Strona 3 z 3

: 29 mar 2024, 01:30
orpheus wrottesley
Przesunął spojrzeniem na jaśniejący wyświetlacz telefonu; wszystko to — jaskrawość urządzenia, własne dłonie i ugięte kolana, krawędź łóżka lekko odznaczająca się na tle zacienionej sypialni — przypominało zaparowaną połać lustra. Przetarł powieki wierzchem nadgarstka, wyostrzył spojrzenie tak, jak jednym muśnięciem wymazywało się zamglone powierzchnie. — Za niedługo czwarta — wyznał przeciągłym, przygotowanym do sennego ziewnięcia głosem. Dopiero za dwie godziny firmament miał zacząć przejaśniać się różowymi smugami słońca, a miasto rozwierać zaczerwienione snem powieki — a jednak nie powinni byli opadać w dalszą drzemkę, nie powinni ryzykować przeoczenia momentu, w którym ktoś obcy miał wkroczyć do nienależącego już do nich domu i brutalnie przepłoszyć wspomnienia, którymi dane było im żyć dzisiaj po raz ostatni.
Zadrżał nieznacznie, kiedy zziębnięte peryklesowe ciało dotknęło jego skóry; ta z naturalnej gładkości uwypukliła się w malutką chropowatość reakcji pilomotorycznej; nie odsunął go jednak i nie odczuł podenerwowania, pozwalając zamiast tego, by brunet skradł mu kilka strzępków ciepła. A kiedy w końcu skończył rozmawiać z osobą pojawiającą się w zacienionej sypialni tylko swoim cienkim, dziewczęcym głosem, kiedy uraczył Zillę ledwie drobinami całej potęgi uczuć, które posiadał dla Periclesa, poczucie winy oblekło go swoimi lepkimi, chłodnymi objęciami i nie miało wypuścić ani dzisiejszej nocy, ani także kilka miesięcy później — to wtedy miał się dowiedzieć, że wyrzuty sumienia nigdy nie są tak dotkliwie boleśnie, jak zawsze, kiedy próbuje być z kimś w długoterminowym związku. — Nie wiem, Perry, naprawdę nie wiem — odrzekł półszeptem, tonem tak przepraszającym i zakłopotanym, jakby wyrządził mu najgorszą z krzywd. Choć przecież nią nie była, nie w jego rozumowaniu, nie była tak zła, jak rzeczy, których miał dopuścić się dopiero później — w cudzych objęciach i cudzych pościelach, z uczuciami, których nie potrafił powstrzymać ani których nie próbował nawet w sobie zwalczyć.
Nie, oczywiście, że nie — zaperzył się żarliwie, dopiero teraz pozwalając na uniesienie głosu, odskakującego jakby z łóżkowych sprężyn. Wówczas peryklesowe oczy okryły się szklistą powłoką, a ta pękając, upuszczała całą kaskadę drobnych, posrebrzanych kawałków głucho uderzających w obicie materaca. — Nigdy nie sypiam z kobietami. I się w nich nie zakochuję. Tylko w tobie, Perry, w tobie się zakochałem, przepraszam, ona miała być tylko kimś w rodzaju przykrywki. Mogę ją zostawić, jeśli to dla ciebie zbyt trudne. Musielibyśmy być bardzo ostrożni, ale by się nam udało, przepraszam — panikował w obliczu cudzego płaczu; takiego prawdziwego i bezdennego, takiego, który sam wywołał. Żaden z krótkotrwałych romansów nie dekorował się tak silnym rozżaleniem, żaden z mężczyzn nie czuł się nigdy na tyle skrzywdzony, by przecierać zawzięcie zapuchnięte, spąsowiałe powieki i wpatrywać się w niego z niewysłowionym udręczeniem. — Pojawiła się jako pierwsza, to nie był żaden… Wiesz, nie próbowałem się na tobie odegrać, to był czysty przypadek. Marcos nigdy nie może się dowiedzieć, że ze sobą jesteśmy — mówił dalej, nieskładnie i z pośpiechem, a po drodze gubił myśli. Odrzucił komórkę na kraniec łóżka, zwrócił się przodem ciała do Periclesa i pomyślał, że wszelkie ostrzące się scysją sytuacje potrafił łagodzić jedynie seksem — seksem, który zdawał się nie być żadnym rozwiązaniem w ich przypadku, seksem, który równie dobrze mógł teraz nie istnieć. A jednak zbliżył się ku brunetowi, przysunął o kilka zuchwałych oddechów, oplótł jego skórę w swoje ciepłe dotyki i udekorował dwudziestoczteroletnie ciało bukietem najrozmaitszych pocałunków. — Przepraszam — powtórzył, plątając się w miękkości nagle krótkich, nagle niewygodnych koców, i ostrożnie manewrując peryklesową sylwetką w taki sposób, że plecy na powrót stykały się z połacią łóżka. — Zrobię wszystko. Przepraszam — dodał jak obietnicę, jak coś klarownego i niesprecyzowanego zarazem, jak nieśmiałą a jednak odważną propozycję powtórzenia tego, czego przedsmak widziała łazienkowa, wąska i nieporęczna wanna.


