inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Delikatny szelest śmiechu, zamiast wkroczyć w dłuższą, milszą dla ucha melodię, przeobraził się w wyraz niezrozumienia. Niecodzienność wystosowanej ku jego uszom prośby — by z a m k n ą ł oczy, nakazała mu uprzednio przystroić czoło zmarszczkami konsternacji, wypowiedzieć krótkie i powątpiewające naprawdę?, a kiedy ciemnowłosy chłopak zamaszystym ruchem swojej bladej, zmęczonej i ociekającej wodą głowy potwierdził powagę własnej prośby, Orpheus rzeczywiście okrył świat ciemnym woalem opadających powiek. Na jeden, dwa, trzy szybkie i mokre (wydające to słynne plusk odbite na kafelkach) kroki, podczas których w jego sercu przebudził się osobliwy niepokój; inny od tego, który odczuwał przez przeszło siedemnaście godzin, martwiąc się nie tylko o bezpieczny — ale też po prostu — powrót Campbella do domu, ale i niepewność, czy posiada dla niego jeszcze kilka ciepłych słów.
Nie posiadając tej bezpiecznej, odartej z potencjalnego gniewu pewności, kiedy to będzie mógł rozkleić powieki na nowo, trwał w kolorowym mroku (pełnym rozmazanych kształtów łazienkowej lampy odbitej w bieli żeliwnej wanny) aż do momentu, w którym pocałunek odbity na jego plecach rozniósł się wzdłuż kręgosłupa przyjemnym, ale zaskoczonym dreszczem. Twarz Orpheusa rozjaśniła się kolejnym z tysiąca uśmiechów. — To łaskocze — na próżno było doszukiwać się w tym wyznaniu upomnienia; śmiech zbierający się między zębami — nie dlatego, że dotyk gilgotał aż na tyle, by spowodować pełne torsji rozbawienie i wskazanie: przestań, a chyba po prostu (aż!) dlatego, że był z Periclesem w łazience, że chłopak ułożył się w wannie w pełni odarty z ubrań, że Orpheus mógł p a t r z e ć, że wkrótce miał do niego dołączyć; a to, przecież, jeszcze do niedawna (jeszcze jeden dzień temu!) było nie do pomyślenia. Było tak niedorzecznie i zaskakujące, że teraz pozostało mu jedynie ułożyć usta w lekko nerwowy, paranoicznie przepełniony szczęściem śmiech.
Naprawdę mogliby się pospieszyć — rozmiękczoną rozbawieniem i uczuciem skargę przytłumił szum wciąż lejącej się z wewnątrz kranu pary; Orpheus najpierw obniżył jej natężenie, przekręcając gałkę na niebieską, startą delikatnie upływem czasu kropkę, a zanurzając jedną dłoń w rosnącej głębokości wody, drugą wsunął w peryklesowe włosy, zaczesując je palcami z ostrożnością z czoła do reszty kosmyków. Z jakiegoś powodu denerwował się na samo wyobrażenie p o c a ł u n k u. Takiego w usta; nie dystans i niewinność skóry, a pełnego, głębokiego i intensywnego, raz na zawsze przekreślającego pakt nieskomplikowanej przyjaźni. Zanim jednak zdecydował się — na odwagę i urzeczywistnienie go, albo na płochliwy odwrót pełen wątpliwości, ktoś najpierw głucho docisnął dzwonek (naturalnie — nie działał od dawna) a potem trzy razy zastukał w drewnianą cichość frontowych drzwi.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Usta zetknięte z chłodem skóry, atłasem skrywanym pod wydzielającym jak dotąd granice materiałem, odcisnęły nie pocałunek, a jakąś chłopięcą obietnicę na orfeuszowym życiu; silniejszą i trwalszą od tej, którą złożył już kiedyś, rozpaczliwie jeszcze wierząc w to, że poza przyjaźnią nie spotka ich nigdy nic wspanialszego. I wbrew swojej nieśmiałości zapragnął więcej, ugodzony tą całą tęsknotą i wiarą, że Orpheus nigdy nie spojrzałby na niego tak, jak on patrzył na niego.
Zawtórował mu śmiechem, choć cichszym i jeszcze niepewnym; był zbyt zakłopotany wszystkim tym, co musiał mu powiedzieć, by wyzbyć się kompletnie swojej nieśmiałości. Należało, naturalnie, wziąć pod uwagę całą historię kilku dni; może wanna miała im posłużyć wyłącznie jako wstęp do czegoś, nad czym rozmyślać mieli później. Obaj byli w końcu zmęczeni, zbyt bliscy całego dramatu, który tym razem wyłącznie drasnął ich życie. Może Orpheus nie liczył na nic szczególnego, i może, wobec tego, Perry nie musiał ponownie niszczyć tego ich wzajemnego szczęścia wyznaniami, które, jak sądził, miały go zrujnować. Ale kiedy chłopak posłał mu uśmiech, kiedy zanurzył dłoń w jego włosach, Pericles zapomniał o tym, dlaczego miałby się przed czymkolwiek wzbraniać. Mogliby, pomyślał, kiedy wyprostował się lekko i zadarł twarz ku górze, rozchylając lekko usta. Nie oddychał, kiedy wpatrywał się w orfeuszowe oczy, kiedy dostrzegał, że on też — czeka, nerwowo oddzielając od siebie upływające sekundy; nigdy nie wyczekiwał żadnego pocałunku, nigdy nie pragnął cudzego dotyku, nigdy nie wiedział, że może pragnąć kogoś w tak bolesny sposób.
Oparłszy dłoń o brzeg emaliowanej wanny, drgnął o jeszcze kilka cali ku górze, gotów do zrujnowania swojego życia; zatrzymał w piersi oddech, by potem utracić go w cudzych ustach, ale
stukot
hałas
i pozostawało mu tylko westchnąć przeciągle, kiedy odsunął się, by Orpheus wiedział, że w taki sposób nie chciał: na szybko, byle jak, z cudzą obecnością. Nie wiedział, czy potem jeszcze natrafią na podobny moment, równie ważny i przepełniony ciszą, ale kiedy Orphy zniknął gdzieś w głębi domu, Perry pomyślał, że może uchroniło ich to wszystko, jednak, od błędu; a raczej — Orpheus został uratowany z sytuacji zbyt kłopotliwej i niechcianej.
