stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
W świetle miejskiej latarenki działającej w zwykle zawodnym systemie jak-jej-się-chce (ale wystarczająco niezawodnym, z kolei, żeby urząd miasteczka mógł tę usterkę mieć głęboko w dupie) musiał wyglądać dokładnie tak, jak należałoby się tego spodziewać po mężczyźnie z – niezbyt obszerną, fakt, ale nadal kryminalną – kartoteką. Być może groźnie, raczej na pewno niepokojąco i zdecydowanie w sposób, który zdrowemu rozsądkowi sugerował znieść każdego potencjalnego gapia na drugą stronę ulicy. Na wszelki wypadek i w ramach prewencyjnego dmuchnięcia na zimne.

[akapit]

Kiedyś nie była to zresztą dla Alexandra żadna nowość; nie zliczyłby ile razy środkiem nocy dla paru sprzedanych paczek papierosów wyziębiał sobie tyłek (no bo, Chryste, w takiej pogodzie nie było za bardzo szans, żeby cokolwiek sobie realnie odmrozić) – na jakieś dokumentne zadupie wywieziony przez Eliego, który dostał cynka od kogoś, komu na mieście wyćwierkał ten czy inny ptaszek.
Oi, Lou.

[akapit]

Tylko że dzisiaj, utemperowany pięcioletnim wyrokiem, Al podawał Arabowi nie żadne zawiniątko bezakcyzowych fajek, a cztery trójkąty kanapek z pszennego chleba zgrabnie owinięte i zapakowane w szary, woskowany papier.
Here, these are for you. – Chłopakowi podał pakunek umazany markerem tak, żeby nie było wątpliwości, że należy do Lou i że na pewno na pewno na pewno! pomiędzy tymi wszystkimi pszenicznymi plastrami niezbyt sycących, ale za to zdecydowanie smacznych węglowodanów nie ma krztyny mięsa. – Claire made them. She said she sends you warm hugs.

[akapit]

Co znaczyło mniej więcej tyle, że w stosunku do rodziców pozostawał co najmniej semi-transparentny. Nie ukrywał na przykład, że najbliższy miesiąc spędzić zamierzał na robocie z Miloudem; jak zwykle tylko z podobnymi wyznaniami zabierając się nad ceratą jadalnianego stołu. Tak, coś musiało być w tej ceracie – z niej musiała wynikać cała ta sztuczna, wisistyczna (to znaczy, że mu to wszystko szczerze wisiało i powiewało) nonszalancja i mniej sztucznie rozchodzona pod blatem noga – dygocząca na nerwowej sprężynce wyczekującej spojrzenia, które w każdej chwili w jego kierunku mógł – musiał – posłać mu ojciec (o, proszę, tu jest). Często zastanawiał się jak wiele było takich myśli, które Marcus zdecydował się przemilczeć.
Jak wiele o nim wiedział.
I jak mało rozumiał.
And that’s- uh- that’s from me. – Na wierzch wsunął jeszcze tabliczkę mlecznej czekolady Cadbury. – Um– Happy birthday, I guess? I mean, it took me a moment to realize you said you have your birthday in July. I don’t think you told me the exact day, though. So, yeah. Twenty-five, eh?

[akapit]

Dopiero teraz – to znaczy Al-Attala mając przed sobą w fizycznej formie, a nie wyłącznie w paru (przynajmniej pozornie) entuzjastycznych wiadomościach – poczuł, że (od)puszczają mu nerwy. Te same, które pod stołem prowadziły galop kolana-łydki-pięty-stopy, i te same, które napawały go wątpliwością, czy Lou na pewno się dzisiaj pojawi. Gdyby nie – chyba by go nie winił. Byłby zawiedziony i trochę zły, ale nie podejrzewałby, że jego plan opierał się na jakimś wyrachowanie dopracowanym sabotażu. Może to przekonanie, samo w sobie, powinien uznać za zdecydowanie zbyt śmiało udzielony Arabowi kredyt zaufania (i może powinien też tę zdolność kredytową natychmiast chłopakowi odebrać), ale nie mógł opędzić się od wrażenia, że byłby to ważny powód. Musiałby być.

[akapit]

Gdyby się nie pojawił, Al – był pewien – nie pokwapiłby się nawet, żeby do niego zadzwonić. Zwyczajnie przeczuwał, że to niemożliwe, żeby chłopak zaspał; gdyby nie było go tutaj, byłby w jednym z autobusów kursujących na południe albo zachód. Albo w samolocie, w podróży na inny kontynent.

