lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
niespełniona pani fotograf — tu, tam, wszędzie
27 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wczoraj bladło, jak za machnięciem magicznej różdżki, każdego ranka powtarzającej ten sam, mechaniczny gest, stawiający wąską, lecz stanowczą granicę między życiem w wielkim mieście, a powrotem do przetartych szlaków Lorne Bay. Mimo to, dzisiaj było mdłą plamą, na tle której jej życie więdło, jak wyrwane kartki z pamiętnika, rzucone z premedytacją na stos rzeczy zapomnianych. Cichy jęk, rozkwitał w jej klatce piersiowej, tłumiony zdawkowymi odpowiedziami i przyklejonym do ust uśmiechem, rzucanym przelotnie znad kubka kawy, gdy o poranku jej łopatki przyklejały się do wyszczerbionego oparcia krzesła w przestronnej kuchni rodzinnego domu. Mętne wyjaśnienia które zaserwowała w dniu, w którym zjawiła się w progu z dwiema wypchanymi po brzegi walizkami, nie przekonywały rodziców, ale milczeli, jakby uznali, że jeśli dadzą jej wystarczająco dużo czasu, sama wreszcie postanowi im o tym opowiedzieć.
Błąd. Liv nie miała zamiaru ani teraz, ani nigdy wracać do ów żałosnej historii, która nocą wracała do niej pod zamkniętymi powiekami w bezustannej analizie, nie pozwalając zasnąć. Być może zdążyła podzielić się kilkoma słowami więcej z niewielką garstką najbliższych osób, ale palący do czerwoności wstyd nie pozwalał jej wchodzić w szczegóły. Kilku osobom napomknęła, że w ostatnich dniach doszło do naruszenia firmowego mienia, więc przez najbliższy czas będzie żebrać o każdą możliwość dodatkowego zarobku (nawet jeśli miałoby to wiązać się z przesiąknięciem zapachem tłuszczu z frytury), ale w żadnym zdaniu nawet nie zająknęła się na temat tego, że to jej ręce dzierżyły ów sprzęt, ze wściekłością ciskając nim o podłogę. To zaś sprowadziło ją tutaj, do sklepy z częściami motocyklowymi, położonego na obrzeżach miasta, zupełnie jakby od lat czekał w tym miejscu na chwile, w których w tnącym deszczu skradać będą się osoby pragnące uciec przed wścibskim wzrokiem, a przede wszystkim pytaniami, dociekającymi dlaczego próbują pozbyć się takiego dobrego sprzętu.
Otworzywszy drzwi samochodu, znalazła się twarzą w twarz z gęstą kurtyną deszczu, która w kilka sekund przeżuła jej płaszcz i włosy, nie pozostawiając litościwie nawet jednej suchej nitki. Ostrożnie wyciągnęła z bagażnika części nieużywanego od lat motoru starannie owinięte w brezent, chroniący przed przemoczeniem. Zaklęła cicho pod nosem, zdając sobie sprawę z tego jak ciężko będzie przebrnąć przez liczne kałuże, dzierżąc niezbyt poręczy pakunek.
Kroki stawiała ostrożnie, z namaszczeniem omijając płytkie wgłębienia pełne wody, wystające gałęzie i samotnie walające się po chodniku kolorowe puszki po napojach gazowanych. Od sklepu dzieliło ją już zaledwie kilka metrów, gdy jej wzrok napotkał na swojej drodze kolejną przeszkodę - długonogą, wyższą dobrych parę centymetrów od niej, ciemnowłosą - która mimo strug deszczu spływających jej po rzęsach i policzkach, zdawała się być nadzwyczaj wyraźna w porównaniu do reszty otoczenia. Poczuła jak serce zaczyna jej dudnić w klatce piersiowej, jakby próbowało się z niej wyrwać. Nie widziała jej odkąd wyjechała. Przynajmniej nie na żywo, bo jej wyobraźnia przez jakiś czas codziennie odtwarzała jej obraz, powodując nieprzyjemne ukłucie w okolicy żołądka. Dokładnie tak jak teraz, kiedy zorientowała się, że zaraz zwróci skąpe śniadanie które zjadła przed wyjściem.
Pod nagłym przypływem fali adrenaliny, postanowiła odwrócić się na pięcie i rzucić do ucieczki, wprost do samochodu stojącego niespełna dziesięć metrów dalej, ale następna sekwencja ruchów nie wyszła tak jak planowała. Gdzieś pomiędzy obrotem, a następnym krokiem, jej nogi się splątały, wydając donośne tąpnięcie w nieco głębszej niż mijane dotychczas kałuży, a sprzęt, na którym boleśnie zacisnęły się ramiona, przeważył, więc mimo szaleńczej próby utrzymania równowagi, runęła do tyłu, w ostatnim odruchu, rozpaczliwie przyciskając dłoń do głowy, chroniąc ją przed ewentualnym uszkodzeniem.
Zaciekawiony rumorem dochodzącym zza okien komisu właściciel, przycisnął nos do szyby. Być może w pierwszej chwili był nawet skory do pomocy, ale szalejąca na zewnątrz ulewa, skutecznie przekonała go do nie wtrącania się w nie swoje sprawy. Liv zatem leżała samotnie na plecach. Upokorzona, pozbawiona wszelakich złudzeń na istnienie choć cienia szansy na to, że nie zwróciła na siebie uwagi harmidrem. Błagalnie wzniosła spojrzenie w stronę nieba, po raz pierwszy wznosząc modły do tego, kto urzędował tam na górze, żeby wcześniej wspomniana brunetka, jednak jej nie zauważyła.

candela fitzgerald
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