Oparł twarz tam, gdzie wcześniej trzymał dłoń i czekał; gdy powietrze wypełniło się zapachem pizzy, dotarło do niego, jak bardzo jest głodny, choć paradoksalnie — nie miał wcale ochoty na wmuszanie w siebie jakiegokolwiek posiłku. Uśmiechnął się, nie ściągając z chłopaka spojrzenia, a ciepła woda wciąż parzyła jego skórę. — Muszę ci o czymś powiedzieć — uprzedził go, choć wciąż nie wiedział, czy uda się mu wypowiedzieć te wszystkie krępujące słowa. — Możesz przez to zmienić zdanie. Nie będę zły — dodał, chociaż wiedział, że złamałoby mu to serce.

inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Ciężkie, lepkie powietrze, odkładające się słonym pocałunkiem na rozchylonych w rytm słów wargach, bo nadchodzące znad okolicznego portu; tego, z którego podłużne światło latarni morskiej podglądało ich przez okna regularnie każdej nocy: przez dwa w salonie, jedno kuchenne i w orpeusowej sypialni, i z którego cierpki zapach świeżo złowionych ryb wkradał się jeszcze częściej między szczeliny w ramach, framugach i dziurce od klucza, nakazało Orpheusowi zwilżyć usta językiem i nieznacznie — żeby nie urazić chłopca w czerwonym uniformie, wręczającego mu dwa pudełka gorącego, zamówionego posiłku — się skrzywić. Pragnął już wrócić, co brzmiało nadzwyczaj niedorzecznie — nie był ani daleko, ani długo poza ścianami łazienkowej duchoty; zwykle te dwa warunki musiały być spełnione dla ów odczuwanej przez niego tęsknoty i niecierpliwości.
Wysunięty zza spodnianej kieszeni portfel, w tych czasach mieszczący w sobie jedynie kartę bankową i dokumenty, już nie gotówkę i drobne, uprzytomnił mu, w podnoszącym tętno czasie zaplątywania się o kraniec pomiętej kurtki, że przecież jeszcze się nie rozebrał — w ciężkim obuwiu i wierzchnim okryciu klatki piersiowej, ramion i pleców, dedykowanym zimniejszym, późnonocnym australisjkim wędrówkom, zdawał się tu nie pasować; do kłębów białej pary przekradającej się z łazienki na korytarz, i do samego, n a g i e g o teraz Periclesa także.
Do lekko rozmazanego za sprawą mokrego powietrza, parnego pomieszczenia wsunął się nie tylko z dwoma kwadratowymi kartonami odciskającymi na wnętrzach palców pąsowienie skóry, ale też z zamiarem powtórzenia periclesowych ruchów i pozbawienia się każdego skrawka odzienia. Odłożywszy zapakowane w tekturę okręgi pizzy na wierzchu pralki, zsunąwszy z siebie jedynie kurtkę i zzuwszy buty, upadające w dwóch przeciwnych kierunkach (jeden przy zlewie, drugi w połowie pod szafką, choć przecież Orpheus nie odrzucił ich aż tak zamaszyście), zamarł jednak w chwilowym, pełnym napięcia bezruchu i to jedynie podbródek, z niepełnym wzrokiem odwrócił w stronę chłopaka. — Co takiego? — głos nie stygł prognozowanym rozczarowaniem, a jaśniał pewnym roztkliwieniem, może namiastką nieokazanego jeszcze rozbawienia. Wątpił, by istniało cokolwiek skłonnego w jednej chwili uciąć uczucia, które kwitły przez tak wiele dni; nie tylko tych spokojnych i słonecznych, ale też wszystkich mglistych, deszczowych i ponurych.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Chciał mu powiedzieć, by nie przestawał; nie chodziło przecież o rzecz na tyle straszną, by zmuszeni byli do porzucenia śmiałego planu wspólnej kąpieli, której niewinność dałoby się podpisać pod próbę ich przyjaźni, a o uchronienie się przed oczekiwaniami. Wbił w niego tylko tęskne spojrzenie (rezygnował w końcu ze wszystkiego z powodu strachu; jeśli nie miał potem tego wybaczyć, to tylko sobie) i przez chwilę milczał; ciepło wydobywające się z wanny zarumieniło jego skórę i zwilżyło kosmyki włosów. — Chodzi mi o to, co kiedyś powiedziałeś — wymamrotał z zakłopotaniem, wciąż nie wiedząc po jakie słowa sięgnąć. — Bo ja… nie mam takiego doświadczenia, był tylko Percy i spaliśmy ze sobą tylko k i l k a razy — podkreślił z zakłopotaniem, spojrzenie przenosząc na falującą taflę wody; podciągnięte ponownie pod klatkę piersiową kolana posłużyły mu za podporę i schronienie dla głowy — jeśli mieli o tym rozmawiać, nie mógł na niego patrzeć. — I to nawet nie było takie… No wiesz, to w zasadzie było nic — mamrocząc podrywał dłonią w powietrze krople wody, które opadały potem wolno po jego kościstych kolanach. Zapach pizzy dotkliwie drażnił jego obolały żołądek, ale nie śmiał myśleć teraz o jedzeniu.
