Not an option. I have no intent to die today. Perhaps tomorrow.
: 08 maja 2023, 20:29
80.
Ta cała ostatnia misja Sameen, jej odejście, pożegnanie się ze wszystkimi, którzy byli jej bliscy, była to najłatwiejsza, a jednocześnie najtrudniejsza rzecz w jej życiu. To nie tak, że planowała wybrać się na samobójczą misję. Nie planowała też umierać. Po prostu dotarła do tego momentu, że cokolwiek się wydarzy będzie jej obojętne. Zauważyła, że przez ostatnie miesiące jej relacja z Zoyą Henderson podupadła. Nie chciała do końca doprowadzić do upadku czegoś co było najbliższe jej sercu. Porozmawiała z Zoyą szczerze, ale jednocześnie nie powiedziała zbyt wiele. Mimo wszystko Galanis była pewna tego, że obie dobrze wiedziały co się wydarzy. Wyglądało to tak jakby obie były na to gotowe już od dawna. Sameen nie pomagała Henderson z jej przeprowadzką do Anglii. Wiedziała, że Zoya potrzebowała skupić się na czymś w stu procentach. Dopiero jak przyjaciółka się tam zadomowiła, Sameen ją odwiedziła w ramach czegoś co miało być ostatnim pożegnaniem. Coś czego żadna z nich nie chciała wypowiedzieć na głos, ale coś co obie wiedziały, że może się skończyć śmiercią Galanis. Były na to gotowe. Po jakimś czasie, Sameen przekazała Zoyi część tego co miała. Chciała, żeby przyjaciółka nigdy nie musiała się o nic martwić. Nawet jeżeli miałaby nigdy nie skorzystać z zapomogi, którą dostała od przyjaciółki, Sameen mogła na spokojnie zniknąć.
Tak, właśnie to planowała zrobić Galanis. Chciała porzucić wszystko co było związane z namiastką prywatnego życia, które sobie zbudowała. Nie potrzebowała tego. Musiała przestać oszukiwać się, że tkwiło w niej cokolwiek ludzkiego co byłoby w stanie zmienić jej styl życia. Nie musiała pozorować swojej śmierci. Wbrew pozorom, w życiu które wiodła w Lorne Bay, była nic nieznaczącym pionkiem. Nikt poza Zoyą nie zauważyłby jej odejścia. Wszelkie kontakty z Raine upadły zanim Sameen zdążyła zrujnować jej życie prawdą. Dzięki bogu. Gdyby zdążyła przyznać się młodej Barlowe kim jest, odejście byłoby zdecydowanie cięższe. Być może nawet by tego nie zrobiła. Albo po prostu upewniłaby się, że gdziekolwiek się wybierze, Raine pojedzie z nią. Wtedy jednak Sameen nie zdecydowałaby się na wspieranie rebeliantów w Boliwii.
Decyzja o wsparciu rebeliantów w konflikcie na terenie Boliwii było czymś naprawdę absurdalnym. Nie był to nawet kontrakt. Nie była to żadna misja. Sameen nie czerpała z tego żadnych korzyści. Dorastając w świecie pełnym zabójstw, naprawdę ciężko obserwowała się taką walkę. Walkę, która rzeczywiście miała sens i cel. Wszystko co robiła Sameen dotychczas w swoim życiu kręciło się tylko i wyłącznie wokół zarabiania pieniędzy oraz usuwaniu ludzi, którzy komuś przeszkadzali. Był to sens jej życia, ale jednocześnie nie widziała w tym sensu. Wiedziała, że w pojedynkę nie byłaby żadnym wsparciem dla rebeliantów. Nie była asgardzkim bogiem, który w pojedynkę zniszczy wrogą armię. Miała jednak świadomość tego, że dla ludzi, którzy walczyli z narkotykami i handlem ludźmi na terenie swojego kraju, najmniejsza pomoc była ratunkiem. Galanis, która sama była ofiarą handlu ludźmi, nie mogła na to przymykać oka. Postanowiła działać. Pozbyła się wszystkich rzeczy materialnych jakie miała, sprzedała mieszkanie, rozdała gotówkę. Jedyne co zostawiła to dwa wykupione w Lorne garaże, które służyły jej za schowki. Jeden miał pochowaną broń, a w drugim znajdowały się dzieła sztuki, które Sameen zdążyła w trakcie swojego krótkiego życia uzbierać. Nie było tego wiele, bo nigdy nie była fanką przywiązywania się do niczego, ale nawet jej dusza czasami się budziła jak widziała coś ładnego. Dotarcie do Boliwii było kolejnym wyzwaniem. Mnóstwo przesiadek i korzystanie z wielu, różnych środków transportu.
