właściciel, mechanik — lorne bay mechanic
42 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Jego żona postanowiła być bohaterką smutnych teledysków w deszczowym Londynie bez niego.
Odwrócił się lekko, aby móc na nią patrzeć również teraz, gdy postanowiła zmienić pozycję i położyć się na piasku. Uniósł nieznacznie kąciki ust w nikłym, nie do końca wesołym uśmiechu i wzruszył nieznacznie ramionami. — Nie mam pojęcia. Nie wiem też, jak długo może trwać jeden — przyznał, zgodnie z prawdą. — Właściwie nie do końca się zgadzam, że aktualnie go przechodzę — tak było, więc to były bardziej jej słowa, niż jego. — Ale podejrzewam, że wszystko zależy od punktu widzenia — miała prawo mieć zupełnie inne postrzeganie tego wszystkiego, co się aktualnie działo i z nim, i z ich małżeństwem przez to, że jemu zamarzyły się fale i piaszczyste plaże na innym kontynencie.
Może — były to statystyki tak samo wyssane z palca, jak jego, ale jakiś sens w tej logice był. — Chociaż podobno każdy związek jest inny, nie wiem czy da się to przenosić — i właściwie, on niby był starszy i miał nieco większe doświadczenia w kwestii związków, gdy zaczęli ze sobą być, ale czy aby na pewno potrafił z nich korzystać i był w tym wszystkim mądrzejszy? Wątpił. Ale może po prostu Carson miała pecha i trafił jej się jakiś beznadziejny przypadek, więc ta katastrofa, która dopadła ich relację, wszystko komplikując, była nieunikniona.
Parsknął krótko śmiechem na jej komplement przekazany w dość specyficzny sposób. Jemu nie umknęło na pewno, że sama zaliczała się do tych dziewczyn, które lecą na starszych facetów. Jakkolwiek by nie wyglądał i jakkolwiek często by nie chodził bez koszulki w tym australijskim upale, to nie bardzo interesowały go te wszystkie potencjalnie zainteresowane, wolne Australijki nie bardzo go interesowały.
Zdążyłem zauważyć, że niektóre rzeczywiście to kręci — podkreślił słowo niektóre, chociaż tak naprawdę liczba mnoga była tutaj sporym oszustwem, bo chodziło mu o jedną, konkretną dziewczynę (albo bardziej: kobietę jego życia, ale po co wdawać się w szczegóły, skoro nie do końca by to teraz pasowało). — Myślę, że mogło mieć to coś wspólnego z tym, że mam młodszą żonę — wytknął jej to trochę, jakby rzeczywiście zapomniała, że sama się zalicza do tego grona. Nie miał jednak nic przeciwko, bo przecież, do czasu aż nie przyszedł okres, w którym zaczęło się to wszystko komplikować, byli przez długi czas naprawdę szczęśliwi — jako para, a potem jako małżeństwo. Chyba. Miał taką nadzieję, że nie tylko on tak postrzegał spędzone wspólnie lata. — Miło wiedzieć, że uważa, że jestem idiotycznie przystojny — przyjmował ten komplement, nawet jeśli jego wydźwięk nie był chyba jednoznacznie pozytywny. Nieistotne, weźmie, co mu daje.