Trochę żałował. Zbyt prędkiej zgody, niedorzeczności własnych nadziei; kiedy opuszczał mury policyjnej jednostki, marzył wyłącznie o długim i bezpiecznym śnie, który pomógłby mu zapomnieć o każdym, najmniejszym koszmarze — tymczasem tkwił uwięziony w niekończącym się dniu, boleśnie odkładającym się w każdym zakamarku jego ciała. — Przez narkolepsję — lekarz mówił mu, że mogą spróbować różnych metod, że nie musi to wyglądać w ten sposób, ale Perry wstydził się — wtedy, gdy był z Percym — i wstydzić miał się teraz, choć może nawet bardziej niż wtedy wstyd miał odciskać się na każdej próbie zapanowania nad chorobą. Pamiętał wciąż strach czający się w orfeuszowych oczach, gdy bywał świadkiem ataków katapleksji, a chociaż Campbell nie wiedział wciąż jak łączy się to wszystko z seksem, jak brutalne bywa w swej formie, nie miał dość odwagi, by p r ó b o w a ć. — Wiem, że masz oczekiwania, Orphy, więc nie chcę cię rozczarować — szepnął zmieszany, bo przecież odmawiał mu ofiarowania jedynej rzeczy, która mogłaby wzbudzić jego zainteresowanie.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Przez moment błądził nieco zamglonym, nieco jeszcze śpiącym wzrokiem po nierównościach w ułożeniu płytek, które wcześniej ignorował w zawsze spędzanym tutaj pośpiechu. To ta zachlapana, nieco brudna od piasku i kurzu podłoga była krajobrazem dla słów, które z lekko infantylną niepewnością wyrzucił z siebie w niepoukładanych skrawkach Pericles. Kłębiące się w jego głowie myśli, podobnie jak para unosząca się nad wrzątkiem wlewanym do żeliwnej wanny, wsunęły się do niej już wcześniej, a nie tylko dzisiejszego popołudnia — raz za razem poddawał w wątpliwość przekonanie, że on i Perry, mogliby, k i e d y k o l w i e k, to zrobić. W seksie, jako jednej z nielicznych ucieczek (szczególnych, bo działających z rozmachem i od razu), odnajdywać pragnął beztroską swobodę w ruchach, nielicznych słowach i uciekających spomiędzy ust dźwiękach; chciał bez niepotrzebnej zwłoki odczuwać rozluźnianie się zesztywniałych problemami mięśni i chciał się uśmiechać, żartować i nie martwić — a tego Campbell, wedle jego podejrzeń, nie był zdolny mu podarować. Bał się, że jeden nieudany eksperyment straumatyzowałby mu najskuteczniejszy ekwiwalent przyspieszonej dawki odreagowywania wszystkich ciążących na jego barkach strapień.
Wiesz, że mam oczekiwania? — powtórzył nieszkodliwym prychnięciem, nie tylko podnoszącym dotychczasową nieruchomość źrenic, ale nakazującym sylwetce wykonanie kilku niepopędzanych niecierpliwością kroków. Czarna koszulka, podobnie jak dżinsowe, niesprzyjające ciepłym kąpielom spodnie, nie zsunęły się z niego wraz z zamiarem zanurzenia się w gorące obłoki parującej wody. Podpierając na dwóch równoległych krawędziach wanny napięte ręce, odznaczające na skórze chabrowe pasma żył, umożliwił sobie nachylenie się nad periclesową fizjonomią, i zamoczenie zaskoczonych temperaturą, przyklejających się do ciała i obkładających ciężarem, ubrań. — Widziałem to w jednym filmie i zawsze chciałem powtórzyć — zaśmiał się, odciskając na gładkości jego czoła szybki, ale przecież czuły pocałunek. Woda chlusnęła w nagłym dodatku dołożenia kolejnej sylwetki i rozlała się w kilku kałużach po podłodze, a Orpheus mimo to, nie zamierzał, póki co, opuszczać jej mlecznobiałych ram. — Możemy zrezygnować z seksu — rozstrzygnął w tym krótkim, stanowczym zdaniu jedną z ich najsilniejszych wątpliwości, nie będąc jednocześnie pewien, czy tylko chwilowo (jak chwilowo opóźniało się powagę każdego nowego związku, czy raczej poprzedzających go randek), czy tak na zawsze. Później, kilka tygodni albo miesięcy po tym postanowieniu, miał podawać w głębokie rozważanie (odkładające się między sercem a żołądkiem ssącym poczuciem winy), czy już wtedy wiedział, że rezygnując ze zbliżeń z Periclesem, nie zamierza odrzucić tych mogących połączyć go z kimś innym. — Nie wiem tylko, na jak wiele mogę pozwolić sobie w innych… czynnościach — choćby w pocałunku, okrążającym przed momentem obszar ust, w ostatecznym zastępstwie koncentrującym się na mniej przyspieszającym pracę serca czole.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Lookin' for some hot stuff baby this evenin'
Percy zapytał go kiedyś (cierpliwie, uprzejmie, choć z widocznym rozczarowaniem) czy go okłamuje; to było latem, w styczniu, kiedy chodzili na basen znajomych jego dziadka, a potem całe dnie spędzali półnadzy, choć nagość ta wynikała raczej z różnych powodów. Pericles powiedział, oczywiście, że nie, a potem już do tego nie wracali, przez długi czas, to jest do momentu ich kolejnego rozstania (Perry nakazał mu znaleźć kogoś, z kim będzie mógł sypiać, a Percy powiedział, że może faktycznie to zrobi; ostatecznie nigdy nie dowiedział się, czy się mu udało).
Ale faktycznie — kłamał.
Bał się nie tylko przez wzgląd na możliwą kompromitację; bał się wszystkich nowych chorób, bał się bólu i rozczarowania, którego mógłby doznać wskutek wyidealizowania wyobrażeń na temat seksu już wtedy, gdy miał lat szesnaście. Nawet te wszystkie próby, które podejmowali z Percym, nie powstrzymały wszelkich oporów, niechęci i życia w formie bliskiej do celibatu; Percy nigdy nie naciskał, a on przyzwyczaił się do gasnących w ciszy uczuć. Może nigdy nie łączyło ich prawdziwe pożądanie, może przyjaźń im wystarczała, pełniąc funkcję jedynej potrzebnej im wówczas bliskości.