[akapit]

Chciał chyba wierzyć, że znał różnicę pomiędzy straconym przypadkiem, a takim, którego w pierwszej kolejności nie tyle nie dało się oswoić, co takim udomowieniem wyrządziłoby się mu krzywdę.

[akapit]

A jednak – mając Milouda przed sobą, czuł, że może wreszcie odetchnąć z nieco większą ulgą; i może nawet krztyną najprawdziwszego ukontentowania.

[akapit]

Tommy McDonough, syn Larry’ego, właściciela farmy Maplevale (przy czym, należy dodać – ciężko stwierdzić z którego był bogatszy sukinsyn – i który dorobił się kosztem którego), był na tyle uprzejmy, żeby pójść na rękę Alexandrowi i swojemu ojcu. Alexandrowi zaoszczędził więc sporo trudu i kombinacji naokoło transportu; tak, żeby starego, rodzinnego Dodge’a zostawić na farmie, a nie kursować nim w tę i z powrotem, w całą sprawę angażując Mattie albo Marcusa (bo przecież nie Elijah).

[akapit]

Thomas był uprzejmy nawykiem osób, które na co dzień użerały się z klientami; na co dzień pracował w banku w Cairns, a od tytułu porażki wychowawczej broniła go tylko umowa z ojcem, w której kartą przetargową były księgowości związane z farmą, jakimi opiekował się w zamian za to, że stary McDonough dawał mu żyć w świętym spokoju mieście. Miał więc swoją nudną żonę i nudny seks, nudne dzieci, ładne auto w nudnym kolorze i nudne mieszkanie – ale był w całej tej swojej stabilnej monotonii zupełnie szczęśliwy (albo przynajmniej umiarkowanie usatysfakcjonowany; z niewielkim procentem ryzyka, że pomiędzy czterdziestką i pięćdziesiątką zdarzy mu się jakiś skok w bok). Tyle tylko, że i na Alexa, i Milou’, patrzył raczej tak, jak ze swojego bezpiecznie nudnego okna podejrzeć mógł sforę zdziczałych psów albo stado szczurów. I patrząc tak na nich, z życzliwym, uprzejmym obrzydzeniem i niesmakiem, utwierdzał się w przekonaniu, że sposób, w jaki żył jego ojciec, to nie jego bajka. I dobrze.

[akapit]

Dopalał właśnie papierosa za wiatą przystanku, swoje istnienie w oczach pozostałych dwóch mężczyzn sprowadzając w tamtej chwili do pojedynczego punktu rozżarzonego w śródnocnej ciemności – a papieros pluł popiołem i skracał się, i skracał, aż zarówno z niego, jak i z zarządzonego postoju nie zostało nic poza trzaśnięciem drzwiczek drzwi wrót bagażnika, do którego zmieściły się tajemnicze worki prawie pękające w szwach (takie, w których wynosiło się śmieci i pozbywało zwłok) i wszystko, co Milou’ mógł przynieść ze sobą.
– Well, I’m done here. Can we get going? – Czy Tommy jechał po ojca tylko po to, żeby potem zabrać go ze sobą do Cairns – czy na lotnisko – jedną z kluczowych zalet pracy dla Larry’ego był fakt, że dopóki praca była pracą, a nie wyłącznie odstawioną po łebkach fuszerką – nie zadawał zbyt wielu pytań. Jeśli rozmawiał, to wyłącznie o tym, co służyło interesom; Al (aż nazbyt świadomy, że żyłuje na dobrym imieniu własnego ojca) nie zamierzał więc tego stanu rzeczy zmieniać. Niezbyt więc rozumiał na czym polegała cała ta wewnętrzna umowa pomiędzy McDonoughami. I, szczerze mówiąc, nie odczuwał potrzeby, żeby rozumieć.
Yeah, just give us a moment – rzucił przez ramię do załadowanego za kółko kierowcy, ale umęczone krótkim snem spojrzenie ani myślało o tak niepotrzebnych przebieżkach – więc niezmiennie tkwiło wygodnie w twarzy Al-Attala.