Rozumiem — wysłuchał tego, co ma mu do powiedzenia, kładąc się na boku obok niej, podpierając głowę na ręce, aby nie stracić widoku na jej twarz. Było to dość bolesne wyznanie, bo naprawdę nie chciał, aby cokolwiek było dla niej takie trudne. A dość łatwo mógł sobie wyobrazić, jak się czuła, nie mogąc odnaleźć się w tej rzeczywistości, w której nie żyli wspólnie, bo sam dokładnie z tym samym się zmagał. — I chociaż nie mogę Ci powiedzieć, że kocham Cię od zawsze, co raczej jest tutaj plusem… — biorąc pod uwagę różnicę w ich wieku, gdyby był w niej zakochany mając osiemnaście lat, to powinna raczej cieszyć się, że się od niej wyprowadził. Westchnął, przerywając na moment tę wypowiedź i zastanawiając się, czy kolejne słowa powinny paść. — ...to jestem całkiem przekonany, że kocham Cię na zawsze. I zdecydowanie to niczego w tej sytuacji nie ułatwia — na zawsze i nigdy były określeniami, które mogło się wydawać w każdym przypadku nieco naciągane. Ale jednak, to przecież nie tak, że wyjechał tydzień temu. Minęło sporo czasu, w którym próbował iść do przodu i pogodzić się z zaistniałą sytuacją, idąc do przodu i jako tako układając sobie życie w nowym miejscu. I jak na razie — chociaż nie prowadzi dokładnych statystyk — nie było dnia, aby o niej nie myślał. A odkąd wiedział, że jest w Lorne działo się to jeszcze częściej.
Nie jestem pewien, ale jak chcesz, to mogę sprawdzić — zaproponował dobrodusznie, bo był w stanie się dla tej sprawy poświęcić. Wcześniej jednak nie zaglądał, bo miał jakieś resztki godności, nawet jeśli przechodził żenujący kryzys wieku średniego. Napił się ze swojego kubka po tym, jak zmarszczył brwi na jej prośbę, podejrzewając, że wiąże się to z czymś więcej, więc cierpliwie czekał. Nie wiedział, czego do końca się spodziewał, być może nawet podobnego pytania, ale i tak nie sprawiało to za bardzo, że udzielenie na nie jednoznacznej odpowiedzi było łatwe. — Nie wiem — przyznał więc po dłuższej chwili milczenia. — Dlaczego przyjechałaś do Lorne? — odbił piłeczkę, zadając pytanie, które dość mocno go nurtowało. Nie dlatego, że liczył na to, że zrobiła to dla niego lub przez niego. Po prostu nie wierzył w to, że tak po prostu przyjechała odwiedzić rodzinę i planowała spędzić tu trochę więcej czasu.

Carson yael monaghan
pisanka — lorne bay
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
You were riding your bike to the sound of "It's No Big Deal" and you're trying to lift off the ground on those old two wheels. Nothing 'bout the way that you were treated ever seemed especially alarming till now, so you tie up your hair and you smile like it's no big deal
Nie zamierzała się z nim kłócić (no, a przynajmniej nie o to) - nie była przecież ekspertką od jakichkolwiek kryzysów, dlatego była gotowa zaakceptować jego wersję wydarzeń. Nawet jeśli zwyczajnie łatwiej byłoby jej obrócić to wszystko w żart, nawet jeśli trochę złośliwy, i dalej wytykać mu, że to na starość tak mu się zrobiło. - W takim razie co aktualnie przechodzisz? - spytała, dalej wpatrując się w niebo. Chciałaby wiedzieć - także po to, żeby przynajmniej spróbować zrozumieć, co się między nimi wydarzyło i dlaczego Joey zdecydował się na tę głupią przeprowadzkę - ale nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei, że pozna odpowiedź.
Wydała z siebie dość oburzone prychnięcie, kiedy już dotarło do niej, że Joey nie próbował jej właśnie opowiedzieć, że jakiejś inne pijane kobiety zaczepiają go na plaży i gapią się na niego. - Mam prawie trzydzieści jeden lat, czy kiedyś przyjdzie moment, w którym zostanę po prostu żoną, a nie młodszą żoną? - może gdyby była zupełnie trzeźwa, to ugryzłaby się w język, ale teraz nie zwróciła uwagi, że to było dość niezręczne pytanie. Tak samo jak wtedy, przy jego samochodzie, gdy Joey nazwał ją swoją żoną - od tego czasu nic się nie zmieniło, Carson wciąż nią była. I zamiast pomyśleć o tym, że może pora pogadać o tym rozwodzie, ona postanowiła się oburzać i walczyć o trochę szacunku. Nie uważała, żeby miała jakiś kink: jasne, różnica wieku między nimi istniała, ale nigdy nie wydawała jej się jakaś ogromna. Może kiedyś była bardziej dostrzegalna - gdy Carson była w liceum albo na studiach, a on miał już dorosłe życie, z podatkami i całą resztą - ale na tym etapie to nie miało już takiego znaczenia. - Nie jesteś, a zrobiłeś się - poprawiła go, niemal z wyrzutem, żeby się za bardzo z tego komplementu nie cieszył przypadkiem. Z punktu widzenia Carson to wcale nie była dobra rzecz.
