asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
44.

Rano kompletnie nie miała ochoty się budzić. Nawet nie otwierała oczu, a już słyszała, że o szyby zacina deszcz, więc był to jeden z tych poranków, w które łóżko wołało ją głośniej, niż zwykle. Na rękę było jej więc to, że miała wolne, a co więcej nie tylko ona, bo i Wainwright wyjątkowo nie musiał dzisiaj iść do pracy.
- Nie idź... bez ciebie będzie mi zimno - burknęła, czując, że Jonathan jak typowy masochista, zamierza opuścić ciepłą pościel, a tym samym odebrać jej źródło grzewcze, więc złapała go mocniej za ramię, burcząc coś pod nosem. Mimo to jej się wyślizgnął, ale potem wrócił po jakiś dwóch godzinach, już nie pozwalając jej spać dłużej. Miał więc szczęście, że przygotował dobre śniadanie, to też był powód, aby opuścić sypialnię i jakoś zacząć funkcjonować. Pogoda była jednak co najmniej niezachęcająca i w głowie Mari z jednej strony rodził się pomysł, aby zostać w mieszkaniu, ale z drugiej... przed wczoraj wychodząc z Gacusiem na spacer, tak bardzo chodziła po wodzie, że jej ukochane trampki dokonały żywota. Stoczyli nie lada batalię z Jonathanem, bo on chciał je wyrzucić, Mari suszyć i podklejać. On mówił, że kupią nowe, ona mówiła, że te kupiła na promocji i teraz już takich nie ma, naprawdę była zażarta dyskusja, ale ostatecznie Wainwright pozbył się obuwia, ale ku zadowoleniu Mari i pewnie swoim własnym zażenowaniu - znalazł informacje o tym, że w piątek ma być promocja na obuwie w centrum handlowym w Cairns. Słowem, pomimo deszczu, zapakowali się do samochodu i jakoś ruszyli na wyprawę, z której Mari wracała już z nowymi trampkami, mając drugą parę w bagażniku. Machała stopami wesoło, gdy Jona otrzymał telefon ze szpitala, że ledwo dają radę, a mają kolejnych pacjentów zawałowych... byli już w Cairns, więc z bólem serca Chambers zgodziła się, by podjechali... no i tak to się zaczęło.
Spędziła ponad godzinę sama w jego gabinecie, słysząc, jak co chwila ktoś w pośpiechu biegnie przez korytarz. W budynku panował rozgardiasz, brakowało personelu, a pacjenci stale napływali zewsząd. Już w chwili, w której podjeżdżali na parking, Marianne wiedziała, że to nie będzie chwilka, ale siedząc w gabinecie Wainwrighta, obserwując nawałnicę za oknem, domyśliła się, że będzie nawet gorzej, niż mogła przypuszczać.
- Nie zostawisz ich samych, prawda? - zapytała, gdy w końcu drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Jonathan. Podniosła się też z kanapy, by zaraz wypowiedzieć kwestię, którą zaplanowała sobie już w głowie. - To nic... po prostu daj mi kluczyki do auta i ja pojadę, a kiedy będzie po wszystkim, to po ciebie wrócę - zaproponowała, wysuwając w jego kierunku dłoń. Już zdecydowanie wolała cisnąć w tej wichurze, niż spędzać tyle czasu w szpitalu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nawałnica, która sparaliżowała Cairns i jego najbliższe okolice była idealną metaforą obecnego stanu życia Jonathana. Jednego dnia świeciło słońce, a następnego wszystko waliło się i paliło. I nawet próby zapobiegania chaosowi kończyły się porażką, bo seria niefortunnych zdarzeń zawsze doprowadzała do katastrofy. Dokładnie jak tamtego dnia; mieli siedzieć w domu i rozkoszować się spokojem, ale Mari potrzebowała nowego obuwia, więc wspólnie pojechali do miasta, a potem do szpitala, gdzie utknęli we dwoje i nic nie wskazywało na to, aby ten stan rzeczy mógł ulec zmianie. Jonathan się wściekał, a jednocześnie mowy nie było, aby opuścił Cairns, gdy jego placówka pogrążona była w chaosie. Starał się więc jak mógł, aby zapanować nad brakami w personelu, napływającymi nieustannie ofiarami okropnej pogody, a przy tym gdzieś tam z tyłu głowy wciąż miał Maryśkę, czekającą na niego w jego gabinecie.
Ledwo skończył operować, pozostawiając pacjenta do zszycia jednemu z rezydentów, a już czekał go kolejny zabieg. Miał jednak chwilę, więc skorzystał z niej i udał się na odpowiednie piętro, aby upewnić się, że Chambers niczego nie potrzebuje.