Na miejscu czekał na nią jej kontakt, który pomógł jej przy transporcie broni, a także przy skontaktowaniu się z rebeliantami. Sprawa nie była taka prosta. To nie tak, że podchodziło się do pierwszego lepszego rebelianta i zgłaszało chęć walki. W dodatku aparycja Sameen nie pomagała. Była białą kobietą, która równie dobrze mogłaby być szpiegiem, albo po prostu dziennikarką z chorymi ambicjami. Długo musiała udowadniać, że jej jedynym celem jest walka po stronie rebelii. Przekazała im większą część swojej gotówki w ramach łapówki, a także zapomogi. Przy pomocy swojego kontaktu przekazała im także broń oraz amunicję, której zawsze brakowało. Amerykanie oczywiście z chęcią handlowali bronią, niestety raczej sięgali do portfeli handlarzy, którzy na biedę nie narzekali. Wsparcie finansowe powoli kupiło zaufanie rebeliantów do Sameen. Mogła dołączyć do walki. Oczywiście w szeregi rebelianckiej armii trafiła jako pionek. Nie czuła się komfortowo znowu podlegając pod czyjeś rozkazy, ale prawda była taka, że pionki się nie liczyły. Sameen mogła komfortowo poświęcić się nowemu zadaniu, które sobie postawiła i powoli zapomnieć o życiu, które porzuciła. Nie było nic co mogłoby ją rozproszyć. Nic oprócz małego, przenośnego telewizora, który znajdował się w namiocie dowódcy oddziału rebeliantów, dla których pracowała Sameen. Rezerwat Rio Blanco y Negro był wielki i odcięty od świata, ale to urządzenie spełniało wszystkie swoje funkcje.
Telewizor głównie służył za źródło informacji odnośnie tego co boliwijskie media podają na temat konfliktu. Czasami, nieświadomie, media podawały rzeczy, które można było wykorzystać w trakcie konfliktu. Sameen ze względu na swoją stosunkowo niską rangę, nie bywała w namiocie dowódcy zbyt często. W tamtym momencie znalazła się jednak w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Mówiono o zamieszkach oraz dziwnych wydarzeniach, które miały miejsce w Polsce, Francji, Norwegii, Rosji i Nederlandii. Normalnie Sameen olałaby tą sprawę, gdyby nie fakt, że ona i tylko ona mogła odebrać tą wiadomość. Miejsca nie były przypadkowe. Może i służby oraz media były w kropce jeżeli chodziło o zidentyfikowanie sprawcy. Sameen potrzebowała na to chwili. Wyszła z namiotu dowódcy i ruszyła w puszczę nie zwracając uwagi na to, że było już po zmroku i niedługo zaczyna się jej zmiana. Musiała ruszyć do miejsca, gdzie zakopała pozostałości po swojej poprzedniej karierze. W płóciennym worku miała telefon satelitarny i jeszcze kilka potrzebnych urządzeń. Włączyła telefon i wybrała z pamięci numer. Rzuciła krótkie instrukcje do słuchawki po czym się rozłączyła i ponownie zakopała wszystko w tym samym miejscu. Teraz musiała tylko czekać.