Kiedy orpheusowe dłonie znalazły się nad wanną, a okute materiałem ciało runęło w głębinę ciepłej wody, Pericles pojął, że tym razem będzie inaczej, że ciężej będzie dbać mu o wypielęgnowane przez lata zasady; że wystarczyłaby chwila, by zdołał się zapomnieć. Zawtórował mu śmiechem, choć wciąż z nieśmiałością; zmęczenie przeplatało się z inklinacjami od tak dawna skrywanymi, że wyczerpanie stawało się tym poważniejsze. A mimo to Perry, nawet w świadomości wywołania dokładnie tego, czego tak bardzo starał się uniknąć, wplótł mokre dłonie w orfeuszowe dłonie i powiedział: — tylko na jakiś czas — chociaż ani nie chciał — rezygnować, ani nie zamierzał respektować własnych ograniczeń (bo może jednak nie istniały, a przynajmniej tak wydawało się mu w tej zgubnej chwili). Brak doświadczenia odznaczał się w nieco niezgrabnych ruchach; Pericles najpierw odchylił się, jakby ulegle, chcąc znaleźć się pod orfeuszowym ciałem, a nim niezadowolenie wynikające z tego układu nakazało mu przybrać inną pozę, zdążył wyprostować kolana, przyciągnąć ciało Orpheusa ku sobie i pocałować nieśmiało, lekko i niepewnie rozchylając wargi, kiedy gubił oddech, a euforyczne doznanie odczuł w każdym milimetrze ciała. Poza żądzą czuł niecierpliwość, reagował za szybko i gwałtownie; pozwalał pojedynczym głoskom wydobywać się z gardła, czując się tak, jakby po raz pierwszy dotykały go cudze dłonie, jakby nigdy wcześniej nie było mu dane być z nikim tak blisko. Był w stanie gorączki; nie wiedział jak i kiedy wymusił tę ich zmianę układu, siadając na orfeuszowych udach, prostując się, zginając, oddychając z trudem, błądząc splątanymi dłońmi między jego twarzą, karkiem, plecami, włosami, całując przez ten cały czas żarliwie i bez opamiętania; trochę dlatego, że chciał, a trochę dlatego, że pragnął orfeuszowego zadowolenia, przyjemności, a przede wszystkim potwierdzenia, że może dać mu to wszystko, czego chciałoby się od osoby z którą jest się związanym. Nie myślał, zapomniał, a przede wszystkim nie dostrzegał ani siebie, ani niechcianych ograniczeń; wcisnął dłoń pomiędzy ciasnotę ich ciał, nerwowo rozpinając guzik orfeuszowych mokrych, sklejonych ze skórą spodni.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Och, Orpheus po prostu nie mógł kaprysić. Nie, kiedy doświadczone bólem plecy pamiętały surowość starego materaca, w którym ktoś wytarmosił wszystkie sprężyny podczas wystawiania go na dzielnicowy śmietnik — pamiętał zażenowanie, jakie towarzyszyło jego zarumienionym i dziecięco miękkim policzkom, kiedy wraz z ojcem przenosił nowy nabytek sypialniany do niewielkiego domu, w którym zawsze, niezależnie od pory roku i włączonej klimatyzacji, było bardzo wilgotno i jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Matka wręczyła im wcześniej kilka wyprasowanych czule banknotów (nikt tak nie potrafił dbać o pieniądze, jak w pocie czoła zarabiająca je ręka), a mężczyzna zacisnął je w pięści i ukrył w odmętach kieszeni od spodni, ten się nada, wygląda jak nowy, zadecydował nieoczekiwanie w drodze do sklepu, ciągnąc Orpheusa brutalnie za rękę, nie ma potrzeby tracić pieniędzy, kiedy ludzie wyrzucają coś takiego, i było już po sprawie — oto twoje nowe łóżko, Orphy. Nawet krzesło obrotowe, przy którym sporadycznie odrabiał w czasie dorastania pracę domową, zawsze po zmroku i zawsze w jałowym świetle miedzianej lampki stołowej, było lekko zdezelowane, z wyrwaną dźwignią regulacji i bez jednego kółka — ale i to był w stanie wytrzymać lekko wykrzywiony już pion kręgosłupa. Później, kiedy (na pewno nie — dzięki Bogu, cóż za tupet! Dzięki w ł a s n e j ciężkiej pracy) wydostał się z rodzinnego domu i wysypiska gromadzonych tam, zużytych i rozpadających się mebli, doświadczał jako takiej niewygody — w pierwszym wynajętym pokoju pozbawionym wyposażenia (spał wówczas na kilku złożonych ze sobą w materiałową kanapkę pledach), w sztywnych zasadach akademii policyjnej, w dorywczych i całonocnych fuchach, przespanych nieraz na twardej ladzie, no i nawet w seksie (świadomym i chcianym, a jakże!) sporadycznie używał podłogi, zaostrzonych stopni schodów, stabilności ściany, blatu komody czy stołu, a nawet trawy i płynności basenu, zamiast miękkości własnego lub cudzego łóżka.
i want to feel you, please you, wrap myself around you
Tyle że w wannie — och, w wannie! — było wąsko, nierówno, ślisko (nie w tym dobrym, pożądanym guście) i trochę niebezpiecznie.
Ubrania Orpheusa utraciły cały komfort miękkości i przeznaczenie wygodnego okrycia — gorejący strumień ulatującej spod kranu cieczy opinał się jak kurczący ekwiwalent źle zaprojektowanej kamizelki ochronnej; zamiast sprzyjać drgnięciom ramion i ułożeniom nóg, usiłowała raczej wycisnąć z żeber życie tak zachłannie, jak czasem wyciskało się z tubki ostatnie zalążki pasty do zębów. Nawet wokół ścięgien przykurczonej szyi oplotła się jak wężowe, duszące objęcia, kiedy mięśnie całej sylwetki przymierzały się do wykonania ociężałych brakiem przestrzeni akrobacji. Zerwał ją wówczas z siebie, zerwał te napastliwe i brutalne, lepkie szpony koszulki, a przy tym niemal nie drasnął szkodliwością ugiętego łokcia campbellowej fizjonomii; później scałował z jego skóry to chwilowe zagrożenie, chciał tym muśnięciem warg czule i ze skruchą przeprosić za uszczerbek, do którego wyłącznie za sprawą szczęścia nie doszło, ale nic w drżeniach ich ciał i ułożeniu myśli nie było teraz tkliwe i ostrożne — organizmy trawiła gorączka pierwszego razu, pierwszego w s p ó l n e g o razu, choć między spazmatycznymi oddechami bruneta i równie nieokrzesanymi uniesieniami ciała, doszukał się także podejrzenia jego osobnego (niezwiązanego już bezpośrednio z Orpheusem) debiutu; mówił mu o Percym, mówił, że robili coś a jakby jednak nic, ale dopiero teraz, w bliskości sylwetek a nie zawiłości słów, doszukał się wytłumaczenia tego wspomnianego “nic” — będącym prawdopodobnie rzeczywistym n i c z y m.
Zwolnij — wyszeptał pocałunkami odkładanymi zapamiętale na jego karku i na szyi, tuż pod uchem i na jego płatku; mimo nachalności chwili starał się uchwycić jej wspomnienia, starał się uwięzić je w pojemniczku własnej pamięci i chciwie przycisnąć wieko, niepewny, czy kiedyś przyjdzie mu i Periclesowi urozmaicić te doświadczenia i czy w końcu zyskają szansę spłycenia się do jednostajnej codzienności.