- Nie mogę. Za dwadzieścia minut mam kolejny zabieg, a braki w personelu sprawiają, że wszędzie panuje chaos - odpowiedział, nie owijając nawet w bawełnę. Wystarczyło wyjść na szpitalny korytarz, aby przekonać się jak kiepsko prezentuje się sytuacja. Wainwright starał się jednak zachować spokój, bo nie pierwszy raz przyszło mu się zmierzyć z kryzysem. Poza tym, niejednokrotnie podczas pełnienia służby przychodziło mu pracować w o wiele gorszych warunkach. Tylko wtedy nie miał na głowie rudowłosej, kłopotliwej panny, której pomysły czasem były tak irracjonalne, że Jona nie miał pojęcia, czy są kiepskimi żartami, czy Mari mówi na prawdę. Tak było i w tym przypadku, bo gdy poprosiła o klucze od wozu, Jonathan przez kilka sekund po prostu stał i patrzył na nią pełnym skonsternowania wzrokiem zastanawiając się nad tym, gdzie podziały się jej resztki zdrowego rozsądku. - Zabawne - zaśmiał się krótko, mając nadzieję, że trafił i to był pokaz wybitnie nietrafionego poczucia humoru Chambers. Niestety mylił się. - Nie możesz mówić poważnie, Marianne - oznajmił więc, a jego mina także stała się poważna. - Spójrz za okno! Pada tak, że nie widać niczego w promieniu 3 metrów. Ty prowadziłaś mój wóz raz, ale nawet jakbyś jeździła nim na co dzień, nie pozwoliłbym ci za nic opuścić szpitala w taką ulewę. Miasto jest sparaliżowane, drogi zalane i odcięte, więc przykro mi, ale nigdzie nie pojedziesz - wyrzucił z siebie, bo podczas nieoczekiwanego dyżuru jaki właśnie pełnił, zdążył się już nasłuchać o tym jak fatalne warunki atmosferyczne panowały w Cairns. - Jesteś głodna? Właściwie przyszedłem zapytać, czy ci czegoś nie potrzeba - zmienił temat, bo założył, że już nic więcej nie musi dodawać do poprzedniego, a rudzielec sam zorientuje się, że może jednak jej pomysł nie należał do najmądrzejszych.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Od razu wiedziała, że Jonathan ze swoim poczuciem obowiązku nie porzuci szpitala. Z resztą Marianne też nie kochałaby tego gbura tak, jak kochała, gdyby zdecydował się olać potrzebujących i wrócić do domu. No, ale ona sama kompletnie nie musiała tutaj przebywać, więc bynajmniej planowała obserwować, jak Jona bohaterzy. Co to, to nie... co chwila słysząc kroki na korytarzu miała obawy, że zaraz ktoś do niej wparuje i zaciągnie ją na jakieś badania, puls jej przyspieszał, żołądek się ściskał i tak do momentu, aż znów pod drzwiami nikogo nie było. Dlatego też fuknęła z miejsca, gdy Wainwright uznał jej propozycję za zabawną. Jak na kogoś pozbawionego poczucia humoru, w dziwnym momencie pozwalał sobie na śmiech i jej mina jasno mówiła, co ona sama o tym sądzi.
- Daj spokój! Gdybyś nie został wezwany do szpitala, to teraz jechalibyśmy w tym deszczu do domu. Przecież nie będę szarżować, powoli i do przodu, dam sobie radę - wyrzuciła z miejsca, gestykulując przy tym i ani myśląc tracić z nim kontakt wzrokowy, by miał świadomość, że to naprawdę nie są żarty. - Jonathan! - jęknęła głośniej, bo już widziała po samej jego minie, że nawet nie analizuje jej argumentów, tylko sobie założył jak będzie i planuje forsować to do upadłego. - Nie chcę zostawać w szpitalu! Wiesz, że nienawidzę szpitali - jej głos nieco stracił na stanowczości i nienawidziła siebie za to. Zaplotła też ręce pod biustem, mając nadzieję, że zrozumie, że jak jej nie pozwoli, to będzie obrażona, jak przystało na dorosłą kobietę. - Wcale nie proszę się o twoje pozwolenie, żeby opuścić szpital! Moim dyrektorem nie jesteś, to raz, a dwa, nie jestem pacjentem, żeby potrzebować tego waszego wypisu, więc po prostu daj mi kluczyki - spróbowała z tej strony, bo od zawsze była uparta i nie dawała się tak łatwo w rozmowie z Wainwrightem. Poza tym za dwadzieścia minut miał iść na zabieg, więc sama sobie wtedy weźmie wspomniany przedmiot najwyżej, w końcu na salę operacyjną ich nie weźmie. Nie mniej jednak wolałaby to załatwić bardziej polubownie.
- Tak... mam ochotę na mango, które mamy w domu - burknęła, podkreślając to, jak bardzo nie na rękę jest jej tutaj przebywać. Sęk w tym, że nie chciała mu też wcale dokładać problemów. Uświadomiła to sobie dopiero teraz, ale gdy dotarło, z miejsca złagodniała i złapała go za rękę. - Jechałabym bardzo powoli... tobie na pewno też by się tutaj lepiej doktorowało, gdybyś nie musiał się mną przejmować, poza tym Gacuś jest sam i no... wiesz, że mój serial zaczyna się o dziewiętnastej - same ważne i kluczowe w tej rozmowie argumenty.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie żartowała. Nie żartowała i chyba to było w tym najzabawniejsze, może poza rosnącym w Jonie przekonaniu u utracie resztek rozsądku przez Marianne.
