: 21 sie 2023, 16:56
Niegdyś odnajdowanie niezbędnego b a l a n s u między pracą a odpoczynkiem nie sprawiało mu takich trudności, jak miało to miejsce w przeciągu ostatnich miesięcy. Może nawet w przeciągu ostatniego roku – prawidłowe oszacowanie wymagałoby od niego skupienia oraz rzetelnego zajrzenia w przeszłość, co w tym momencie było niemożliwe; wolał przeznaczyć uwagę Donaldzie. Ponadto praca, choć po takich słowach niektórzy uznaliby go za wariata, sprawiała mu przyjemność. Doskonale odnajdował się wśród rozgadanych gości, tworząc nowe kompozycje alkoholowych koktajli. Nieco inaczej wygląda kwestia obowiązków biurowych. Wykonywał je mniej chętnie, aczkolwiek z dużą dokładnością. Wszelkie błędy w zaopatrzeniu lub grafiku wywoływały niepotrzebne problemy a te wiązały się ze stresem i koniecznością główkowania nad ich naprawieniem. Bezpieczniej było się ich wystrzegać.
Przesunął wzrokiem po kobiecej sylwetce, na moment zatrzymując się na uśmiechniętej twarzy, której obserwowanie poruszało w nim dawno zardzewiałe struny. Zdał sobie sprawę, że teraz to właśnie Donnie równoważyła jego codzienność. Ściągała go na ziemię, przypominając, że życie nie kręciło się wyłącznie wokół Rudd’s. Bo przecież tego nie chciał – nie chciał zatracać się w obowiązkach. Jednak wbił sobie do głowy, że im więcej uda mu się wypracować teraz, tym mniej będzie musiał pracować w przyszłości. Niedługo częścią planów zamierzał podzielić się z dziewczyną. Niedługo; kiedy tylko otrzyma potwierdzenie.
Teraz zerknął na siebie, oceniając, czy rzeczywiście wczorajsza – obfita – kolacja odznaczyła mu się na brzuchu. — Musisz pamiętać, że w ostatnim czasie Rudd’s było wszystkim, co miałem. Wolałem skupić się na barze niż siedzieć bezproduktywnie — wspomniał. Rower zaskrzypiał, co na mgnienie oka odwróciło jego uwagę. — Ale nie rób ze mnie świętego, Donnie. Byłaś świadkiem, że lubię się zabawić, kiedy mam okazję. Chyba nie zapomniałaś o wieczorze w klubie, co? — zapytał z przekąsem, zerkając na nią spod uniesionych brwi. On nie zapomniał. Potrafił przywołać szczegóły tego – mimo wypitego alkoholu – jak dobrze bawili się w szatni. Oboje mieli swoje obowiązki, ale to nie oznaczało, że utrafili element szaleństwa pulsujący w żyłach.
— Wtedy tego nie doceniałem — zaznaczył, marszcząc czoło. Nie chciał, by Donalda wyrobiła sobie zdanie w oparciu o same przyjemne wspomnienia. — Byłem krnąbrnym dzieciakiem, nieposłusznym. Długo wykorzystywałem pieniądze rodziców, przekonany, że jako jedynakowi zwyczajnie mi się należą. Niewiele mieli ze mnie pożytku, a kłopotów sprawiałem… dużo. Chciałbym to wszystko odpokutować. Póki mam możliwość — wyjaśnił, świadomy tego, że czas, który pozostał jego matce był o g r a n i c z o n y. Wprawdzie nie mógł przewidzieć, w jakiej kolejności przyjdzie im się pożegnać, ale rozsądek podpowiadał mu, że choroba odbierze ją najszybciej.
Musiał przyznać jej rację, widok, który rozciągał się przed ich oczyma był wspaniały i przywoływał wiele równie pięknych wspomnień. Zachwyt wymalowany na twarzy Donaldy tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Nie żałował czasu poświęconego na monotonne p e d a ł o w a n i e, a o zniecierpliwieniu dziewczyny szybko miał zapomnieć.
Ruszył z miejsca, by dokładniej się rozejrzeć. — Ona musi tu gdzieś być — mruknął pod nosem, lecz wystarczająco głośno, by mogła go usłyszeć. Był przekonany, że lina – zapewne cholernie zniszczona – wciąż gdzieś tutaj była. Nie mylił się. Odnalazł właściwe drzewo i wychylającą się nad wodę gałąź, z której zwisała dokładnie ta sama lina, którą pamiętał z dzieciństwa. — Po jednym z takich skoków poważnie rozciąłem kolano. Do dzisiaj mam jasną bliznę — wspomniał, spoglądając na Donaldę przyglądającą mu się z zaciekawieniem. Zacisnął palce na skruszałej linie i pociągnął, chcąc sprawdzić, czy jeszcze do czegoś się nadawała. Niestety zerwała się już przy pierwszej próbie. — Cholera — mruknął, odrzucając ją na bok. Starł też krzu z dłoni. — Będziemy musieli poradzić sobie inaczej — powiedział, jednocześnie zsuwając buty ze stóp. Nie zamierzał zmarnować takiej okazji. Może nie był to najcieplejszy okres w Australii, a wartka, niestojąca woda zawsze była zimniejsza niż w przypadku jezior, ale Harden po prostu musiał spróbować się w niej zanurzyć.