: 03 maja 2024, 16:28
pericles campbell
Nie wiedział dokąd miał się udać, żadne miejsce nie zdawało się mu odpowiednie, w żadnym z nich nie miał poczuć się dobrze. Rozbudzające się myśli ocierały się o wypowiadane do telefonu słowa, i Perry wiedział, że nawet w sztucznej oprawie uczuć Zilla otrzymuje coś, czego on sam nigdy nie zyska, nie od Orpheusa. W kłamstwie pragnienia mógł twierdzić, że da radę, że czasem wystarczy udawać, że po prostu nauczy się wdzięczności za to, co otrzymuje, ale zadra ta pozostać miała w nim na zawsze; ciemna i lepka, gorzka i mdła.
O czwartej nad ranem świat wydawał się mu miejscem gorszym, niebezpiecznym i niepewnym — wszystko to, o czym zdołał wcześniej zapomnieć, co zdawało się mu pokonane, piętrzyło się w sypialni niczym senne mary; Pericles starał się uspokoić, ale bolała go za bardzo konieczność wyznaczenia granic. Odsunięcia się od siebie, co było teraz nawet gorsze niż wcześniej — bo znał już ciężar orfeuszowej nieobecności i przerażała go ona w sposób irracjonalny.
Więc z nią zerwij. Nie mogę… Nie będę w stanie znieść tego, że w pewien sposób cię ma, że dla niej to będzie ważne, nie mogę, przepraszam — żałował że nie zna nikogo, komu złożyć mógłby Orfeusza w ofierze, że nie istnieje dziewczyna, której by ufał; że nie mógłby jej poprosić o taką przysługę, że zarówno dla niej, jak i Orpheusa, wydałoby się to wszystko odpowiednie. Czuł się podle prosząc go o tak znaczną zmianę, kiedy nie potrafił zaoferować mu niczego w zamian; i jednocześnie dusiła go myśl, że nigdy nikt się o nich nie dowie, że będą ze sobą tylko w zaciszu domu. Ale przecież o to nie mógł mieć pretensji. Orpheus się przecież w nim z a k o c h a ł.
A on odwzajemniał te uczucia. I tylko dlatego płakał, tylko dlatego odwracał twarz zawstydzony szczerością swoich uczuć, barwą trawiącego go cierpienia. — Może wystarczy jak nie będziesz mi o niej mówić, jak nie będziesz z nią rozmawiać, kiedy będę obok. Jak nie będziesz jej zapraszać tam, gdzie ja też będę. Może wtedy się nauczę — obiecał wbrew woli, obiecał sądząc, że musi. Nadał Orpheusowi prawo do kłamstw, w których mógł czuć się bezpiecznie, w których łatwiej byłoby im być że sobą tylko wtedy, gdy nikt by nie patrzył.
Był jeszcze przez chwilę odległy — odsunięty od wypowiadanych zapewnień, od pocałunków składanych na całym ciele, z zawstydzeniem odsuwając załzawione jeszcze spojrzenie. Ale w końcu mimo żalu, że wzbudził jego litość, sam zaczął całować orfeuszowe ciało, układając się pod nim z większym niż wcześniej wyczuciem, obejmując je i dotykając z utęsknieniem. — Pozwól mi — wyszeptał, kiedy dłonią wyznaczył wędrówkę między jego udami, kiedy opuszkami palców muskał zachęcająco jego nagą skórę; bo Perry mimo niedoświadczenia wiedział, jak mógłby sprawić mu przyjemność, w jak bezpieczne dla siebie dwa sposoby mógłby sprawić, że zapamiętaliby ten czas w myśli wyzbytej goryczy.

: 09 maja 2024, 21:45
orpheus wrottesley
Słyszał, co do niego mówiono, a jednak nie rozumiał; porcjował pociągłe, błagalne zdania w pojedyncze kawałki słów, kosztował je w ciszy i konsternacji, i nie potrafił dopisać smaku do żadnego szczególnego aromatu, który zdołał wyryć się w pamięci podniebienia już wcześniej. Przecież to nieważne, co ona myśli, stwierdzał raz za razem w niewerbalnym zaciszu własnej głowy, nie potrafiąc urzeczywistnić takowego przekonania — bo z jakiegoś powodu Periclesowi zależało.
Na tym, żeby mieć Orpheusa tylko dla siebie.
