fearless child, broken boy; tell me what it’s like to burn
: 17 sie 2023, 18:34
Zgliszcza niegdysiejszego pałacu majaczyły na tle potężnych drzew o grubych konarach; kilka gałęzi przebiło okna domku, wpuszczając do niego zroszone, zielone liście. Wilgotne, kruche deski trzeszczały boleśnie przy każdym stawianym kroku; pozostawało się zastanowić, czy wybudowany przez dzieci podest wytrzyma ciężar dorosłości. Może bano się jej w tej krainie bardziej, niż zapomnienia.
Ryzykownym był wykonany przez Leona tego ranka telefon do Blanche — skorzystał z cudzego telefonu; tu Leon, nie, nie przerywaj mi, spotkajmy się za godzinę tam, gdzie pochowaliśmy Dory, po czym się rozłączył — tak jak i ryzykowną była wiara w siostrzaną miłość. Mogła w końcu powiadomić policję — miała do tego pełne prawo.
Ale Leon i tak siedział cztery metry nad miejscem, w którym dwadzieścia pięć lat temu pochowali Dory. Blanche przyniosła ją do domu pewnego pochmurnego popołudnia. Leo, Leo, ten kotek umiera! niosło się echem od progu; Leon w tamtym czasie mierzył się z tyloma problemami, że nie interesował się losem nikogo innego — zasłyszana rozmowa rodziców, nagła świadomość bycia o b c y m, bo — adoptowanym, a także świadomość tego, że być może nigdy nie wyrwie się z Lorne Bay, choć tak bardzo marzył o studiach w Sydney. A jednak widząc zapłakane oczy Blanche i siedzącą przy niej Gwen, był w stanie odsunąć się od własnego piekła — opiekowali się kotem w trójkę, chroniąc go przed pilnym wzrokiem rodziców. Leon rozbił swoją skarbonkę i rowerem zabrał zwierzę do weterynarza. Opiekowali się nią przez pięć miesięcy nim zmarła; żadne z nich nie sądziło wtedy, że Dory odciśnie na ich życiu trwałe piętno.
Długi szukali idealnego miejsca na pochówek. Błądząc po lesie naznaczali drzewa — leonidasowym nożykiem — iksami, by wiedzieć, jak wrócić do domu. Aż w końcu go znaleźli. Drewniany pałacyk utkany na drzewie. Porzucony, zaniedbany, idealny nie tylko dla Dory, ale i dla nich wszystkich: miejsce to stało się na długi czas ich bazą. Leon nie wiedział, czy siostry wracały tutaj dwa lata później, kiedy on sam uciekł z domu i przestał się do nich wszystkich odzywać; liczył, że tak.
A teraz poszukiwał tego dziecięcego ciepła, które niegdyś tutaj schowali. Tej beztroski, która mogłaby rozbić brutalną rzeczywistość. Bo Leon nie wiedział, ale mógł się domyślać: że jeszcze tego samego dnia, kiedy znokautował funkcjonariusza, uciekając z miejsca zbrodni, policja zapukała do drzwi domów jego rodzeństwa. Że przesłuchiwano ich raz za razem, tłumacząc, że Leon kogoś zabił i uciekł, jak tchórz. Czy przedstawiali go im w roli potwora i usiłowali nastawić przeciwko niemu? Czy jednak zgrywali dobrych przyjaciół twierdząc, że chcą Leonowi tylko pomóc? On sam nie wiedział czego chce i co zrobić powinien. Mijał już tydzień, odkąd zaczął się ukrywać. Tydzień, odkąd tak po prostu przepadł. Chciał powiedzieć Blanche, by się nie martwiła; chciał przeprosić ją za problemy, które zesłał na całą ich rodzinę. Ale przede wszystkim chciał ją zobaczyć. Mając przy tym nadzieję, że nie ona jedyna się od niego nie odwróciła; że przyprowadzi tu ze sobą kogoś jeszcze.
Ryzykownym był wykonany przez Leona tego ranka telefon do Blanche — skorzystał z cudzego telefonu; tu Leon, nie, nie przerywaj mi, spotkajmy się za godzinę tam, gdzie pochowaliśmy Dory, po czym się rozłączył — tak jak i ryzykowną była wiara w siostrzaną miłość. Mogła w końcu powiadomić policję — miała do tego pełne prawo.
Ale Leon i tak siedział cztery metry nad miejscem, w którym dwadzieścia pięć lat temu pochowali Dory. Blanche przyniosła ją do domu pewnego pochmurnego popołudnia. Leo, Leo, ten kotek umiera! niosło się echem od progu; Leon w tamtym czasie mierzył się z tyloma problemami, że nie interesował się losem nikogo innego — zasłyszana rozmowa rodziców, nagła świadomość bycia o b c y m, bo — adoptowanym, a także świadomość tego, że być może nigdy nie wyrwie się z Lorne Bay, choć tak bardzo marzył o studiach w Sydney. A jednak widząc zapłakane oczy Blanche i siedzącą przy niej Gwen, był w stanie odsunąć się od własnego piekła — opiekowali się kotem w trójkę, chroniąc go przed pilnym wzrokiem rodziców. Leon rozbił swoją skarbonkę i rowerem zabrał zwierzę do weterynarza. Opiekowali się nią przez pięć miesięcy nim zmarła; żadne z nich nie sądziło wtedy, że Dory odciśnie na ich życiu trwałe piętno.
Długi szukali idealnego miejsca na pochówek. Błądząc po lesie naznaczali drzewa — leonidasowym nożykiem — iksami, by wiedzieć, jak wrócić do domu. Aż w końcu go znaleźli. Drewniany pałacyk utkany na drzewie. Porzucony, zaniedbany, idealny nie tylko dla Dory, ale i dla nich wszystkich: miejsce to stało się na długi czas ich bazą. Leon nie wiedział, czy siostry wracały tutaj dwa lata później, kiedy on sam uciekł z domu i przestał się do nich wszystkich odzywać; liczył, że tak.
A teraz poszukiwał tego dziecięcego ciepła, które niegdyś tutaj schowali. Tej beztroski, która mogłaby rozbić brutalną rzeczywistość. Bo Leon nie wiedział, ale mógł się domyślać: że jeszcze tego samego dnia, kiedy znokautował funkcjonariusza, uciekając z miejsca zbrodni, policja zapukała do drzwi domów jego rodzeństwa. Że przesłuchiwano ich raz za razem, tłumacząc, że Leon kogoś zabił i uciekł, jak tchórz. Czy przedstawiali go im w roli potwora i usiłowali nastawić przeciwko niemu? Czy jednak zgrywali dobrych przyjaciół twierdząc, że chcą Leonowi tylko pomóc? On sam nie wiedział czego chce i co zrobić powinien. Mijał już tydzień, odkąd zaczął się ukrywać. Tydzień, odkąd tak po prostu przepadł. Chciał powiedzieć Blanche, by się nie martwiła; chciał przeprosić ją za problemy, które zesłał na całą ich rodzinę. Ale przede wszystkim chciał ją zobaczyć. Mając przy tym nadzieję, że nie ona jedyna się od niego nie odwróciła; że przyprowadzi tu ze sobą kogoś jeszcze.