miloud al-attal
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ucieszył się, że go widzi.
Nie dlatego, że minęły już cztery pełne dni od ich ostatniego spotkania (wcale nie licz... - no dobra, może jednak trochę je kalkulował), albo, że jeszcze przed kilkoma wschodami i zachodami słońca istniała całkiem realna szansa, że zwyczajnie nie zobaczy Alexandra nigdy więcej (a i teraz, to jest przez ostatnie parę godzin, jakiś uparty głosik w głowie - między myślami przyczajony jak kiepski sufler za kulisami teatru - podszeptywał mu, że może lepiej się nie nastawiać i nie ekscytować, bo w końcu przyjemne zaskoczenie jest lepsze niż bolesne rozczarowanie, i Lou nie tylko uwierzy dopiero jak zobaczy - na własne oczy, ale też kiedy się przy tym uszczypnie, dla absolutnej pewności, że nie śni).
Ucieszył się, przede wszystkim, na bardzo podstawowym, przedświadomym poziomie, ponieważ było ciemno i cicho, i trochę (za) chłodno - tym dziwnym chłodem, który nie może się zdecydować czy bardziej należy jeszcze do nocy, czy już do poranka, i czy w gruncie rzeczy pochodzi z zewnątrz, czyli z asfaltu, miejskich murów i sterczących spomiędzy nich kęp grecillei i trochę niewydarzonych eukaliptusów, czy raczej ze środka, z organizmu skonfundowanego niedoborem snu i nadmiarem kawy wypitej o godzinie, o jakiej powinno się co najwyżej ślinić w poduszkę - i wszystko to sprawiało, że nie chciał być sam. To znaczy jasne, Lou znał się z Samotnością i zwykle nie narzekał na jej towarzystwo, ale istniały takie chwile, w których akceptował je mniej chętnie niż w innych okolicznościach.
Ostatni raz czuł się w podobny sposób, a jakże, na parkingu pod The Downunder. Wtedy pomogło alexandrowe ramię, przez blondyna zarzucone mu na ogołocony z koszuli bark - dopóki Lou nie wstał, nie odgramolił się od mężczyzny na przyzwoitszą odległość i nie opakował ponownie w kilka warstw ubrania. Teraz jednak byłoby trochę głupio, gdyby chłopak przyłasił się doń w podobny sposób - po prostu wsuwając w jego dotyk, albo przynajmniej prosząc o niego mniej lub bardziej werbalnym komunikatem. Pozostawało mu się więc uśmiechnąć, udać - przed samym sobą - że cieszy się bardziej, że widzi jakąś znajomą twarz, a nie tę jedną, konkretną, i z ciekawością łypnąć na podawane mu przez Hawkinsa zawiniątko.
- Oh!? - Najpierw trochę się zdziwił, a zaraz potem rozpromienił, rozjarzając mrok dwiema latarenkami wypełnionych ekscytacją, choć podkrążonych zmęczeniem, oczu. W tych warunkach nie dało się u Lou rozróżnić źrenic od tęczówek - wyglądało to zatem trochę tak, jakby w jego białkach ocznych tkwiły po prostu dwa nieskończenie czarne, bezdenne jeziora (takie, w których można by przepaść; ale niekoniecznie się utopić) - Thank you - Przyszło mu na myśl, że może wypadałoby zadzwonić do Claire, czy przynajmniej wkraść się któregoś razu, chyłkiem, w rozmowę prowadzoną z nią przez Ala (meldunek raczej, niż coś bardziej od serca - z praktyczną czułością w miejscu tkliwej przesady), ale cokolwiek to było, szybko rozmyśliło się i zrezygnowało. Nie, pomyślał, już bez przesady - You should thank her from me, when you have a chance.

[akapit]

Była druga pięćdziesiąt osiem. Dwie minuty przed umówionym (nakazanym?) w SMSie czasem, i dobre piętnaście po tym, jak Al-Attal przyczaił się w okolicy - zakręt czy dwa dalej, za jakimś winklem bezpiecznie oddalonym od wszelkich zarośli, w których mógłby czyhać na niego krokodyl (albo chociaż chmary komarów), a jednocześnie położonym w odpowiedniej odległości od zasięgu wzroku Hawkinsa, gdyby Hawkins pojawił się tutaj pierwszy.
- Your mum is right - "Claire" wychodziło bardziej profesjonalnie, ale tak brzmiało po prostu lepiej. Kiwnął głową - A warm hug would be nice - Jednak się nie powstrzymał.