Uśmiechnęła się trochę wbrew sobie, a potem własne ciało ją zdradziło i najpierw poczuła coś mokrego na twarzy, a dopiero potem dotarło do niej, że się rozpłakała. Przez chwilę leżała nieruchomo, jakby z nadzieją, że Joey nie zauważy, ale sama zrozumiała, że to jeden z jej głupszych pomysłów, dlatego uniosła rękę do twarzy, by zetrzeć łzy. Jakaś część jej miała ochotę zaprotestować - powiedzieć, że gdyby tak było, to by jej nie zostawił, ale najgorsze było to, że mu wierzyła. - W takim razie dlaczego? - to nie miało już żadnego sensu.
A gdy Joey powiedział, że nie wie, spojrzała na niego, marszcząc lekko czoło. - Jeśli wiesz, że nie, to musisz mi powiedzieć - wytknęła. Nie wierzyła, że nie wie, tak samo jak nie wierzyła, że można przeprowadzić się na inny kontynent i wciąż nie podjąć ostatecznej decyzji.
Wzruszyła lekko ramionami w odpowiedzi. - Bo w Londynie było mi ciężko - odparła tak bezpośrednio, jak się dało. - Cały ten rok był beznadziejny, najpierw Adam, praca, potem ty wyjechałeś… Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić w domu. I chciałam tylko, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Poza tym w styczniu miałam oddać książkę, więc pomyślałam, że skoro mam siedzieć na kanapie i gapić się w ścianę, równie dobrze mogę siedzieć na kanapie Celii, przynajmniej nie będe musiała płakać, że mieszkanie jest puste. I że łatwiej mi się będzie pisało, jak zmienię miejsce - tak się nie stało, ale to inna sprawa. Widocznie Carson, w kontrze do jego unikania odpowiedzi, postanowiła pouprawiać oversharing.

joaquim w. monaghan
oh deer what a year
carson
Tove, Leander
właściciel, mechanik — lorne bay mechanic
42 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Jego żona postanowiła być bohaterką smutnych teledysków w deszczowym Londynie bez niego.
On też nie był specjalistą od tego tematu, więc trudno było mu się mądrować. Obracanie tego wszystkiego w żart przestało w jego przypadku też nie bardzo pomagało — raczej zmuszało go to dodatkowo do przemyśleń, których wcale nie chciał. Wyciąganie z nich sensownych wniosków, które pozwalały na podjęcie jakichś kroków wydawało się niemożliwe. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym jak na ironię wiedział mniej. A potem spotykał Carson na plaży, po to aby zamiast kupić jej batona, wypić z nią kolejnego drinka i wszystko po raz kolejny wywracało się do góry nogami. — Nie wiem, czy można to jakoś konkretnie nazwać — przyznał nieco cierpko, bo brak szczegółowej definicji tego wszystkiego też go frustrował. Gdyby znał odpowiedź, na pewno by się z nią podzielił. Gdy widzieli w kawiarni pewnie by tego nie zrobił, robiąc jej zupełnie bez celu na złość, ale ta rozmowa była zupełnie inna, podobnie jak ich nastawienie względem siebie. — Jak się dowiem, to będziesz pierwszą osobą, której o tym powiem — marne to pocieszenie, ale niewiele więcej miał do zaoferowania.