- Zostałem wezwany i wszystko się zmieniło, więc to gdybanie nie jest żadnym argumentem - oznajmił dobitnie. Nie chciał dać się wciągnąć w Chamberowskie zagrania zdając sobie sprawę, że zdesperowana Marysia zdolna jest wykorzystać przeciwko niemu każdy argument. Jej złość i niezadowolenie także nie robiły na nim wrażenia, bo obecnie nie istniało nic na tym świecie co mogłoby go zmienić to zmiany decyzji. - Wiem, ale nie jesteś tutaj w roli pacjenta. Nie musisz nawet opuszczać tego pomieszczenia, a akurat ono nie ma aż tak szpitalnego charakteru, więc na tym się skup - wyjaśnił.spokojnie, po czym odszedł w stronę swojego biurka, bo jak był już na miejscu to postanowił zajrzeć w kilka dokumentów. Wycofanie się do innych czynności przez Wainwrighta miało także na celu uświadomić Mari, że dyskusja została zakończona.
- Jestem twoim głosem rozsądku, który nie pozwoli ci wyjść z tego budynku i prowadzić podczas tak okropnej pogody. Sam nie chciałbym teraz wsiadać za kołko, bo zdaje sobie sprawę jakie to ryzykowne, a więc przestań się wydurniać i kombinować, bo nigdzie nie pojedziesz. Koniec i kropka - fuknął już dobitniej, zerkając na Chambers. Nadal stał za biurkiem i szukał czegoś w laptopie, ale rozmowa z rudowłosą nie pozwalała mu skupić myśli. - Może mamy mango w bufecie. Sprawdzę, jak sama nie chcesz stąd wychodzić - rzucił krótko, a po kolejnych słowach Marysi najpierw wziął głęboki wdech, dopiero potem zaczął je analizować. - Ben ma zapasowe klucze do nas, mógłby zajrzeć do Gacusia. Twój serial możesz sobie obejrzeć tutaj na moim komputerze, a mi będzie się lepiej pracowało jak będę miał świadomość, że jesteś bezpieczna. Jestem obecnie odpowiedzialny za bezpieczeństwo wielu osób, pacjenci i personel mnie potrzebują, muszę iść na operację i naprawdę nie chcę doprowadzić do tragedii, bo zamiast na pracy, będę koncentrował się na tym, czy ty przypadkiem nie robisz czegoś głupiego. Więc proszę cię, znajdź resztki rozsądku w sobie i zrozum, że żadne z nas nie opuści teraz szpitala - oznajmił, jak na siebie stosując całkiem sporo słów i argumentów, ale nie chciał się wściekać, ani denerwować, bo potrzebował panować nad sobą i zachowywać jasność umysłu. - Masz, patrz co się dzieje - oznajmił po chwili i odwrócił w stronę Mari laptopa na którym włączony był program informacyjny, nadający na żywo i relacjonujący to jak fatalne i niebezpieczne warunki pogodowe panowały obecnie w Cairnes i okolicach.


Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nienawidziła, gdy w ich potyczkach słownych wypominał jej, że argumenty, których używała, były z dupska. To znaczy sam nie określał ich w ten sposób, ale jednak do tego się sprowadzały te jego odzywki, co nieszczególnie jej się podobało i po samej jej minie dało się wywnioskować, że i tym razem tak było.
- To nie ma znaczenia. Nie jestem w domu, tylko w szpitalu, a to, jak masz urządzony gabinet nie zmieni tego faktu - fuknęła, bo łatwo mu było mówić, że ma się na tym skupić. Było jej już niedobrze ze stresu. - Kiedyś o wiele delikatniej podchodziłeś do mojej fobii - wypomniała mu jeszcze, bo skoro on wypominał jej kiepskie argumenty, ona mogła odwołać się do jego sumienia. Zasłużył sobie na to chociażby tym, jak zignorował ich dyskusję i zajął się dokumentami.