[akapit]

Nie zaprzeczyłby gdyby go zapytano, czy rozważał odwrót od decyzji podjętej przy ostatniej rozmowie z Alexem. Przypuszczał, że mężczyzna zagniewałby się, pewnie dość krótko, i przez równie marny ułamek czasu poczuł (nim) rozczarowany, ale nie spodziewał się litanii wyrzutów nagranych na pocztę głosową albo chociaż żałosnej elegii bluzgów wpisanej w tekstową wiadomość. Gdyby uznał, że jednak nie (ale jednak nie - co? jednak nie chce spędzić z Hawkinsem całego miesiąca? jednak nie marzy mu się trzydzieści dni ciężkiej harówki? jednak nie lubi lokalnego klimatu i woli udać się bardziej w dół mapy, w suchą aurę Townsville i dalej, gdzie nikt nie zna jego imienia?), pewnie po prostu nie byłoby żadnej kontynuacji. Żadnego ciągu dalszego. Al pozwoliłby mu odejść jak pozwala się odejść bezpańskim psom - przez miesiąc czy rok dokarmianym sumiennie i z coraz większą sympatią, ale pożegnanym z cichą akceptacją, że niektóre gatunki już tak mają, i bez pomysłu, żeby zacząć go szukać, albo choćby rozwiesić w okolicy jakieś ogłoszenia.
Coś mu podpowiadało, że gdyby się spóźnił, Alex by na niego czekał. Ale wiedział też, że przecież nie w nieskończoność.
  • Co ciekawe, ani przez chwilę nie zmartwił się, że to Hawkins mógłby wystawić jego. Gdyby go tutaj nie było, musiałoby to oznaczać, że stało się coś bardzo poważnego. Pewnie coś z Noah albo z Marcusem.
    Albo z Elijah, podpowiadał złośliwy sufler, dokarmiając w Miloudzie to, co chłopak ledwie dzień albo dwa temu zidentyfikował jako Zazdrość.
Na szczęście jednak los zdawał się być dziś po ich stronie.

Lou pogładził głębokie indygo opakowania, przez Ala dołożonego do prowiantu - But this will also do just fine.
Zdjął plecak, i kucnął obok - w lekkim rozkroku, i bagażem upozycjonowanym w rozstawie kolan. Rozsunął boczną kieszonkę, i upchnął w niej prezent. Kanapki dołożył na szczyt wszystkich swoich szpargałów, pod główną klapkę plecaka. Wstał.
- Yeah, twenty five. Vingt cinq - Hugh i Bartholomew, którzy, swoją drogą, najpierw ucieszyli się, chyba szczerze, że Lou jednak zostaje w Lorne na dłużej, a potem rozczarowali, i trochę rozeźlili, że nie zostaje przy tym z nimi (no, ale przecież musieli w końcu pojąć, że nie każdy żył z rodzicielskich funduszy powierniczych - niektórym przychodziło na siebie jeszcze zwyczajnie zarabiać), zadbali o to, aby opić ponoć przełomowy jubileusz - kamień milowy, ktoś by powiedział, między dwudziestoletnią naiwnością, a trzydziestoletnim zaczątkiem refleksyjnego zgorzknienia. Barthy dał mu nawet książkę i wełniane skarpetki, a Hugh zabrał go w wigilię urodzin na dość ekskluzywną kolację. Z jakiegoś względu, nic nie mogło się jednak równać wartej dolara tabliczce tłuszczu i cukru. Cholera, a przecież Lou nie lubił nawet tak bardzo mlecznej czekolady (wolał, o ironio, białą; może to już jakaś tendencja). Było mu dziwnie miło, tak pomyśleć, że Al pamiętał - Now I'm only seven years younger than you - Puścił do niego oko, dla pewności odliczając jeszcze na palcach. Lipiec. Sierpieńwrzesieńpaździernik. Listopad. - For three whole months, and a bit.

