Demons of the past
Póki co jednak trzymał się całkiem nieźle, więc może dzisiaj obejdzie się bez wydzwaniania do Saula w środku nocy i błagania go o podwózkę do domu. Może.
Nie mógł powiedzieć, że dobrze się bawi. Nie bawił się dobrze ani razu, odkąd wrócił do tej cholernej dziury Lorne; co gorsza nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić - nawet alkohol tudzież inne używki, którymi okazjonalnie raczył się w stanie nietrzeźwości nie były w stanie poprawić mu humoru i sprawić, żeby wszystko wokół wydawało się chociaż trochę mniej chujowe. Siedział przy barze, oparty o blat, sącząc martini (już nie pamiętał, które z rzędu), kątem oka co jakiś czas zerkając na wijących się na scenie striptizerów. Lubił patrzeć na ładnych mężczyzn, więc wzrok mimowolnie uciekał mu w tamtym kierunku, ale z drugiej strony, przyglądanie się temu wszystkiemu sprawiało, że zaczynał wracać myślami do życia, które prowadził poza Lorne i za którym chyba w pewnym sensie tęsknił, bez względu na to, jak beznadziejne czasami bywało. Miał nadzieję, że sprawy rodzinne ułożą się jak najszybciej, żeby mógł bez wyrzutów sumienia wrócić do wszystkiego, co zostawił na obcym kontynencie, z dala od ojca, matki i całego tego syfu, który regularnie odwalał się w ich zdegenerowanej rodzinie.
W najśmielszych myślach nie spodziewałby się, że coś - albo raczej ktoś - sprawi, że jeszcze tego wieczoru wrócą do niego również inne wspomnienia z Kolumbii a on sam jeszcze bardziej zapragnie stąd wyjechać i najlepiej nie wracać już nigdy.
Kiedy w tłumie ludzi mignęła mu znajoma twarz, w pierwszej chwili pomyślał, że tylko mu się wydawało i że to jego odurzony alkoholem umysł podsuwa mu obrazy, które przez cały czas czaiły się na dnie jego podświadomości a których istnienie próbował wyprzeć już od dłuższego czasu. Przeklął pod nosem, zerknął jeszcze raz, ale, o zgrozo, ponownie ujrzał osobę, o której już prawie zdążył zapomnieć.
Tyle, że to niemożliwe. Skąd on miałby się tu, kurwa, wziąć?
Dopił martini, po czym dość niezgrabnie zsunął się z barowego krzesła i chwiejnym krokiem ruszył w tamtą stronę, by jeszcze raz przyjrzeć się chłopakowi, tym razem z bliższej odległości i utwierdzić się w przekonaniu, że jego durna wyobraźnia sobie z nim pogrywa - niestety, im dłużej na niego patrzył, tym mocniej zaczynało do niego docierać, że niczego sobie nie uroił i faktycznie, w odległości zaledwie kilkunastu metrów od niego stoi cholerny Gabriel, który zniknął z jego życia już jakiś czas temu i miał nie pojawić się w nim nigdy więcej.
Gdyby był trzeźwy i troszkę mniej zszokowany, zapewne odwróciłby się w drugą stronę i udawał, że wcale go nie rozpoznał... alkohol jednak dodawał mu pewności siebie i sprawiał, że podejmowanie głupich decyzji przychodziło mu jeszcze łatwiej niż zazwyczaj, dlatego niemal w ułamku sekundy podjął chyba najgorszą możliwą decyzję. Przepchał się przez plątaninę spoconych, stłoczonych na parkiecie ciał, chcąc znaleźć się na tyle blisko, by chwycić Gabriela za ramię i tym samym zwrócić na siebie jego uwagę.
一 Co ty tu, kurwa, robisz? 一 Początkowo naprawdę nie zamierzał wychodzić z takiej atakującej pozycji, ale kiedy znalazł się tak blisko a wspomnienia w jego głowie odżyły bardzo wyraźnie, emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem (którym Zahariel nie grzeszył nawet w stanie całkowitej trzeźwości). Czy wszechświat naprawdę nienawidził go aż tak bardzo? Wyjechał z Kolumbii już jakiś czas temu, a tymczasem Kolumbia wróciła do niego w najmniej oczekiwanym momencie.
Gabriel Delgado