Zapewne wtedy, gdy znajdziesz sobie młodszego ode mnie męża — powiedział to po dłuższej chwili milczenia, mając trochę wrażenie, że wypowiadanie tych słów krzywdzi go fizycznie i psychicznie. Jakby paliły go w gardle, gdy postanowiły się wydostać i wybrzmieć na głos. Żeby było to możliwe, zapewne powinni się rozwieść. Ale było to coś, o czym nie potrafił wspomnieć, szczególnie że ona sama też nie zbliżała się nawet do tego tematu — poza wspomnieniem o tym, że może mu oddać pierścionek. Zapewne, gdyby wiedziała, że chyba w jakiś sposób nie chciał sam tego zaczynać, bo oznaczałoby to koniec, uznałaby go za żenującego tchórza. I miałaby ku temu pełne prawo, bo przecież to on wyjechał, zostawiając ją na innym kontynencie. W miejscu, w którym układali sobie do tej pory swoje wspólne życie.
Okurtne — mruknął pod nosem. Wspaniałomyślnie (i całkiem rozsądnie) darował sobie wszelkie inne komentarze. Jak to, że być może Australia służy mu bardziej, niż sam się spodziewał. Albo że to zasługa tego, że zamiast na śmierdzący chlorem basen mógł chodzić na plażę i surfować. Nie był na szczęście aż takim idiotą (tylko takim, żeby zostawić taką żonę, jak Carson i wyjechać bez niej), żeby spieprzyć tym fakt, że w tym momencie naprawdę ze sobą rozmawiali po raz pierwszy od dawna.
Poukładanie tego w konkretne zdania wydawało mu się zadaniem niesamowicie trudnym. Jeszcze niedawno do wielu rzeczy nie potrafił przyznać się sam przed sobą, mając wrażenie, że słowa, które były odpowiednie, aby to określić po prostu wyparowały mu z głowy. Dlatego przez moment milczał, starając się zebrać w sobie, aby to, co jej powie miało jakikolwiek sens.
Bo Londyn mnie zaczął dusić. Odejście z pracy miało być sposobem na rozwiązanie tego problemu i pozbycie się tego uczucia, że gdy Ty rozwijasz swoje życie i karierę, ja stoję w miejscu, które w dodatku nie jest dla mnie odpowiednie. Bo stało się nagle kurewsko niewygodne, i wszelkie próby zmiany pozycji nie przynoszą żadnych efektów — przyznał, odwracając wzrok. Trochę dlatego, że sam teraz czuł się mocno żenujący, a trochę dlatego, że musiał mocno ze sobą walczyć, aby nie zetrzeć jej łez z policzków, nie przytulić jej i pocałować raz albo piętnaście, bo przecież ostatnie, co chciał sprawić, to wywołać u niej płacz. — I jakkolwiek żenujące i sztampowe nie byłoby to stwierdzenie, to nie Ty, to ja. Nie ma w tym Twojej winy. Bo to nie tak, że przestałem Cię kochać i chciałem odejść od Ciebie — wydawało mu się to cały czas dość jasne. W końcu chciał, aby z nim wyjechała. W idealnej realizacji tego pomysłu byliby tutaj razem, więc jaki byłby sens w namawianiu jej do zmiany decyzji odnośnie wyjazdu, jeśli by jej nie kochał i nie chciał? Uznał jednak, że być może jest to coś, co może należało powiedzieć na głos. — Po prostu im dłużej tak żyłem, tym bardziej pusty czułem się w środku — co odbijało się coraz bardziej i zjadało go coraz mocniej. Nie miał pojęcia, czy miało to dla niej sens, bo dla niego samego nie do końca miało.
Wydawało mi się, że wiem. Ale nie wiem — chociaż to nie wiem bardziej dotyczyło tego, że nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się jakoś przywyknąć do faktu, że żyje bez niej. Na to, że to zaakceptuje i nauczy się być szczęśliwy nie liczył, na pewno nie w najbliższym czasie.
Przykro mi — nie bardzo wiedział, co innego miał jej powiedzieć. I chociaż może brzmiało to banalnie, to było bardzo szczere i prawdziwe, bo naprawdę najzwyczajniej w świecie było mu przykro, że cierpiała. — Czy na kanapie u Celii jest mniej ciężko? — podejrzewał, że mógł być dość istotnym powodem, przez który wcale nie, ale może postanowi go zaskoczyć.

