właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
A jednak istniało coś gorszego od Michigan.
Jedno więzienie nie mogło być lepsze od drugiego, mimo że Finneas Brarington każdego wieczora prosił go o cierpliwość.
To tylko kwestia czasu, dni, miesięcy, ale przecież nie lat; upływające chwile spędzał przed telewizorem, w finneasowej bibliotece, kuchni, otrzymanym pokoju. Musiał nauczyć się życia w ciemnościach, a także z dala od okien, na wypadek gdyby ktoś przemierzał tereny okalające stojącą samotnie pośród drzew posiadłość. Nie wolno mu było korzystać z jakiegokolwiek telefonu czy internetu; wszystko mogło być monitorowane. Nie zamawiali jedzenia, a także nie jadali niczego szczególnego — Finneas mieszkał przecież s a m, a ułudę tę należało skrzętnie podtrzymywać przy życiu. Nie mógł wychodzić poza teren domu, jak i wpuszczać do niego wilgotnych drobin powietrza; szyby, w wielu pomieszczeniach przyciemniane i zabezpieczone foliami przeciwsłonecznymi, gwarantowały im bezpieczeństwo. W przeciągu zaledwie kilku dni Leon nauczył się rozpoznawać wyłącznie zapach chłodzącego dom klimatyzatora, gorycz samotności i jad cierpienia, wpychającego go do jeszcze jednego więzienia.
Mieszkali razem. Przybliżyli się do siebie, ale byli wciąż dalecy. Zamknięci w świecie przyjaźni.
Gdyby nie rodzeństwo, godziłby się na to wszystko tak długo, jak pozwalałby na to Finneas. Odnalazłby w tym coś szlachetnego i poetyckiego, podpisując to pod znamiona pokuty. Gdyby i jeśli byłby na tym świecie sam.
Dlatego opuszczając tego ranka zamczysko nie odczuł wyrzutów sumienia. Kłócili się o to, a Leon wiedział, że nie będą w stanie wzajemnie zrozumieć swoich poglądów. Chociaż Finn pragnął mu wyłącznie p o m ó c, Leon nie potrafił zaakceptować stawianych mu warunków. Uciekł mimo to niczym tchórz, kilka chwil po tym, gdy finneasowe auto zniknęło gdzieś pośród wyłożonej potężnymi drzewami drogi. Uciekł, ale na chwilę; zamierzał przecież w r ó c i ć.

Wędrówka nie trwała długo. Trzymając się mniej popularnych tras, przedzierał się przez las z dłońmi skrytymi w kieszeniach spodni. Nie spotkał nikogo poza młodą dziewczyną wyprowadzającą na spacer psa, lecz kiedy się mijali, kobieta wyminęła go ze strachem, odwracając ostentacyjnie głowę w drugą stronę. Wątpił, by mogła go rozpoznać i donieść o nim policji — Leon nie wiedział wciąż w dodatku, czy o jego sprawie jest już głośno w mieście. Potrzebował pomocy; innej, niż ta, którą ofiarował mu Finneas. Poczekał więc, upewniając się, że jedyna osoba, której mógł zaufać, jest w domu, a potem zakradł się do szklanych drzwi łączących dom z zaniedbanym ogrodem. Zastukał. — Skarbie — zawołał cicho; okno było otwarte, a dochodząca z domu krzątanina oznaczała, że Danny znajduje się niedaleko. — Nie każesz mi wyłamywać zamka, prawda? — mogłoby to w końcu przyciągnąć ciekawskie spojrzenia sąsiadów.
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Chwile, podczas których zostawia go w zacienionym, nagle chłodnym i niedopasowanym do jego sylwetki mieszkaniu, są najgorsze.
Skóra oplatająca jego smukłe i dotychczas silne kości, w tych wyklętych godzinach zdaje się nieprzyjemnie kurczyć; jak kiepskiej jakości materiał zanurzony w hektolitrach gorącej, parującej wody. Wszystko co pod nią natomiast, staje się nagle kruche i łamliwe, ulegając zwężającej się i nierozciągliwej membranie i od ów nacisku bezsilnie pęka.
