white wedding
: 13 cze 2023, 23:06
#12
Zbliżał się ten wielki dzień. Powoli, ale wciąż nazbyt szybko. Pierwszy raz od wielu lat rodzinna posiadłość Korvenów tętniła życiem. Puste pokoje zajmowali goście, ogród wypełniała specjalnie wynajęta służba, kuchnia pachniała wszystkimi możliwymi zapachami a pośród kucharzy kręciła się wyznaczona przez matkę Tyren znawczyni. Kobieta zatwierdzała potrawy, odrzucała je bądź wysyłała do narzeczonych.
Pięć dni. Do Eamona nadal nie docierało, że niebawem wypowie ceremonialne tak. Nie, żeby małżeństwo z Kareeną było dla niego mało istotne - nawet jakaś część mężczyzny cieszyła się na to wydarzenie. Lubił spędzać z partnerką czas. Była mu, co prawda, bardziej przyjaciółką niż ukochaną; niemniej nie przeszkadzało to w pojawieniu się naturalnego pociągu. Pociągała go. Nie tak jak inne, nie tak jak poprzednie; aczkolwiek na swój sposób. Dostrzegał w przyszłej żonie szczególne, osobliwe oblicza piękna. W sposobie w jaki uśmiechała się z politowaniem, gdy uznawała coś za głupie; ale wciąż na tyle zabawne, by wykręcić jej usta w zadowoleniu. W jej machaniu rękoma, kiedy opowiadała o pracy. W miłości jaką darzyła każdego spośród swoich małych pacjentów. Zazdrościł czułego serca jakie nosiła w piersi i chyba dlatego czuł się tak zdecydowany na ten krok. Uczył się od niej czegoś nowego, każdego upływającego dnia. Nie tylko grzał się w naturalnej uprzejmości oraz cieple dziewczyny, ale również usiłował naśladować to dobro.
Eamon zmienił się pod tymi wpływami. Rozluźnił, rozpogodził (o ile było to możliwe!). Reena nadawała jego życiu rytmiki. Wyznaczyła tempo i szedł na tym śladem. Potrzebował dyrygenta, który nie będzie mu "matkował", acz pomoże stanąć na nogi. Niekiedy zamyślał się i zastanawiał czemu Dea nie mogła tego zrobić... Czemu on nie mógł pomóc jej... Czemu miłość okazywała się niewystarczająca?
Nie planował wysyłać pisarce zaproszenia. Wydawało się to mało taktowne. Niesmaczne. Wciąż był zły na wiadomość o wypadku Britton oraz niepotrzebny przylot do Australii. Poczuł, jak gdyby Angelina zagrała mu na emocjach. Koniec końców po długich rozterkach Brytyjczyk zdecydował się poprosić narzeczoną o radę i za nią wysłać zaproszenie. Będziesz się zadręczał. Będzie Cię to gnębiło. - rzuciła wpatrując się w trzymany przez detektywa list. - Poza tym, już napisałeś jej imię i zakleiłeś kopertę. Szkoda papeterii. - obróciła się prędko i ruszyła w kierunku wyjścia wymawiając się istotnymi, zawodowymi sprawami. Nie potrafiła przekonać samej siebie, że jest to dobry pomysł - z drugiej strony, lepiej; aby do tego doszło. Było to ostateczne świadectwo zakończenia tej tragedii Tak właśnie Kareena postrzegała relację między Amerykanką a Brytyjczykiem. Jako rozwleczoną w czasie, ciągnącą się w nieskończoność tragedię w zbyt wielu aktach. Nie słyszała wszystkiego i nie chciała. Słyszała wystarczająco, by wyrobić sobie zdanie.