[akapit]

Rzeczywiście, obecność Thomasa brunet rejestrował, tylko o tyle, o ile było to konieczne, z całą atencją skoncentrowaną na sylwetce trzydziestoczterolatka trzydziestotrzylatka, i teraz wzdrygnął się lekko, upomniany o niej metalicznym, suchym dźwiękiem zatrzaskiwanych drzwi. Dobra wiadomość była taka, że znaleźli się teraz w martwym punkcie pola męskiego widzenia - poza zasięgiem tego, co odmalowywało się w którymkolwiek z samochodowych lusterek.
Dlatego też Lou wyciągnął dłoń, zahaczył palec o szlufkę hawkinsowych spodni, i pociągnął lekko. Leciutko. Wywinął kąciki warg. Potem cofnął rękę.
- So, you're rocking the shotgun, huh? - Pochwalił się nowoprzyswojonym określeniem, i klepnął bok pojazdu. Samochód wydawał się przestronny. Znacznie młodszy od Dodge'a, i drogi. Wyglądał, jakby miał klimatyzację, oraz wygodne, miękkie siedzenia, na których można się było rozciągnąć i dospać, reperując trochę uszczuplony zasób cennego snu. A jednak Lou wcale by się nie obraził, gdyby Hawkins zmienił zdanie - Very good. More space for me in the back.

Alexander Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Sure. I’ll tell her. – Przytaknął, odwracając od chłopaka spojrzenie równo w tej samej chwili, w której ten zszedł do parteru, w kucki. Alexowi zrobiło się niewygodnie – niezależnie od tego, czy dzieliła ich swoboda całkiem przyzwoitej przestrzeni, czy plecak, czy wobec czegokolwiek innego mogli się podzielić. W jednej chwili poczuł, jakby cały świat składał się z wymówek, dla których nie mógł; wymówek, które zwyczajnie powstrzymywały go przed tym, żeby chłopaka dotknąć, przyciągnąć, dopchnąć – słowem – zrobić cokolwiek, co przychodziło mu w tym układzie na myśl. Może brzydziłby się tą świadomością, gdyby nie zdawała się mieszkać w nim od zawsze. Kiedyś, po prostu, nie wiedział o jej istnieniu.

[akapit]

Nie miał jednak pojęcia jak to działało; wciąż przecież uparcie twierdził, że w jakiejkolwiek wyimaginowanej hierarchii z samego już założenia znajdował się ponad chłopakiem. Wierzył, że należało mu się więcej i według ustalonego przez siebie porządku – a jednak przy każdej z realnych okazji, kiedy Lou był przed nim – właśnie taki, nie tyle może płaszcząc się czy niżąc, co przypadkiem znalazłszy się w pozycji bardziej niż mniej bezbronnej, Al czuł, że wcale nie chciałby jej wykorzystać. Tej bezbronności. Niech sobie jest, Chryste; dlaczego miałaby mu wadzić? I dlaczego im bardziej zapierał się w tej pewności, chciał zagarnąć ją wyłącznie dla siebie? Na własny, tylko, użytek; tę myśl należało jednak odchrząknąć albo przegnać, poprawiając nagle zbyt ciasny kołnierz koszuli.
Huh, what was that?Vingt cinq; dla nieprzygotowanego, zaskoczonego ucha akcent chłopaka i cała ta jego francuszczyzna zabrzmieli dokładnie tak, jakby ten zechciał coś powiedzieć, ale wybełkotał tylko tyle, ile z tego słowa zdążyło mu skapnąć bokiem przez nieopatrznie rozchyloną wargę. Gdyby nie to, że – tak przynajmniej wydawało się Alexowi – zdążył Araba poznać nieco bliżej, pomyślałby, że to jakiś pijacki albo senny bełkot. Ale może nie było tego złego – taki stan rzeczy tylko poszerzał perspektywę, uświadamiając Hawkinsa, jak piekielnie konfundujące musiało być dla chłopaka takie codziennie obcowanie nie tylko z tutejszą, australijską „potoczyzną”, ale do tego doprawioną odpowiednio ciężkim, gęstym – i zdecydowanie mało urokliwym – akcentem.
Oparł się lędźwiami o tył samochodu.