- Nie pozwolisz mi? - parsknęła śmiechem, jakby tu sobie wybornie dowcipkowali. - Sroniec i sropka - dodała jeszcze swoją niezwykle ciętą i błyskotliwą ripostę, po czym zaplotła ręce pod biustem, już czując, że jej puls niebezpiecznie przyspiesza, a temperatura ciała się podwyższa. Bała się po prostu i to wcale nie pogody. Myśl, że miałaby tkwić w szpitalu wywoływała u niej drżenie nóg, nigdy nie przyzwyczaiła się i nie przyzwyczai do tego miejsca. Owszem, teraz był progres, bo potrafiła tu wejść i iść na badania, ale takie uziemienie w tych murach wbrew jej woli mocno cofało ją do początków historii z tym budynkiem. - Na pewno nie macie mango w bufecie... nie takie pyszne, jak te w domu - kontynuowała jeszcze, nadal bazując na swoich naprawdę trudnych do obalenia argumentach. - Nie wjeżdżaj mi na poczucie winy! Nieładnie mną teraz manipulować! - wyrzuciła mu, gdy wspomniał o odpowiedzialności, którą miał na swoich barkach. To wywołało w niej przypływ złości, bo przecież wcale nie chciała robić mu problemów. Uważała to za nieładne zagranie i tylko bardziej ją sfrustrowało. - Jak dojadę do domu, to dam ci znać i będziesz mógł odetchnąć przecież - mruknęła, zarzucając na ramię swoją torebkę, bo czuła, że jak tak będzie tutaj stała i z nim dyskutowała, to naprawdę nic dobrego z tego nie wyniknie. Ruszyła już w stronę drzwi, ale ledwo złapała za klamkę, a kazał jej spojrzeć na ekran. Zatrzymała się więc w pół kroku i westchnęła ciężko, jakby na barkach nosiła ciężary tego świata. - Widzę przecież co się dzieje! Ale się boję, rozumiesz?! Boję się tego miejsca bardziej, niż wichury i ulewy. Serio, byłoby super być sobie Jonathanem Wainwrightem, dwumetrowym bohaterem, który zawsze panuje nad sobą i niczego się nie obawia, ale ja nie jestem tobą - wyrzuciła z siebie na moment opierając czoło o drzwi, chociaż nadal nie puściła ich klamki. Mimo to przymknęła oczy, by odrobinę zapanować nad oddechem. Już ją ta cała rozmowa nieźle wymęczyła.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie podobała mu się ta dyskusja, którą od samego początku uważał za zbędną i niepotrzebną. Marnowali tylko czas, bo przecież było wiadomym, że Wainwirght za nic w świecie nie pozwoli Marianne na opuszczenie szpitala w taką pogodę. Szkoda tylko, że rudzielec nie umiał odpuścić i nawet zdając sobie sprawę z bezsensowności swoich działań, wciąż parła na przód.
- Bez takich zagrań, Mari - burknął ostrzegawczo, gdy wypomniała mu, że kiedyś był delikatniejszy wobec jej fobii. - Dokładnie tak. Nie pozwolę - potwierdził jeszcze, ale Chambers wcale nie słuchała, bo ewidetnie głupio wierzyła w siłę własnych argumentów. Jona zaś powoli tracił cierpliwość, ale nie miał też siły, ani ochoty marnować energii na takie czcze dyskusje. Musiał oszczędzać siły, a czekała go długa i męcząca noc. Naprawdę nie potrzebował, aby Marysia dokładała mu problemów, ale najwidoczniej poza zdrowym rozsądkiem, także wyrozumiałość, zostawiła w domu. - A co sama przed chwilą zrobiłaś? - Wypomniał jej, bo sama pokusiła się o formę manipulacji, wspominając o jego podejściu do swoich lęków. -[/b] Nigdzie nie pojedziesz! [/b] - Fuknął głośniej, bo chociaż starał się zachować spokój, jednak miał swoje granice.
Skoro nie mógł własnymi słowami uzmysłowić rudzielcowi jak durny był jej pomysł, posilił się o użycie konkretów. Z początku sądził, że na tym rozmowa się skończy, bo faktycznie coś zaczęło się zmieniać w postawie Chambers, ale zaraz potem doszły kolejne argumenty z serii Marysiowych obaw i koszmarów. Jona czasem zastanawiał się jakim cudem umiał poradzić sobie z własną frustracją, w takich momentach, bo trzeba przyznać, że ta niesamowicie mu doskwierała. Zacisnął jednak zęby i policzył do dziesięciu nim ponownie się odezwał, bo nie chciał powiedzieć czegoś niestosownego, a kończyły mu się siły. Nie mógł teraz uciec zapalić i pomyśleć, ani zamknąć się w czterech ścianach gabinetu, czy potrenować do utraty sił. Za kilka minut musiał wykazać się pełną jasnością umysłu na sali operacyjnej i naprawdę nie chciał, aby ta wymiana zdań z Chambers, gdzie wiąż rozbrzmiewała echem w jego głowie.