Gdyby zależało to od niego, nie pozwoliłby Jude’owi wychodzić do pracy — przecież nawet sekundy spędzone przez niego w odległych ścianach sklepu zdają się nie do zniesienia. Czasem — choć jego ciało płonie dojmującym wstydem na samą myśl — zdarza się, że budzi się w środku nocy; rozdziera brutalnie zlepione snem powieki i dyszy głośno, po omacku — niczym stenotypista — szukając pogrążonej w cichym bezruchu sylwetki Judaha. I dopiero sunąc koniuszkami palców po jego skórze, zapisuje swoje skrócone, zgłoskowe grupy słów potwierdzające, że nie uroił sobie westbrookowej obecności.
Nie tylko specjalista byłby zdolny orzec, że mu się pogarsza — powoli, ale z regularnym postępem. Kiedy Jude porusza ten temat, Geordan albo wybucha wymuszonym gniewem, albo staje się przesadnie miły, ostrożnie perswadując zmianę toru ich rozmowy. Zdołał wypracować kilka takich nawyków, mających ułatwić im wspólne funkcjonowanie — w chwilach, kiedy Westbrook opuszcza go dla policyjnych murów, Danny szuka sobie pracochłonnego zajęcia. Zazwyczaj jest to przestawianie mebli w i tak opustoszałych pomieszczeniach jego domu, albo przygotowywanie za dużych i niepojęcie cudacznych posiłków (kiedyś próbował wychodzić z domu do rozległego supermarketu, w którym można było spędzić godziny wybierając odpowiednie produkty, ale prędko okazało się, że tłumy krążących tam osób są dla niego nie do wytrzymania). Dzisiaj także decyduje się na to drugie — kiedy Jude pisze mu esemesem, że za godzinę uda mu się wrócić do domu (po całonocnej, okrutnej dla geordanowych myśli zmianie), Balmont chwyta za kosz dojrzałych truskawek i przystępuje do przygotowania kalorycznego smoothie. Nie lubi przyrządzać jedzenia, ale jest to naturalne jak oddychanie; jest spowszedniałym obowiązkiem podobnym do mycia zębów i swojego ciała, do ubierania się, witania sąsiadów słowami “dzień dobry” i delikatnym uśmiechem, a także do odpowiadania "wszystko w porządku" kiedy ktoś pyta, co się dzieje.
Rozdziela rubinowe owoce na te przyzwoite i czterokrotnie mniejszą grupkę zepsutych, myje je i pozbawia nożem od szypułek — wie, że one także są jadalne i być może nawet zdrowsze od samych owoców, ale potrzebuje maksymalnie przedłużyć cały proces komponowania składników. Ostatecznie je także wrzuca do szklanej miski; pourywane, zakrwawione sokiem z truskawek, z białymi wnętrznościami zwisającymi u dołu. Dodaje prószące białko w proszku, gęsty jogurt islandzki i masło z orzechów nerkowca (Jude’a ulubione, dla Geordana orzechy to orzechy, wszystkie takie same i nijakie, gęste, mdłe), łyżkę jakiegoś płynnego zdrowia z butelki, suplementu diety, w który zaopatrzył go Westbrook. Nie może znaleźć kielicha z zamknięciem, więc decyduje się rozpaćkać to wszystko blenderem ręcznym — różowa breja tryska na blat i jego skórę, jasne i pachnące płynem do płukania ubrania. Do głębokich kubków rozlewa koktajl chochlą do zupy, jej średnica przewyższa średnicę rantów szkła i teraz wszystko — blat, naczynia z zewnątrz, spodnie Geordana, ociekają czerwonymi wnętrznościami miski.
I wtedy uświadamia sobie, że Jude ma alergię na orzechy, więc zanim brunet wraca do domu, Balmont chowa naczynia do lodówki, ściera blat z trzewi koktajlu i przebiera ubrania, mówiąc Westbrookowi, że nic dzisiaj nie przygotował i że ten może pójść od razu się położyć.