donalda beardsley
Przesunął wzrokiem po kobiecej sylwetce, na moment zatrzymując się na uśmiechniętej twarzy, której obserwowanie poruszało w nim dawno zardzewiałe struny. Zdał sobie sprawę, że teraz to właśnie Donnie równoważyła jego codzienność. Ściągała go na ziemię, przypominając, że życie nie kręciło się wyłącznie wokół Rudd’s. Bo przecież tego nie chciał – nie chciał zatracać się w obowiązkach. Jednak wbił sobie do głowy, że im więcej uda mu się wypracować teraz, tym mniej będzie musiał pracować w przyszłości. Niedługo częścią planów zamierzał podzielić się z dziewczyną. Niedługo; kiedy tylko otrzyma potwierdzenie.
Teraz zerknął na siebie, oceniając, czy rzeczywiście wczorajsza – obfita – kolacja odznaczyła mu się na brzuchu. — Musisz pamiętać, że w ostatnim czasie Rudd’s było wszystkim, co miałem. Wolałem skupić się na barze niż siedzieć bezproduktywnie — wspomniał. Rower zaskrzypiał, co na mgnienie oka odwróciło jego uwagę. — Ale nie rób ze mnie świętego, Donnie. Byłaś świadkiem, że lubię się zabawić, kiedy mam okazję. Chyba nie zapomniałaś o wieczorze w klubie, co? — zapytał z przekąsem, zerkając na nią spod uniesionych brwi. On nie zapomniał. Potrafił przywołać szczegóły tego – mimo wypitego alkoholu – jak dobrze bawili się w szatni. Oboje mieli swoje obowiązki, ale to nie oznaczało, że utrafili element szaleństwa pulsujący w żyłach.
— Wtedy tego nie doceniałem — zaznaczył, marszcząc czoło. Nie chciał, by Donalda wyrobiła sobie zdanie w oparciu o same przyjemne wspomnienia. — Byłem krnąbrnym dzieciakiem, nieposłusznym. Długo wykorzystywałem pieniądze rodziców, przekonany, że jako jedynakowi zwyczajnie mi się należą. Niewiele mieli ze mnie pożytku, a kłopotów sprawiałem… dużo. Chciałbym to wszystko odpokutować. Póki mam możliwość — wyjaśnił, świadomy tego, że czas, który pozostał jego matce był o g r a n i c z o n y. Wprawdzie nie mógł przewidzieć, w jakiej kolejności przyjdzie im się pożegnać, ale rozsądek podpowiadał mu, że choroba odbierze ją najszybciej.
Musiał przyznać jej rację, widok, który rozciągał się przed ich oczyma był wspaniały i przywoływał wiele równie pięknych wspomnień. Zachwyt wymalowany na twarzy Donaldy tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Nie żałował czasu poświęconego na monotonne p e d a ł o w a n i e, a o zniecierpliwieniu dziewczyny szybko miał zapomnieć.
Ruszył z miejsca, by dokładniej się rozejrzeć. — Ona musi tu gdzieś być — mruknął pod nosem, lecz wystarczająco głośno, by mogła go usłyszeć. Był przekonany, że lina – zapewne cholernie zniszczona – wciąż gdzieś tutaj była. Nie mylił się. Odnalazł właściwe drzewo i wychylającą się nad wodę gałąź, z której zwisała dokładnie ta sama lina, którą pamiętał z dzieciństwa. — Po jednym z takich skoków poważnie rozciąłem kolano. Do dzisiaj mam jasną bliznę — wspomniał, spoglądając na Donaldę przyglądającą mu się z zaciekawieniem. Zacisnął palce na skruszałej linie i pociągnął, chcąc sprawdzić, czy jeszcze do czegoś się nadawała. Niestety zerwała się już przy pierwszej próbie. — Cholera — mruknął, odrzucając ją na bok. Starł też krzu z dłoni. — Będziemy musieli poradzić sobie inaczej — powiedział, jednocześnie zsuwając buty ze stóp. Nie zamierzał zmarnować takiej okazji. Może nie był to najcieplejszy okres w Australii, a wartka, niestojąca woda zawsze była zimniejsza niż w przypadku jezior, ale Harden po prostu musiał spróbować się w niej zanurzyć.
donalda beardsley