: 03 mar 2024, 22:09
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Nie pamiętał, jak należało oddychać – zupełnie jakby przez dwa lata pozwalał sobie jedynie na płytkie wydechy i wdechy, które nigdy nie sięgały wystarczająco głęboko, aby przynieść mu ulgę; przypominał zwierzę, które zbyt wiele czasu spędziło w niewoli – popadł w trwałą stereotypię i nie potrafił powstrzymać rąk od przesuwania się wzdłuż nagiej skóry, choć zaczerwienione pręgi na udach powoli zaczynały prześwitywać krwią i nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy, gdy wsunął dłonie nad jego kolana, przesłaniając podrażnioną tkankę. Kiedy uniósł ramiona, obejmując się wokół piersi, czuł ból w miejscach, w których Emir go bił, a ponieważ jego gniew był obsesyjny i zapamiętały, bolało go całe ciało – purpura, która ciążyła mu na brzuchu i pod żebrami, przypominała plamy na powłoce zepsutego owocu, a on obawiał się, że gdyby odgiąć cienką skórę, jego wnętrze również byłoby miękkie i przejrzałe; nie chciał zgłosić sprawy na policję – nie dlatego, że bał się dłoni w lateksowych rękawiczkach, probówek do pobierania krwi i zdjęć, na których ujawniłyby się ciemniejące sińce, obrzęk pomiędzy nogami i zaczerwieniony strop podniebienia, bał się natomiast tego, jak zinterpretują jego ciało, co powiedzą, kiedy go zobaczą: że to jego wina, że zrobił to sobie sam, na własne życzenie. Wstydził się śladów, które pozostawiły na nim cudze dłonie – kiedy rok temu Emir pchnął go na komodę tak mocno, że złamał rękę w stawie łokciowym, poszedł do szpitala dopiero cztery dni później, kiedy ból stał się tak silny, że budził się w nocy tylko po to, żeby zwymiotować, a kiedy przyciskał palce do nadgarstka, nie wyczuwał tętna przesuwającego się w głąb dłoni. Pielęgniarka podawała mu zastrzyk ze znieczuleniem, on skłamał natomiast, że się przewrócił, nie myślałem, że to coś poważnego, mówił, choć miał obrzęknięte przedramię i wysoką gorączkę – wyobrażał sobie, że gdyby przyznał prawdę, musiałby jednocześnie przyznać przed sobą, że Emir go nie kochał, więc przekonywał się, że zasługiwał na wszystko, co mu się przydarzyło, odnajdywał powody, aby usprawiedliwiać jego gniew, aż uwierzył, że pozostali ludzie również je dostrzegali. To jego wina – bo był nietrzeźwy, bo się nie sprzeciwiał, bo go zdradził – Emir miał prawo się na nim mścić. Bał się, że Roscoe również to zauważy – przyjrzy się sińcom na jego udach i rozpozna w nich kształt męskiej dłoni, obejmie go wokół bioder i nie wyczuje pod palcami zgrubiałych zadrapań, zrozumie, że się nie wyrywał, nie próbował uciec, spyta go, czy powiedział nie, a on będzie musiał odwrócić wzrok, żeby go nie okłamać. Bał się, że Roscoe go znienawidzi – domyśli się, że leżał nieruchomo w pościeli, próbując ignorować bolesne tarcie bioder i lepkość wygrzanego frustracją powietrza, które zatrzymywało się na jego karku, nie będzie więcej nalegał, żeby poszedł na policję i zatrzyma go za nadgarstek, zanim mógłby obejrzeć go lekarz. Wszystko zrobiłeś sobie sam, powtarzał sobie w myślach i kiedy przyjaciel oparł ciepły policzek o wnętrze jego odchylonego kolana, miał ochotę płakać – nie nad przeszłością, ale nad życiem w ogóle, nad koniecznością życia, gdy nie ma się odwagi, aby ze sobą skończyć.