Po czterdziestu minutach spędzonych na próbie rozszyfrowania, czy to na pewno Jude w zasobie swoich mankamentów posiada alergię na nerkowce, stoi z całą miską pachnącego nieznośną słodyczą koktajlu i lewituje nią w chaotycznych ruchach nad koszem na śmieci. Jeszcze nie jest przekonany, co powinien zrobić. I wtedy ktoś poczyna dobijać się do drzwi ogrodowych. — Leon — chrypi pomiędzy uderzeniami rozhukanego serca, które spodziewało się raczej armii uzbrojonych żołnierzy, przychodzących w końcu się z nim rozprawić. Kilkoma krokami sprężystymi od adrenaliny — dodającej im nagłej lekkości i miękkości — podchodzi do zamka, uprzednio odkładając naczynie na blat i przekręca w nim klucz. — Wiesz, że szuka cię policja? — pyta zniżonym tonem, zdawałoby się — głupio. A jednak Geordan wierzy, że Fitzgerald mógłby spędzić kilka miesięcy odcięty od świata zewnętrznego i nie wiedzieć przy tym, że ów świat natrętnie się o niego upomina. — Nie jestem sam. Jude śpi u góry — uprzedza go, ani przez moment nie wahając się nad ponownym wpuszczeniem go nie tylko do swojego domu, ale i do swojego życia (a przecież powinien).
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Do środka wkroczył wraz z szerokim uśmiechem, zastanawiając się, czy w ogóle doszło do zakończenia. Tych ich spraw, czymkolwiek były; Leon pamiętał wyłącznie jakieś skrawki, urywki kilku rozmów i raczej tylko to, co sobie nawzajem robili. A potem przestali. Nie pamiętał nawet, jak wiele dni minęło odkąd widzieli się po raz ostatni; miał wrażenie, że w finneasowym więzieniu minęło mu już kilka lat. — Tak się mi wydawało — odparł z cieniem rozbawienia, choć tak wiele pytań chciał rzucić w odpowiedzi. Może też przyznać do tego, jak bardzo się mu to nie podoba; jak zasypia ze strachem, że nigdy nie uda się już mu odzyskać wolności. Zamiast tego jednak pociągnął mężczyznę za ramię, pchnąwszy go następnie pod jedną z wolnych, niezagraconą szafkami ścianę. Zamierzał być grzeczny, a przynajmniej — lojalny. Wciąż nie wiedział, jakim słowem można byłoby nazwać jego znajomość z Finneasem; w pewien sposób pogodził się również z tym, że bycie razem nie było im pisane, ale i tak, mimo to, nie zamierzał lekceważyć tych kilku kruchych, niezwykle delikatnych chwil, w których ofiarowali sobie drobiny prawdy. — Czyli dzisiaj seksu nie będzie? Szkoda — wymamrotał z tym swoim złośliwym rozbawieniem uczepionym każdego słowa; jakby w powidoku ich niedawnych zbliżeń, sunął tylko po geordanowym ciele dłonią, zastanawiając się, czy wspomniany przez niego mężczyzna bez wahania skręcił mu kark, gdyby tak niefortunnie dla wszystkich postanowił jednak w tej właśnie chwili zbudzić się i zwiedzić odległe zakamarki kuchni. Leon jeszcze przez chwilę dociskał — zbyt mocno, może brutalnie — balmontowe ramię do ściany, a potem z odchodzącym już, ustępującym powadze uśmiechem, cofnął się o kilka kroków i rozejrzał po pomieszczeniu. — Potrzebuję twojej pomocy — powiedział, nie pytając o nic, co mogło zagwarantować mu sympatię Geordana. Po prostu uznał, powołując się na łączącą ich niegdyś intymność, że mężczyzna nie będzie niczego negować; odkąd wplątali się w tę przedziwną, sadystyczną znajomość, Leon nabrał pewności, że tylko w jego oczach może odnajdywać wyrozumienie i przejrzystość. — Ukradłbyś dla mnie telefon swojego faceta? — spytał z cieniem wątpliwości; może jednak właśnie w tym miała skryć się przesada. Nie miał tego w planie; to geordanowy telefon miał posłużyć za źródło kontaktu z siostrą, ale uznał, że tak byłoby łatwiej — uchronić nie tylko siebie przed uwagą policji, ale i samego Geordana. Bo przecież nie chciał, by musiał potem czegokolwiek żałować.
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Zaśmiał się perliście, jakby ten twardo zaciskający się na jego ciele uchwyt go łaskotał. — Musiałbyś zapytać Jude’a o dołączenie — warunek mniej lub bardziej poważny uleciał spomiędzy podłużnych, atrakcyjnie pełnych w dolnej wardze ust, które wygięły się w rytm szczerego uśmiechu. Gdyby istniała jakaś pozafizyczna kraina przeznaczeniem przypominająca niebo, Geordan był pewien, że dla niego utkwiona byłaby właśnie w tej krótkiej, co dla niektórych niemoralnej propozycji.
