i ask, cause i'm not sure do anybody make real shit anymore?
: 09 maja 2023, 22:28
+ Dick Remington
Musiał zauważyć, że ciężko przychodziło mu przyznanie się do tego, ale od kiedy Desiree nazwała go w rozmowie, tak zupełnie naturalnie, w p r o s t weteranem, nie mogło mu to wyjść z głowy. A kto jak kto, ale on już sam najlepiej wiedział jak kończą się takie wycieczki, a tych - niczym jakiś żałosny przewodnik z map Google - nie polecał na zasadzie 'nie bo nie i chuj', trudno było więc oczekiwać by miał ochotę na następną. Zaczął się łapać na tych irytujących, drobnych problemach z koncentracją, ręce zaczynały mu same chodzić a poprzedniej nocy choćby trochę nie zmrużył oka, nauczony doświadczeniem postanowił działać. Czyli standardowo, dobrać sobie dyżurów na tyle, by zająć tym swoją durną łepetynę i błogosławione ortopedyczne rączki. Z dnia na dzień trudno było ustrzelić zmianę bezpośrednio na oddziale czy jeszcze lepiej - na bloku, na izbie przyjęć myślami byłby w kółko przy Julii (i cudach jakie razem wyprawiali), a to teraz wyjątkowo rozstrajałoby go jeszcze bardziej, zostało więc jedynie pogotowie. Jego założenie stało się faktem, z tym że wpisano go do zespołu ze stacją oczekiwania w tym malutkim, nudnym miasteczku, a nie w Cairns. Zajebiście. Wymiksował się ze swojego nudnego życia po to by spędzać dyżury na ucinaniu sobie drzemek w remizie. Cud miód i orzeszki, kurwa mać.
Dobową zmianę zaczął od dupy strony czyli nocą i szybko przyszło mu odszczekać swoje założenia o ucinaniu sobie leżakowania w stylu przedszkolaków. Jak i brak snu poprzedniej nocy. Ten pieprzony koniec świata zdawał się być bowiem metropolią o rozmachu Nowego Jorku. Jak Boga kocham, Dillon nie zdążył nawet zjeść. Jeszcze że dwie takie dwudziestkiczwórki i częścią jego fantazji do odhaczenia po zmianie stanie się luksus odwiedzenia własnej toalety, a nie sikanie w byle krzakach. I jeszcze ten pieprzony wypadek.
Wypadek, który część towarzystwa roztrząsała jeszcze rano. Większość szczęśliwców właśnie czekała na swojego zmiennika, oczywiście celebrując chwilę wolnego... papierosem. Kto wie najwięcej o szkodliwości palenia? Napewno nie medycy. A już na sto procent nie Dillon. Siedział sobie właśnie na schodku w pootwieranej na przestrzał karetce, którą - jakżeby inaczej niepalący - ratownik pucował do czystego, jakby była jego własnością. Risenorough z taką dbałością nie podchodził nawet do własnego auta. Słuchał jednak jak jeden z młodych strażaków, o ile nie najmłodszy, przeżywał skutki rzeczonego wypadku. A raczej skutek - czyli ludzki mózg, który po prostu został mu w dłoni po tym jak próbował zapiąć kołnierz usztywniający, wtedy jeszcze przytomnemu mężczyźnie. Świeć Panie nad jego duszą, czy jak to się tam mówi.
- Jezu, młody, weź się w garść. To przecież nie twoja wina że dureń nie zapiął pasów. I że stracił... - najwyraźniej tyle wystarczyło by wiedział, że nie ma więcej co wracać do tematu, skrzywił się więc jedynie zakładając, że biedaczysko zaraz znowu zwróci obiad. Tym razem chyba sprzed trzech dni, bo późniejsze poszły wcześniej. - Kurwa, Hamill, już, starczy. Chodź ci lepiej kroplówkę strzelimy bo jak cię za chwilę baba zobaczy w takim stanie to my będziemy mieć z nią do czynienia - poza tym, że przeczytał nazwisko na bluzie to nawet nie wiedział czy ten ma żonę, ale postanowił uderzyć w pewien żarcik, żeby trochę rozładować atmosferę.
No po prostu jak w mordę strzelił, bo akurat kiedy zawieszał kroplówkę na klamce drzwi, pojawił się w nich komendant.
- Jest i filar miejscowego pożarnictwa! Siemano - przywitał się serdecznie, choć właśnie łapał się na tym, że wygląda chyba na ostatniego psychopatę, bo jako jedyny wśród towarzystwa miał dobry humor. A raczej a ogóle jakikolwiek. - Młody jeszcze nie skrobał? - zapytał komendanta, bo nie miał zamiaru tłumaczyć blademu jak ściana Hamillowi, że przyjdzie taki dzień, że zamiast tego mózgu zobaczy papkę z mielonej ludziny rozciągniętą na ileś metrów. I że jakkolwiek nie jest to niemoralne, nieludzkie i skrajnie obrzydliwe, to ktoś będzie to musiał... hm, posprzątać.