Tydzień później o umówionej porze siedziała przy drewniany stoliku korzystając z pożyczonego laptopa i oglądała transmisję meczu towarzyskiego gdzie grał Urugwaj z Wyspami Zielonego Przylądka. Czekała na potwierdzenie, którego oczekiwała. Sygnału, który miał być umówionym znakiem. W dwudziestej trzeciej minucie meczu w końcu doczekała się potwierdzenia. Prawie niezauważalnie uśmiechnęła się sama do siebie, wyłączyła transmisję i podziękowała koledze za użyczenie laptopa. Zignorowała jego pytania na temat tego czemu obejrzała tylko kawałek rozgrywki. Ponownie ruszyła w środek dżungli, żeby nadać kolejny sygnał. Na odpowiedź musiała poczekać nieco dłużej.
Dwa tygodnie później, ubrana w czarne spodnie i beżową koszulę, z uśmiechem na ustach wjeżdżała do kolumbijskiego miasta Tuluá. Tak bardzo chciała porzucić poprzednie życie, ale cała ta akcja z odbieraniem sygnałów, podchodami i naprowadzaniem się na następną lokację przypomniała jej, że nie wszystkie etapy tamtej pracy były złe. Było dużo elementów, które Sameen sprawiały frajdę. Może dlatego też była dobra w tej pracy. Swojemu boliwijskiemu dowódcy powiedziała, że jedzie po dodatkowe uzbrojenie, pieniądze, a także kolejnego członka. Bo właśnie tak zakładała, że zakończy się dzisiejsze spotkanie. Zatrzymała auto niedaleko umówionego miejsca i z dłonią na broni gotowej do wystrzału spacerowała po okolicy. Musiała mimo wszystko zachować ostrożność. Przeczucie jednak jej mówiło, że coś było nie tak. Cisza była zbyt głośna. Coraz bardziej nabierała podejrzeń, więc wyjęła broń i zbliżyła się do ściany najbliższego budynku. Po zmroku miasto sprawiało wrażenie opuszczonego. Galanis wiedziała jednak, że to nieprawda. Za dnia tętniło tu życie. Cisza, której była świadkiem sprawiała wrażenie czegoś zaplanowanego.
Po paru zbyt długich chwilach Sameen usłyszała ciche pikanie. Na opustoszałej ulicy nie miała problemu ze zlokalizowaniem źródła dźwięku. Nie musiała podchodzić bliżej, żeby dowiedzieć się skąd pochodziło. Spojrzała na mały ładunek wybuchowy, który odliczał czas do wybuchu. Została niecała minuta. Nie zdąży niczego rozbroić. Była tylko zła na siebie. Była ostrożna, a i tak ktoś musiał się wygadać. Jej dawna znajoma miała wielu wrogów rozsianych na całym świecie. Zresztą Sameen też. Miała tylko nadzieję, że nie spali to jej dotychczasowego życia w Boliwii. Naprawdę chciała tam wrócić. No chyba, że teraz umrze to wyjebane. Tak czy siak rzuciła się do biegu nie chcąc być rozerwaną przez bombę. Nie zanim ją zobaczy. Zanim jednak ładunek eksplodował. Dwa budynki dalej rozległy się strzały. Trochę to Sameen rozproszyło, zatrzymała się i nasłuchiwała zapominając o tym, że bomba zaraz eksploduje. Zdążyła odbiec na w miarę bezpieczną odległość, ale siła rażenia ładunku była spora, więc ostatecznie nieco nią zarzuciło i wylądowała na ścianie pobliskiego budynku. Obrażenia nie były rozwlekłe, więc szybko się pozbierała i ruszyła w stronę odgłosu strzałów. Wchodząc do budynku zastrzeliła dwóch mężczyzn. Nie wiedziała nawet kogo atakuje. Wątpiła jednak, żeby jej gość przywiózł ze sobą osoby towarzyszące. Poza