: 06 lip 2023, 20:00
Możesz
już
p r z e s t a ć
— rozlewa się powoli (kropla po cienkiej kropli, milimetr po milimetrze) po jego umyśle, sercu, a w końcu też po ciele. Jude nie chce, żeby Geordan tu został; zwalnia go z powinności honorowego świadka zobligowanego zadbać nie tylko o pomyślny przebieg uroczystości ślubnej, ale mającego otoczyć troską niedoszłą pannę młodą. Skoro nie musi odprawiać każdego z gości urzędowymi słowami “ceremonia jednak się nie odbędzie, odeślemy każdy z prezentów, przepraszamy za niedogodność”, skoro nie musi osuszać ociekających gorącymi łzami oczu Isolde warstwami cienkich chusteczek i odwoływać firmy cateringowej, a także księdza i zespołu muzycznego, skoro nie musi wykazywać się opanowaniem i zaradnością, skoro nie musi wkładać na twarz uśmiechu — może już przestać.
Przestać, przestać, przestać.
Przestać odpychać od siebie torsje nasączone bólem. Przestać zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Przestać przekładać czyjś komfort nad swój.
I ta właśnie świadomość dociera do każdej cząstki ciała, kruszącej się jak tania porcelana i palącej się jak wysuszona piramida słomy w upalny dzień. Danny drży najpierw od środka, a kiedy Jude odrywa się od jego ust — które kosztować pragnie do końca życia — pozwala także zadrżeć mięśniom na zewnątrz. Raz, kiedy splot palców zawiązany na jego podbródku się uwalnia, drugi, kiedy te same palce dopadają do sprzączki od paska spodni. — Okej, powiem, pojedziemy — mamrocze niewyraźnie, choć stara się stanowczo i z opanowaniem, a potem przywdziewa na twarz winę zapisaną pomiędzy brwiami i przeprosiny włożone w kąciki ust. — Muszę… Tak myślę… Po drodze chyba… — zaczyna koślawo, jakby pierwszy raz władał tym językiem (inna narodowość nie ma jednak nic wspólnego z jego rozchwianiem) i nie ma pojęcia, jak skończyć. Jude słynie z przesadnego reagowania na cudze — na Danny’ego, nikogo innego — załamania zdrowotne, a Balmont podejrzewa, że po ostatnim zdarzeniu na festynie świątecznym, dramatyzowanie to eskalowało do rangi znacznie poważniejszej. Zastanawia się wobec narastających w nim obaw i niepewności, czy ingerencja lekarza faktycznie jest mu niezbędna — paroksyzm bólu przetaczający się po jego plecach odpowiada za niego. — Zajrzę do szpitala, ale to nic poważnego Jude, nie przejmuj się tym, okej? — wyjawia więc i pozwala opaść mokremu materiałowi spodni na podłogę, wraz z głuchym brzękiem uderzającej o deski sprzączki. Jedna z łydek, którą wyławia z ciężkiej, klejącej się do skóry wełny z domieszką — dla subtelnego pobłysku — jedwabiu, składającego się na dolną część garnituru, pokryta jest ametystową powłoką niedawnego upadku. Dotychczas myślał, że chociaż nogi pozostały bezpieczne. Zamiast jednak spojrzeć na Westbrooka i spróbować jakoś się wytłumaczyć (nie ma serca znów kłamać mu o całkiem niezaplanowanym wypadku), prędko, mimo wszelkich pokładów bólu, wsuwa na siebie suchy materiał wsuniętych mu między palce spodni.
już
p r z e s t a ć
— rozlewa się powoli (kropla po cienkiej kropli, milimetr po milimetrze) po jego umyśle, sercu, a w końcu też po ciele. Jude nie chce, żeby Geordan tu został; zwalnia go z powinności honorowego świadka zobligowanego zadbać nie tylko o pomyślny przebieg uroczystości ślubnej, ale mającego otoczyć troską niedoszłą pannę młodą. Skoro nie musi odprawiać każdego z gości urzędowymi słowami “ceremonia jednak się nie odbędzie, odeślemy każdy z prezentów, przepraszamy za niedogodność”, skoro nie musi osuszać ociekających gorącymi łzami oczu Isolde warstwami cienkich chusteczek i odwoływać firmy cateringowej, a także księdza i zespołu muzycznego, skoro nie musi wykazywać się opanowaniem i zaradnością, skoro nie musi wkładać na twarz uśmiechu — może już przestać.
Przestać, przestać, przestać.
Przestać odpychać od siebie torsje nasączone bólem. Przestać zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Przestać przekładać czyjś komfort nad swój.
I ta właśnie świadomość dociera do każdej cząstki ciała, kruszącej się jak tania porcelana i palącej się jak wysuszona piramida słomy w upalny dzień. Danny drży najpierw od środka, a kiedy Jude odrywa się od jego ust — które kosztować pragnie do końca życia — pozwala także zadrżeć mięśniom na zewnątrz. Raz, kiedy splot palców zawiązany na jego podbródku się uwalnia, drugi, kiedy te same palce dopadają do sprzączki od paska spodni. — Okej, powiem, pojedziemy — mamrocze niewyraźnie, choć stara się stanowczo i z opanowaniem, a potem przywdziewa na twarz winę zapisaną pomiędzy brwiami i przeprosiny włożone w kąciki ust. — Muszę… Tak myślę… Po drodze chyba… — zaczyna koślawo, jakby pierwszy raz władał tym językiem (inna narodowość nie ma jednak nic wspólnego z jego rozchwianiem) i nie ma pojęcia, jak skończyć. Jude słynie z przesadnego reagowania na cudze — na Danny’ego, nikogo innego — załamania zdrowotne, a Balmont podejrzewa, że po ostatnim zdarzeniu na festynie świątecznym, dramatyzowanie to eskalowało do rangi znacznie poważniejszej. Zastanawia się wobec narastających w nim obaw i niepewności, czy ingerencja lekarza faktycznie jest mu niezbędna — paroksyzm bólu przetaczający się po jego plecach odpowiada za niego. — Zajrzę do szpitala, ale to nic poważnego Jude, nie przejmuj się tym, okej? — wyjawia więc i pozwala opaść mokremu materiałowi spodni na podłogę, wraz z głuchym brzękiem uderzającej o deski sprzączki. Jedna z łydek, którą wyławia z ciężkiej, klejącej się do skóry wełny z domieszką — dla subtelnego pobłysku — jedwabiu, składającego się na dolną część garnituru, pokryta jest ametystową powłoką niedawnego upadku. Dotychczas myślał, że chociaż nogi pozostały bezpieczne. Zamiast jednak spojrzeć na Westbrooka i spróbować jakoś się wytłumaczyć (nie ma serca znów kłamać mu o całkiem niezaplanowanym wypadku), prędko, mimo wszelkich pokładów bólu, wsuwa na siebie suchy materiał wsuniętych mu między palce spodni.