caught you red-handed, sweetheart
I will go and touch anything until I find out that it's very harmful.
Ten dzień już był długi i zegarek na ścianie wskazywał dopiero jedenastą. William od dwóch godzin był w pracy i do tej pory nie udało mu się nawet odczytać wszystkich maili. W porcelanowej filiżance stygła niedopita kawa, której aromat unosił się w gabinecie. Klimatyzacja cicho szumiała, z trudem utrzymując temperaturę w pomieszczeniu na znośnym poziomie. Odchylił się w biurowym krześle, splatając ręce na karku i próbując się nieco rozluźnić. Napiął mięśnie ramion, biorąc głęboki wdech chłodnego powietrza i zastanawiając się, czy nie powinien odwołać dzisiejszego lunchu. Na pewno nie wyrobi się ze wszystkim do trzynastej.
Sięgał po telefon z zamiarem przesunięcia spotkania, kiedy do drzwi rozległo się pukanie.
一 Proszę 一 rzucił nieuważnie, jednocześnie odblokowując wyświetlacz i wchodząc w wiadomości.
一 Dzień dobry, panie Lowell. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym omówić z panem pewną pilną sprawę.
Cichy głos kobiety brzmiał niemal nieśmiało, jakby z góry wiedziała, że nie spodoba mu się to, co za chwilę usłyszy. William przywołał na ustach uśmiech wyrażający grzeczne zainteresowanie, którym chciał zachęcić ją do mówienia.
一 Tak?
一 Widziałam w pokoju socjalnym jakąś kobietę. Kręci się po urzędzie i zadaje dziwne pytania. Nie kojarzę, byśmy kogoś nowego zatrudnili. Powinnam wezwać ochronę? 一 uprzejmy wyraz twarzy zastępcy burmistrza wyraźnie ośmielił kobietę, która przystanęła na środku przestronnego gabinetu, gładząc ołówkową spódnicę.
一 Pytasz poważnie? 一 zerknął na nią, wyraźnie powątpiewając w rozsądek urzędniczki. 一 Oczywiście, że nie. Gdzie ją znajdę? 一 Will miał w głowie cały ten PRowy dramat, który się rozpęta, jeśli ochrona siłą będzie wyprowadzała z urzędu jakąś kobietę, bo „zadaje pytania”. Nawet jeśli okaże się kompletną wariatką. Potrafił na szybko wymyślić kilka oburzających tytułów, wymierzonych we władze ratusza i co najmniej jedną teorię spiskową.
一 Widziałam, jak szła wschodnim korytarzem.
一 Dziękuję 一 wstał z krzesełka, luzując nieco krawat i dochodząc do przekonania, że to będzie naprawdę długi dzień.
Traf chciał, że szybko odnalazł winowajczynię tego całego zamieszania. Zrównał z nią krok, ale zamiast wyminąć ją, zajść drogę czy też spróbować zatrzymać, opierając dłoń na ramieniu, po prostu szedł przez chwilę u jej boku, przyglądając się profilowi z odrobiną zainteresowania. Gdy kobieta w końcu zdecydowała się spojrzeć w jego kierunku, obdarzył ją wyjątkowo czarującym uśmiechem.
一 Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? 一 zagadnął, nie rezygnując z tego głębokiego tonu o przyjemnym i niskim brzmieniu. Wydawał się wręcz szczerze zatroskany, tylko spojrzenie jego jasnych oczu pozostało bystre i uważne. Nie zamierzał eskalować tej sytuacji, przecież wszystko można było załatwić w cywilizowany sposób. A przynajmniej od tego zacząć.
Kontynuował spacer korytarzami ratusza, jakby przyszli tu razem, znali się od lat i właśnie prowadzili niezobowiązującą pogawędkę. Szedł tuż obok, tak że od czasu do czasu przy szybkim marszu ich ramiona delikatnie się o siebie ocierały.
judith mansley