie zasługiwała na litość, na prawdę, na szczerość i uczciwość.
21:34 Z samochodu wysiadł jako Steven i również w taki stevenowski, lekko szelmowski uśmieszek ubrał wargi widząc ją po drugiej stronie. Dopiero nadeszła z prawej strony. Wyglądało to tak jakby się wahała. - Łajza. - czy to babsko (tak, powrotnie status babska) naprawdę zapomniało o podstawowych zobowiązaniach prawnych? Myślała, że zabierze mu list poświadczający otrzymanie nieruchomości i odpłynie w siną dal... Mogła. A jednak, przyszła. Dlaczego? To pytanie wybiło go z rytmu. Nawet potknął się o krawężnik i swoją nieuwagą i pokracznym Whoops zwrócił na siebie jej uwagę. Obróciła się ku niemu. Babsko się odstrzeliło. Niemalże nie wyglądała jak babsko.
reverie beardsley