Carson yael monaghan
pisanka — lorne bay
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
You were riding your bike to the sound of "It's No Big Deal" and you're trying to lift off the ground on those old two wheels. Nothing 'bout the way that you were treated ever seemed especially alarming till now, so you tie up your hair and you smile like it's no big deal
W pierwszym odruchu chciała zaprotestować i wycofać zarówno Joeya, jak i samą siebie z tej deklaracji - tej, że powie jej o czymś jako pierwszej. Kiedyś wydawało jej się to zupełnie naturalne - to, że faktycznie dowiadywała się o różnych rzeczach z nim związanymch przed wszystkimi innymi, nawet jeśli to były zupełne drobiazgi. Ale przecież od miesięcy nie wiedziała o Joeyu zupełnie niczego i powoli starała się przyzwyczaić do tego braku kontaktu jako do naturalnej konsekwencji zerwania. I chyba bała się zaburzać tę kruchą równowagę, jaką próbowała sobie zbudować, gdyby znów zaczęła czekać na jego wiadomości. - Może też zrób sobie newsletter dla byłych - zaproponowała tylko, nie po raz pierwszy (i nie po raz ostatni, niech się nawet nie łudzi) chowając się za żartami.
Wiedziała, że nie powinna w ten sposób reagować i potem - gdy już wytrzeźwieje, a tę rozmowę będzie analizowała pod prysznicem przez kolejne dwa tygodnie - prawdopodobnie sama będzie na siebie zła. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że teraz okropnie ją to zabolało. Nie dlatego, że Joey nie miał racji. Dlatego, że Carson wypiła tyle, by teraz, leżąc obok niego, dość beztrosko nie przejmować się żadnymi okolicznościami i wygadywać różne bzdury o tym, że za kilka miesięcy wciąż będzie jego żoną. A przecież z ich dwojga to on podchodził teraz do sprawy uczciwie. Uśmiechnęła się trochę wbrew sobie, tym sztucznym uśmiechem, który pojawiał się na jej twarzy zawsze, gdy próbowała ukryć, że sytuacja jest dużo trudniejsza, niż jest gotowa pokazać. - Pewnie tak - przytaknęła, wciąż prowadząc tę rozmowę z niebem. - Ale w takim razie musisz się ze mną rozwieść. Skoro chcesz, żebym znalazła sobie młodszego męża - powiedziała to niemal tak, jakby rzucała mu jakieś wyzwanie.
Przekręciła głowę, by spojrzeć prosto na niego, gdy zaczął mówić o Londynie. Obiektywnie to wszystko miało dla niej sens: potrafiła to zrozumieć i zaakceptować, że ktoś po kilkunastu latach spędzonych w obcym kraju, rozczarowany swoją karierą, chce po prostu wrócić do domu. Że gdy nie masz już trzydziestu lat, nie czujesz, że musisz stale coś wszystkim udowadniać, nie ekscytują cię atrakcje wielkiego miasta i nie chcesz już pracować w miejscu, które może imponować innym, ale ciebie unieszczęśliwia. Gdyby to był ktokolwiek inny, pewnie nawet byłaby gotowa wspierać go w tej decyzji i uznać ją za sensowną: nie umiałaby sobie wyobrazić, że sama zrobi coś podobnego, ale rozumiała. Niestety to nie był ktokolwiek, tylko jej mąż i Carson nie była w stanie spojrzeć na to obiektywnie. Nie umiała tego pojąć: dlaczego postanowił wyjechać do Lorne, gdy miał mnóstwo różnych opcji. Mógł zmienić pracę, skoro dotychczasowa mu nie odpowiadała, znaleźć nowe rzeczy, które będą sprawiać mu przyjemność albo pomyśleć o przeprowadzce gdzieś w pobliżu Londynu. Mógłby nawet zrobić jej dziecko, gdyby potrzebował nowego celu w życiu (a potem wychowywać je w pojedynkę, gdy Carson będzie zajęta pracą, ale to nie ona tęskniła za zmianami; przeciwnie, szczerze ich nienawidziła). A zamiast tego postanowił wywrócić wszystko na głowę i uciec do Australii, co wciąż, wbrew logice, traktowała jako osobisty cios. W dojrzałym, nieegoistycznym spojrzeniu na sprawę - i w zrozumieniu, że tu naprawdę nie chodziło o nią - nie pomagało bycie najmłodszą, rozpieszczoną córeczką ani łatka złotego dziecka, która zawodowo ciągnęła się za nią nawet teraz, mimo trzydziestki.
