tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie
: 25 paź 2023, 19:06
00.3
niech pamiętają zawsze
że przeszłość jest kłamstwem,
że pamięć nie zna dróg powrotu,
że cała dawna wiosna jest nie do odzyskania
i że najbardziej płomienna i uparta miłość
jest tylko prawda efemeryczną
że przeszłość jest kłamstwem,
że pamięć nie zna dróg powrotu,
że cała dawna wiosna jest nie do odzyskania
i że najbardziej płomienna i uparta miłość
jest tylko prawda efemeryczną
Czerpał z dobrodziejstwa lokalnych upałów - zawsze był wyjątkowo wrażliwy na zimno, przy którym łapał nieustannie wszystkie możliwe infekcje, całymi tygodniami pociągał nosem i trząsł się w gorączce, zatem wybawienie od monachijskich mrozów działało na niego wyjątkowo korzystnie. Próbował sfokusować się w całości na tym, co działo się teraz - pośród australijskiej flory, pod niebem południowej części globu, w odległości wielu mórz i co najmniej dwóch oceanów od internatu prestiżowej szkoły, do której uczęszczał z coraz mniejszą chęcią i zapałem, pochłonięty nocnym płaczem i rozdrapywaniem ran - fizycznych i psychicznych - które zadał mu ten, jakiego jeszcze niedawno określał miłością swojego życia. Mając za sobą ledwie siedemnaście wiosen (uczczonych niedawno zbyt intensywną balangą, rozegraną pośród internackich pokojów, za krótkim słówkiem szepniętym w dyskrecji odpowiednim osobom), kochał tak, jak nauczyły go książki i filmy, w których tonął wolnymi popołudniami - długo, boleśnie, hojnie i lojalnie. To były jeszcze czasy, w których wierzył, że zasługiwał na taką właśnie miłość - wieczną, pochłaniającą do końca resztki zdrowego rozsądku.
Pogrążony w lekturze swojej ukochanej książki - Stu lat samotności Marqueza, w oryginalnym, hiszpańskim wydaniu (bo człowiek zaradny to człowiek, który mówi wieloma językami - jak zwykł mawiać jego ojciec, zapisując go na kolejne zajęcia) - przewracał się na miękkim kocu, rozłożonym na równo przyciętym przez ogrodnika trawniku, z boku na bok, co jakiś czas przesuwając leniwie spojrzenie po otaczających go grządkach, tafli wypełniającej basen wody, która odbijała słoneczne reflekty i, okazjonalnie, sylwetkach ludzi przemykających przy nim, zazwyczaj z jakąś misją: gosposia, która spieszyła, żeby przynieść mu, za poleceniem pani domu, szklankę wody, aby się nie odwodnił, wcześniej wspomniany ogrodnik, podlewający znudzenie żywopłot, sekretarka ojca, aby wypłakać się w spokoju i spalić papierosa. Klaus żył w świecie, w którym nawet samotność wydawała się tłoczna.
Nie przeszkadzałoby mu to - wszak był zwierzęciem stadnym - gdyby tylko którakolwiek z tych osób zdawała się jakkolwiek zainteresowana jego obecnością. Tymczasem czuł się jak duch. Wtedy, przy stole, przy okazji każdego posiłku i teraz, w ogrodzie, upijając bez przekonania ze szklanki wodę, którą z chęcią zamieniłby w wino, stając się swoim własnym, samolubnym Chrystusem. Od czasu do czasu wstawał, żeby przeciągnąć się i przejść wzdłuż równo przyciętego, sięgającego klatki piersiowej (czyli wystarczająco wysoko, aby gwarantować prywatność i wystarczająco nisko, żeby móc bez przeszkód obserwować sąsiadów) żywopłotu, powzdychać ciężko nad własnym cierpieniem, zakręcić się wokół własnej osi i wrócić na koc, ale tym razem coś go zatrzymało.
Zmrużył oczy, bo zupełnym przypadkiem zdarzyło mu się zawędrować w pełne słońce - to nie było odpowiedzialne, z powodu uczulenia, psującego mu skórę od nadmiaru ciepłym promieni, ale był przecież na tyle okryty i ubezpieczony grupą warstwą kremu z filtrem, że wierzył, że kilka minut go nie zbawi. Jego spojrzenie zatrzymało się na wysokiej sylwetce siedzącego po drugiej stronie żywopłotu chłopaka; przez dłuższy moment wpatrywał się bez słowa w jego profil, studiował rysy twarzy, analizował ułożenie włosów. W końcu wsparł się łokciem na niestabilnej, roślinnej konstrukcji, palce tej samej ręki zaciskając uparcie na egzemplarzu książki, którą zabierał na te przechadzki ze sobą, jak najcenniejszy skarb.
- Spalisz się, jak będziesz tak siedział bez ruchu - odezwał się wreszcie, cały czas wpatrując się w niego uparcie, z lekkim uśmiechem. - Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje towarzystwa, wiesz? Inaczej zamienisz się w posąg - zawyrokował po chwili, zupełnie nie onieśmielony zaczepianiem nieznajomego sąsiada swojego wujostwa. Oficjalnie nie miał pozwolenia na żadne szaleństwa, ale przebywanie w Australii, wyjątkowo, na przekór wszystkim innych wycieczkom odbywanym w ojcowskiej asyście, zawsze wiązało się z surowym pilnowaniem realizacji tego przykazania przez wujostwo. Ale rozmowa nie równała się przecież jeszcze szaleństwu, prawda?
Alfie Buxton