tym ci też nie pozostawali Sameen dłużni i od razu na jej widok unieśli bronie. Podeszła do jednego z nich i po tatuażu szybko rozpoznała jeden z kolumbijskich gangów, który również zarabiał na handlu narkotykami. Nie wiedziała tylko czego ci ludzie mogli chcieć od jej zabójczyni. Istniała też szansa, że jej zabójczyni po prostu się nudziła i zdecydowała nieco się rozerwać przed spotkaniem z Galanis. Tak, żeby Sameen nie miała problemu ze zlokalizowaniem jej. Wchodząc dalej do budynku, Sameen zgarnęła dwie bronie i jeden karabin. Oczywiście upewniła się, że magazynki są pełne, albo chociaż zdatne do użytku. Swoją broń wzięła dla bezpieczeństwa. Nie spodziewała się, że będzie musiała jej użyć, albo, że będzie potrzebowała całej artylerii. Pomieszczenie było zadymione, więc poruszała się powoli. Nie chciała zostać przypadkowo postrzelona przez kogokolwiek. Mrużąc oczy szła przed siebie i wtedy ją dostrzegła. Aż musiała się zatrzymać. Chmara dymu opadła na chwilę w idealnym momencie. Kobieta chaos zwiastująca śmierć i zniszczenie. Ubrana cała na biało i uzbrojona w dwa karabiny maszynowe typu Uzi. Sameen była pod wrażeniem tego małego akcentu. W końcu Uzi były karabinami wynalezionymi przez izraelską armię. Przez dłuższą chwilę Galanis wpatrywała się w to z jakim zawzięciem Inej Marlowe strzelała z karabinów. Nie potrzebowała nawet żadnego ukrycia. Miała zdecydowaną przewagę. Sameen w sumie nawet by się nie zdziwiła gdyby się okazało, że Inej strzela do nikogo tylko po to, żeby pokazać się Sameen w idealnej pozycji.
-Dzięki, że poczekałaś. – Powiedziała na przywitanie jak już Inej wyczuła, że ktoś się na nią gapi. Oczywiście na ten moment Sameen była pewna, że Inej zrobiła sobie rozrywkę z atakowania lokalnego gangu.
Ta cała ostatnia misja Sameen, jej odejście, pożegnanie się ze wszystkimi, którzy byli jej bliscy, była to najłatwiejsza, a jednocześnie najtrudniejsza rzecz w jej życiu. To nie tak, że planowała wybrać się na samobójczą misję. Nie planowała też umierać. Po prostu dotarła do tego momentu, że cokolwiek się wydarzy będzie jej obojętne. Zauważyła, że przez ostatnie miesiące jej relacja z Zoyą Henderson podupadła. Nie chciała do końca doprowadzić do upadku czegoś co było najbliższe jej sercu. Porozmawiała z Zoyą szczerze, ale jednocześnie nie powiedziała zbyt wiele. Mimo wszystko Galanis była pewna tego, że obie dobrze wiedziały co się wydarzy. Wyglądało to tak jakby obie były na to gotowe już od dawna. Sameen nie pomagała Henderson z jej przeprowadzką do Anglii. Wiedziała, że Zoya potrzebowała skupić się na czymś w stu procentach. Dopiero jak przyjaciółka się tam zadomowiła, Sameen ją odwiedziła w ramach czegoś co miało być ostatnim pożegnaniem. Coś czego żadna z nich nie chciała wypowiedzieć na głos, ale coś co obie wiedziały, że może się skończyć śmiercią Galanis. Były na to gotowe. Po jakimś czasie, Sameen przekazała Zoyi część tego co miała. Chciała, żeby przyjaciółka nigdy nie musiała się o nic martwić. Nawet jeżeli miałaby nigdy nie skorzystać z zapomogi, którą dostała od przyjaciółki, Sameen mogła na spokojnie zniknąć.