Musiała wziąć się w garść. Po raz ostatni otarła policzki, pociągnęła nosem i usiadła. - Ale i tak ode mnie odszedłeś - wytknęła mu dość chłodno. Co to za gadanie, że nie chciał, skoro dokładnie to zrobił? Wzięła łyka swojego drinka i milczała przez kilka sekund, z każdą kolejną chwilą znów coraz bardziej się od niego odsuwając i budując między nimi dystans - taki jak podczas pierwszego spotkania. - Nie wiesz - powtórzyła. - A na jak długo wynająłeś tu mieszkanie? I gdzie ty teraz pracujesz? - patrzyła prosto na niego, a z jej miny trudno było wyczytać, czy Carson wiedziała - o tym, że dom jest kupiony, a nie wynajęty, podobnie jak warsztat - czy po prostu trafiła z dobrymi pytaniami.

joaquim w. monaghan
oh deer what a year
carson
Tove, Leander
właściciel, mechanik — lorne bay mechanic
42 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Jego żona postanowiła być bohaterką smutnych teledysków w deszczowym Londynie bez niego.
Łapał się na tym, że chciał jej powiedzieć o czymś jako pierwszej w ciągu tych kilku miesięcy wielokrotnie. Czasami wydawało się mu, że już zakodował sobie w głowie, że stracił do tego prawo i stało się to niemożliwe, ale potem znowu cofał się w ostatniej chwili, chowając telefon do kieszeni, przypominając sobie, że jest skończonym kretynem. Łatwiej jednak było się wycofać i przemyśleć, co robi, gdy nie było jej obok, a nie w takim momencie, gdy leżała tuż obok niego na piasku, patrząc w niebo.
Rozważę ten pomysł — skinął lekko głową, nie brnąc dalej w tę kwestię, bo co miał jej powiedzieć? Że wszystkie inne był go absolutnie nie obchodzą, bo liczy się tylko ona? Nawet jeśli było to prawdą, to sam jej dał dość solidne podstawy do tego, aby średnio traktowała go poważnie w tym wszystkim. Znał też jej mechanizmy obronne tak samo, jak ona znała jego i obydwoje o tym wiedzieli, ale i tak nadal próbowali zastosować je jako zasłony dymne, żeby przypadkiem nie zdradzić się otwarcie ze swoimi uczuciami. I z całą tą sytuacją, która do najprostszych nie nalegała i pewnie stanowiłaby spore wyzwanie nawet dla ludzi otwartych, którzy nie mają problemów z mówieniem o emocjach i uczuciach, i nie chcą zgrywać przesadnie silnych i niezależnych. Chociaż tacy ludzie pewnie nie doprowadzają do takich sytuacji, o ile istnieją. Jeśli tak, to oni na pewno nimi nie byli.