Kiedy koniuszki wrzynających się w jego skórę palców — próbujących skruszyć wytrzymałość samych kości — odlepiły się od jego sylwetki i spoczęły w naturalnym, bezwiednym zwisie wzdłuż ciała nieco wyższego, nieco starszego mężczyzny, Geordan z bezgłośnym westchnieniem odbił się od ściany i zmarszczył gładkość membrany oprawiającej czoło. — Nie może być mój? — własny telefon byłoby łatwiej mu podarować, niż wykraść człowiekowi o płytkim, uformowanym przez gotowość żołnierskiego życia śnie. W wątpliwość względem wykreowanej prośby nie wchodziło bowiem samo okradzenie Westbrooka z komórki, ani podarowanie jej w obce (ale przecież nie dla niego) ręce. Obawiał się po prostu, że mężczyznę obudzi. — No i wiesz, zależy do czego. Jeśli chcesz wykonać połączenie pozakrajowe to spoko, albo zagrozić rządowi wtargnięciem do strefy 51, ale jeśli to jeden z twoich dziwnych dowcipów, na przykład zostawienie w cudzym telefonie nieprzyzwoitych zdjęć, to wolałbym, żebyś mnie uprzedził — zastanowił się na głos, wciąż tym miękkim, wyzbytym wrogości i należytej podejrzliwości tonem. Ów pejoratywne emocje wysunął z zawartości swojego serca w chwili, kiedy usta jego i Leona złączyły się po raz pierwszy, choć czasem próbował dać mu odczuć, że wcale się tak nie stało (jednak nie dzisiaj). — Jesteś uczulony na orzechy? — w końcu to najważniejsze pytanie, wbijające dystans tęczówek w wciąż wylegującą się na blacie, w promieniach tygrysich pasków słonecznych miskę. Owszem — jego umysł wciąż przede wszystkim zaprzątała zagwozdka, kto tak właściwie posiadał w życiorysie zapowiedź śmierci związaną właśnie z tym składnikiem.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
W niektóre noce żałował tej ciszy obijającej się o ściany finneasowego domu. Nawet wtedy, kiedy dzielili jeden pokój (ale nie łóżko), a chłopak, zamknięty w sennym koszmarze, oddychał nerwowo usiłując wydostać się z jego uścisku; wtedy najbardziej — żałował.
Że Finneas nigdy go nie będzie potrzebować; nie tak, jak przez krótki moment potrzebował go Geordan. Że nie wybaczyłby mu, gdyby Leon położył się obok i po prostu objął, chcąc odegnać te wszystkie niespokojne koszmary. Że nigdy nie byłby z nim tak, jak był z nim Balmont; że nigdy nie będzie tym zainteresowany.
Więc żałował. Że byli ze sobą tylko przez chwilę. Nie tęsknił wyłącznie za seksem i czymś, czego nikt inny nie potrafiłby zrozumieć; tęsknił, bo łącząca ich relacja była prosta i przyjemna, bo pomagała mu przetrwać i uciec przed tym, co skrywało się w jego głowie.
Więc może innym razem — odparł ze śmiechem, wyobrażając sobie spustoszenie, jakie ów propozycja mogłaby wywołać w życiu ich wszystkich; może gdyby wciąż zatruwał swój organizm narkotykami, w ten niekontrolowany, chaotyczny sposób, gotów byłby jednak naprawdę błagać obu mężczyzn o udział w tak przedziwnym układzie. — Nie, G. Nie chcę, żeby ktokolwiek cię z tym powiązał — jak dziwnie czasem było myśleć o tej nienawiści, którą obdarzali się początkowo; o tych wzajemnych podłościach czynionych z powodu dziewczyny, która zniknęła z ich życia. Leonowi było mimo wszystko wtedy łatwiej — obnażanie się przed kimkolwiek przychodziło mu z trudem. A wskazywanie, że martwi się i troszczy, w pewnym sensie go rujnowało. Geordan jednak przecież już wiedział, już poznał jego prawdziwą naturę; musiał rozpoznawać tę maskę, pod którą Fitzgerald tak często się ukrywał. — Nie tym razem, chociaż to kuszące propozycje. Chciałbym napisać do siostry, G. Muszę się z nią spotkać, a telefon gliniarza jest jedynym bezpiecznym urządzeniem — wyjaśnił, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok, niby ze znudzeniem i obojętnością. Gdyby mu odmówił, po prostu by odszedł, szukając innego sposobu na to, by zobaczyć się z rodziną. Ale mimo wszystko naiwnie liczył na to, że Danny mu pomoże. — Nie wiem. Nie pamiętam — może wcale się nad tym nie zastanawiał; nie ostatnio. Może nigdy. I choć wciąż prezentował tę samą nieugiętą bierność, ponownie spojrzał na mężczyznę. — Chcesz sprawdzić? — jakby mogło być to ceną za tę jego ekscentryczną prośbę.
