W ostatnim czasie na uczelni miał napisać referat o osobie, którą najbardziej podziwiał w swoim życiu, była dla niego wzorem. I odpowiedź nie nadchodziła, a termin ścigał nieubłagalnie. W pewnym momencie wiedział, że nie jest w stanie napisać tego zadania - nie mógł napisać o byle kim, akurat ten wykładowca wnikliwie wczytywał się w ich prace. Lubił pisać, miał lekkie pióro i zwykle nie przynosiło mu aż tyle trudności w pisaniu zadań domowych, a tutaj wyjątkowo się męczył. Aż w końcu postawił na banalny temat o przyjaźni, ale głównie napisał o...Candeli. Napisał cztery strony bo taki mieli limit, ale gdyby mógł, z pewnością dotarłby do dziesięciu - nie mogąc uwierzyć, że ta praca dostała ocenę bardzo dobrą, a profesor wziął go na słówko po zajęciach, mówiąc mu, że niewiele zabrakło mu do oceny celującej. Nie pokazał jednak tych wypocin swojej przyjaciółce; może to zrobi później, ale na ten moment, schował to wypracowanie do jednego z zeszytów i ukrył je w szufladzie swojego biurka. Na papier wylał dosłownie wszystko co siedziało w nim od bardzo dawna - to kim dla niego była: jak siostra, która trwała w najgorszych chwilach jakie ostatnio przechodził. Doceniał to jak bardzo starała się odtrącać jego uwagę od byłej dziewczyny, jak znosiła codzienne jego marudzenie, a i też rozumiał, że czasem się nie widzieli. Każdy z nich potrzebował od siebie oddechu, rozumiał to. Nie zadawał pytań, po prostu wiedział, że przerwa bywała konieczna. On sam wtedy zajmował się własnymi sprawami, codziennością, czasem nawet Huck pytał dlaczego mniej widzi u nich Candie; mówił wtedy prawdę.
Potrzebował zmiany - nie mógł dłużej patrzeć na swoje odbicie w lustrze: obojętny wzrok w końcu zaczynał mieć siebie samego dosyć. Nie mógł tak dłużej ciągnąć, musiał pozamykać tamte sprawy. Oczywiście, że nie stało się tak od razu, to nie była nagła zmiana w radosnego, uśmiechniętego chłopaka jakim dziś starał się być. To Candela najbardziej pozwoliła mu się podnieść po tej stracie i dobrze wiedział, że miał u przyjaciółki pewien 'dług'. Powoli starał się akceptować, że Lily już nie była jego. Musiał myśleć teraz o sobie, przestać się zatracać we wspomnieniach o nieudanym związku. Miał przy sobie rodziców, brata, za którym wskoczyłby w ogień i przyjaciół. Ostatnią czerwoną kreskę na ręce zrobił sobie tydzień temu. Obiecał sobie, że była to ostatnia, więcej nie miał zamiaru myśleć o Lily. Im szybciej o niej zapomni, tym lepiej.
To dla niego była długo droga do miejsca, w którym był teraz, w miarę stabilny. Na każdym kroku dawał znać wszystkim, że sobie radzi, przeszedł już tą najgorszą próbę. Nie chciał tego za każdym razem rozpamiętywać, teraz mając tą wiedzą jaką miał, na pewno by nie próbował wtedy tracić swojego życia dla Lily. Przestała dla niego istnieć, skupił się wreszcie na sobie. Te wszystkie chwile sprawiły, że potrzebował czasu na wrócenie na właściwe tory: bywały dni, w których niełatwo było mu wstać na nogi. Przyznawał się bez bicia, że bywały dni, w których miał znów ochotę się chociażby pociąć. Nie robił tego, bo pamiętał o własnej obietnicy. Zaciskał zęby i po prostu się starał. Tak jak dziś, chociaż nie chciało mu się niemiłosiernie nic robić, tak wiedział, że musi użyć swoich wszystkich sił, żeby wybrać się na proponowany przez przyjaciółkę spacer - to oczywiście nie chodziło o to, że nie lubił spędzać z nią czasu. Kochał się przy niej wygłupiać, przy Candie zawsze był sobą. Po prostu bywały dni, w których tracił całą swoją siłę a nogi miał jak z waty.