Choć oczywistym zdawało mu się teraz, że to niemożliwe; nie tylko w uniesieniach zaplątanych w rozciągliwość sypialnianej pościeli, bo przecież to nie przydarzało się mu i Zilli, ale w dużo szerszym, rozległym znaczeniu: jakby nie tylko musieli rozdzielać własne uczucia i oddanie, a także cudze, te, którymi Orpheus nigdy szczególnie się nie przejmował i na które nie miał przecież wpływu. Nieraz proszono go, wstydliwie i z opuszczonym na połać łóżka lub podłogę spojrzeniem, albo proszono stanowczo i niemal już kategorycznie i ostrzegawczo, żeby jednak został: na kolejną noc i resztę poranka i popołudnia, żeby został na dłużej a może i na zawsze, ale przecież Orpheus nigdy nie słuchał. To dlatego teraz tak ciężko było zrozumieć aglomerat próśb, które po raz pierwszy zamierzał — choć zupełnie nie wiedział jak — jakoś usłyszeć. Obsłużyć. Naprawdę pojąć.
Okej, w porządku. Naprawdę Perry, zostawię ją — odrzekł przekonująco, z zaciętością spojrzenia i wzbierającym w kącikach ust uśmiechem pełnym żalu dopraszającego się przebaczenia, choć nie zdołał jeszcze przekonać samego siebie. Przecież Zilla była nie tylko mu potrzebna, ale była potrzebna im obu — jeśli z jakiegoś powodu godziła się na nierównomierny układ ich niepełnego, wyrażonego tylko w cienkich konturach związku, jeśli dotychczas nie zdecydowała zakończyć go samodzielnie, Orpheus nie widział powodu ani by przejmować się kobiecym samopoczuciem, ani by odwoływać coś, co dotychczas sprawdzało się nadzwyczaj bezproblemowo.
Aż w końcu zyskał okazję ku temu, by zachować ich dwóch — Zillę z obowiązku i kłamstwa, Periclesa z szeptanych nawoływań swoich kruchych, zwykle (ale przecież nie w tym przypadku) nietrwałych uczuć. — Nie, możemy już o niej zapomnieć — skłamał naprężonymi, obolałymi strunami głosowymi, jako że nie wiedział jeszcze (w pełnej zgodzie z zapobiegawczym rozsądkiem i drobinami miałkiego, oprószonego wokół serca i przejmującego funkcję osierdzia, lęku) co takiego postanowi.
mamma mia, here i go again
Ale posrebrzane bladym kożuchem gorejącego za oknem poranka łzy, które rozmazywały się w peryklesowych tęczówkach ułatwiały rozciąganie, deformowanie i kształtowanie prawdy na tyle, na ile mogła osuszyć powieki z lepkich błysków płaczu; Orpheus gotów był nie tylko przyoblec go każdym kłamstwem utkanym z troski i własnej bezsilności, ale też przyzwolić na wszystko, czemu ledwie kilka godzin wcześniej kategorycznie odmawiał. Na upadek dłoni zataczającej się z nagrzewającego podbrzusza do złącza ustępujących ud, rozchylających się jeszcze niepewnie, jeszcze niespiesznie pod rozcierającymi niedawną rozpacz dotykami. Drgnąwszy w zdumieniu tej prośby — tej rozlewającej się dreszczem po jego ciele, przez miednicę aż po całe plecy, tej pulsującej pod granicą brzucha i tej niepewnej, na którą zapewne powinien był odmówić, zamarł na nieznaczny moment, zaniemówił, aż w końcu odpowiedź złożył pocałunkiem na jego ustach.
Cichy, przytłumiony nieistotną wysokością upadek komórki, zsuwającej się z krawędzi łóżka na otulone kurzem i nieobecnością dawnych mieszkańców podłogowe deski, jako pierwszy dowiódł o bezwiednym oddziaływaniu ich ciał; musiał unieść skradający wzajemną odległość odcinek lędźwiowy, a później mimowolnie osunąć się na bok sylwetki i jakby specjalnie wykrojonej dla niej wolnej strony łóżka, musiał wyasygnować miejsce dla plączących się wokół jego skóry palców, kreślących koła, cofających się i wracających z roztętnieniem, tych dociskanych coraz szczelniej i zuchwalej, tych odnajdujących miejsce do własnych ust, by po chwili osuwać się po skórze gładko i z większym uczuciem. Orpheus starał się z całych sił, a jednak nie potrafił oddać się ekstazie wyszeptywanej ciepłymi oddechami w peryklesowe usta w pełni, nie kiedy oddzielał ich od siebie strach tego, co mogło wkrótce nadejść z dwudziestoczteroletniego ciała w drżeniu choroby, nie kiedy stygnący na młodej i gładkiej twarzy powidok płaczu pozostawiał w pocałunkach słone smużki, a przy tym pamięć o tym, co jeszcze niedawno ich poróżniło.