Musiał zauważyć, że ciężko przychodziło mu przyznanie się do tego, ale od kiedy Desiree nazwała go w rozmowie, tak zupełnie naturalnie, w p r o s t weteranem, nie mogło mu to wyjść z głowy. A kto jak kto, ale on już sam najlepiej wiedział jak kończą się takie wycieczki, a tych - niczym jakiś żałosny przewodnik z map Google - nie polecał na zasadzie 'nie bo nie i chuj', trudno było więc oczekiwać by miał ochotę na następną. Zaczął się łapać na tych irytujących, drobnych problemach z koncentracją, ręce zaczynały mu same chodzić a poprzedniej nocy choćby trochę nie zmrużył oka, nauczony doświadczeniem postanowił działać. Czyli standardowo, dobrać sobie dyżurów na tyle, by zająć tym swoją durną łepetynę i błogosławione ortopedyczne rączki. Z dnia na dzień trudno było ustrzelić zmianę bezpośrednio na oddziale czy jeszcze lepiej - na bloku, na izbie przyjęć myślami byłby w kółko przy Julii (i cudach jakie razem wyprawiali), a to teraz wyjątkowo rozstrajałoby go jeszcze bardziej, zostało więc jedynie pogotowie. Jego założenie stało się faktem, z tym że wpisano go do zespołu ze stacją oczekiwania w tym malutkim, nudnym miasteczku, a nie w Cairns. Zajebiście. Wymiksował się ze swojego nudnego życia po to by spędzać dyżury na ucinaniu sobie drzemek w remizie. Cud miód i orzeszki, kurwa mać.
Dobową zmianę zaczął od dupy strony czyli nocą i szybko przyszło mu odszczekać swoje założenia o ucinaniu sobie leżakowania w stylu przedszkolaków. Jak i brak snu poprzedniej nocy. Ten pieprzony koniec świata zdawał się być bowiem metropolią o rozmachu Nowego Jorku. Jak Boga kocham, Dillon nie zdążył nawet zjeść. Jeszcze że dwie takie dwudziestkiczwórki i częścią jego fantazji do odhaczenia po zmianie stanie się luksus odwiedzenia własnej toalety, a nie sikanie w byle krzakach. I jeszcze ten pieprzony wypadek.
Wypadek, który część towarzystwa roztrząsała jeszcze rano. Większość szczęśliwców właśnie czekała na swojego zmiennika, oczywiście celebrując chwilę wolnego... papierosem. Kto wie najwięcej o szkodliwości palenia? Napewno nie medycy. A już na sto procent nie Dillon. Siedział sobie właśnie na schodku w pootwieranej na przestrzał karetce, którą - jakżeby inaczej niepalący - ratownik pucował do czystego, jakby była jego własnością. Risenorough z taką dbałością nie podchodził nawet do własnego auta. Słuchał jednak jak jeden z młodych strażaków, o ile nie najmłodszy, przeżywał skutki rzeczonego wypadku. A raczej skutek - czyli ludzki mózg, który po prostu został mu w dłoni po tym jak próbował zapiąć kołnierz usztywniający, wtedy jeszcze przytomnemu mężczyźnie. Świeć Panie nad jego duszą, czy jak to się tam mówi.
- Jezu, młody, weź się w garść. To przecież nie twoja wina że dureń nie zapiął pasów. I że stracił... - najwyraźniej tyle wystarczyło by wiedział, że nie ma więcej co wracać do tematu, skrzywił się więc jedynie zakładając, że biedaczysko zaraz znowu zwróci obiad. Tym razem chyba sprzed trzech dni, bo późniejsze poszły wcześniej. - Kurwa, Hamill, już, starczy. Chodź ci lepiej kroplówkę strzelimy bo jak cię za chwilę baba zobaczy w takim stanie to my będziemy mieć z nią do czynienia - poza tym, że przeczytał nazwisko na bluzie to nawet nie wiedział czy ten ma żonę, ale postanowił uderzyć w pewien żarcik, żeby trochę rozładować atmosferę.
No po prostu jak w mordę strzelił, bo akurat kiedy zawieszał kroplówkę na klamce drzwi, pojawił się w nich komendant.
- Jest i filar miejscowego pożarnictwa! Siemano - przywitał się serdecznie, choć właśnie łapał się na tym, że wygląda chyba na ostatniego psychopatę, bo jako jedyny wśród towarzystwa miał dobry humor. A raczej a ogóle jakikolwiek. - Młody jeszcze nie skrobał? - zapytał komendanta, bo nie miał zamiaru tłumaczyć blademu jak ściana Hamillowi, że przyjdzie taki dzień, że zamiast tego mózgu zobaczy papkę z mielonej ludziny rozciągniętą na ileś metrów. I że jakkolwiek nie jest to niemoralne, nieludzkie i skrajnie obrzydliwe, to ktoś będzie to musiał... hm, posprzątać.