-
a już myślałem, że powiesz, że ciągle...to zmienia perspektywę - zaśmiał się, obracając się wokół własnej osi w teatralnym geście kłaniając się przed przyjaciółką, że oto ma go w całego dla siebie, w garści. Znała go już na tyle dobrze, że wiedziała jaki był oporny na tego typu wyprawy, tym bardziej niezapowiedziane, nagłe. Najgorzej było po prostu wstać z łóżka, pozbierać się i wyjść. Był to wyczyn niemalże milowy, jak przebiegnięcie pustyni Sahary. To, że wyszedł z nią, bez większej afery, bez wyzwisk, tylko potulnie niemalże z podkulonym ogonem świadczyło o jego wewnętrznej przemianie - zmuszał się do bycia innym, niż przez ostatnie pół roku. Chciał, żeby jego wysiłek był zauważalny, dlatego każdy taki najmniejszy ruch był dla niego po prostu ogromnym wyzwaniem. Oczywiście wiedział do czego zmierzała przyjaciółka - by przypadkiem nie przespał życia, które było na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko wiedziała ile kosztowała w nim jakakolwiek, najdrobniejsza rzecz, mogłaby zrozumieć, dlaczego czasem po prostu wolał zostać w łóżku -
Jakbym słyszał swoją matkę - burknął niezadowolony, dysząc ciężko za przyjaciółką gdyż absolutnie nie miał w tym roku jakiejkolwiek kondycji. Parę kroków okazało się dla niego męczarnią, którą szybko musiał przerwać postojem. Z wielką ulgą wypisaną na twarzy usiadł na pobliskim kamieniu i aż zaczerpnął powietrza, z plecaka wyciągając butelkę wody.
-
Nie masz - potwierdził jej słowa ze zmartwioną miną - chciałby, żeby każdy potrafił tak jak on zasnąć jak kamień, nie przejmując się dosłownie czym. Dla niego sen to było po prostu zbawienie: w tych najgorszych chwilach tuż po zerwaniu to on przynosił mu ukojenie na duszy Nie myślał wtedy o dziewczynie i o niczym nie myślał. Teraz tak było, oczywiście po zerwaniu nie było tak łatwo mu zasypiać. Jednakże sen z reguły przynosił mu ukojenie, przywracał mu wszelkie siły, a w łóżku, pod ciężarem pościeli czuł się bezpiecznie.
-
Candie - zaczął od jej imienia, przez moment tylko słuchając jej słów. Zacisnął dłonie w pięści, zły, że znów musiała męczyć się z demonami przeszłości. Jak nieustająca walka, która była z góry skazana na porażkę, ze świadomością jak się ona kończy. -
Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś pamiętała najgorszą chwilę z waszego życia - odezwał się w końcu, chociaż miał wrażenie, że wiele razy już jej to powtarzał. To dosłownie był ten sam mechanizm co z nim: musiał zrozumieć, że to on był w tej chwili najważniejszy, nie jego była dziewczyna. Specjalnie użył słowa 'tata', wierząc, że po części tego potrzebowała, skoro ona sama nie potrafiła w ten sposób mówić o swoim ojcu. I ją doskonale rozumiał: sam nie potrafiłby w ten sposób zwracać się do rodzica, z taką przeszłością jak ojciec Candeli. Ojciec to była ważna postać w życiu każdego nastolatka, on sam mógł na swoim polegać w każdej chwili. -
Wiesz, że mówiąc mi to teraz, opowiadasz to w ten sposób jakby to była jakaś...błahostka? Wracasz do tego pamięcią z...przyzwyczajenia. Ja robiłem dokładnie to samo, dopóki nie zrozumiałem, że czas z tym skończyć. Nie było mi łatwo, do dziś staram się walczyć sam ze sobą, by tylko nie wymówić TEGO imienia. - urwał, spoglądając zmartwiony na przyjaciółkę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedział jak ma jej pomóc, aby to wszystko wreszcie się skończyło i ona mogła poczuć upragnioną ulgę. Przysunął się bliżej niej i po prostu przytulił do siebie, nie mówiąc już nic więcej. Pocałował ją w czoło, kiedy wspomniała o rodzeństwu. Nie wyobrażał sobie życia, bez Hucka, a od niej odszedłw końcu każdy. -
Oni sami muszą sobie z tym poradzić, Candie. Tak jak ty...ale coś mi mówi, że jeszcze wszyscy wrócicie do siebie - oczywiście beznadziejne były jego słowa na pocieszenie, ale w jakiś sposób próbował ją wesprzeć. Tak jak ona zawsze była przy nim, tak on teraz był przy niej.
candela fitzgerald