Ostrożnie, Perry — mamrotał później kilkakrotnie, kiedy kolano zderzało się z kością piszczelową lub innym kolanem, kiedy łokieć po raz kolejny obijał się o śliską niestabilność wanny i kiedy sporadycznie dochodziło niemal do obustronnych podtopień. Pragnął pchnąć wąskość nieplastycznej budowli swoimi ramionami, rozciągnąć ją jak kawał taniej tkaniny, ale ta nie zamierzała się poddać — to oni musieli.
Czy raczej — to Orpheus skazany był za wszczęcie wewnętrznego buntu i dopuszczenie się sabotażu; uprzytomnił to sobie w chwili, w której pięć zwinnych, jakby wygłodniałych koniuszków palców spięło się z zamkiem jego spodni. Wiedział, że po wyswobodzeniu się z ostatnich materiałowych zwitków (wcześniej przeklinał infantylną zachciankę wsunięcia się w nich do kąpieli, a teraz cieszył się z ich przeszkody, cieszył z formy katalizatora, którą obrały) sprzeciw ugrzęźnie mu w gardle i przełknięty spłynie na sam dół żołądka; Orpheus nie był nauczony odtrącać pragnienia od swojego czy cudzego ciała — nie kiedy oba mogły i kiedy oba ostentacyjnie chciały, ale teraz obiekcji nie stawiała obawa o peryklesowe doświadczenie, nie pragnął bowiem zapytać: na pewno tego chcesz? i nie zniechęcała go żarliwość i niezdarność jego ruchów; skądże, nieraz łączyło to go z innymi mężczyznami, choć o nieco innym zapleczu (ci byli pierwszy raz bowiem z płcią równej sobie, a nie tak o g ó l n i e). Nigdy zresztą nie nauczył się zsynchronizować i wygładzić własnych nawyków z nawykami cudzymi; łączące go z innymi początkowe zbliżenia były także ich ostatnimi — to jedynie z Benjaminem zgromadzili całą wiedzę o swoich ciałach, to tylko z nim nie było drapieżnej i mało finezyjnej walki o każdy dotyk pieszczot, a obopólnie wypracowane misterne zadowolenie. Teraz w poprzek drogi stawała im przeszkoda największa i najtrwalsza ze wszystkich — stawała im peryklesowa c h o r o b a.
Czekaj, cholera, poczekaj z tym chwilę — wychrypiał bez przekonania, wydzierając te nasączone płytkim oddechem słowa z głębi swoich płuc. I zamiast dopasować dłoń Campbella do wąskiego miejsca między swoimi udami, odtrącił ją i przetrzymał stanowczo, byleby tylko nie odszukała drogi powrotnej. — Mieliśmy zrezygnować, mieliśmy być ostrożni, pamiętasz? Musimy… Naprawdę musimy być teraz mądrzejsi, Perry, cholera — słowa nie zaostrzyły się jednak przez obleczone nimi upomnienia — mówił nie z gniewem, a z rozsądkiem przywołanym troską i niedającą zdusić się obawą.
Zaporą nóg o drugi kraniec wanny poprawił ułożenie swojej opadającej, gotowej do pomyłek sylwetki — wątłe milimetry dzielącej ich przestrzeni zmieniły się w bezpieczeństwo centymetrów, a on z niezadowoleniem westchnął. — Chciałbym cię, nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię w ten sposób — pauza na oddech przebijający wysuszony przełyk, migawka najrozmaitszych obrazów: dłoń Orpheusa na plecach dwudziestotrzylatka, na jego pośladku i na jego drżących, zniecierpliwionych udach. — ...ale musimy to przemyśleć, jesteś zmęczony, Perry, wystarczy ci wrażeń z ostatniej doby. Jeśli ty nie możesz, ja też nie chcę. Tak będzie sprawiedliwie — dokończył wreszcie, po przebrnięciu przez nieznaną sobie galaktykę dojrzałych wniosków i samoopanowania, po ominięciu asteroid wątpliwości i potrzeby pozostania ślepym na wszystkie argumenty. Przyłożył wolną dłoń do jego mostka i odszukał trzepoczące w nim serce, gwałtowne, potraktowane adrenaliną i uczuciami, być może lekko wystraszone. Nie wiedział, jakim cudem udało im się ominąć zapisany takowym wzburzeniom atak choroby, a jednak wyczuwał dotykiem jej obecność — wiedział, że tam była, że czaiła się i wyskoczyć miała na nich w najmniej spodziewanym, najmniej dogodnym momencie.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Poczuł się upokorzony; stal dłoni splątanej na jego nadgarstku, palce zanurzone w wodzie — już nie tak upalnej, i nie tak czystej, jak początkowo — oddalone od pożądliwej destynacji, te wszystkie słowa, poczekaj, cholera (w domyśle: kurwa, przestań), a także zwiększający się dystans — były w zajadły sposób niespodziewane, nieprzyjemnie zimne, smakując tym samym odtrąceniem, którego doświadczał bez przerwy od czasu dzieciństwa. Znieruchomiał, choć jego serce wciąż pędziło do przodu, a krew pulsowała w całym ciele; chciał wyznać, jak bardzo boli go to odtrącenie (nawet jeśli była w nim słuszność, jeśli sam o nie poprosił — kilka minut temu), jak wiele chłodu przelało w jego myśli, ale zamiast tego milczał, niepewny i wystraszony, oddychając głośno i niekiedy z trudem.
Istniały swojego rodzaju opcje; wystarczało, że Pericles odmawiał sobie możliwych przyjemności, stawał się wyłącznie ich sprawcą, zawsze w znacznie wolniejszym i bardziej wyważonym tempie. Istniały przecież te wszystkie zasady podyktowane jego chorobą: wystarczało ograniczać przepływ emocji, nie przekroczyć ich natężenia, i wszystko mogło skończyć się dobrze. I tę propozycję niemal złożył w jego dłonie, z rozpaczliwym gniewem, spóźniony o orfeuszowe, niekończące się słowa, w których zamigotało to jedno, przepełnione słodyczą jeśli ty nie możesz, ja też nie chcę. Pokiwał więc głową, odsuwając się o dodatkowe milimetry; z zawieszoną na sercu orfeuszową dłonią czekał, aż wszystko znów powlecze się spokojem.