Tak, właśnie to planowała zrobić Galanis. Chciała porzucić wszystko co było związane z namiastką prywatnego życia, które sobie zbudowała. Nie potrzebowała tego. Musiała przestać oszukiwać się, że tkwiło w niej cokolwiek ludzkiego co byłoby w stanie zmienić jej styl życia. Nie musiała pozorować swojej śmierci. Wbrew pozorom, w życiu które wiodła w Lorne Bay, była nic nieznaczącym pionkiem. Nikt poza Zoyą nie zauważyłby jej odejścia. Wszelkie kontakty z Raine upadły zanim Sameen zdążyła zrujnować jej życie prawdą. Dzięki bogu. Gdyby zdążyła przyznać się młodej Barlowe kim jest, odejście byłoby zdecydowanie cięższe. Być może nawet by tego nie zrobiła. Albo po prostu upewniłaby się, że gdziekolwiek się wybierze, Raine pojedzie z nią. Wtedy jednak Sameen nie zdecydowałaby się na wspieranie rebeliantów w Boliwii.
Decyzja o wsparciu rebeliantów w konflikcie na terenie Boliwii było czymś naprawdę absurdalnym. Nie był to nawet kontrakt. Nie była to żadna misja. Sameen nie czerpała z tego żadnych korzyści. Dorastając w świecie pełnym zabójstw, naprawdę ciężko obserwowała się taką walkę. Walkę, która rzeczywiście miała sens i cel. Wszystko co robiła Sameen dotychczas w swoim życiu kręciło się tylko i wyłącznie wokół zarabiania pieniędzy oraz usuwaniu ludzi, którzy komuś przeszkadzali. Był to sens jej życia, ale jednocześnie nie widziała w tym sensu. Wiedziała, że w pojedynkę nie byłaby żadnym wsparciem dla rebeliantów. Nie była asgardzkim bogiem, który w pojedynkę zniszczy wrogą armię. Miała jednak świadomość tego, że dla ludzi, którzy walczyli z narkotykami i handlem ludźmi na terenie swojego kraju, najmniejsza pomoc była ratunkiem. Galanis, która sama była ofiarą handlu ludźmi, nie mogła na to przymykać oka. Postanowiła działać. Pozbyła się wszystkich rzeczy materialnych jakie miała, sprzedała mieszkanie, rozdała gotówkę. Jedyne co zostawiła to dwa wykupione w Lorne garaże, które służyły jej za schowki. Jeden miał pochowaną broń, a w drugim znajdowały się dzieła sztuki, które Sameen zdążyła w trakcie swojego krótkiego życia uzbierać. Nie było tego wiele, bo nigdy nie była fanką przywiązywania się do niczego, ale nawet jej dusza czasami się budziła jak widziała coś ładnego. Dotarcie do Boliwii było kolejnym wyzwaniem. Mnóstwo przesiadek i korzystanie z wielu, różnych środków transportu.
Na miejscu czekał na nią jej kontakt, który pomógł jej przy transporcie broni, a także przy skontaktowaniu się z rebeliantami. Sprawa nie była taka prosta. To nie tak, że podchodziło się do pierwszego lepszego rebelianta i zgłaszało chęć walki. W dodatku aparycja Sameen nie pomagała. Była białą kobietą, która równie dobrze mogłaby być szpiegiem, albo po prostu dziennikarką z chorymi ambicjami. Długo musiała udowadniać, że jej jedynym celem jest walka po stronie rebelii. Przekazała im większą część swojej gotówki w ramach łapówki, a także zapomogi. Przy pomocy swojego kontaktu przekazała im także broń oraz amunicję, której zawsze brakowało. Amerykanie oczywiście z chęcią handlowali bronią, niestety raczej sięgali do portfeli handlarzy, którzy na biedę nie narzekali. Wsparcie finansowe powoli kupiło zaufanie rebeliantów do Sameen. Mogła dołączyć do walki. Oczywiście w szeregi rebelianckiej armii trafiła jako pionek. Nie czuła się komfortowo znowu podlegając pod czyjeś rozkazy, ale prawda była taka, że pionki się nie liczyły. Sameen mogła komfortowo poświęcić się nowemu zadaniu, które sobie postawiła i powoli zapomnieć o życiu, które porzuciła. Nie było nic co mogłoby ją rozproszyć. Nic oprócz małego, przenośnego telewizora, który znajdował się w namiocie dowódcy oddziału rebeliantów, dla których pracowała Sameen. Rezerwat Rio Blanco y Negro był wielki i odcięty od świata, ale to urządzenie spełniało wszystkie swoje funkcje.
