: 20 wrz 2023, 22:06
Obojętność bolała bardziej (niż — co? wszystkie przepełniane niechęcią sztylety, zatrute ołowiem słowa, czasem może też przymus wykonania gestu — chociaż z góry założono, że skoro Dante nie widzi, nie dostrzeże i tego), jako że zdradzała potęgę jego własnych, niejasnych uczuć. W tak wielu miejscach chciał, by Achilles przystanął, powiedział bądź zrobił coś, co potwierdziłoby, że ta trywialna jedna kwestia jest i dla niego w niejasny sposób istotna; tymczasem pozostawiał go pośród tych wszystkich cudzych opinii, w których potwierdzało się to, czego się obawiał: że okłamują się nazywając przyjaciółmi. Wolał wierzyć, że wszyscy się mylą i wysługują brutalnością w imię zazdrości, ale co jeśli mieli rację?
— To najlepszy neurochirurg w Queensland, Achilles. I jeden z najlepszych tak w ogóle, wszędzie — wymamrotał więc cicho, niezadowolony wyborem tematu do dalszej dyskusji. — Jeszcze nie rozmawiałem z nim o szczegółach; wcześniej nie było nawet szans na to, by zgodził się spojrzeć na mój przypadek. Ale jednak zmienił zdanie — wyjaśniał spokojnie, nie zdradzając własnej, niemal dziecinnej naiwności i strachu, który z jednej strony wiązał się z ryzykiem możliwych powikłań, a z drugiej obawą, że jednak już nigdy nie odzyska wzroku. — Jeśli interesują cię te wszystkie liczby, możesz iść na to spotkanie ze mną. Przydałby mi się twój głos rozsądku — zasugerował z lekkim, nieśmiałym uśmiechem. Achilles wyraził się jasno, kiedy powiedział, że n i e c h c e już dłużej uczestniczyć w tym wyprawianym z przepychem dramacie Dantego, w którym wszystko wciąż kręciło się wokół jego wypadku, ale uznał, że to jedno ostatnie pytanie im nie zaszkodzi; poza tym naprawdę chciał, by to właśnie Achilles był wówczas przy jego boku. A kiedy jednak przeskoczyli do kolejnego tematu, obok którego Dante miał nadzieję przejść obojętnie, uzmysłowił sobie, że poprzedni był lepszy; ale w ten sposób mógłby rozdzielać wszystko w nieskończoność, dostrzegając, że im poważniejsza stawała się ich rozmowa, tym bardziej miał ochotę się z niej wycofać. Uśmiechał się więc kwaśno, gdy Achilles mówił; przez chwilę udawał, że go to bawi, a przez ułamek sekundy żałował, że mężczyzna nie ma racji. I że Terry ani trochę nie pasuje do przytoczonego opisu, bo tak, po prostu, byłoby łatwiej. — Co ja bym robił z dziewczyną, która woli inne dziewczyny i jeździ na skuterze, Chilly? No i ten piercing; brzmi niebezpiecznie dla kogoś takiego, jak ja — odparł w końcu, powtarzając sobie, że lepiej będzie śmiać się wraz z nim. Podejść do tego z dystansem; wyśmiać świat, ludzi i samego siebie. — Pachnie bardzo ładnie, p r z y s i ę g a m. I… nie wiem. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba bym chciał. Żeby to było na poważnie — odparł czując, że się rumieni. Nie sądził, że mógłby odnaleźć się w tak kłopotliwym miejscu, jak i nie podejrzewał, że powiedzenie o wszystkim Achillesowi przerażać go będzie bardziej, niż rozmowa z Jasperem oraz rodzicami. No i może samym zainteresowanym; mimo że obiecali sobie z Terrym wiele, Dante drżał w obawie zdradzenia mu zbyt wielkiej części swoich uczuć; bał się go przepłoszyć, utracić.
Pokiwał tylko głową, gdy słowa pełne pogardy uczepiły się ich wspólnej przeszłości. Może i Achilles miał rację, może Penny faktycznie bywała irytująca i teatralna w swoich czynach; Dante nie potrafił jednak wyznaczać tych wszystkich plusów i minusów, skoro ten jeden, najważniejszy, przysłaniał sobą całą resztę. Nie mógł jej bronić i nie mógł jej wybaczyć; nie chciał jej w swoim życiu tylko dlatego, że z własnego wykluczyła Achillesa. — Jak możesz… Jak możesz stawiać się obok niego? Chryste, Achilles, nigdy więcej tego nie rób — zadrżał. Wiedział, co przyjaciel miał na myśli, ale bunt przeciwko postawieniu przecinka pomiędzy ich imionami był zbyt mocny: Dante nie zamierzał zgadzać się na tak nielogiczne przedstawienie obok siebie tych dwóch spraw. — Nie zrobiłeś niczego z ł e g o. Niczego! Nie mają powodów, by traktować się w ten sposób — zaprotestował, choć słowa te wypowiadał już wielokrotnie. — Poza tym, to nieprawda. To nie Michaela obwiniam za to wszystko — za każdym razem, kiedy wypowiadał jego imię, na krótki moment przenosił się do tamtego ciemnego miejsca; podejrzewał, że wrosło ono w niego już na zawsze i byłoby w nim bez względu na to, co odważyłby się zrobić, by wyzdrowieć — nie pomogłoby ani odzyskanie wzroku, ani to ostateczne spotkanie z byłym przyjacielem, podczas którego powiedziałby, że mu wybacza.