Miał wrażenie, że gdyby nie siedział w tym momencie na piasku, to musiałby to uczynić, bo aż zrobiło mu się słabo. A może niedobrze? A może wszystko na raz, nieważne. Ważne było, że efekt był taki, że o ile nie czuł się najlepiej w trakcie tej całej, dość szczerej rozmowy, to teraz poczuł się tak paskudnie, że nie miał pojęcia, że w ogóle jest to możliwe. — Chcesz — parsknął pozbawionym wesołości śmiechem, nie mogą się powstrzymać, aby nie powtórzyć ironicznie tego słowa. Nie figurowało to na liście rzeczy, których on chciał, na pewno nie dla siebie. Ale sprawa prezentowała się zupełnie inaczej, gdy spróbował spojrzeć na tę kwestię z jej perspektywy. Zasługiwała na to, żeby mogła układać sobie życie z nowym facetem, mężem, żoną albo partnerką, albo w ogóle z trójką kochanków dowolnej płci, cokolwiek miałoby jej dać szczęście. Bycie psem ogrodnika było okrutne zapewne jeszcze bardziej niż to, że wyjechał na koniec świata zostawiając ją samą. Zabierając niby ze sobą swój bałagan, ale niestety, jednocześnie zostawiając ją z dokładnie takim samym tam. — Chcę to znacząca nadinterpretacja, ale masz rację, powinienem się z Tobą rozwieść — przyznał więc, głosem pozbawionym emocji, bo łatwiej było po prostu je w tym momencie wyłączyć. Zdusić w środku i udawać, że ich nie ma, zamiast pozwolić im wypłynąć, chociaż pchały się niemiłosiernie.
Nie oczekiwał, że go zrozumie, chociaż oczywiście w jakimś stopniu miał na to nadzieję, bo naprawdę zależało mu na tym, aby wiedziała, że — jakkolwiek beznadziejnie by to nie brzmiało — to nie ona, to on. To w nim był problem, dlatego tak bardzo go to frustrowało, że nie potrafił znaleźć lepszego rozwiązania i w każdej konfiguracji był skazany na to, żeby nie być szczęśliwym człowiekiem. Trudno było mu stwierdzić, czy brzmiało to bardziej żałośnie, czy może jednak żenująco.
Tak, to prawda — obydwoje wiedzieli jakie są fakty i ile winy spoczywa na jego barkach. Jakiekolwiek próby kłamstwa raczej nie wchodziły w tym momencie w grę. Zresztą, nawet w innej sytuacji nie chciałby tego robić, gdy rozmawiali ze sobą szczerze. Kwaśny grymas, który miał być krzywym uśmiechem pojawił się na jego ustach, gdy zadała kolejne pytanie, na które — znowu — nie miał odpowiedniej odpowiedzi, która mogłaby postawić go w jakimś lepszym świetle albo chociaż jakoś sprawić, że jej będzie łatwiej. Chyba.
Mam tu dom — powiedział spokojnie. — Mam dom, warsztat i psa, nie miałem zamiaru wracać do Londynu — sprecyzował, żeby miała pełen pogląd na sytuację. Chciał żyć dalej tutaj, próbował też godzić się z faktem, że bez niej dom nie był tym, czym powinien być. — Dlatego zapewne tym bardziej powinniśmy się rozwieść, bo moje nie wiem, nie powinno Cię trzymać w miejscu — dodał, zerkając do swojego kubeczka, z którego do tej pory wypił niewiele, aby teraz wypić całą jego zawartość od razu. Co najmniej, jakby naiwnie liczył, że to jakoś złagodzi to, co powiedział przed chwilą.

Carson yael monaghan
pisanka — lorne bay
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
You were riding your bike to the sound of "It's No Big Deal" and you're trying to lift off the ground on those old two wheels. Nothing 'bout the way that you were treated ever seemed especially alarming till now, so you tie up your hair and you smile like it's no big deal
Nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć. Czuła się trochę tak, jakby miała deja vu - głęboko przekonana, że przecież oni już tu kiedyś byli, nawet jeśli wiedziała, że to niemożliwe, bo nie było jeszcze grudnia, w którym oboje - osobno - przylecieli do Lorne Bay i rozmawiali o swoim rozwodzie. A jednak już kiedyś czuła się dokładnie tak samo. Potrzebowała jeszcze chwili, żeby to połączyć i zrozumieć, że wcale nie chodzi jej o żadne wspólne siedzenie na plaży z rumem. Chodzi o to, co Joey powiedział: teraz i kilka miesięcy temu, w Londynie, w innym życiu. Bo kiedy usłyszała, że on już tego wszystkiego nie chce - nie chce, żeby ta zbieranina kubków w kuchni była ich wspólna, nie chce wracać z nią wieczorami do domu spacerem, nie chce pocałunków w czoło na dzień dobry ani jabłka pokrojonego w ćwiartki, podsuniętego na talerzyku - i wraca do Lorne, Carson nie była nawet szczególnie zdenerwowana. Przede wszystkim była zagubiona i nie umiała zrozumieć tego, co się dzieje. Oczywiście słyszała, co on do niej mówi, ale nie potrafiła ułożyć sobie tego w głowie, nie miała pojęcia jak, dlaczego i po co.