*
Brunet nie spodziewał się przyjazdu Deonne. Nie otrzymał potwierdzenia otrzymania zaproszenia ani potwierdzenia przyjazdu, aczkolwiek jeden z pokoi gościnnych trzymał pusty. Tak "w razie czego". Tyren wybyła akurat w miasto - zapewne uciekając od ślubnego rozgardiaszu; który nie przypadał jej do gustu. Eamon przechadzał się po ziemi rodziców, obejmując spojrzeniem chodzące po trawniku sylwetki. Dziś - w niedzielę - było ich znacznie mniej. Chodzący przy jego nodze, starszy corgi zaszczekał chrapliwie. - Tak myślisz? - ciemne ślepia zerknęły najpierw na psiego towarzysza a następnie w jasne niebo. - Myślę, że przesadzasz. Nie zanosi się na deszcz. - drugi spośród psiaków (ten samej rasy) przemknął obok Korvena z wystawionym jęzorem i pognał w stronę wejścia do holu. Stamtąd natomiast, w ich kierunku, niemalże truchtem zmierzała Martha. Przyjechała specjalnie na ślub EJ'a. Nie mogła tego ominąć. Zatrzymawszy się przy śledczym poczęła łapać gwałtowne oddechy, machając dłonią w niemej prośbie o chwilkę wytchnienia. - W porządku... Na spokojnie... Nie pali się. Chyba...? Nie pali się, prawda? - lekko skonsternowany zerknął na willę. - Przy...Przyle...Mamy gości... Przylecieli... z Australii... - ułamki sekund sprawiał wrażenie, jak gdyby nie zrozumiał słów gosposi. Ostatecznie kiwnął wyłącznie głową, spojrzał na psa i wyciągnął do niego rękę. Kucnąwszy zaczął drapać pupila za uchem. - Nie pójdzie Pan... - Nie, nie. Na pewno jest zmęczona. Zakwaterują ją w na drugim piętrze, od zachodniej strony. Błękitny pokój. Przyjdę, kiedy odpocznie. - Jest ich dwójka.
*
Oczywiście, że nie przyjechała sama. Kretyństwo. Czemu myślał, że przyleci sama? Czemu w ogóle istnienie tego tajemniczego "plus jeden" wprowadzało go w równie dziwaczny nastrój? Stojąc w jadalni raz po raz przypatrywał się zegarowi. Gdzie Kareena? Wolał stawić temu czoła z Tyren przy boku. Szczególnie, jeżeli miał zaraz poznać jakiegoś napakowanego, opalonego surfera z debilnym akcentem.
Szaleństwo. Z głębokim westchnieniem opadł na głęboki, wyściełany butelkowozielonym atłasem fotel. Korzystając z okazji Mistrz Ceremonii (starszy z psów) przysunął się nieco do właściciela i klapnął obok znajomych nóg. Eamon siedział tu od dwudziestu minut. Szaleństwo. Po kolejnych pięciu wstał z miejsca i ruszył ku staremu odtwarzaczowi ojca. Włączył jego ulubioną płytę. Za plecami detektywa jakieś grupa śpiesznych nóg pokierowała się ku kuchni. Dopiero po momencie brunet zorientował się, że ktoś został w progu. Zerknął przez ramię a jego wargi automatycznie wygiął uśmiech. Oto i ona. Niezmieniona przez czas. Przynajmniej z pozoru.
- Cześć. - pewnie zbyt długo się w nią wpatrywał, naraz reflektując i przenosząc spojrzenie na... huh? - Witam. Miło mi poznać. Eamon Korven. - automatycznie zniwelował dzielący ich dystans i wyciągnął dłoń do tajemniczego faceta. - Miło mi poznać. - powtórzył, wmawiając sobie; że to prawda. - Chciałbym przywitać Was z Reeną, ale potrzebowali jej w szpitalu. - planował jeszcze walnąć jakiś dowcip o pagerze jako ślubnym akcesorium panny młodej, ale zamiast tego zapowietrzył się z ciemnymi oczyma wbitymi w oblicze zagadkowej postaci. Obserwował, analizował. Sprawdzał.