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Dowód swojej bezkarności, tej ostentacyjnej nietykalności zakazanej mężczyznom i kobietom w uniformach: żołnierskich, policyjnych, a nawet w szatach zakładanych podczas procesów sądowych, nosił na swoim ciele i w oczach, przechowywał w drganiach głosu i w niespójności ruchów. Leon także naznaczony był błędami, choć nade wszystko własnymi, a nie cudzymi — mikroskopijne kratery zdobiące jego skórę, sine albo już wyblakłe, które ignoranci mogli pomylić z dziesiątkami ukąszeń owadów zaopatrzonych w kłujki, jak nic innego wykrzykiwały w świat jego przeszłość. Obaj wzbudzali niepokój i nieraz panikę; obaj demonstrowali swoją niepoczytalność niemal na każdym kroku. Tylko że Geordan, przez własną, uniknąć miał w przyszłości wszelkich niedogodności ze strony systemu (adwokat zapewniał go o tym przy każdym ich spotkaniu), a Leonidas z powodu swojej szukany był przez cały tłum queenslandzkiej policji.
Jak coś dzieje się w odległości kilku najbliższych alejek, od razu wiążą to ze mną. I jednocześnie nic nie mogą na to poradzić, więc o to niezupełnie bym się martwił — w westchnieniu nie tyle skrywało się znużenie czy rozczarowanie, co nieprzyzwoite rozbawienie. Nie odmówił mu jednakże judahowego telefonu — wiedział, że kiedy sytuacja wymknęłaby się spod kontroli, wystarczyłoby marszczącą brwi w gniewnym wyrazie winę wziąć w pełni na siebie. On ukradł jego komórkę, on sam nawiązał kontakt z poszukiwanym zbiegiem.
Napisać do siostry. Naprawdę? Tylko tyle? Od kiedy tak się troszczysz o rodzinę? — spytał nieco prowokacyjnie — choć nie w ten szkodliwy, nawołujący do kłótni sposób. — Ja ukradłem swojej męża, w takiej sytuacji byłaby ostatnią osobą, do której bym się odezwał — dodał z zapewne nieprzystającym śmiechem, którego to jednak — podobnie jak słów — nie był w stanie powstrzymać. Atmosfera stężała bowiem w przesadnej powadze, tak niepodobnej do wcześniejszych spotkań z Fitzgeraldem, że poczuł się w obowiązku odrzeć ją z gęstości.
Wtedy musiałbym wykorzystać komórkę Jude’a do zadzwonienia po pogotowie — zauważył, odwracając spojrzenie od drzwi lodówki, w której chłodził się dzisiejszy powód jego niepewności. I — być może — morderca albo Westbrooka, albo Fitzgeralda. — Więc cały czas oferujesz się na obiekt badań? — pytając o to, już kierował kroki poza ściany kuchni.
Okna w sypialni przysłonięte grubością czarnych rolet, a także dodatkową warstwą podłużnych zasłon, sprawiały złudne wrażenie środka nocy — stanowiły zapewne niezbędny dodatek dla każdej osoby poświęcającej swoje życie służbie na rzecz ochrony miasta, stanu lub całego kraju, nieraz zmuszonej spędzać poza domem całą dobę, a więc samodzielnie zmuszonej wybierać, kiedy przypada wieczór; taki dedykowany snu. Zmuszony do zapalenia światła, pragnął uniknąć niezgrabnych potknięć i rwetesu skupionego na jak najszybszym odnalezieniu komórki na oślep — powieki Jude’a drgnęły jednak mimo to, a przywołany nagle do przytomności, z zagubieniem zapytał, czy musi już wstać. Tylko po coś przyszedłem, śpij dalej, uspokoił go, a kiedy Westbrook zapytał, czy ktoś do nich przyszedł, Geordan skłamał, że nie.
