: 19 sie 2023, 20:47
Molly nie lubiła otrzymywać zbyt wiele atencji, ani kiedyś, ani teraz. Po prostu taka już była, że jak ktoś jej patrzył na ręce, czy to dosłownie, czy w przenośni, to ona się stresowała i łapy się jej trzęsły. Choć ona była pewnie gdzieś tam po środku, więc trochę zainteresowania jej pasowało, ale nie za dużo. I jej czasem się uaktywniał diabełek na lewym ramieniu - jak w tym momencie, kiedy stała pod drzewem i popalała skręta. Czy było to mądre? Raczej nie, ale czy było to czymś naprawdę złym? Też nie, więc nie ma problemu. Nie zamierzała się prawdziwie upalić, co w połączeniu z jej wiekiem i obowiązkami mogło być problemem, ale nie będzie.
-Tak, tego nie trzeba zmieniać-zaśmiała się. Tak, spotkała się też z tym, że facet oczekiwał, że partnerka zrzuci parę kilogramów, pofarbuje włosy i tak dalej i to było złe. Takie komentarze na pewno podłamałyby samopoczucie brunetki, więc nie jest to coś, co dorosły człowiek w poważnym związku chciałby przeżywać. Dlatego lepiej sobie znaleźć taki egzemplarz, który spełnia wszystkie wymagania, i te wyższe i te bardziej wizualne.
-tylko 10? Nie jesteś zbyt rozrzutny-Molly była tylko parę lat starsza od małego Winfielda, więc to tak naprawdę nic. A w tym momencie czuła się raczej jak koleżanka jego matki - ale to chyba tylko dlatego, że dość dogłębnie wczuwała się w rolę matki? A może po prostu przynudzała. Każda z opcji była tak samo prawdopodobna i chyba tak samo mało pożądana. Zwróciła na to uwagę, gdzieś w tyle głowy, lecz nie potrafiła już nic zrobić, skoro te słowa opuściły jej usta. Na przyszłość jednak zwróci na to uwagę, przynajmniej tak sobie mówiła, jak wyjdzie, trudno stwierdzić.
-Pewnie, że tak. Nie widzę najmniejszego powodu, żeby nie cieszyć się cudzym szczęściem, a także ubolewać, jak komuś coś nie idzie po myśli. Nawet byłemu nie życzę żadnego rozwolnienia, ani nic gorszego-roześmiała się. Milo był jej już totalnie obojętny, niech prowadzi sobie dobre, szczęśliwe życie. Niech ma, ona też będzie próbować to robić. W końcu nie miała już osiemnastu lat, aby dawać sobie jeszcze czas na to...
Taki wyjazd z domu, urwanie się z rodzicielskiej smyczki był ciężki chyba dla każdego. W końcu można było robić wszystko! Chodzić do fast foodów każdego dnia, nie chodzić do kościoła, czy nie wkładać od razu naczyń do zmywarki. Więc i w naprawdę złe nawyki jest łatwiej wpaść, a każda wizyta czy telefon może wydawać się mniej naturalna. I to działało w drugą stronę również, Molly czuła się teraz w Lorne Bay, jakby każdy mógł jej spojrzeć na to co robi i donieść do jej matki. Na całe szczęście, nie było to dla niej żadnym wielkim negatywem, przynajmniej na razie.
-Nie, teraz my ją adoptujemy. -odpowiedziała. Szczerze, nawet jeśli prawnie mogliby oddać dziewczynkę do adopcji, to Adams nie byłaby w stanie tego zrobić i sama chciałaby to zrobić. Sytuacja różniła się tylko tym, że nie robiła tego sama. Była jednak pozytywnej myśli, że zaprzyjaźnią się bardziej z Grahamem i będzie im się dobrze żyło w tym dziwnym tworze rodzinnym, jaki szło im dzielić.
-Dlaczego leczyć? -zaśmiała się. Racja, większość osób adoptuje pewnie jedno, dwójkę no maksymalnie trójkę dzieci, a nie aż tylko ile Winfieldowie, ale kto wie, może w tym szaleństwie była metoda? Z resztą, kto jak kto, ale Luke nie powinien był marudzić, bo w związku z tym ktoś przygarnął do siebie małego, zagubionego chłopca. Brunetka nie była do końca pewna, ale wydawało się jej, że pamiętała, jak Luke zamieszkał za jej płotem. Nie był to jakiś wielki dzień, bo co jakiś czas, w miarę regularnie pojawiały się tam nowe dzieciaki. -Komuś to przeszkadza? Nie? No to po co to ruszać-zaśmiała się. Nie było to do końca dorosłe i odpowiedzialne podejście bo "dopóki nie śmierdzi, to udawajmy, że problem nie istnieje" w większości wypadków wręcz nie może wyjść pozytywnie, choć było to bardzo wygodne.