Ciemność towarzyszyć miała mu stale.
— Och — wymamrotał tylko, poruszony jeszcze zbyt mocno michaelowym widmem, by móc powiedzieć Achillesowi coś więcej. By wyrazić to swoje prawdziwe zdziwienie, rozczarowanie; by zadać pytanie, które prześladowało go od dawna — skoro pozwolił Willow odejść z tak wyraźną obojętnością, dlaczego odtrącał także go? Ale przecież było to oczywiste: żadna przyjaźń nie mogła zagwarantować tych samych uczuć, wartości i doznań, co związek. Zanim zdążył spochmurnieć nadszedł jednak czosnkowy przypływ, a Dante mimowolnie się zaśmiał. — Mógłbym słuchać tego do wieczora — nie: tego, a: ciebie; rozbawienie pomogło mu się rozluźnić, odetchnąć z ulgą. Przez moment Dante wierzył w to, że pozostawili tamte pochmurne, nieprzyjemne dni daleko za sobą. Że już więcej tych ich rozstań nie będzie; że jeśli będą się kłócić, będą zgodnie czynić to z większym wyczuciem. — Ale zjemy te piersi razem — śmiejąc się, zdążył zapomnieć. Nie o Terrym i tajemnicy czekającej na ujawnienie, lecz o powodzie, który ich w to miejsce sprowadził. O tym wszystkim, co działo się wcześniej; nie odczuwał już nawet bólu w okolicach nosa i nie wzdrygał się na myśl o wstydzie towarzyszącym mu na posterunku. Aż nagle wszystko się zmieniło, Dante spoważniał i tylko Achilles, dość naiwnie, pozostał wesoły. — To nie jest żart — powiedział cicho, z cieniem przerażenia. Powtarzał sobie, że to nic takiego — ta chęć zmiany, czy raczej: przyznanie się do tego, że od zawsze coś przyciągało go także do mężczyzn, nie tylko kobiet — ale przez Achillesa zwątpił. Może jednak kryło się w tym coś złego, niewłaściwego. — Mówiłem ci już o nim. To znaczy — wspominałem — wymamrotał, wzruszając lekko ramionami. Uznał, że musi wzbogać to wszystko jakimś uśmiechem, wytchnieniem; czymś, co pozwoliłoby im pozostać w tamtej bezpiecznej i przyjemnej przystani, do której uciekli przed burzowymi chmurami. — Kiedy powiedziałem o tym Jasperowi, myślał, że chodzi o ciebie — zaśmiał się, chociaż sztywno i niemrawo; może nie było w tym nic zabawnego.
— To najlepszy neurochirurg w Queensland, Achilles. I jeden z najlepszych tak w ogóle, wszędzie — wymamrotał więc cicho, niezadowolony wyborem tematu do dalszej dyskusji. — Jeszcze nie rozmawiałem z nim o szczegółach; wcześniej nie było nawet szans na to, by zgodził się spojrzeć na mój przypadek. Ale jednak zmienił zdanie — wyjaśniał spokojnie, nie zdradzając własnej, niemal dziecinnej naiwności i strachu, który z jednej strony wiązał się z ryzykiem możliwych powikłań, a z drugiej obawą, że jednak już nigdy nie odzyska wzroku. — Jeśli interesują cię te wszystkie liczby, możesz iść na to spotkanie ze mną. Przydałby mi się twój głos rozsądku — zasugerował z lekkim, nieśmiałym uśmiechem. Achilles wyraził się jasno, kiedy powiedział, że n i e c h c e już dłużej uczestniczyć w tym wyprawianym z przepychem dramacie Dantego, w którym wszystko wciąż kręciło się wokół jego wypadku, ale uznał, że to jedno ostatnie pytanie im nie zaszkodzi; poza tym naprawdę chciał, by to właśnie Achilles był wówczas przy jego boku. A kiedy jednak przeskoczyli do kolejnego tematu, obok którego Dante miał nadzieję przejść obojętnie, uzmysłowił sobie, że poprzedni był lepszy; ale w ten sposób mógłby rozdzielać wszystko w nieskończoność, dostrzegając, że im poważniejsza stawała się ich rozmowa, tym bardziej miał ochotę się z niej wycofać. Uśmiechał się więc kwaśno, gdy Achilles mówił; przez chwilę udawał, że go to bawi, a przez ułamek sekundy żałował, że mężczyzna nie ma racji. I że Terry ani trochę nie pasuje do przytoczonego opisu, bo tak, po prostu, byłoby łatwiej. — Co ja bym robił z dziewczyną, która woli inne dziewczyny i jeździ na skuterze, Chilly? No i ten piercing; brzmi niebezpiecznie dla kogoś takiego, jak ja — odparł w końcu, powtarzając sobie, że lepiej będzie śmiać się wraz z nim. Podejść do tego z dystansem; wyśmiać świat, ludzi i samego siebie. — Pachnie bardzo ładnie, p r z y s i ę g a m. I… nie wiem. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba bym chciał. Żeby to było na poważnie — odparł czując, że się rumieni. Nie sądził, że mógłby odnaleźć się w tak kłopotliwym miejscu, jak i nie podejrzewał, że powiedzenie o wszystkim Achillesowi przerażać go będzie bardziej, niż rozmowa z Jasperem oraz rodzicami. No i może samym zainteresowanym; mimo że obiecali sobie z Terrym wiele, Dante drżał w obawie zdradzenia mu zbyt wielkiej części swoich uczuć; bał się go przepłoszyć, utracić.