- Marysiu, ale nie jesteś tutaj jako pacjent. Jesteś tutaj, bo ja muszę tutaj być. Przykro mi, ale musisz powalczyć z własnymi lękami. Naprawdę chciałbym być przy tobie cały czas teraz, ale nie mogę, rozumiesz? - Odetchnął przechadzając się po gabinecie by rozchodzić nerwy. - Jesteś w ciąży, niebawem będziesz w tym szpitalu znacznie częściej niż ci się wydaje, a potem jak... Jak dziecko się urodzi, ono także będzie musiało tutaj bywać i przecież go wtedy nie zostawisz, prawda? - Zatrzymał się i zerknął w jej stronę. Może posilał się o dość trudne do wyobrażenia i bolesne argumenty, ale taka była prawda. - Przejmuję się twoim lękiem, ale musisz z nim walczyć. Próbować w takich chwilach, gdy nie jesteś tutaj z jakiegoś powodu związanego z tobą, to dobra terapia i musisz dać radę - dodał, a sekundę później w gabinecie rozległo się ciche pikanie. - Muszę iść. Proszę obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego - rzucił, wyciszając pager i ponownie zawieszając spojrzenie na Marianne.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zrobiła gówniarską skrzywioną minę, kiedy na nią burknął, przedrzeźniając go przy tym w głowie. Jonathan potrafił być przerażającym człowiekiem nawet wtedy, gdy wcale się nie starał, na pewno miał tego świadomość, ale niestety Mari po pierwsze była lekkomyślna, po drugie wiedziała, że Jona prędzej sobie zrobi krzywdę, niż jej, więc stąd brała się jej odwaga, by pyskować, zamiast się kulić pod jogo Jonathanowaniem.
- Ja nie sięgałam po aż takie działa! Jak teraz ktoś ci umrze na stole, będę czuła się winna! - burknęła, nie zamierzając jeszcze odpuszczać, przynajmniej nie w słowach, bo mimo całej swojej werwy, powoli zaczęła na nią opadać myśl, że będzie musiała tu zostać i z paniki mogła już jedynie kąsać.
- Nie rozumiem - skłamała, patrząc nadal na drzwi, a nie na niego. Przynajmniej do momentu, gdy nie powiedział, że będzie musiała bywać tu częściej, niż jej się wydaje. Wtedy przerażona się do niego odwróciła. - Jakie częściej?! Pilnuję się! Nie strasz mnie szpitalem! - zawołała, już nawet nie złośliwie, bo w uszach szumiała jej krew przez przyspieszony puls. Dłonie też zaczęły już jej się trząść. - Ciąża wcale nie oznacza, że trzeba bywać aż tak często w szpitalu, ja mieszkam z doktorem - powtarzała bardziej do siebie, niż do niego, bo w zasadzie mówiła to pod nosem, jakby chciała siebie zapewnić, że nie ma się co bać. - Muszę, muszę... Nie możesz mnie do cholery przytulić, pogłaskać po głowie, pocałować w czoło i powiedzieć, że we mnie wierzysz? - mówiąc to uderzyła czołem w drzwi, mając już chyba ostatecznie dość tej rozmowy. - Jasne, ja nigdy nie robię niczego złego - odsunęła się od wyjścia, żeby mógł opuścić swój gabinet, a sama usadowiła się na kanapie, podciągając kolana do ciała. W takiej pozycji zamierzała spędzić czas do jutra... a przynajmniej w tamtej chwili.
Jakieś dwadzieścia minut po wyjściu Jonathana, ktoś zapukał i jak się okazało, weszła jego sekretarka, z pościelą, tłumacząc, że rozłoży kanapę. Mari mówiła, że może zrobić to sama, bo przecież potrafi i ostatecznie obie tak ją rozkładały. Kobieta mówiła, że będą mieli wygodnie, a Chambers gryzła się w język, by nie powiedzieć, że wygodnie to ma się w domu. Mimo wszystko nie mogła narzekać, rozłożony mebel wyglądał na tyle zachęcająco, by myśleć o drzemce, ale na tą stanowczo było za wcześnie... więc po prostu wyszła.
- Panno Chambers, gdzie pani idzie? Jeśli czegoś potrzeba to ja przy... - zaczęła sekretarka, gdy tylko dostrzegła Mari, na co rudzielec przeklął w głowie.
- Nic mi nie trzeba, dziękuję - odpowiedziała, wchodząc w jej słowo.
- Dyrek
- Nie jestem tu więźniem, ani pacjentem - ponownie weszła jej w słowo, nie zatrzymując się już. Wiadomo, że kobieta nie będzie jej gonić, nawet jeśli wyglądała na niepocieszoną, musiała zostać za biurkiem, a Marianne skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie myślała o widowiskowej ucieczce ze szpitala. Nawet stała przez chwilę przed głównym wyjściem, ale pan ochroniarz z portierki patrzył na nią w sposób, który zestresował rudzielca na tyle, aby odwróciła się na pięcie i poszła szukać jakiegoś odpowiedniego miejsca dla siebie. Wszędzie panował rozgardiasz, personel i ludzie biegali, mokrzy pacjenci zalegali na korytarzach, a ten widok przerażał Marianne jeszcze bardziej. Takim to sposobem dotarła na oddział onkologii dziecięcej. Przypadkiem... w zasadzie było to pierwsze względnie ciche piętro, poza paroma pielęgniarkami, które uspokajały jakiś pacjentów, nic nie mąciło spokoju. No i może przy jednym z pokoi Mari zbyt długo stało, bo jedna z kobiet pracujących tutaj, zapytała, czy czegoś szuka. Nie wiedziała co powiedzieć, więc powiedziała całkowitą prawdę i ku swojemu zaskoczeniu... pozwolono jej zostać. Mało tego! Gdy zapytała, czy może przynieść dzieciom coś słodkiego, też jej pozwolono... więc pierwszy raz z takim zapałem ruszyła przez korytarze, do kafeterii, wydając pieniądze na wszystkie cukierki, jakie tam były i nie później jak dwadzieścia minut temu, była już na salce bawialnej, na oddziale z chorymi dziećmi. Tylko nieliczni mieli to szczęście, że ich rodzice dotarli, a te słowa sprawiły, że Mari nie potrafiła ich tak po prostu zostawić.