I teraz było dokładnie tak samo: przecież jeszcze chwilę temu Joey chciał szukać jej batona i mówił, że ją kocha, jak to się w ogóle stało, że teraz rozmawia z nią o rozwodzie? Gapiła się na niego dodatkowych kilka sekund, z czystym zaskoczeniem wypisanym na twarzy, żeby jeszcze dać mu szansę na wytłumaczenie tego: na to, by powiedział, że przecież tylko żartował albo że bardzo źle się czuje i bredzi przez to słońce, powinni jechać do szpitala.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wstrzymywała powietrze. Wzięcie oddechu przyszło jej z trudem, bo w środku wszystko ją bolało.
- Powiedziałeś, że za mną tęsknisz - zabrzmiało to jak zarzut, a nie jak stwierdzenie faktu - i dobrze. Nieco spazmatycznie zaczerpnęła powietrza: czuła się, jakby Joey położył jej na klatce piersiowej coś bardzo ciężkiego. - I… i powiedziałeś, że mnie kochasz - zignorowała nieprzyjemną myśl czającą się z tyłu głowy, że Carson obie te rzeczy powiedziała pierwsza. Tak było, ale przecież nie zmuszała go, żeby odpowiadał jej tym samym, więc po co to wszystko? - A kiedy spytałam cię, czy wrócisz do domu, odpowiedziałeś mi, że nie wiesz - dodała z naciskiem i z coraz silniej wyczuwalną pretensją: zarówno w jej głosie, jak i w oskarżycielskim spojrzeniu, które mu rzucała. Dla dopełnienia wywodu powinna dodać jeszcze: a teraz mówisz mi, że masz tu dom, warsztat, psa i że okłamał ją, mówiąc, że nie wie (i mówiąc, że ją kocha), ale nie mogła się zmusić, by to za nim powtórzyć. Przykleiła na twarz dziwny, sztuczny uśmiech, widocznie zamierzając zignorować to, że drży jej podbródek, a oczy zaczynają się szklić. - Straszny z ciebie kutas - wydusiła z siebie w końcu. I jeśli coś powinno ją w tym dziwić, to chyba to, że zorientowała się dopiero teraz - łatwiej byłoby odkryć to już wtedy, gdy postanowił ją zostawić w Londynie, przynajmniej nie dałaby sobie złamać serca dwa razy.
Pokiwała głową, trochę zbyt energicznie, jakby nie była połączona z resztą jej ciała. - Zajmiesz się tym? - spytała. - Podpiszę wszystko, jeśli ogarniesz papiery - podział obowiązków wydawał jej się uczciwy, skoro on zostawił ją z porządkowaniem wspólnego mieszkania, a poza tym: bardzo, ale to bardzo nie chciała zajmować się dokumentami potrzebnymi do rozwodu. Nie potrafiłaby. - Możesz sobie iść? - poprosiła. Nie mogła być dłużej z nim, ale to, że miałaby teraz wstać i odejść z tej plaży na własnych nogach, wydawało jej się zupełnie niewykonalne. A przecież piasek nadawał się do tego, by się na nim rozpaść, równie dobrze jak jakiekolwiek inne miejsce. Niech tylko Joey sobie pójdzie, żeby tego nie widział.

/jest to koniec, joaquim w. monaghan :niedowiarek:
oh deer what a year
carson
Tove, Leander
ODPOWIEDZ