i don't think i'll risk another these days
: 30 lip 2023, 23:16
W świetle miejskiej latarenki działającej w zwykle zawodnym systemie jak-jej-się-chce (ale wystarczająco niezawodnym, z kolei, żeby urząd miasteczka mógł tę usterkę mieć głęboko w dupie) musiał wyglądać dokładnie tak, jak należałoby się tego spodziewać po mężczyźnie z – niezbyt obszerną, fakt, ale nadal kryminalną – kartoteką. Być może groźnie, raczej na pewno niepokojąco i zdecydowanie w sposób, który zdrowemu rozsądkowi sugerował znieść każdego potencjalnego gapia na drugą stronę ulicy. Na wszelki wypadek i w ramach prewencyjnego dmuchnięcia na zimne.
Kiedyś nie była to zresztą dla Alexandra żadna nowość; nie zliczyłby ile razy środkiem nocy dla paru sprzedanych paczek papierosów wyziębiał sobie tyłek (no bo, Chryste, w takiej pogodzie nie było za bardzo szans, żeby cokolwiek sobie realnie odmrozić) – na jakieś dokumentne zadupie wywieziony przez Eliego, który dostał cynka od kogoś, komu na mieście wyćwierkał ten czy inny ptaszek.
– Oi, Lou.
Tylko że dzisiaj, utemperowany pięcioletnim wyrokiem, Al podawał Arabowi nie żadne zawiniątko bezakcyzowych fajek, a cztery trójkąty kanapek z pszennego chleba zgrabnie owinięte i zapakowane w szary, woskowany papier.
– Here, these are for you. – Chłopakowi podał pakunek umazany markerem tak, żeby nie było wątpliwości, że należy do Lou i że na pewno na pewno na pewno! pomiędzy tymi wszystkimi pszenicznymi plastrami niezbyt sycących, ale za to zdecydowanie smacznych węglowodanów nie ma krztyny mięsa. – Claire made them. She said she sends you warm hugs.
Co znaczyło mniej więcej tyle, że w stosunku do rodziców pozostawał co najmniej semi-transparentny. Nie ukrywał na przykład, że najbliższy miesiąc spędzić zamierzał na robocie z Miloudem; jak zwykle tylko z podobnymi wyznaniami zabierając się nad ceratą jadalnianego stołu. Tak, coś musiało być w tej ceracie – z niej musiała wynikać cała ta sztuczna, wisistyczna (to znaczy, że mu to wszystko szczerze wisiało i powiewało) nonszalancja i mniej sztucznie rozchodzona pod blatem noga – dygocząca na nerwowej sprężynce wyczekującej spojrzenia, które w każdej chwili w jego kierunku mógł – musiał – posłać mu ojciec (o, proszę, tu jest). Często zastanawiał się jak wiele było takich myśli, które Marcus zdecydował się przemilczeć.
Jak wiele o nim wiedział.
I jak mało rozumiał.
– And that’s- uh- that’s from me. – Na wierzch wsunął jeszcze tabliczkę mlecznej czekolady Cadbury. – Um– Happy birthday, I guess? I mean, it took me a moment to realize you said you have your birthday in July. I don’t think you told me the exact day, though. So, yeah. Twenty-five, eh?
Dopiero teraz – to znaczy Al-Attala mając przed sobą w fizycznej formie, a nie wyłącznie w paru (przynajmniej pozornie) entuzjastycznych wiadomościach – poczuł, że (od)puszczają mu nerwy. Te same, które pod stołem prowadziły galop kolana-łydki-pięty-stopy, i te same, które napawały go wątpliwością, czy Lou na pewno się dzisiaj pojawi. Gdyby nie – chyba by go nie winił. Byłby zawiedziony i trochę zły, ale nie podejrzewałby, że jego plan opierał się na jakimś wyrachowanie dopracowanym sabotażu. Może to przekonanie, samo w sobie, powinien uznać za zdecydowanie zbyt śmiało udzielony Arabowi kredyt zaufania (i może powinien też tę zdolność kredytową natychmiast chłopakowi odebrać), ale nie mógł opędzić się od wrażenia, że byłby to ważny powód. Musiałby być.
Gdyby się nie pojawił, Al – był pewien – nie pokwapiłby się nawet, żeby do niego zadzwonić. Zwyczajnie przeczuwał, że to niemożliwe, żeby chłopak zaspał; gdyby nie było go tutaj, byłby w jednym z autobusów kursujących na południe albo zachód. Albo w samolocie, w podróży na inny kontynent.
Chciał chyba wierzyć, że znał różnicę pomiędzy straconym przypadkiem, a takim, którego w pierwszej kolejności nie tyle nie dało się oswoić, co takim udomowieniem wyrządziłoby się mu krzywdę.
A jednak – mając Milouda przed sobą, czuł, że może wreszcie odetchnąć z nieco większą ulgą; i może nawet krztyną najprawdziwszego ukontentowania.