[akapit]

Przekrzywił głowę, palcem wskazującym potrąciwszy najpierw to prowizoryczne liczydełko chłopięcych dłoni – naparł na nie samą tylko opuszką; no już, Lou, daruj sobie.
Eight, actually. – Uniósł kącik ust. – I’ll be thirty-four in November. – Było późno. Albo za wcześnie; sęk w tym, że nawet odrobinę rozespany umysł mężczyzny nie miał wątpliwości co do różnicy w ich wieku. Myślał o niej odrobinę za dużo; była tematem nawracającym przy najmniej spodziewanych okazjach – przy tym jednak zbyt regularnie, żeby zrzucić ją na karb przypadku.
It’s Elijah. You're seven years younger than Elijah. – Wywrócił oczami, a potem zagryzł od środka policzek. Westchnął; Boże, przecież nie będzie zgrywał obrażonej panienki z takiego powodu. Cmoknął. – But don’t you think I don’t know what you’re doin’ here. No, Louie, I’m not gonna cut you any slack and I’m sure as hell not goin’ to let you weasel out of counting sheep. – Zerknął na niego spod uniesionej brwi; potem poklepał go po policzku. Nawet spróbował się uśmiechnąć. – You need to try harder, boy. – Oderwał się od samochodu, wyprostował, przeciągnął i ziewnął; dokładnie w takiej kolejności. – Now, where’s your pillow? Didn't I tell you to bring one? – mlasnął, wymijając całą tę wymuskaną, wypieszczoną i obchuchaną z każdej strony furę (nie znowu aż taką drogą, ale w porównaniu do rodzinnego Dodge’a każda bryka była istną motoryzacyjną ślicznotką; każda była tym nowym, lepszym modelem – tylko poza usterkami te wszystkie samochody nie miały też za grosz duszy i charakteru).
We’ll see – mruknął, szarpnąwszy za przednie drzwi – te od strony pasażera.
Tommy? Yeah, no, I think I’m gonna hop in the back.
– Sure. – Tommy wyglądał na lekko znudzonego i raczej w jednym z tych humorów, które lubiły zaplątać się wokół lewej nogi. Tej, którą się wstało. Otaksował Alexa wzrokiem; to nie tak, że miał o nim jakąś mocną, wyraźną opinię. Nie znał go aż tak dobrze; jeśli słyszał coś na jego temat, to wyłącznie w ramach pseudo-sztafażu majaczącego gdzieś w sporadycznie zdawanych przez ojca relacjach. Kojarzył tylko tyle, że swoje odsiedział. I że ostatnio znowu zrobiło się głośno o tej biednej dziewczynie, z którą, jak rozumiał, Hawkinsowie byli spokrewnieni. Zdaje się, że odnaleźli jej zwłoki. Tamtego dnia była niewiele starsza od jego córki. Z drugiej strony – może należało się tego spodziewać. Tak kończyły d z i k u s y. Ludzie ich pokroju. Żył w wygodnej, bezpiecznej bańce przekonania, że jego dzieci wiedziały komu należało ufać, a komu nie. Potrafiły o siebie zadbać.

[akapit]

Szczerze mówiąc, odetchnął z ulgą – i to niemałą – na myśl, że najbliższych trzech godzin nie spędzi jednak w tak bliskim sąsiedztwie z Alexandrem. Ani z jego kolegą; wystarczyło spojrzeć, żeby zrozumieć, że obydwaj byli siebie warci.
– Does the puppy have separation anxiety?
Oh, Milou’? – Al machnął nonszalancko ręką. Najpierw się zaśmiał. – No… Not at all. – A potem spoważniał. Jakby twarz zastygła mu w miejscu, oszroniona nocnym przeciągiem. – But I do. And a severe one, too. You know, I usually end up throwing up all over the place. It would be a shame to make a mess in such a nice car like yours. You really wouldn’t want to see that. Nasty view. – Puścił mu oczko – z rzęsy na rzęsę przeniesione od Milouda, tyle tylko, że w geście odpowiednio doprawionym złośliwością.

[akapit]

Trzasnął drzwiami – w jakimś momencie szacując nawet, ile zajęłoby im doszwendanie się na pólnoc piechotą i najwcześniej kursującymi autobusami; Chryste, o tej godzinie musieliby chyba jeszcze łapać nocną linię – z ryzykiem, że wywiezie ich na jakieś kompletne zadupie. Ostatecznie jednak wgramolił się na tył, bez krztyny finezji zajmując miejsce obok Araba.
– Try not to dirty the upholstery. – Tommy musiał być jednym z tych, którzy rekreacyjnie lubowali się nadepnąć komuś na odcisk. I – to akurat należało mu oddać – był w tym całkiem niezły. Nie podniósł nawet wzroku znad telefonu. Pewnie pisał ostatniego esemesa przed podróżą; jeśli żegnał się z żoną, to słusznie – pomyślał Alex, na tym idiotycznym, bezalkoholowym rauszu, którym sztucznie szprycował się w próbie podniesienia na duchu. Albo w ramach uchodzącej frustracji, podpowiadającej, że od zakatrupienia Tommy'ego McDonougha gołymi rękami dzieliły go jeszcze dwie takie wymiany zdań.
No, może trzy.
Jesus, what a fuckin’ dickhead – przebąknął szeptem, krzyżując ręce na piesi. Umościł się wygodniej, ze skronią opartą o szybę i zamkniętymi oczami. Dopiero za jakiś czas uchylił powiekę. Zerknął na Al-Attala. Pomyślał, że mógłby się do niego uśmiechnąć – tylko że rychło w czas, skoro nagle zdał sobie sprawę z tego, że jego twarzy już zdążył się trzymać nikły, bezsilnie rozbawiony grymas.