Wróciwszy z westbrookową komórką, rzucił nią ku dłoniom Fitzgeralda; któremu, w tej odległości kilku kroków ze schodów do jego sylwetki, przyjrzał się nieco uważniej. — Wyglądasz jakoś… lepiej. Zdrowiej. Na bardziej wypoczętego. Jak możesz wyglądać na wypoczętego, kiedy szuka cię policja? — zdziwił się z namiastką rozbawienia.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Czasem nie ufał finneasowym zapewnieniom o możliwości zakończenia toczonego śledztwa; kiedy odprowadzał go spojrzeniem każdego ranka, kiedy wpatrzony był nową codziennością w dom, który chyba mógłby nazywać już swoim własnym, przewidywał nadejście takiego dnia, w którym utraciłby wszelkie nadzieje. Musisz wyjechać, powiedziałby Fin, a on nie sprzeczałby się o to dokąd; pojechałby tam, gdzie zdawałoby się, że może żyć w miarę bezpiecznie. Wierzyć przynajmniej w lojalność chłopaka i, po wszystkich ich rozmowach, w to, że jego pragnienie pomocy nie niosło w sobie niegodziwości. Finneas nie rozumiał jednak tego, że być może właśnie teraz istniała ostatnia szansa na pożegnanie z rodziną — bezmyślność i wierność siostrom nakazała mu więc na moment wyrzec się uczciwości względem Barringtona, jak i krnąbrności, która pomagała mu dotąd radzić sobie z wszelkimi problemami. — Tym razem mogłoby być inaczej, G. Wolałbym wierzyć w to, że to nie ja, ostatecznie, zrujnuję twoje życie — bezczelność zakwitła tam, gdzie zwykle i — tak, jak zwykle. Bo Leon nie potrafiłby mu powiedzieć, że być może nigdy więcej się już nie zobaczą, że może utracą ze sobą kontakt. Wystarczało mu to nostalgiczne dudnienie, ta nieprzyjemna myśl, że gdyby wcześniej zmienili wspólną zabawę w coś na kształt związku, byłby wciąż wolny; gdyby byli razem, nie musiałby martwić się podróżami, przeprowadzką, ucieczką. Odnalazłby w Lorne Bay upragnione szczęście. — Może po prostu jestem już s t a r y; rodzina jest jedynym, na czym mi zależy — znów skłamał, obojętnie układając usta w uśmiechu; rodzeństwo zawsze było dla niego najważniejsze — nawet wtedy, kiedy uciekł z domu, nawet wtedy, kiedy przez moment nie chciał nazywać ich już rodziną. — Moje siostry się pewnie martwią; to śmieszne, że nadal są w stanie stać po mojej stronie, po tym wszystkim, co im zrobiłem. Ale przynajmniej nie ukradłem żadnej męża. Ani żony — zaśmiał się, choć wolał o tym nie mówić; tak łatwo mógł się złamać, upadając w domu, w którym już nigdy nie miał być mile widziany. — Nie musiałbyś; pamiętasz, mówiłem ci, jak skutecznie i szybko pozbyć się ciała w lesie. Albo moglibyśmy uznać to za perfidne samobójstwo; mogę napisać list, w którym wyznam, że postanowiłem zabić się w twojej kuchni, bo wymieniłeś mnie na innego faceta — czy nie rozwiązałoby to tak wielu problemów? Może nie wszystkich, i może w pewien sposób przyczyniło się to do większego spustoszenia, ale przynajmniej dla Leona oznaczałoby upragniony spokój i wolność.
Wcześniej, z pomocą Finneasa, udało się mu wydrzeć z serca tę jedną ostrą drzazgę; zdawało się mu, że chce żyć, pragnie życia z nim, ale ciemność znów stopniowo spowijała jego myśli.

Chociaż może nie było to prawdą. Wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Geordan, zastanawiał się, czy na pewno zdołałby tak po prostu się poddać. Zrezygnować z tego wszystkiego, o co walczył; szczególnie teraz. Może pozostawało w nim tylko echo, rozpacz dawnych lat; ta ostatnia oznaka słabości.