Deonne Britton
Zbliżał się ten wielki dzień. Powoli, ale wciąż nazbyt szybko. Pierwszy raz od wielu lat rodzinna posiadłość Korvenów tętniła życiem. Puste pokoje zajmowali goście, ogród wypełniała specjalnie wynajęta służba, kuchnia pachniała wszystkimi możliwymi zapachami a pośród kucharzy kręciła się wyznaczona przez matkę Tyren znawczyni. Kobieta zatwierdzała potrawy, odrzucała je bądź wysyłała do narzeczonych.
Pięć dni. Do Eamona nadal nie docierało, że niebawem wypowie ceremonialne tak. Nie, żeby małżeństwo z Kareeną było dla niego mało istotne - nawet jakaś część mężczyzny cieszyła się na to wydarzenie. Lubił spędzać z partnerką czas. Była mu, co prawda, bardziej przyjaciółką niż ukochaną; niemniej nie przeszkadzało to w pojawieniu się naturalnego pociągu. Pociągała go. Nie tak jak inne, nie tak jak poprzednie; aczkolwiek na swój sposób. Dostrzegał w przyszłej żonie szczególne, osobliwe oblicza piękna. W sposobie w jaki uśmiechała się z politowaniem, gdy uznawała coś za głupie; ale wciąż na tyle zabawne, by wykręcić jej usta w zadowoleniu. W jej machaniu rękoma, kiedy opowiadała o pracy. W miłości jaką darzyła każdego spośród swoich małych pacjentów. Zazdrościł czułego serca jakie nosiła w piersi i chyba dlatego czuł się tak zdecydowany na ten krok. Uczył się od niej czegoś nowego, każdego upływającego dnia. Nie tylko grzał się w naturalnej uprzejmości oraz cieple dziewczyny, ale również usiłował naśladować to dobro.
Eamon zmienił się pod tymi wpływami. Rozluźnił, rozpogodził (o ile było to możliwe!). Reena nadawała jego życiu rytmiki. Wyznaczyła tempo i szedł na tym śladem. Potrzebował dyrygenta, który nie będzie mu "matkował", acz pomoże stanąć na nogi. Niekiedy zamyślał się i zastanawiał czemu Dea nie mogła tego zrobić... Czemu on nie mógł pomóc jej... Czemu miłość okazywała się niewystarczająca?
Nie planował wysyłać pisarce zaproszenia. Wydawało się to mało taktowne. Niesmaczne. Wciąż był zły na wiadomość o wypadku Britton oraz niepotrzebny przylot do Australii. Poczuł, jak gdyby Angelina zagrała mu na emocjach. Koniec końców po długich rozterkach Brytyjczyk zdecydował się poprosić narzeczoną o radę i za nią wysłać zaproszenie. Będziesz się zadręczał. Będzie Cię to gnębiło. - rzuciła wpatrując się w trzymany przez detektywa list. - Poza tym, już napisałeś jej imię i zakleiłeś kopertę. Szkoda papeterii. - obróciła się prędko i ruszyła w kierunku wyjścia wymawiając się istotnymi, zawodowymi sprawami. Nie potrafiła przekonać samej siebie, że jest to dobry pomysł - z drugiej strony, lepiej; aby do tego doszło. Było to ostateczne świadectwo zakończenia tej tragedii Tak właśnie Kareena postrzegała relację między Amerykanką a Brytyjczykiem. Jako rozwleczoną w czasie, ciągnącą się w nieskończoność tragedię w zbyt wielu aktach. Nie słyszała wszystkiego i nie chciała. Słyszała wystarczająco, by wyrobić sobie zdanie.