Telewizor głównie służył za źródło informacji odnośnie tego co boliwijskie media podają na temat konfliktu. Czasami, nieświadomie, media podawały rzeczy, które można było wykorzystać w trakcie konfliktu. Sameen ze względu na swoją stosunkowo niską rangę, nie bywała w namiocie dowódcy zbyt często. W tamtym momencie znalazła się jednak w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Mówiono o zamieszkach oraz dziwnych wydarzeniach, które miały miejsce w Polsce, Francji, Norwegii, Rosji i Nederlandii. Normalnie Sameen olałaby tą sprawę, gdyby nie fakt, że ona i tylko ona mogła odebrać tą wiadomość. Miejsca nie były przypadkowe. Może i służby oraz media były w kropce jeżeli chodziło o zidentyfikowanie sprawcy. Sameen potrzebowała na to chwili. Wyszła z namiotu dowódcy i ruszyła w puszczę nie zwracając uwagi na to, że było już po zmroku i niedługo zaczyna się jej zmiana. Musiała ruszyć do miejsca, gdzie zakopała pozostałości po swojej poprzedniej karierze. W płóciennym worku miała telefon satelitarny i jeszcze kilka potrzebnych urządzeń. Włączyła telefon i wybrała z pamięci numer. Rzuciła krótkie instrukcje do słuchawki po czym się rozłączyła i ponownie zakopała wszystko w tym samym miejscu. Teraz musiała tylko czekać.
Tydzień później o umówionej porze siedziała przy drewniany stoliku korzystając z pożyczonego laptopa i oglądała transmisję meczu towarzyskiego gdzie grał Urugwaj z Wyspami Zielonego Przylądka. Czekała na potwierdzenie, którego oczekiwała. Sygnału, który miał być umówionym znakiem. W dwudziestej trzeciej minucie meczu w końcu doczekała się potwierdzenia. Prawie niezauważalnie uśmiechnęła się sama do siebie, wyłączyła transmisję i podziękowała koledze za użyczenie laptopa. Zignorowała jego pytania na temat tego czemu obejrzała tylko kawałek rozgrywki. Ponownie ruszyła w środek dżungli, żeby nadać kolejny sygnał. Na odpowiedź musiała poczekać nieco dłużej.
Dwa tygodnie później, ubrana w czarne spodnie i beżową koszulę, z uśmiechem na ustach wjeżdżała do kolumbijskiego miasta Tuluá. Tak bardzo chciała porzucić poprzednie życie, ale cała ta akcja z odbieraniem sygnałów, podchodami i naprowadzaniem się na następną lokację przypomniała jej, że nie wszystkie etapy tamtej pracy były złe. Było dużo elementów, które Sameen sprawiały frajdę. Może dlatego też była dobra w tej pracy. Swojemu boliwijskiemu dowódcy powiedziała, że jedzie po dodatkowe uzbrojenie, pieniądze, a także kolejnego członka. Bo właśnie tak zakładała, że zakończy się dzisiejsze spotkanie. Zatrzymała auto niedaleko umówionego miejsca i z dłonią na broni gotowej do wystrzału spacerowała po okolicy. Musiała mimo wszystko zachować ostrożność. Przeczucie jednak jej mówiło, że coś było nie tak. Cisza była zbyt głośna. Coraz bardziej nabierała podejrzeń, więc wyjęła broń i zbliżyła się do ściany najbliższego budynku. Po zmroku miasto sprawiało wrażenie opuszczonego. Galanis wiedziała jednak, że to nieprawda. Za dnia tętniło tu życie. Cisza, której była świadkiem sprawiała wrażenie czegoś zaplanowanego.