– T-to przez to ciało – odparł słabo i tak cicho, że prawie nie usłyszał własnego głosu – nie pamiętał już, jak on brzmiał. – Gdybym mógł się go p-po prostu pozbyć, w-w… wszystko byłoby dobrze. – oddech drżał mu na języku, ciężki i lepki od śliny, więc pochylił głowę, starając się pozbyć mdłości zebranych nisko przy krawędzi gardła, ale żołądek uwierał go bolesnym skurczem, a powietrze świszczało pomiędzy niesytymi wdechami, którymi próbował się uspokoić, lecz wciąż cały dygotał, nie wiedział, co zrobić z dłońmi, gdzie oprzeć spojrzenie, jak pozbyć się myśli, które zbierały się pod skronią jak ropa. Zakrył usta dłońmi, dławiąc szloch, bo twarz przyjaciela wciąż znajdowała się tak blisko jego kolana, war oddechu ocierał się o miękkie udo, w tym samym miejscu, gdzie krew stała się zeschnięta i zimna. – Przepraszam – wymamrotał, bo kiedy się rozpłakał, noga zaczęła mu wyraźnie drgać. Roscoe tu był, zawsze tu był – siedział obok niego nad Sapphire River, aż niebo ćmiło brunatnym odcieniem, a ryby łyskały srebrnymi brzuchami tuż pod powierzchnią wody, trzymał go za rękę, kiedy pojechał do Carins na operację i głaskał go po włosach, kiedy oboje siedzieli zamknięci w kabinie męskiej łazienki, a materiał spodni powoli namiękał krwią, został u niego na noc po tym, jak w czwartej klasie Finn zrobił mu nagie zdjęcie w basenowej szatni, odbierał go spod przychodni, kiedy w wieku dwudziestu lat regularnie chodził na terapię, bandażował mu dłonie i pilnował, żeby jadł, zostawał w pokoju nawet wtedy, kiedy płakał i krzyczał, żeby wyszedł i pozwolił mu umrzeć. Miał ciepłe, miękkie dłonie, które przez dwa lata zupełnie się nie zmieniły i to samo, stroskane spojrzenie, które wywołało w nim nagłe, dławiące poczucie winy. Czuł, że łzy pozostawiały na jego policzkach smugi zawstydzonego ciepła, więc skinął tylko głową, przekonany, że gdyby się odezwał, nie potrafiłby przełknąć płaczu, który stanął mu w gardle, uciskając na łagodną wypukłość grdyki, ale Roscoe wciąż czekał na jego odpowiedź, a jego oczu stały się, szkliste i przestraszone – nie mógł mu tego zrobić; oddać mu swojego życia i prosić, aby się nim zaopiekował.
– W-w porządku – odparł cicho, choć jego głos był niewyraźny, jakby przylepił się do podniebienia. – W porządku – powtórzył głośniej, ale bez przekonania – nie chciał go okłamywać i nie był pewien, czy właśnie to robił. Pozwolił, aby przyjaciel pomógł mu podnieść się z wychłodzonej podłogi i wzdrygnął się, kiedy natrafił wzrokiem na swoje odbicie w lustrze, tym samym, przed którym stali cztery lata temu, szczęśliwi i zupełnie nadzy – skórę miał brudną od sińców, a twarz tak bladą, jakby miał zaraz znów osunąć się na kafelki, lecz rozpoznał w szkle swoje napuchnięte oczy, twarz, która wyglądała niepewnie i smutno, policzki nakropione cętkami pąsowych wybroczyn i żebra prześwitujące nad zapadniętym brzuchem; nie rozumiał, jak Roscoe mógł jeszcze na niego patrzeć. Odwrócił wzrok, pozwalając ciepłej wodzie objąć jego ciało, aż krew rozcieńczyła się w wannie mdłym, różowym odcieniem – przyjaciel sunął miękką gąbką wzdłuż jego ramion, przez drżącą pierś i wystające gałęzie obojczyków, pozostawiał na skórze smugi zmydlonej bieli, on czuł natomiast, jak spływa z niego również cienka powłoka szoku, a na wierzch, spod zaczerwienionego naskórka, zaczyna wyłaniać się znajome pulsowanie bólu, ucisk zamknięty na prawym kolanie jak myśliwskie wnyki i drętwienie osuwające się powoli wzdłuż napiętej łydki. – Myślisz, że… E… Emir tego ż-żałuje? – odetchnął ciężko, bo powietrze zgęstniało mu w płucach i zrobiło mu się niedobrze od parą unoszącą się pod sufit metalicznym, speszonym zapachem. – Ż-że był powód, dla którego to się stało? B-być może… – zaczął, ale głos przełamał mu się jak sucha gałąź, a wstyd zapiekł boleśnie pomiędzy nogami, jakby coś ciężkiego i twardego znów wdarło się pomiędzy powłoki jego ciała i rozerwało cienkie fastrygowanie naczynek. – Josephine zawsze powtarzała, że Bóg ma we wszystkim jakiś cel. – pod powiekami zbierały mu się łzy, więc odwrócił głowę, przez chwilę wpatrując się w zardzewiały kran, swoje małe, zniekształcone odbicie, wykrzywione smukłym kształtem zaworu. Roscoe osunął gąbkę niżej i coś go zapytał, widział, jak jego usta poruszyły się nieśmiałym kształtem boli?, ale nie potrafił rozróżnić brzmienia jego głosu, skupić się na konkretnych słowach i dłoni zatrzymanej pod miękkim progiem jego nogi, niezdolnej przesunąć się głębiej, aby zebrać myjką smugi obmierzłej czerwieni. – R-rosie… – zaczął, odchylając lekko głowę, aby wesprzeć kark o tył emaliowanej wanny i spojrzeć na przesłonięty parą sufit, którego pojedyncze kafelki rozmazywały mu się przed oczami. Roscoe go o coś pytał, ale nie pamiętał, co to było. Pomyślał, że zostawił tabletki w szufladzie komody i słyszał bicie swojego serca głęboko w uchu wewnętrznym. – M-masz w domu… c-coś przeciwbólowego?