Najpierw czytała bajki, potem opowiadała własne, uznając, że te są o wiele bardziej zabawne. Sama zdążyła zapomnieć o tym gdzie jest i o tym, że czas mija. Jedli cukierki, te dzieci które mogły ganiały się z nią w granicach rozsądku, te które nie miały tyle sił, brała na ręce i okręcała się z nimi. Wszystko to przy akompaniamencie jej niekończącej się bajki, przez którą co chwila ktoś wybuchał śmiechem, a chociaż z początku pielęgniarki jej pilnowały, uznały chyba, że mogą iść odpocząć na jakiś czas. Za oknami zrobiło się ciemno, nie wiadomo kiedy. Była zmęczono, zgrzana, zdyszana również, bo właśnie okręcała jedno dziecko w powietrzu, kiedy kątem oka w drzwiach zauważyła intruza.
- O nie! - zawołała, zatrzymując się i wolną ręką odgarniając sobie z czoła lekko wilgotne włosy, drugą poprawiła chwyt pod małą Amy. - Przybył deszczowy czarnoksiężnik! Musimy się chować, szybko zasłońcie oczy! - zawołała, kucając z dziewczynką, a dzieci jak jeden mąż chichrając się schowały twarze w dłoniach, jakby Jonathan faktycznie miał jakąś moc. Za nim jednak weszła pielęgniarka.
- Kochani, czas do łóżek! - zawołała serdecznie, co nie spotkało się z aprobatą pacjentów.
- Moi drodzy... muszę iść z czarnoksiężnikiem, żeby znów nastała ładna pogoda - odpowiedziała Marianne, zakaszlawszy dwa razy po tym, jak odłożyła Amy na ziemię. Rozejrzała się przy tym. - Tylko kto ma mój słoneczny medalion? - zapytała zaraz, bo od jakiegoś czasu każdy mógł przez chwilę ponosić jej łańcuszek, który dostała od Jony. Po tym, jak opowiedziała, że jest magiczny, stał się towarem bardzo popularnym. Niejaka Mathilde niechętnie jej go oddała, za co Mari obiecała, że jeszcze ją odwiedzi i pozwoli jej go ponosić. Pożegnała się z wszystkim, w zasadzie nie pamiętając, że była wcześniej zła na Jonathana. Miała naprawdę dobry humor i... stanowczo kiepski stan zdrowotny. Biegała, dźwigała, dawała się porwać emocjom i teraz ledwo stała, ale uśmiech miała szeroki, ignorując to jak źle się czuje.
- Sądziłeś, że zwiałam, co? - zapytała bezczelnie, gdy szli z Jonathanem korytarzem. Naprawdę dobrze się bawiła i napawało ją to zadowoleniem. To, że mogła odciągnąć myśli tych dzieci od problemów. Tylko, że przy nich działała adrenalina, a teraz gdy jej nie było... Jonathan szedł dalej, a jej dość mocno zakręciło się w głowie i musiała się zatrzymać i podeprzeć siedzenia pod ścianą. - To nic, po prostu muszę na moment usiąść i odetchnąć - zapewniła nie ściągając z twarzy uśmiechu. W uszach jej dudniło, ale miała dobry humor. Mimo to musiała przymknąć oczy, oprzeć jeszcze głowę. Miała wrażenie, że jest balonikiem bez powietrza. - Jestem tu i jest spoko... jestem przytomna... spoko spoko, ale sobie tak na chwilę tu odpocznę - powtarzała, by nie panikował, gdy głowa leciała jej do boku, a oczy pozostawały zamknięte. Najchętniej by się położyła na tych krzesłach. Marzyła o tym w zasadzie, ale czuła, że wtedy Jona się przejmie za bardzo, więc... powtarzała sobie w głowie, jak zdarta płyta "tylko się nie kładź, tylko się nie kładź...".

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
- Wierzę w ciebie.
Jeszcze nim wyszedł, objął dłonią rudą głowę Marianne składając na jej czubku krótki pocałunek. Naprawdę nie chciał, aby ta wymiana zdań urosła do rangi jakiejś kłótni, więc starał się zachować racjonalizm w tym wszystkim. Chociaż kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Wainwright nie przejmował się i nie myślał o Chambers. Dlatego poinformował, na wszelki wypadek, ochronę, aby nie pozwoliła Mari na opuszczenie szpitala. Może nie było to najdojrzalszym posunięciem, ale pozwoliło mu nie zamartwiać się o to, czy rudzielcowi nie przyjdzie do głowy jakiś głupi pomysł.