Po paru zbyt długich chwilach Sameen usłyszała ciche pikanie. Na opustoszałej ulicy nie miała problemu ze zlokalizowaniem źródła dźwięku. Nie musiała podchodzić bliżej, żeby dowiedzieć się skąd pochodziło. Spojrzała na mały ładunek wybuchowy, który odliczał czas do wybuchu. Została niecała minuta. Nie zdąży niczego rozbroić. Była tylko zła na siebie. Była ostrożna, a i tak ktoś musiał się wygadać. Jej dawna znajoma miała wielu wrogów rozsianych na całym świecie. Zresztą Sameen też. Miała tylko nadzieję, że nie spali to jej dotychczasowego życia w Boliwii. Naprawdę chciała tam wrócić. No chyba, że teraz umrze to wyjebane. Tak czy siak rzuciła się do biegu nie chcąc być rozerwaną przez bombę. Nie zanim ją zobaczy. Zanim jednak ładunek eksplodował. Dwa budynki dalej rozległy się strzały. Trochę to Sameen rozproszyło, zatrzymała się i nasłuchiwała zapominając o tym, że bomba zaraz eksploduje. Zdążyła odbiec na w miarę bezpieczną odległość, ale siła rażenia ładunku była spora, więc ostatecznie nieco nią zarzuciło i wylądowała na ścianie pobliskiego budynku. Obrażenia nie były rozwlekłe, więc szybko się pozbierała i ruszyła w stronę odgłosu strzałów. Wchodząc do budynku zastrzeliła dwóch mężczyzn. Nie wiedziała nawet kogo atakuje. Wątpiła jednak, żeby jej gość przywiózł ze sobą osoby towarzyszące. Poza tym ci też nie pozostawali Sameen dłużni i od razu na jej widok unieśli bronie. Podeszła do jednego z nich i po tatuażu szybko rozpoznała jeden z kolumbijskich gangów, który również zarabiał na handlu narkotykami. Nie wiedziała tylko czego ci ludzie mogli chcieć od jej zabójczyni. Istniała też szansa, że jej zabójczyni po prostu się nudziła i zdecydowała nieco się rozerwać przed spotkaniem z Galanis. Tak, żeby Sameen nie miała problemu ze zlokalizowaniem jej. Wchodząc dalej do budynku, Sameen zgarnęła dwie bronie i jeden karabin. Oczywiście upewniła się, że magazynki są pełne, albo chociaż zdatne do użytku. Swoją broń wzięła dla bezpieczeństwa. Nie spodziewała się, że będzie musiała jej użyć, albo, że będzie potrzebowała całej artylerii. Pomieszczenie było zadymione, więc poruszała się powoli. Nie chciała zostać przypadkowo postrzelona przez kogokolwiek. Mrużąc oczy szła przed siebie i wtedy ją dostrzegła. Aż musiała się zatrzymać. Chmara dymu opadła na chwilę w idealnym momencie. Kobieta chaos zwiastująca śmierć i zniszczenie. Ubrana cała na biało i uzbrojona w dwa karabiny maszynowe typu Uzi. Sameen była pod wrażeniem tego małego akcentu. W końcu Uzi były karabinami wynalezionymi przez izraelską armię. Przez dłuższą chwilę Galanis wpatrywała się w to z jakim zawzięciem Inej Marlowe strzelała z karabinów. Nie potrzebowała nawet żadnego ukrycia. Miała zdecydowaną przewagę. Sameen w sumie nawet by się nie zdziwiła gdyby się okazało, że Inej strzela do nikogo tylko po to, żeby pokazać się Sameen w idealnej pozycji.
-Dzięki, że poczekałaś. – Powiedziała na przywitanie jak już Inej wyczuła, że ktoś się na nią gapi. Oczywiście na ten moment Sameen była pewna, że Inej zrobiła sobie rozrywkę z atakowania lokalnego gangu.