Uśmiechnął się wesoło, gdy w jego dłonie trafił w końcu telefon; nim zdecydował się odpowiedzieć Balmontowi, napisał krótkiego smsa do Blanche, po czym usunął wiadomość z historii telefonu. — Mam kogoś, kto o mnie d b a, Geordan. Schował mnie pod swoim łóżkiem, przynosi mi prochy, jedzenie i pilnuje, żebym sypiał o normalnych godzinach. Nie ukrywam się w leśnej jamie — zaśmiał się ponownie, zbliżając się, by wcisnąć w jego dłonie urządzenie. I wbrew sobie ujął dłonią jego podbródek, wyrysował kciukiem wstęgi na jego żuchwie. — A on? Dba o ciebie? — w sposób, w który Leon nigdy nie potrafiłby zadbać o nikogo. Szczególnie o niego.
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Kiedyś, we wzburzeniu kolejnej kłótni i niedomówień ciągnących się za tym wzburzeniem tak, jak delikatne drgania niby-zmarszczeń ciągnęły się za silną i wysoką falą, pieniącą się na krawędzi i wzbudzającą niepokój, w swojej nawarstwiającej się niechęci do Jude’a i braku zrozumienia, dlaczego zostawia go samemu sobie, a więc komuś całkiem obcemu, dlaczego zostawia go samemu sobie, choć obiecał tę swoją szczerą przyjaźń znoszącą każde nieprawidłowości, zapominającą o niesnaskach i dniach, w których jeden z nich albo obaj czuli się akurat gorzej i w tym podmuchu choroby studzili też wypowiadane ku sobie słowa — właśnie w tym czasie wyznał Leonowi, że go kocha. Mimochodem i bez przyspieszającego pulsu, bez zmartwień, że nie dostanie odpowiedzi (wiedział bowiem, że jej nie otrzyma i wcale mu zresztą na niej nie zależało) — a więc całkiem inaczej, niż powinno posługiwać się tym wyznaniem za pierwszym razem, z ckliwością fajerwerków rozsadzających żebra, z ciepłem i wszystkim pośrodku. Może poniekąd faktycznie go wówczas kochał — kochał w nim to, że nie był Judem. Kochał, bo Jude nie pozwalał kochać siebie i kochał, bo w tym kochaniu skrywała się osobliwa zemsta za brak obecności Westbrooka. Teraz jednakże, stojąc te dwa, a może trzy kroki dalej od leonidasowej sylwetki, wsłuchując się jedynie w słowa — już nie we wspólne oddechy, nie we wspólne czułości; teraz pozostały im już tylko słowa — pomyślał, że może kochał w nim coś jeszcze, tę surowość i zawsze towarzyszącą im szczerość, ten brak obawy o błędne posłużenie się wzajemnymi emocjami. Śmiał się więc i teatralnie kiwał głową, udając wiarę w te wszystkie kłamstwa i nie podrabiając rozbawienia dotyczącego tych mniej poważnych, a tylko już prowokacyjnych liter. A kiedy Leon obejmował już wnętrzem swojej stanowczej, niegdyś drżącej bezustannie dłoni telefon Jude’a, kiedy później wcisnął mu go pomiędzy jego własne palce i ujął zuchwale podbródek, krążąc po nim i po ustach chropowatą strukturą zawsze nieuważnych, doświadczonych ostrymi brzegami życia opuszek, Geordan zaplótł ramiona za jego karkiem, zadarł własną głowę i zrównując się z nim delikatnie wzrostem, przyciągnął ku sobie i pocałował głęboko, prosto w usta. — On mnie nie rozumie — wyznał cicho, w sekret ich oddechów, niewidoczność zbliżonych do siebie warg, choć mógł powiedzieć tak wiele — że Jude zawsze był i zawsze będzie najważniejszy, że wzajemne zrozumienie nie musi być najtrwalszym spoiwem ich związku, że jest mu z nim lepiej, niż z kimkolwiek innym (jeśli akurat tych innych pamiętał) i że tak się cieszy, że wreszcie ma Jude’a przy sobie. Zamiast tłumaczyć to wszystko, zapewniać o oddaniu wręczonym osobie śpiącej teraz w pokoju tuż nad ich głowami, odsunął Fitzgeralda na długość rąk, wbił palce w jego ramiona i z brakiem delikatności nim potrząsnął. — Idź już, niegodziwy zbrodniarzu, zanim wyrwą cię mi z rąk policjanci — zakomenderował emfatycznie, śmiejąc się i potem rzeczywiście upewniając, że bezpiecznie opuścił ściany jego domu.

k o n i e c

ODPOWIEDZ