*
Brunet nie spodziewał się przyjazdu Deonne. Nie otrzymał potwierdzenia otrzymania zaproszenia ani potwierdzenia przyjazdu, aczkolwiek jeden z pokoi gościnnych trzymał pusty. Tak "w razie czego". Tyren wybyła akurat w miasto - zapewne uciekając od ślubnego rozgardiaszu; który nie przypadał jej do gustu. Eamon przechadzał się po ziemi rodziców, obejmując spojrzeniem chodzące po trawniku sylwetki. Dziś - w niedzielę - było ich znacznie mniej. Chodzący przy jego nodze, starszy corgi zaszczekał chrapliwie. - Tak myślisz? - ciemne ślepia zerknęły najpierw na psiego towarzysza a następnie w jasne niebo. - Myślę, że przesadzasz. Nie zanosi się na deszcz. - drugi spośród psiaków (ten samej rasy) przemknął obok Korvena z wystawionym jęzorem i pognał w stronę wejścia do holu. Stamtąd natomiast, w ich kierunku, niemalże truchtem zmierzała Martha. Przyjechała specjalnie na ślub EJ'a. Nie mogła tego ominąć. Zatrzymawszy się przy śledczym poczęła łapać gwałtowne oddechy, machając dłonią w niemej prośbie o chwilkę wytchnienia. - W porządku... Na spokojnie... Nie pali się. Chyba...? Nie pali się, prawda? - lekko skonsternowany zerknął na willę. - Przy...Przyle...Mamy gości... Przylecieli... z Australii... - ułamki sekund sprawiał wrażenie, jak gdyby nie zrozumiał słów gosposi. Ostatecznie kiwnął wyłącznie głową, spojrzał na psa i wyciągnął do niego rękę. Kucnąwszy zaczął drapać pupila za uchem. - Nie pójdzie Pan... - Nie, nie. Na pewno jest zmęczona. Zakwaterują ją w na drugim piętrze, od zachodniej strony. Błękitny pokój. Przyjdę, kiedy odpocznie. - Jest ich dwójka.
*
Oczywiście, że nie przyjechała sama. Kretyństwo. Czemu myślał, że przyleci sama? Czemu w ogóle istnienie tego tajemniczego "plus jeden" wprowadzało go w równie dziwaczny nastrój? Stojąc w jadalni raz po raz przypatrywał się zegarowi. Gdzie Kareena? Wolał stawić temu czoła z Tyren przy boku. Szczególnie, jeżeli miał zaraz poznać jakiegoś napakowanego, opalonego surfera z debilnym akcentem.
Szaleństwo. Z głębokim westchnieniem opadł na głęboki, wyściełany butelkowozielonym atłasem fotel. Korzystając z okazji Mistrz Ceremonii (starszy z psów) przysunął się nieco do właściciela i klapnął obok znajomych nóg. Eamon siedział tu od dwudziestu minut. Szaleństwo. Po kolejnych pięciu wstał z miejsca i ruszył ku staremu odtwarzaczowi ojca. Włączył jego ulubioną płytę. Za plecami detektywa jakieś grupa śpiesznych nóg pokierowała się ku kuchni. Dopiero po momencie brunet zorientował się, że ktoś został w progu. Zerknął przez ramię a jego wargi automatycznie wygiął uśmiech. Oto i ona. Niezmieniona przez czas. Przynajmniej z pozoru.
- Cześć. - pewnie zbyt długo się w nią wpatrywał, naraz reflektując i przenosząc spojrzenie na... huh? - Witam. Miło mi poznać. Eamon Korven. - automatycznie zniwelował dzielący ich dystans i wyciągnął dłoń do tajemniczego faceta. - Miło mi poznać. - powtórzył, wmawiając sobie; że to prawda. - Chciałbym przywitać Was z Reeną, ale potrzebowali jej w szpitalu. - planował jeszcze walnąć jakiś dowcip o pagerze jako ślubnym akcesorium panny młodej, ale zamiast tego zapowietrzył się z ciemnymi oczyma wbitymi w oblicze zagadkowej postaci. Obserwował, analizował. Sprawdzał.
Deonne Britton