Tommy McDonough, syn Larry’ego, właściciela farmy Maplevale (przy czym, należy dodać – ciężko stwierdzić z którego był bogatszy sukinsyn – i który dorobił się kosztem którego), był na tyle uprzejmy, żeby pójść na rękę Alexandrowi i swojemu ojcu. Alexandrowi zaoszczędził więc sporo trudu i kombinacji naokoło transportu; tak, żeby starego, rodzinnego Dodge’a zostawić na farmie, a nie kursować nim w tę i z powrotem, w całą sprawę angażując Mattie albo Marcusa (bo przecież nie Elijah).
Thomas był uprzejmy nawykiem osób, które na co dzień użerały się z klientami; na co dzień pracował w banku w Cairns, a od tytułu porażki wychowawczej broniła go tylko umowa z ojcem, w której kartą przetargową były księgowości związane z farmą, jakimi opiekował się w zamian za to, że stary McDonough dawał mu żyć w świętym spokoju mieście. Miał więc swoją nudną żonę i nudny seks, nudne dzieci, ładne auto w nudnym kolorze i nudne mieszkanie – ale był w całej tej swojej stabilnej monotonii zupełnie szczęśliwy (albo przynajmniej umiarkowanie usatysfakcjonowany; z niewielkim procentem ryzyka, że pomiędzy czterdziestką i pięćdziesiątką zdarzy mu się jakiś skok w bok). Tyle tylko, że i na Alexa, i Milou’, patrzył raczej tak, jak ze swojego bezpiecznie nudnego okna podejrzeć mógł sforę zdziczałych psów albo stado szczurów. I patrząc tak na nich, z życzliwym, uprzejmym obrzydzeniem i niesmakiem, utwierdzał się w przekonaniu, że sposób, w jaki żył jego ojciec, to nie jego bajka. I dobrze.
Dopalał właśnie papierosa za wiatą przystanku, swoje istnienie w oczach pozostałych dwóch mężczyzn sprowadzając w tamtej chwili do pojedynczego punktu rozżarzonego w śródnocnej ciemności – a papieros pluł popiołem i skracał się, i skracał, aż zarówno z niego, jak i z zarządzonego postoju nie zostało nic poza trzaśnięciem drzwiczek drzwi wrót bagażnika, do którego zmieściły się tajemnicze worki prawie pękające w szwach (takie, w których wynosiło się śmieci i pozbywało zwłok) i wszystko, co Milou’ mógł przynieść ze sobą.
– Well, I’m done here. Can we get going? – Czy Tommy jechał po ojca tylko po to, żeby potem zabrać go ze sobą do Cairns – czy na lotnisko – jedną z kluczowych zalet pracy dla Larry’ego był fakt, że dopóki praca była pracą, a nie wyłącznie odstawioną po łebkach fuszerką – nie zadawał zbyt wielu pytań. Jeśli rozmawiał, to wyłącznie o tym, co służyło interesom; Al (aż nazbyt świadomy, że żyłuje na dobrym imieniu własnego ojca) nie zamierzał więc tego stanu rzeczy zmieniać. Niezbyt więc rozumiał na czym polegała cała ta wewnętrzna umowa pomiędzy McDonoughami. I, szczerze mówiąc, nie odczuwał potrzeby, żeby rozumieć.
– Yeah, just give us a moment – rzucił przez ramię do załadowanego za kółko kierowcy, ale umęczone krótkim snem spojrzenie ani myślało o tak niepotrzebnych przebieżkach – więc niezmiennie tkwiło wygodnie w twarzy Al-Attala.
miloud al-attal
[akapit]
– Oi, Lou.
[akapit]
– Here, these are for you. – Chłopakowi podał pakunek umazany markerem tak, żeby nie było wątpliwości, że należy do Lou i że na pewno na pewno na pewno! pomiędzy tymi wszystkimi pszenicznymi plastrami niezbyt sycących, ale za to zdecydowanie smacznych węglowodanów nie ma krztyny mięsa. – Claire made them. She said she sends you warm hugs.
[akapit]
Jak wiele o nim wiedział.
I jak mało rozumiał.
– And that’s- uh- that’s from me. – Na wierzch wsunął jeszcze tabliczkę mlecznej czekolady Cadbury. – Um– Happy birthday, I guess? I mean, it took me a moment to realize you said you have your birthday in July. I don’t think you told me the exact day, though. So, yeah. Twenty-five, eh?
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
– Well, I’m done here. Can we get going? – Czy Tommy jechał po ojca tylko po to, żeby potem zabrać go ze sobą do Cairns – czy na lotnisko – jedną z kluczowych zalet pracy dla Larry’ego był fakt, że dopóki praca była pracą, a nie wyłącznie odstawioną po łebkach fuszerką – nie zadawał zbyt wielu pytań. Jeśli rozmawiał, to wyłącznie o tym, co służyło interesom; Al (aż nazbyt świadomy, że żyłuje na dobrym imieniu własnego ojca) nie zamierzał więc tego stanu rzeczy zmieniać. Niezbyt więc rozumiał na czym polegała cała ta wewnętrzna umowa pomiędzy McDonoughami. I, szczerze mówiąc, nie odczuwał potrzeby, żeby rozumieć.
– Yeah, just give us a moment – rzucił przez ramię do załadowanego za kółko kierowcy, ale umęczone krótkim snem spojrzenie ani myślało o tak niepotrzebnych przebieżkach – więc niezmiennie tkwiło wygodnie w twarzy Al-Attala.
miloud al-attal