miloud al-attal
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
- Well - Lou się zaparł (podeszwami butów - już nie trampek, teraz ściśniętych razem ciasno, opasanych kompletem zapasowych sznurowadeł, i upchniętych gdzieś na dnie plecaka, pod kilkoma parami bokserek, ciepłym swetrem i książką, ale odporniejszych na wilgoć, obdarzonych lepszą przyczepnością traperów, na tyle lekkich, by się w nich nie męczyć - zwłaszcza w lokalnych, a nawet i w bardziej tropikalnych temperaturach, ale też solidnie chroniących stopę tak przed poślizgami, skręceniami kostki, jak i potencjalnym ukąszeniem tajpana australijskiego, złośliwie przyczajonego w wysokich, przeschniętych trawach - o żwirowaną powierzchnię pobocza; ale zaparł się, także, w rozmowie - kierowany swoją zwyczajową, krnąbrną upartością, która sprawiała czasem, że przyjąć go za adwokata nie wahałby się nawet i sam diabeł), artykułując monosylabę z przesadnym, zadziornym namaszczeniem - Are you sure? I'm from ninety-eight, and he's from ninety-one, March... - Wypowiadając te słowa, rzeczywiście zaczął powoli zdawać sobie sprawę z błędu popełnionego wcześniej w kalkulacji (za bardzo skupił się na miesiącach, a za mało na latach). Nie zmieniało to jednak faktu, że jednocześnie poczuł się lżej, pierwszy raz odnosząc wrażenie, że mogą z Alexem rozmawiać o Cooperze w sposób, którego nie okrywa mgła obopólnego poczucia winy, zdradliwie wymieszanego ze złością. Zdejmowało to z chłopięcych ramion niewysłowiony, ciążący na nich do tej pory ciężar; taki, w dodatku, który nie należał nawet do niego. Co więcej, miał poczucie, że służy to nie tylko jemu. Może się nie znał, ale myślał, że to dobrze, żeby Alex nauczył się rozmawiać o stracie. Tej, i innych. Może, przeszło mu przez myśl, wzmianka o Mazikeen i o tym, czego podobno nie wiedziało wiele innych osób - wtedy, pod rozłożystością przydomowego wiązu - była w gruncie rzeczy całkiem niezłym startem. Szczypnął dolną wargę jedynkami. Puścił - And you're from eighty-nine... So... Fuck, yeah - Roześmiał się, rwąc nocną ciszę na strzępy jak wzgardzony wiersz, albo oblaną klasówkę - You're right, old man. My bad. See, I still struggle with numbers, if I have to count in my head, and talk in English at the same time... - Przyznał (ale nie "się", tak, jak przyznawać się można do błędu, bo nie czuł się wcale tak, jakby w tym kontekście jakikolwiek popełnił) - I usually find it the easiest in Arabic. I wonder whether that's because it's my first language, or maybe just because my private maths' tutor used it, and he was quite a demanding bâtard - Zastanowił się, zapominając, że może rozsądnie byłoby przyciszyć strategicznie głos, zdradzając swoje pochodzenie przy postronnym świadku ich interakcji. Z drugiej strony -
O, niespodzianka.
Alex też nie sprawiał wrażenia, jakby się go wstydził.