Nie możemy zostać tutaj do jutra — kiedy w końcu się odezwał czuł się tak, jakby minęła im już cała wieczność; jakby w ciszy przerywanej ciężkim brzmieniem oddechów upłynęło im tak wiele dni i lat, że kruchość początku mogła szybko przemienić się w coś poważniejszego. Nie wiedział, co innego mógłby teraz powiedzieć; wciąż z trudem oswajał się z utratą tego domu. Opuścił wreszcie powierzchnię orfeuszowej bliskości; wstał, sięgnął po karton pizzy, chociaż nie czuł już wcale głodu i posłał mu lekki, nieokreślony uśmiech. — Ściągnij spodnie, Orphy — było to jedynym, czego mógł się w tej sytuacji dopraszać: wzajemnej nagości, namiastki tego, co mogliby ze sobą mieć kiedyś, pewnego dnia (chociaż Perry zaczął obawiać się, że nie będą mogli raczyć się tym nigdy, nie przez niego, nie przez jego wybrakowane ciało). — Jeżeli zasnę, będziesz musiał mnie obudzić; nie możemy tutaj zostać — powtórzył, układając się po przeciwległej stronie wanny; bał się naruszyć znów granice bliskości, bał się kolejnego odtrącenia. — Mam problem ze znalezieniem czegoś nowego — dodał, trzymając w przyprószonej wodą dłoni kawałek miękkiego ciasta pizzy, nie wiedząc, czy po prostu udaje, że są w stanie rozmawiać w sposób normalny o kwestiach trywialnych, czy jednak potrzebne jest mu teraz wszystko to, co nie zdawało się aż tak upadlającym koszmarem.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Odnosił wrażenie, że powietrza zabrakło; nie tak, jak może zabraknąć go w zbyt prędkich oddechach rozemocjonowanego organizmu, ani nie przez zbyt długie niewietrzenie lepkiego, cierpko pachnącego pokoju o złej cyrkulacji; przestrzeń dookoła nich — a nawet tuż pod i jeszcze nad nimi — zdawała się wypełniać gęsta i wilgotna para; pęczniała w ich płucach, kiedy zasysali jej mgiełkę nozdrzami i całą długością przełyku, była w ich pocałunkach, równie ciepłych i delikatnych, jakby nie do pochwycenia, a także była w ich głosach; już nie chropowatych, a w osobliwy sposób miękko-mokrych, głosach zużywanych do początkowo lekkich i ulotnych słów, aż w końcu para poczęła stygnąć, obrastać ujemną temperaturą przejętych lodem grymasów i Orpheus pojął już, że nie tylko nie powinien mówić poleceń takich jak: zwolnij i ostrożnie, a nawet: poczekaj, cholera, ale że nie powinien odpychać od siebie peryklesowego ciała i wiedział nade wszystko, że tylko w zamgleniu zaparowanego powietrza potrafił oddychać swobodnie i głęboko, a w chłodzie powagi nie sprawdzał się tak, jak nie odnajdywały się odpadki morskiej fauny wyrzucone w przypływie fal na suchy i rozgrzany słońcem brzeg plaży. Dusił się tym chłodem i panikował; sytuacje smakujące ciężarem chwili były dla niego rzadkie i niezrozumiałe, szczególnie kiedy jeszcze kilka sekund wcześniej język zamiast plątać się niepewnych i niezgrabnych słowach, plątał się wraz z innym językiem w jedwabistych pocałunkach; następstwa zwykle były skrajnie odmienne od tego wyścielającego się pośród nich teraz. — Dlaczego nie? — spytał ostrożnie, jeszcze udając; nie, wszystko jest przecież dobrze, jest w porządku, i łączył do zwięzłej całości strzępki rozmów, przypominał sobie rodzinę składającą ofertę kupna, ale w ostatniej chwili zwodzenia i tkania nadziei przecinającą ją ostrym żądaniem o zejściu z ceny. Któraś ze stron w końcu uległa? Ktoś miał stawić się tutaj z samego, bladego i sennego rana, napotykając na ich znieruchomiałe drzemką sylwetki i skrzywić usta w grymasie niezadowolenia, nazwać intruzami czy włamywaczami, a potem wyprosić oschle, czy to za pomocą własnego wskazującego palca, czy takiego należącego do jednego z niższego rangą policjanta, odpowiadającego za nieszkodliwe włamania?
