gra
: 19 lis 2023, 19:31
00.5
Wokół stołów zielonych tajemnicze larwy,
Twarze bez ust, a usta bez krwi i bez barwy,
I palce, które żądza skurczyła szalona,
Czepiające się chciwie kiesy albo łona
Twarze bez ust, a usta bez krwi i bez barwy,
I palce, które żądza skurczyła szalona,
Czepiające się chciwie kiesy albo łona
Adalbert Werner, mężczyzna stanowczy w biznesie i domu, cechował się pociągłą posturą i silnym zapachem wody kolońskiej, który unosił się za nim, gdziekolwiek się nie przemieścił. Wszystkie sprawy związane z działalnością swojej firmy - nieważne czy chodziło o dobicie targu, czy o zamówienie nowych kapsułek do ekspresu - traktował śmiertelnie poważnie i podobnie też było z wszelkimi rodzaju wydarzeniami pseudotowarzyskimi, skoncentrowanymi na tym, aby podobni jemu wielcy przedsiębiorcy mogli połechtać nawzajem swoje ego, pomizdrzyć się trochę do siebie, a na końcu pokłócić o jakiś niedotrzymany kontrakt. Klaus znał ten schemat na pamięć. Zawsze, gdy wchodzili do środka, jego ojciec promieniował energią, ale wcale nie podobną do tej, którą nosił w sobie jego jedyny syn - jego moc wyrażała się w krótkich uśmiechach i stanowczych ściśnięciach dłoni, w uważnym spojrzeniu, i szczerym rozbawieniu naprawdę słabymi żartami, które to mieli w zwyczaju posyłać mu partnerzy biznesowi. Ubaw po pachy.
Kiedy zmierzali od rodziny w Lorne Bay, u której się zatrzymali, na takiej rangi właśnie wydarzenie do Cairns - efektownym samochodem z prywatnym kierowcą, o imieniu Ralph - starszy z Wernerów już notował sobie w głowie wszystkie osobistości, z którymi koniecznie musiał wypić po szklaneczce brandy, żeby po wstępie złożonym z sytuacji na giełdzie i wyników pary mniej lub bardziej frapujących meczy, przejść płynnie do tematów handlowych. Przez większość drogi milczał, czym wyrażał swoje dogłębne skupienie i w wyniku czego w samochodzie panowała cisza. Klaus miał na uszach słuchawki, przeglądał instagrama i starał się nie myśleć zbyt intensywnie o tych długich godzinach nudy, uśmiechania się i kiwania głową, których wizja rozciągała się przed nim niezbyt nęcąco.
Aż w końcu ojciec odwrócił się w jego stronę, a on na szczęście w porę dostrzegł to kątem oka i zdjął jedną słuchawkę z uszu.
- Bez żadnych cyrków, Klaus. Przychodzisz, przedstawiasz się i milczysz. Ewentualnie śmiejesz się z żartów - zakomunikował, jak zwykle dosadnie, na co jego syn z trudem powstrzymał przewrócenie oczami. Wciąż spojrzenie miał wbite w telefon i zdawał się niespecjalnie przejęty jego słowami; słyszał je już wielokrotnie.
- Yhm - mruknął tylko, a Adalbert milczał przez chwilę, wpatrując się w niego uważnie.
- I żadnego alkoholu. Ani papierosów, bo poczuję - ostrzegł surowo.
- Jasne - odparł Klaus, wciąż niezbyt zaaferowany całą tą powtarzalną rozmową. Zwłaszcza, że doskonale wiedział, że: po pierwsze - oczywiście, że będzie i alkohol, i papierosy oraz po drugie - oczywiście, że ojciec niczego nie poczuje, bo sam będzie raczył się brandy i dopalał cygara.
- Proszę cię, podejdź do tego poważnie. To bardzo ważne spotkanie i...
-... i nie możesz przynieść mi wstydu - dokończył równo z nim, wciąż scrollując instagrama, bo przecież znał ten schemat na pamięć (co nie przeszkadzało mu zupełnie w brylowaniu w towarzystwie na własnych zasadach). Ojciec zamilkł w końcu, podsumowując tę krótką wymianę zdań ciężkim westchnieniem. Dojeżdżali na miejsce.
Poinstruował krótko Ralpha, gdzie powinien ich wysadzić, a Klaus w końcu schował słuchawki i telefon. Kiedy zmierzali po schodach do drzwi, za którymi czekał już na nich gwar rozmów, stół sowicie zastawiony przystawkami oraz alkoholem i kilka nut pretensjonalnej muzyki, przygrywanej przez wynajętą pianistkę, Adalbert odezwał się znowu.
- I trzymasz się blisko mnie. Cały czas - położył silny akcent na słowo cały, wbijając spojrzenie wprost w jego oczy. Na to Klaus już nawet nie odpowiedział, a jedynie skinął głową. Nie wiedział, kogo jego ojciec próbował oszukać - jego czy siebie. Maksymalnie pół godziny i zapomni zaraz, że w ogóle przyszedł tu z synem, co jemu samemu doskonale będzie odpowiadało.
Przez pierwsze chwile był jednak wyjątkowo posłuszny. Wszedł na salę wyprostowany i uśmiechnięty - w sposób, który bardzo próbował nie był jednocześnie kokieteryjny, choć naturalnie już od wejścia poszukiwał kogoś, na kim mógłby skupić swoją uwagę tego wieczoru, podczas gdy ojciec będzie omawiał te wszystkie okrutnie ważne dla rozwoju firmy kwestie. Śladem Adalberta, podchodził kolejno do różnych ludzi, witając się uściskiem dłoni i przedstawiając dwojgiem imion, wysłuchując pokrótce, jak ojciec opowiada o tym, że któregoś dnia odziedziczy po nim firmę, a potem kłamstw, jakoby bardzo interesował się rynkiem międzynarodowym i był wyjątkowo podekscytowany, aby zbliżyć się do tego półświatka. Tak, mógł być podekscytowany i tak - możliwością zbliżenia, ale zdecydowanie nie takiego, o jakim myślał Werner senior.
- Othello! - podekscytował się ojciec, na widok kolejnej znajomej twarzy, więc Klaus od razu poszedł za nim w kierunku dwóch mężczyzn, którzy jawić mu się musieli jako ojciec i syn, z których ten drugi od razy skupił na sobie jego uwagę. Pozwolił Adalbertowi pobrylować chwilę w swoim rytmie, ale on sam już wpatrywał się w młodszego z towarzystwa z przechyloną głową, pozwalając swojemu uśmiechowi przyjąć bardziej flirciarską naturę. Zdawać by się mogło, że robił to automatycznie i średnio świadomie, choć w jego głowie już zatańczyła iskierka, co do rozwoju wydarzeń tego wieczoru. Odczekał cierpliwie aż ojciec rzuci wreszcie swoim:
- A to jest mój syn, Klaus.
Żeby móc wyciągnąć zaraz dłoń najpierw do starszego - przy czym skupił się na stanowczym uścisku i typowo biznesowym spojrzeniu w oczy - a potem do młodszego - przy czym pozwolił sobie na więcej finezji, wyrażanej zarówno mimiką jak i mową ciała, rzucając jednocześnie wyćwiczonym przez lata:
- Klaus Amadeus Werner.
Dick Remington