uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
006.
knife under my pillow
Paranoia slippin' in
Checkin' all the locks again
It's so loud inside my head
Isaac był kretynem.
Nie było to wprawdzie żadną nowością ani jakkolwiek świeżą myślą, która wdarła jej się w głowę, ale od dnia poprzedniego odczuwała to ze wzmożoną siłą. Nie wiedziała, jak to możliwe, że jej durny brat wpadł na tak idiotyczny pomysł, który jednak wymagał przecież jakiejś odwagi (a tej Isaac z kolei zupełnie nie posiadał), ale miała podejrzenia, że to wszystko było zainicjowane przez Caspra. Najwidoczniej ten też nie miał za dobrze we łbie poukładane, skoro uznał, że zabranie niedorozwiniętego i śmiertelnie chorego dzieciaka gdzieś w pizdu było dobrym pomysłem. Przecież w każdej chwili mogło mu się coś stać - nie powinien, zdaniem Viper, w ogóle ruszać dupy gdziekolwiek poza Lorne Bay, chyba że do szpitala na wlewy. I jasne, na co dzień może nie dawała po sobie poznać, że jakkolwiek obchodziła ją choroba młodszego brata, ale odkąd wiadomość Sama pojawiła się na konfie rodzinnej - a ona ubezpieczyła swoje tyły, upewniając się, że nikt z rodziny nie pomyśli, że mógł ją jego los interesować - chodziła cała spięta i nabuzowana.
To przecież nikt inny, tylko ona całe życie tego kretyna pilnowała. Jasne, bywała o to zła (właściwie to całkiem często, bo z przyjściem na świat wcale nie pisała się od razu na bycie niańką) i najchętniej trzymałaby ich obu - Isaaca i Felixa - jak psy na smyczy, żeby nie fikali koziołków, ale jednocześnie z tego powodu urosło w niej coś, co można byłoby z powodzeniem określić poczuciem odpowiedzialności. O ile te istniejące w stosunku do bliźniaka względnie nawet potrafiła zaakceptować, o tyle te, które żywiła do młodszego brata, absolutnie nie. Przez całe życie, od pieprzonej kołyski, której żadne z nich nigdy nie miało, uważała, że Isaac został zesłany przez tę bozię, do której matka wysyłała uparcie swoje modły, tylko i wyłącznie po to, żeby ją denerwować i rujnować jej życie. Często myślała o tym, jak bardzo kretyna nienawidzi, ale to przecież były tylko myśli - i myśli te, nieważne jak uparcie Viper by nie udawała, że jest inaczej, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
W końcu ze wszystkich osób na świecie, wszystkich ludzi w tej pieprzonej rodzinie, postawionej z kartonu, to nikt inny, ale ten imbecyl skończony wstawił się za nią przed ojcem, w dodatku jeszcze biorąc na siebie winę za jej przewinienia i Viper... no cóż, Viper chyba była mu za to wdzięczna. Nie miała zamiaru jakoś przesadnie tego okazywać, ale kiedy brat wciąż jeszcze leżał w szpitalu, napisała mu nawet jakiś liścik, który wprawdzie spaliła dobre dwie minuty po tym, jak powstał, ale to wciąż się liczyło, prawda? I nie mogła, zwyczajnie nie mogła, znieść myśli o tym, że ten idiota znowu był w niebezpieczeństwie - bo mógł bawić się najlepiej na świecie, mógł kopać piłkę pod śmietnikiem na drugim końcu Queensland i cieszyć się jak pies, ale nikt inny tak porządnie jak ona nie wiedział chyba, że pozostawienie go samego na dłuższy okres czasu kończyło się zawsze tragicznie. Pod tym względem bywał naprawdę gorszy niż Felix; mogliby się ścigać w robieniu sobie niezamierzonej krzywdy (choć w przypadku bliźniaka ta nie zawsze była przecież niezamierzona).
Z tego całego napięcia, zrobiła coś, na co wpadłaby każda nastolatka w sytuacji stresowej - to znaczy, przekuła sobie nos. Jasne, że sama, bo co ona się będzie jakichś matołów prosić. Rozważała nawet przez moment zrobienie grzywki, ale uznała, że to zbyt proste, zbyt lamerskie, a poza tym wcale by jej nie pasowało. Nie liczyła wprawdzie, że tego nowego kolczyka ktokolwiek zauważy, bo nikogo w tym domu absolutnie nie obchodziło, co się z nią dzieje (może powinna zweryfikować ten pogląd po rozmowie z Samuelem, ale nagłe zainteresowanie brata wygodnie jej było zrzucać na zwykłe krycie własnego tyłka).
Siedziała właśnie zwinięta na kanapie, pod kocem, bo pomimo wysokich temperatur na zewnątrz, jej nieustannie było cholernie zimno (zapewne z niedożywienia) i piła piątą filiżankę rooibosa tego dnia, bo przeczytała jakiś czas temu, że ten doskonale działa na przyspieszenie trawienia, a ona niespecjalnie zdawała sobie zawracać głowę tym, że jej organizm fizycznie nie miał już, co trawić, może poza samym sobą. Siedziała, bo przecież kazali jej siedzieć na dupie w domu, co uważała za koszmarny pomysł, bo jeśli ktoś w tej rodzinie znał miejscówki, w których Isaaca należało szukać, to była to właśnie ona.
Aż w końcu do jej uszu dobiegł drzwi otwierających się drzwi wejściowych i musiała powstrzymać się, żeby nie zerwać z kanapy, tylko tkwić w tym pozornie pełnym zobojętnienia letargu, aby żadne z nich sobie czasem nie pomyślało, że zaginięcie Isaaca mogła jakkolwiek przeżywać. Odczekała cierpliwie, wpatrując się tylko w wejście do pomieszczenia, a kiedy jej oczom ukazał się Arthur, w pierwszej kolejności po prostu automatycznie przewróciła oczami, ale zaraz zacisnęła palce mocniej na dzierżonym w rękach kubku.
- I co? Jest Samuel? - zagadnęła tylko, trochę niecierpliwie.

Arthur C. Fell