Perry, przecież ja naprawdę c h c i a ł b y m. Ale tak bardzo nie jest na to moment, a poza tym… — urwał, nie mogąc dłużej ignorować istnienia tematu; nieważne gdzie umykał wzrokiem, ten zawsze napotykał na niepewność związaną z własną wartością; na ten niewielki i zwykle niedostrzegalny mankament w swoim wypielęgnowanym i zadbanym rezonie, raz uwidoczniony, a obrastający w bujne i pnące chwasty namnażających się wątpliwości. — Przecież nie tylko to się liczy. Dla mnie. Dla mnie nie tylko to jest ważne — niemożność domyślenia się odpowiedzi nakazała mu upuścić niemal z pluskiem spojrzenie; to dryfowało na tafli falującej od ruchów dźwigającej się sylwetki wody, ciała zanurzającego się po chwili z zapachem parującego, bogatego w różnobarwność przypraw ciasta, uginającego się w dłoniach i odzywającego w orpheusowym żołądku wirującym poczuciem głodu. Oczywiście mógł się domyślać, mógł odszukać w peryklesowej chorobie wskazówkę dotyczącą wszelkich intensywnych zbliżeń — bo skoro sam nie mógł, jak śmiałby spłycać orpheusową wartość wyłącznie do roznamiętnionego seksu? Mógł się domyślać, ale nie mógł być pewien — czy rzeczywiście poza nieco banalną atrakcyjnością delikatnych rysów i blaskiem przełożonym z czarnymi puklami włosów, miał do zaoferowania cokolwiek więcej, coś, naiwnie to nazywając: duchowego, głębokiego i elokwentnego, a może zwyczajnie przyjemnego, coś kierującego wszystkie rozmowy i wszystkie uśmiechy ku niemu, zawracającego cudze kroki właśnie w jego kierunku. Polecenie o zsunięciu z siebie resztek odzieży niezupełnie natchnęło go w tej kwestii nadzieją. — Skurczą się. Wiesz, spodnie. Skurczą się przez ciepłą wodę, nie pomyślałem — wymamrotał zaczepiwszy palce o ranty śliskiej wanny; wsparł się o nią i ostrożnie wyprostował nogi; tak, by kapiąca zewsząd woda nie musnęła wniesionego tu przed momentem leniwego posiłku. A potem zsunął je z lekkim uporem z ciała; te być może skurczone (choć nie znacząco; woda wyścielająca wnętrze wanny nie mogła być w końcu aż tak znowu gorąca) spodnie, te ostatnie próby udowodnienia sobie, że jest w nim coś więcej, coś poza zmatowiałym błyskiem gładkiej i obnażonej skóry. Rzuciwszy przemoczony materiał na podłogę, niedbale i z westchnieniem, znów usiadł i z całym nakładem sił próbował się rozchmurzyć. — Najwyżej wezmę cię na ręce; nie możesz ważyć specjalnie wiele, mogę cię zanieść gdziekolwiek chcesz — uśmiechnął się delikatnie, sam także sięgając po streszczenie trzech ominiętych dzisiejszego dnia posiłków. — Och, mogę nam czegoś poszukać. Ja zatrzymałem się w pracy, to znaczy na tyłach siłowni. Mówiłem ci już? To jednak lekka przesada, spędzać tam całe dnie i jeszcze noce.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Wciąż ciężko było mu odnaleźć się w przestrzeniach minionego dnia; jeszcze kilka godzin temu stojąc w więziennej celi nie wyobrażał sobie powrotu, a teraz, otulony kołdrą ciepłej wody, zapominał, jak to było: marznąć w cieniu stalowych krat, kiedy za towarzystwo miał tylko podstarzałego pijaka. A wcześniej! Dramatyzm wpisany w słowa i gesty, przekonanie o stracie i to wzajemne, chwilowe przerażenie, jakby kończył się nagle świat. W cieniu tych wydarzeń powinien odczuwać tylko wdzięczność, nie złość, nie smutek; i świadomość ta sprawiała, że czuł się jeszcze gorzej. — Pośredniczka ma dodatkową parę kluczy; prosiła, żebym tutaj nie bywał — wyjaśnił lapidarnie; nie dodał: wspomniałem jej, że muszę zabrać ostatnie rzeczy — chociaż chodziło tylko o wczoraj — i nie uściślił, że własne klucze miał złożyć w jej dłonie do końca tygodnia. Rodzina, o której mu powiedział, miała kupić ten dom, a potem wyburzyć jego ściany i stworzyć coś nowego — przechowalnię świeżych i własnych wspomnień. Obecność Periclesa w tym miejscu, a może i świecie, nie miała znaczenia.
Wiem — odparł szeptem, kiedy odrzucenie przybierało formę wstydu; wiedział: że nie powinni, nie teraz, nie dzisiaj, że czekając mogło i powinno być lepiej, ale jednoczesna tęsknota za Orpheusem ogłupiała go, omamiała kruchymi obietnicami. — Po prostu byłoby miło nie być już chorym, być normalnym, dodał w uciekających myślach, których wypowiedzenie oznaczałoby dalszą rozmowę, próbę złagodzenia, sprzeciwu, a Orpheus miał przecież rację; nie był to odpowiedni moment na żadną z tych rzeczy. Pokręcił delikatnie głową; kilka kropel spadło z potarganych, mokrych włosów, a wraz z nimi wszystko to, czego nie chciał już czuć.
A więc gorycz.
Przypatrywał się mu z delikatnym uśmiechem, kiedy pozbywał się ostatnich skrawków materiału skrywającego tajemnice jego ciała; i to jedno wystarczyło, by dostrzegł, że mogą być razem chociaż w taki sposób. Osobno, ale jednak razem.
Nie chcę, żebyś mnie n o s i ł — zaśmiał się, a głos jego przez chwilę był jeszcze sztywny i niepewny, dopiero w trakcie nabierając tej czystej i barwnej formy. — Po prostu pilnuj, żebym się nie utopił; mam wrażenie, że… Widzisz, nawet bez seksu to wszystko jest zbyt intensywne — nie miał co prawda pewności, czy pochłonie go narkolepsja, ale czuł za dużo i za bardzo; nie brał od dwóch dni leków, więc należało założyć najgorsze. Starał się jednak uratować to, co mieli mieć od samego początku, śmiejąc się i przekonując samego siebie, że to nic takiego. — To dobrze, że nie muszę cię przekonywać; mógłbym zamieszkać z tobą gdziekolwiek, Orphy. Nie chcę już wracać do Pearl; nie chcę cię zostawić — wiedział, że jego przywiązanie jest dziecinne, niemal przesadne, ale po tych wszystkich miesiącach Orpheus nie powinien spodziewać się niczego innego. Odłożył na bok niedojedzone ciasto pizzy; jego żołądek zdążył skurczyć się z głodu na tyle, by wystarczyło mu teraz tych kilka pospiesznych kęsów. A potem jednak: powrócił. Do tej samej bliskości, tym razem jednak wykonanej z większą rozwagą i zwinnością; naznaczył orfeuszowe usta krótkim i lekkim pocałunkiem, a potem odwrócił się i umościł sobie miejsce w strukturach jego ciała — czuł się lepiej mogąc opierać się plecami o jego klatkę piersiową, niż glazurę wanny. — Nie mówiłeś mi; o siłowni. Nie wiedziałem, że jest tam na coś takiego miejsce. Masz tam chociaż łóżko? — pytając przymknął oczy; i może już wszystko to, co zdążyło się wydarzyć, nie miało znaczenia.