easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ale przecież Elijah nie był ćpunem, prawda?
Mógł przestać w każdej chwili - jak to zarzekał się tamtego dnia na Trinity Beach, nawet bardziej niż Miloud'owi, mącąc samemu sobie w głowie słowami, których echo nadal zdawało się przesycać wszystkie ich późniejsze rozmowy.
  • Wcale nie było (z nim) aż tak źle.
    • Miał wszystko pod kontrolą.
      • Ćpał po narkotyki sięgał wyłącznie dla zabawy.
Nie było zatem o czym mówić; nie było czym się martwić. Nie zasługiwał też na żadną taryfę ulgową, którą Miloud z pewnością stosowałby - podchodząc do mężczyzny z ostrożnie wykalkulowaną, przesadną wręcz może ostrożnością - gdyby tylko wiedział o faktycznej skali jego uzależnienia.
Problem polegał jednak na tym, że Lou chyba chciał mu wierzyć, a przynajmniej wolał nie dopatrywać się kłamstwa w każdym wypowiadanym przez blondyna słowie. Nie był własnym ojcem, żeby wiecznie kierować się - tylko pogłębionym z wiekiem - nihilistycznym cynizmem i przesadną podejrzliwością, nawet własnym bliskim zarzucając zwykle najgorsze z możliwych intencji (co ciekawe, tendencja ta nie obejmowała Athira; nawet już uznany za winnego, i objęty tak sprawiedliwym, jak i surowym wyrokiem, pierworodny Al-Attala nadal zdawał się zajmować w sercu mężczyzny szczególne, uprzywilejowane miejsce). Poza tym, jakkolwiek swobodnie nie czuł się u Coopera po tych kilku schadzkach, którymi uraczyli się w ostatnim czasie - nadal był tu gościem. Wolał nie zaczynać więc najdłuższego z pobytów w przyczepie mężczyzny od wejścia z nim w polemikę nad tym, czy Eli ma problem, czy też go nie posiada.

Wzdrygnął się lekko - z pozoru tylko w reakcji na wilgoć męskiego języka i warg, drażniących teraz jego palce i śliskim, ciepłym muśnięciem wtłaczających dreszcz w całe jego ciało. W istocie jednak chyba z wolna zaczynał docierać do bruneta sens cooperowych słów, i wizja poranków spędzanych we dwóch tak, jak robiły to pary - nawet jeśli nie kochanków, to przynajmniej bliższych przyjaciół.
- Well, we will find out - Cmoknął, wcześniejszy entuzjazm zgubiwszy gdzieś pomiędzy pierwszym, a ostatnim słowem.
To nie tak, że Lou nigdy nie zastanawiał się nad własną awersją do tych chwil, na jakie niektórzy czekali z nadzieją i utęsknieniem: ciał zaplątanych tak w pościel, jak i w siebie nawzajem, sennych, ciepłych, i wołających o pastę do zębów pocałunków składanych na niedobudzonych ustach, kawy wypijanej wspólnie w pierwszych promieniach słońca, i rozstań prowadzonych z obopólną obietnicą prędkiego, ponownego spotkania, albo przynajmniej z numerem telefonu wypisanym na papierowym świstku, i wciśniętym w dłoń tej drugiej strony z uśmiechem i optymizmem. Nie wyobrażał sobie też, oczywiście, że tak będzie to wyglądało z Elijah - zakładał, że będą budzić się przy sobie raczej jak dwóch kumpli, niż dwoje osób związanych ze sobą poważnym, zobowiązującym uczuciem.
Gdyby jednak mógł, cały ten dylemat zupełnie by pominął, w scenariuszu dnia od wspólnego zaśnięcia przeskoczywszy od razu do popołudnia.

[akapit]

Zmiana w mowie męskiego ciała nie umknęła jego uwadze. Przez moment zdawało mu się też, że podchwycił w głosie Elijah jakiś cień tlącej się gdzieś głęboko nadziei. Nie był pewien, czy mówienie mu o tym wszystkim było dobrym pomysłem, ale na tego typu refleksje zrobiło się chyba zwyczajnie za późno. Teraz pozostało mu jedynie spróbować rozegrać to tak, by sprawić tancerzowi jak najmniej bólu.
Zmarszczył brwi.
- Uhm, a bit - Zaryzykował. Nie był pewien, czy Eli wolałby dowiedzieć się, że Alexander papla o nim bez przerwy, czy też raczej, że wszelkiej wzmianki o jego egzystencji unika niczym ognia. Niezależnie od stażu znajomości z Hawkinsem jednak, w przypadku Elijah oczywiście o wiele dłuższego i bardziej znaczącego, niż w przypadku Al-Attala, obydwaj chyba byliby w stanie zgodzić się, że trzydziestoczterolatek nie należał do najwylewniejszych, czy najgadatliwszych z mieszkańców farmy. Przyglądając się Alowi w towarzystwie Noah, chociażby, Lou miał czasem wrażenie, że mężczyzna oddał siostrzeńcowi wszystkie swoje słowa.
Albo, że zostawił je w więzieniu bądź, kto wie, może w tych latach przed pójściem za kratki.

Odruchowo przytrzymał Elijah, ułożywszy dłoń tuż pod stokiem jego kolana - tym samym powstrzymując nerwowy dygot: stuk-stuk-stuk pięty rozterkotanej o szafkę.
- You're being a bit hard on yourself, don't you think? - Zaoponował, słysząc jak blondyn znów wpada w znany już chłopakowi wir samokrytyki. Gdyby znał całą historię, pewnie by się z nim zgodził. Na razie jednak pozostawało mu kurczowo trzymać się tego, co chciał myśleć o Cooperze (a więc, że blondyn miał więcej pecha niż rozumu i, jak każdy człowiek, prawo do błędów - nie zaś, że na jakimś etapie życia zabrakło mu nie tylko honoru, ale i serca; i to w dodatku względem kogoś, kto ufał mu jak bratu).
- Now that's a good question - Wzruszył ramionami - I'm not sure - Co miał mu powiedzieć? Że w tej samej chwili, w której Coopera naszła obawa, że Al, choć przez ułamki sekund, spoglądał na dwudziestoczterolatka w wyjątkowy sposób, sam Lou znalazł w sobie niespodziewaną nadzieję na taki scenariusz!? - You know what they say about youngest children. We're just naturally nosy - Strywializował, wyciągając mężczyźnie puszkę z dłoni, i, ostrożnie, pociągając z niej solidny łyk - I'm sure it's that.

[koniec]

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