Zaraz po zakończonej operacji udał się z powrotem do swojego gabinetu i z niemałym zaskoczeniem stwierdził, że Chambers tam nie ma. Właściwie z miejsca ogarnął go niepokój i stres, ale na całe szczęście nim konkretnie się zdenerwował, podeszła do niego sekretarka informując o tym, że Mari gdzieś wyszła, ale zostawiła swoje rzeczy, więc pewnie nie opuściła budynku szpitala. Trochę to Jonę uspokoiło, ale oczywiście nie miał zamiaru siedzieć na miejscu i czekać, aż rudowłosa sama wróci, tylko ruszył na jej poszukiwania zastanawiając się, czy ta jej wycieczka po szpitalu jest formą buntu, czy efektem znudzenia. Ostatecznie po dość długim spacerze i wypytaniu kilku pielęgniarek o osobę Mari, Jonathan został skierowany na onkologię dziecięcą. W pierwszej chwili przyszło mu na myśl, że pewnie Marianne znów zaczęła się zamartwiać i wbijać sobie do głowy jakieś kiepskie scenariusze, bo on w ich dyskusji wspomniał o potencjalnych, częstszych wizytach w szpitalu jakie mogą ją czekać z uwagi na ciążę i posiadanie dziecka. Odetchnął więc z ulgą, gdy do jego uszu dotarł śmiech dzieci, a potem zabarwiony ciekawą nutą, głos Chambers.
Przez kilka minut stał w ciszy, wpatrując się w ten zaskakujący i przyjemny obrazek. Niby nie czuł wielkiej awersji do dzieci, ale nie był ich wielkim fanem. Nie rozczulał go widok małych brzdąców, ale musiał przyznać przed samym sobą, że spodobało mu się to jak zapatrzone w Marianne były te dzieciaki. Ich śmiech i roziskrzone spojrzenia na kilka chwil sprawiły, że pochmurny Wainwirght sam zapomniał o bożym świecie. Dopiero sama Marianne przypomniała mu gdzie się znajduje, a po dość spektakularnym zakończeniu swojej opowieści, wreszcie podeszła do niego, pozostawiając swoją niezadowoloną widownię za sobą.
- Snułem takie domysły - odpowiedział, gdy wyszli już z oddziału. - Podobno jednak zostawiłaś swoje rzeczy, w tym telefon, bo dzwoniłem i nie odpowiadałaś, a więc uznałem, że jednak jak na rozsądną, przyszłą mamę przystało, zostałaś w szpitalu - dodał kilka słów wyjaśnienia i wcale nie specjalnie posilił się o określenie Marianne w ten konkretny sposób. Niestety nie zaszli za daleko, bo ledwie po kilku krokach, Mari zakręciło się w głowie, a potem przysiadła na jednym z plastikowych krzeseł przez co Jonathan klęknął tuż przed nią. - Co ci jest? Serce? Źle się czujesz? - Jonathan zaczął Jonathanować i już miał w dłoni stetoskop, aby móc zbadać serce Chambers, ale rudowłosa dodała kolejnych kilka słów i Wainwright odpuścił swoje badania. Co nie zmienia faktu, że gdy Mari już siedziała to i tak zbadał jej puls, a potem objął dłońmi twarz, nakierowując jej spojrzenie na siebie. - Troszkę przesadziłaś z tymi zabawami, wiesz? - Oznajmił i faktycznie koniec, końców sięgnął po stetoskop. - Musisz bardziej na siebie uważać. Tak, bardziej. Jeszcze bardziej niż dotychczas - mruknął, wsłuchując się w bicie serca Marysi.
- Coś się stało? Potrzebny wózek, albo jakieś leki? - Nie trwało długo, gdy obok nich pojawiła się jakaś pielęgniarka, a zaraz do niej dołączył przechodzący nieopodal stażysta. Jona im jednak podziękował deklarując, że sam poradzi sobie z Marianne i to nic poważnego.
- Dasz radę iść, czy faktycznie mam załatwić ten wózek? - Zapytał, może nieco z nią sobie pogrywając, bo miał nadzieję, że mimo zmęczenia da radę dotrzeć do jego gabinetu. - Jutro jak pójdziesz odwiedzić dzieci, masz zakaz noszenia ich, skakania, tańczenia i wykonywania wszelkich czynności, które mogłoby przyspieszyć twoje tętno - dodał zaraz, bo przecież pamiętał co obiecała małym pacjentom, a znał Chambers na tyle, aby wiedzieć, że nie odpuści i będzie musiała pojawić się na onkologii ponownie. Nie mniej jednak jakieś ograniczenia dostać musiała, bo inaczej przecież zaraz nie z przypadku, a w konkretnym celu będzie musiała nocować w szpitalu, a tego ani ona, a on by nie chcieli.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie miała siły nawet otworzyć oczu, aby spojrzeć na Jonathana. Jakby nagle uciekła z niej cała energia, a ciało przelewało się, jak piasek między palcami. Może nawet uległaby temu uczuciu, gdyby Jonathana nie było obok. Odpłynięcie w ten niebyt niesamowicie ją teraz kusiło, ale bałaby się tego, jak Wainwright by na to zareagował.