Pokiwał tylko głową, gdy słowa pełne pogardy uczepiły się ich wspólnej przeszłości. Może i Achilles miał rację, może Penny faktycznie bywała irytująca i teatralna w swoich czynach; Dante nie potrafił jednak wyznaczać tych wszystkich plusów i minusów, skoro ten jeden, najważniejszy, przysłaniał sobą całą resztę. Nie mógł jej bronić i nie mógł jej wybaczyć; nie chciał jej w swoim życiu tylko dlatego, że z własnego wykluczyła Achillesa. — Jak możesz… Jak możesz stawiać się obok niego? Chryste, Achilles, nigdy więcej tego nie rób — zadrżał. Wiedział, co przyjaciel miał na myśli, ale bunt przeciwko postawieniu przecinka pomiędzy ich imionami był zbyt mocny: Dante nie zamierzał zgadzać się na tak nielogiczne przedstawienie obok siebie tych dwóch spraw. — Nie zrobiłeś niczego z ł e g o. Niczego! Nie mają powodów, by traktować się w ten sposób — zaprotestował, choć słowa te wypowiadał już wielokrotnie. — Poza tym, to nieprawda. To nie Michaela obwiniam za to wszystko — za każdym razem, kiedy wypowiadał jego imię, na krótki moment przenosił się do tamtego ciemnego miejsca; podejrzewał, że wrosło ono w niego już na zawsze i byłoby w nim bez względu na to, co odważyłby się zrobić, by wyzdrowieć — nie pomogłoby ani odzyskanie wzroku, ani to ostateczne spotkanie z byłym przyjacielem, podczas którego powiedziałby, że mu wybacza.
Ciemność towarzyszyć miała mu stale.
— Och — wymamrotał tylko, poruszony jeszcze zbyt mocno michaelowym widmem, by móc powiedzieć Achillesowi coś więcej. By wyrazić to swoje prawdziwe zdziwienie, rozczarowanie; by zadać pytanie, które prześladowało go od dawna — skoro pozwolił Willow odejść z tak wyraźną obojętnością, dlaczego odtrącał także go? Ale przecież było to oczywiste: żadna przyjaźń nie mogła zagwarantować tych samych uczuć, wartości i doznań, co związek. Zanim zdążył spochmurnieć nadszedł jednak czosnkowy przypływ, a Dante mimowolnie się zaśmiał. — Mógłbym słuchać tego do wieczora — nie: tego, a: ciebie; rozbawienie pomogło mu się rozluźnić, odetchnąć z ulgą. Przez moment Dante wierzył w to, że pozostawili tamte pochmurne, nieprzyjemne dni daleko za sobą. Że już więcej tych ich rozstań nie będzie; że jeśli będą się kłócić, będą zgodnie czynić to z większym wyczuciem. — Ale zjemy te piersi razem — śmiejąc się, zdążył zapomnieć. Nie o Terrym i tajemnicy czekającej na ujawnienie, lecz o powodzie, który ich w to miejsce sprowadził. O tym wszystkim, co działo się wcześniej; nie odczuwał już nawet bólu w okolicach nosa i nie wzdrygał się na myśl o wstydzie towarzyszącym mu na posterunku. Aż nagle wszystko się zmieniło, Dante spoważniał i tylko Achilles, dość naiwnie, pozostał wesoły. — To nie jest żart — powiedział cicho, z cieniem przerażenia. Powtarzał sobie, że to nic takiego — ta chęć zmiany, czy raczej: przyznanie się do tego, że od zawsze coś przyciągało go także do mężczyzn, nie tylko kobiet — ale przez Achillesa zwątpił. Może jednak kryło się w tym coś złego, niewłaściwego. — Mówiłem ci już o nim. To znaczy — wspominałem — wymamrotał, wzruszając lekko ramionami. Uznał, że musi wzbogać to wszystko jakimś uśmiechem, wytchnieniem; czymś, co pozwoliłoby im pozostać w tamtej bezpiecznej i przyjemnej przystani, do której uciekli przed burzowymi chmurami. — Kiedy powiedziałem o tym Jasperowi, myślał, że chodzi o ciebie — zaśmiał się, chociaż sztywno i niemrawo; może nie było w tym nic zabawnego.