Luke Winfield
-Tak, tego nie trzeba zmieniać-zaśmiała się. Tak, spotkała się też z tym, że facet oczekiwał, że partnerka zrzuci parę kilogramów, pofarbuje włosy i tak dalej i to było złe. Takie komentarze na pewno podłamałyby samopoczucie brunetki, więc nie jest to coś, co dorosły człowiek w poważnym związku chciałby przeżywać. Dlatego lepiej sobie znaleźć taki egzemplarz, który spełnia wszystkie wymagania, i te wyższe i te bardziej wizualne.
-tylko 10? Nie jesteś zbyt rozrzutny-Molly była tylko parę lat starsza od małego Winfielda, więc to tak naprawdę nic. A w tym momencie czuła się raczej jak koleżanka jego matki - ale to chyba tylko dlatego, że dość dogłębnie wczuwała się w rolę matki? A może po prostu przynudzała. Każda z opcji była tak samo prawdopodobna i chyba tak samo mało pożądana. Zwróciła na to uwagę, gdzieś w tyle głowy, lecz nie potrafiła już nic zrobić, skoro te słowa opuściły jej usta. Na przyszłość jednak zwróci na to uwagę, przynajmniej tak sobie mówiła, jak wyjdzie, trudno stwierdzić.
-Pewnie, że tak. Nie widzę najmniejszego powodu, żeby nie cieszyć się cudzym szczęściem, a także ubolewać, jak komuś coś nie idzie po myśli. Nawet byłemu nie życzę żadnego rozwolnienia, ani nic gorszego-roześmiała się. Milo był jej już totalnie obojętny, niech prowadzi sobie dobre, szczęśliwe życie. Niech ma, ona też będzie próbować to robić. W końcu nie miała już osiemnastu lat, aby dawać sobie jeszcze czas na to...
Taki wyjazd z domu, urwanie się z rodzicielskiej smyczki był ciężki chyba dla każdego. W końcu można było robić wszystko! Chodzić do fast foodów każdego dnia, nie chodzić do kościoła, czy nie wkładać od razu naczyń do zmywarki. Więc i w naprawdę złe nawyki jest łatwiej wpaść, a każda wizyta czy telefon może wydawać się mniej naturalna. I to działało w drugą stronę również, Molly czuła się teraz w Lorne Bay, jakby każdy mógł jej spojrzeć na to co robi i donieść do jej matki. Na całe szczęście, nie było to dla niej żadnym wielkim negatywem, przynajmniej na razie.
-Nie, teraz my ją adoptujemy. -odpowiedziała. Szczerze, nawet jeśli prawnie mogliby oddać dziewczynkę do adopcji, to Adams nie byłaby w stanie tego zrobić i sama chciałaby to zrobić. Sytuacja różniła się tylko tym, że nie robiła tego sama. Była jednak pozytywnej myśli, że zaprzyjaźnią się bardziej z Grahamem i będzie im się dobrze żyło w tym dziwnym tworze rodzinnym, jaki szło im dzielić.
-Dlaczego leczyć? -zaśmiała się. Racja, większość osób adoptuje pewnie jedno, dwójkę no maksymalnie trójkę dzieci, a nie aż tylko ile Winfieldowie, ale kto wie, może w tym szaleństwie była metoda? Z resztą, kto jak kto, ale Luke nie powinien był marudzić, bo w związku z tym ktoś przygarnął do siebie małego, zagubionego chłopca. Brunetka nie była do końca pewna, ale wydawało się jej, że pamiętała, jak Luke zamieszkał za jej płotem. Nie był to jakiś wielki dzień, bo co jakiś czas, w miarę regularnie pojawiały się tam nowe dzieciaki. -Komuś to przeszkadza? Nie? No to po co to ruszać-zaśmiała się. Nie było to do końca dorosłe i odpowiedzialne podejście bo "dopóki nie śmierdzi, to udawajmy, że problem nie istnieje" w większości wypadków wręcz nie może wyjść pozytywnie, choć było to bardzo wygodne.
Luke Winfield