tell me something to make me feel alive
: 12 paź 2023, 20:32
Duszny bar usytuowany w ciemniejącej wraz z każdą kolejną godziną dzielnicy, wciśnięty pomiędzy dwa niezgrabne, stare budynki (sprawiając tym samym wrażenie nieprzystępnego i niekoniecznie atrakcyjnego), stał się w minionym czasie jego mekką. Jeśli tylko praca pozwalała mu na wolny wieczór, Ben niezwłocznie wychodził z domu; bar mieścił się zaledwie dwa kilometry od jego nowego, pachnącego książkami i kawą małego mieszkania, którego barw nie potrafił znieść.
Z rzadka korzystał z taksówki; nie przeszkadzał mu wolny krok wieczornego spaceru, odbywającego się w mieście tak niepodobnym do Lorne Bay. Często bywał zaczepiany, proszony o rady i polecenia; raz zaprowadził do baru trzy kobiety, które do Cairns przybyły na wakacje, ale po dotarciu na miejsce już więcej z nimi nie rozmawiał. Czasem bez słowa mijał osoby niepewnie zerkające w rozświetlone ekrany telefonów, poszukujące bez powodzenia miejsca, do którego sam zmierzał. I dopiero dziś, dostrzegając z daleka wysokiego mężczyznę, wpatrującego się niepewnie w tabliczkę z nazwą ulicy, zmuszony był zmienić pewien element swojego rytuału.
— Terence — przywitał go z nieprzyjemnym, choć obojętnym uśmiechem; skinąwszy głową, pchnął go łokciem w przeciwnym kierunku, wiodącym ku ciemnej i pozornie spokojnej okolicy. Nie odzywał się potem. Wyprzedzał go o pół kroku i odmawiał zerkania w jego kierunku. Nie pamiętał, kiedy widzieli się po raz ostatni; nie pamiętał także, dlaczego w swoich telefonach mają wciąż zapisane swoje numery. Kiedy jednak Burkhart zadzwonił i poprosił o spotkanie, Benjamin rezygnując z zaczepek barwiących ich dawną, nieprzyjemną wojnę, podał mu nazwę baru, w którym mogliby porozmawiać.
Chociaż może chodziło właśnie o to, że Ben od samego początku wiedział.
Że nie będą rozmawiać.
Głośna, klubowa muzyka powitała ich już kilka kroków przed wejściem — kolejka, uformowana z sześciu bądź siedmiu osób, oczekiwała niecierpliwie na możliwość wejścia do środka. Ben wyminął wszystkich, przywitał się z bramkarzem i w akompaniamencie niezadowolonych westchnień wprowadził Burkharta do środka. — Czego się napijesz? — pytając wskazał mu w miarę cichy zakątek baru, w którym mogliby, cóż, rozmawiać. Nie obchodziły go słowa, które mieli ze sobą wymienić; zbyt wiele ich padło w tej ich wspólnej, nieszczęsnej przeszłości. Kiedy więc Terry zdradził mu swoje upodobania, Ben na kilka chwil zniknął pośród bawiących się gości lokalu, powracając po dwóch minutach z kieliszkami i butelką wybranego przez mężczyznę alkoholu.
Z rzadka korzystał z taksówki; nie przeszkadzał mu wolny krok wieczornego spaceru, odbywającego się w mieście tak niepodobnym do Lorne Bay. Często bywał zaczepiany, proszony o rady i polecenia; raz zaprowadził do baru trzy kobiety, które do Cairns przybyły na wakacje, ale po dotarciu na miejsce już więcej z nimi nie rozmawiał. Czasem bez słowa mijał osoby niepewnie zerkające w rozświetlone ekrany telefonów, poszukujące bez powodzenia miejsca, do którego sam zmierzał. I dopiero dziś, dostrzegając z daleka wysokiego mężczyznę, wpatrującego się niepewnie w tabliczkę z nazwą ulicy, zmuszony był zmienić pewien element swojego rytuału.
— Terence — przywitał go z nieprzyjemnym, choć obojętnym uśmiechem; skinąwszy głową, pchnął go łokciem w przeciwnym kierunku, wiodącym ku ciemnej i pozornie spokojnej okolicy. Nie odzywał się potem. Wyprzedzał go o pół kroku i odmawiał zerkania w jego kierunku. Nie pamiętał, kiedy widzieli się po raz ostatni; nie pamiętał także, dlaczego w swoich telefonach mają wciąż zapisane swoje numery. Kiedy jednak Burkhart zadzwonił i poprosił o spotkanie, Benjamin rezygnując z zaczepek barwiących ich dawną, nieprzyjemną wojnę, podał mu nazwę baru, w którym mogliby porozmawiać.
Chociaż może chodziło właśnie o to, że Ben od samego początku wiedział.
Że nie będą rozmawiać.
Głośna, klubowa muzyka powitała ich już kilka kroków przed wejściem — kolejka, uformowana z sześciu bądź siedmiu osób, oczekiwała niecierpliwie na możliwość wejścia do środka. Ben wyminął wszystkich, przywitał się z bramkarzem i w akompaniamencie niezadowolonych westchnień wprowadził Burkharta do środka. — Czego się napijesz? — pytając wskazał mu w miarę cichy zakątek baru, w którym mogliby, cóż, rozmawiać. Nie obchodziły go słowa, które mieli ze sobą wymienić; zbyt wiele ich padło w tej ich wspólnej, nieszczęsnej przeszłości. Kiedy więc Terry zdradził mu swoje upodobania, Ben na kilka chwil zniknął pośród bawiących się gości lokalu, powracając po dwóch minutach z kieliszkami i butelką wybranego przez mężczyznę alkoholu.