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Koniuszki zmiętych od wody palców wplotły się w smagłe pasma miękkich włosów; te przykleiły się do mokrej skóry, wyglądając jak maźnięcia szerokiego pędzla pozostawiającego za sobą gładkie brunatne plamy. Bawił się nimi, obracał między opuszkami, zakręcał w malutkie spirale, zaczesywał z nadzwyczajnym pietyzmem do reszty zwilgotniałej czupryny, rysował dotykiem niedostrzegalny deseń swoich własnych powtarzalnych czułości na krawędzi, w której kosmyki przechodziły w białawy i możliwy do zauważenia tylko w najjaśniejsze dni puszek, aż wreszcie w gładką skórę. — Oczywiście, że mam łóżko. Przecież nie śpię na ławce pod sztangi — roześmiał się bezszelestnie, leniwie, trochę sennie; spokój wreszcie odnalazł drogę powrotną do serca i myśli, osiadł ciężarem na powiekach, kładł się na miękkości wspomnień. Peryklesowego śmiechu, jedwabistych obietnic: mógłbym zamieszkać z tobą gdziekolwiek i: nie chcę cię zostawić, nawet usta wracały do tamtych chwil, wciąż mrowiąc dotykiem delikatnego, już roztropnie wyważonego pocałunku, który nakazał Orpheusowi rozewrzeć dotychczas złączone kolana, rozsunąć je z wizgiem na śliskie boki mokrej wanny i wyścielić szatynowi wygodne miejsce na swoim nieco smukłym, ale misternie wyrzeźbionym w pagórkowatość mięśni torsie. Zamilkł wkrótce później, a cisza ta oblekła się campbellowym snem, bezszelestnym i spokojnym, delikatnie poruszającym klatką piersiową i gorejącym od obłoków unoszącej się wodnej pary; Orpheus poczekał, aż wnętrze wanny pocznie stygnąć i dopiero wówczas obudził dwudziestoczterolatka pocałunkiem odłożonym na skrawku jego czoła i cichymi słowami: przenieśmy się do łóżka. Tam, wyciągając się na pozbawionym pościeli materacu, niewygodnym i sfatygowanym, nie potrafił zasnąć; czuwał ze złudnie przymkniętymi powiekami, aż w końcu nawarstwiające się, nieodebrane połączenia nakazały mu sięgnąć po ułożony na półce nocnej telefon, usiąść na łóżku z niedbale skrzyżowanymi nogami, a zaraz potem zauważyć, że i Pericles drgnął za sprawą nagłego ruchu, rozwierając wąskie, jeszcze posklejane snem powieki. — Chyba powinniśmy już pójść. Dasz radę? — spytał półszeptem, usiłując zogniskować zamglone spojrzenie na ocienionej sypialnianą ciemnością sylwetce. — Muszę tylko oddzwonić — mlasnął nagle natrafiającym na niego zmęczeniem, obrócił komórkę w dłoni, a potem przyłożył do ucha. Nic mi nie jest, przepraszam, wymamrotał ospale, obniżając głośność telefonicznej słuchawki, miałem coś ważnego do załatwienia, później ci wyjaśnię. Poczucie winy wezbrało pod jego żebrami, było ciężkie i lepkie, prawie jak tamta łazienkowa para wodna. — Powiem jej o nas. Tylko nie wiem, czy mógłbym… Czy mógłbym ją teraz zostawić. Wiesz, po tym, kiedy zrobiłem wokół ciebie takie zamieszanie. Mogliby coś podejrzewać — wysnuł ostrożnie, niepewnie, przepraszająco. Być może ta pora nie była dedykowana rozległym rozmowom.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Nie pamiętał, kiedy przenieśli się na łóżko; jego skóra była już sucha, zziębnięta w niektórych miejscach nagością i schładzającym go zawsze snem. Nie pamiętał, który z nich rozłożył jeden z koców, a który nakrył ich ciała drugim, nieco mniejszym i cienkim — poza nimi w domu pozostało niewiele: błękitny obrus, szara zasłona, kuchenny płyn myjący. Początkowo nie pamiętał nawet tego wszystkiego, co połączyło ich w przeciągu minionych godzin; sam areszt i obecność w tym domu grupy policjantów zdawały się mu mglistym wspomnieniem jakiegoś snu. Otwierając oczy uczynił to niechętnie, ale w pewien sposób wiedział już, że musiał: odsunąć się od świata nieświadomości, powrócić do życia, choć po śnie wyciśniętym z powodu choroby, zawsze było mu ciężej. — T-tak. Chyba tak. Która jest godzina? — spytał sennie, usiłując na dobre rozkleić powieki; przysunął się do Orpheusa, chłonąc ciepło jego ciała. Przez ten krótki moment był szczęśliwy, przez chwilę myślał, że przydarza się mu coś niezwykłego: byli nadzy i obudzili się przy sobie, byli razem, mieli być razem przez długi czas.
A potem mógł już tylko milczeć. Wpatrując się w orfeuszowe plecy, w snopy światła tańczące na jego skórze.
Jak długo? — zapytał ciszej, nie potrafiąc ukryć swojego bólu. Może gdyby chodziło o dziewczynę, której nie zna; może wtedy byłoby lepiej. Łatwiej. Kiedy zakłuło go serce, zacisnął mocno oczy — rozumiał, mimo wczesnej pory i czającego się wciąż wokół niego snu, że Orpheus kieruje się rozsądkiem, że po prostu m u s i odnaleźć prawidłowość przejścia pomiędzy nią a Periclesem, lecz mimo to bolało go to i niepokoiło. — Zamierzasz z nią sypiać? — jego głos zadrżał, kiedy myślał o tym, że wszystko to, co zdawało się mu piękne, wcale takim nie jest: bo zbliżyli się do siebie, ale tylko w niewielkim stopniu. Bo Orpheus nie chciał i nie mógł zostawić wszystkiego tylko dla niego, a on nie miał prawa o to prosić. — Jeżeli to takie ważne, to z nią zostań — nie chciał płakać, nie z takich powodów, ale ciężar pojedynczych łez mimo to opadał na połać materaca; żałował, że się zbudził. Żałował, że tych kilka godzin wcześniej wrócił do domu wiedząc, że spotka w nim Orpheusa. Czy nie łatwiej mu było bez niego? Podczas tych wszystkich długich miesięcy? Mógł o niego walczyć, ale nie sądził, że ma do tego prawo; nigdy w dodatku nie wiedział w jaki sposób ów walkę się stacza. Wiedział przecież, że nie ma z nikim innym szans; był po prostu gorszy. I musiał zadowalać się wszystkimi skrawkami tego, co zostało mu ofiarowywane.
ODPOWIEDZ