[akapit]

Wyminął blondyna, po drodze zamarudziwszy wargami gdzieś w okolicy jego ucha. Było coś ekscytującego w myśli, że McDonough musiałby wychylić się o parę centymetrów w bok żeby dostrzec - i, z pewnością, ocenić - ten przelotny przejaw bliskości. Ryzyko na skalę ślizgania się po jakiejś zdradliwej, ale jednak nie zabójczej, oceanicznej fali.
- Yeah? Would you like it harder? - Zapytał na tyle cicho, żeby jego głos nie przedarł się przez zaporę z samochodowej blachy. Nie było jednak w tych słowach rozerotyzowanej nuty, której można było się po podobnym zagajeniu spodziewać. Lou bawił się, raczej, nakręcany myślą, że nowym językiem włada już na tyle sprawnie by dostrzegać w nim niezauważalne wcześniej niuanse, pozwalające mu operować dwuznacznościami - Let's see what I can do about it.
Potem wpakował się na tylne siedzenie, po drodze wyciągnąwszy z bocznej kieszonki plecaka złożoną na trzy, nadmuchiwaną poduszkę. W głowie zamajaczyła mu myśl, że mógłby skłamać - deklarując, że zapomniał; a potem liczyć, że za podporę dla skroni i jarzma służyć mu będzie w podróży męskie ramię.
Ale, szczerze? Miał przed sobą parę ładnych godzin szansy na porządniejszy sen, a poduszka zdawała się mimo wszystko lepszym - bardziej miękkim - i mniej kanciastym pomysłem.
- I got one. Everything you told me to take - Obruszył się na męski zarzut - See? It's a smart one. You can just - "inflate" - Blow it up - Zbliżył wargi do bocznego zaworu i dmuchnął kilka razy, pozwalając przedmiotowi wydąć się wdychanym weń powietrzem. Tommy McDonough wcale mu się nie podobał - a zdążył odezwać się ledwie parę razy. Lou popatrzył na mężczyznę: rumianą, samozadowoloną twarz podłapaną w prostokącie lusterka. Zapiął pas - And they teach us young, you know? How to blow things up - Celowo zaciągnął akcentem tak silnie, że Thomas nie odróżniłby go od należącego do gościa, u którego co piątek kupował sobie baklawę i kebab, czekając na syna kończącego właśnie trening krykieta w Cairns - It is, as you can imagine, a national tradition.

[akapit]

Bolało go, oczywiście. Rasizm i homofobia, i przejawy wszelkich innych, nieuzasadnionych, ale i nieuniknionych uprzedzeń, którym ludzie uważający się za lepszych przejaw dawali z łatwością godną zdmuchnięcia świecy albo zgniecenia obcasem Bogu ducha winnego pająka. Miał jednak już kilka ładnych lat by nauczyć się wybierać swoje pojedynki rozsądnie - i podnosić rękawicę wyłącznie tam, gdy miał nie tyle szansę na wygraną, co na wprowadzenie jakiejś realnej zmiany. Może dlatego to, za co z Alexandrem byłby się skłonny konfrontować na poważnie, u takiego McDonough'a kwitował wyłącznie zjadliwym komentarzem.

[akapit]

Uśmiechnął się i przesunął, robiąc Hawkinsowi trochę więcej miejsca na tylnym siedzeniu. Potem wetknął mu na podołek zmiętą w błękitny kłębek, wygrzebaną z bagażu foliówkę - Here. You could puke into this if you need to.
Ziewnął. Powiercił się trochę, i wyciągnął z kieszeni słuchawki, ale ich nie założył. Znalazł sobie względnie wygodną pozycję - tylko z kolanem trochę nieprzyjemnie dociśniętym do samochodowej ramy. Chwilę patrzył na Hawkinsa z ukosa, chwilę studiował jego sylwetkę pod zamkniętymi powiekami. Zamrugał.
- Shhh - Zastrofował, niby mężczyznę, a jednocześnie i krnąbrne dziecko. Chwilę scrollował Instagram, później - jakąś playlistę na Spotify. W końcu poddał się i schował telefon - So - Zagaił, zdecydowanie bardziej współpasażera, niż kierowcę - How many people is it going to be, working on the farm? Is it a big one? - Dopiero teraz dotarło do niego, jak idiotycznie ufnie podjął decyzję o dołączeniu do Hawkinsa. No, ale cóż było robić po tym w jaki sposób blondyn go poprosił. Poza tym, Lou sobie uświadamiał, wiedząc, że mężczyzna jest synem Marcusa, z jakiegoś względu jeszcze trudniej było mu odmówić - Except for sheep, are there other animals, too? How nearby is the town that you mentioned, Ally?

Alexander Hawkins
Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