- Nic mi nie jest... tylko... odpocznę... - mówiła pod nosem, mając nadzieję, że wyraźnie artykułuje każde słowo. Tak bardzo chciała ulec grawitacji i położyć się na krzesłach, chociaż na momencik. Już nawet przechyliła się do boczku, ale poczuła, że ramię Jony utrzymuje ją w pozycji siedzącej. Z jednej strony dobrze, ale nie tego pragnęła. Jęknęła przy tym niezadowolona, gdy uniósł jej powieki i poświecił w nie latarką, a potem zmuszał by na niego patrzyła, chociaż i tak nic kompletnie nie widziała. - Każdy... się męczy - wyjaśniła mu, zła na siebie, że nie potrafi powiedzieć tego normalnym tonem. Nawet nie zdążyła mu się sprzeciwić, bo sam podkreślił znaczenie swoich słów, a ona liczyła na to, by te mięśnie które poruszyła, faktycznie odpowiadały zmarszczeniu nosa, co dałoby mu do zrozumienia, że nie jest zadowolona. - Nic mi nie jest... zjadłam cukierki... wepnie cukier mi spadł - wyjaśniła, dumna z siebie, że tak racjonalnie umiała to zrzucić na nagły spadek glukozy we krwi. Przynajmniej adrenalina jej nieco skoczyła, gdy dookoła zaczęły zbiegać się kolejne osoby. Może nie jakoś widowiskowo, ale w końcu o własnych siłach uniosła powieki.
- Nie jestem kaleką - burknęła na tą propozycję wózka, opierając czoło na dłoniach i zwieszając nieco głowę między nogami, bo jednak musiała znów przymknąć oczy. - Sobie jeszcze chwilę odpocznę i pójdę do ciebie... możesz nam grzać kanapę - zaproponowała, bo jeszcze nie czuła się na siłach. Wciąż kusiło ją położenie się na momencik na siedzeniach, a przy tym wiedziała, że byłaby w stanie dojść do gabinetu Wainwrighta za parę chwil, ale czuła, że musiałaby robić sobie przerwy i opierać się o każdą powierzchnię, a niekoniecznie chciała, by Jonathan to widział. - Nie da się bawić z dziećmi bez tego... - uniosła na momencik głowę, chcąc spróbować się do niego uśmiechnąć. - Może po prostu... jestem tym takim człowiekiem, co to reaguje na pogodę... meteorłatą czy coś... a ty ferment siejesz - wyjaśniła mu, jak ona to widzi, kołysząc się przy tym bezwiednie na boki. Już nie było rady.... oparła się do boczku i tak szybko, jak położyła główkę na siedzeniu, poczuła jak ciemność znów się po nią upomina i dosłownie sekundę potem upomniał sie też Wainwright. - Jona, mogę iść - jęknęła, czując, jak jest unoszona, chociaż potrzebowała chwili, by zrozumieć co się dzieje, bo wiedziała, że Jonathan nienawidził takich sytuacji. - Pójdę... dam radę - obiecała, chociaż dosłownie ułożyła się w jego ramionach, jak ciecz wlana do naczynia. W dodatku jego zapach był nawet bardziej kojący, niż położenie głowy na krzesełku. Pewnie dlatego jednak odpłynęła na kilka chwil i dopiero dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że znów odzyskała przytomność. - Już mi lepiej - mruknęła, a chociaż nie było to kłamstwem, nie było to też oznaką jakiegoś dobrego stanu. Przynajmniej przetarła oczy, gdy położył ją na zaścielonej i rozłożonej kanapie. - Potrzebujesz, żebym pomogła ci się odprężyć czy będziemy grzecznie się kładli? - zapytała sięgając po jego dłoń, jakby naprawdę była w stanie na jakieś czynności seksualne. Oczywiście, że nie, ale... niekoniecznie myślała racjonalnie o swoich ograniczeniach i mimo zasłabnięcia, miała nienajgorszy humor, co dawało dość dziwną mieszankę, trochę jak po lekach.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Słowa Marysi nie mogły uspokoić Jonathana same w sobie. Potrzebował innego zapewnienia, więc rozpoczął swój medyczny taniec nad rudzielcem, pozwalając doktorowi Wainwrightowi przejąć kontrolę. Przykrym faktem było to, że ostatecznie także i ta wizyta w szpitalu (chociaż miała być tylko przypadkowa) postawiła Chambers w pozycji pacjenta. Całe szczęście tylko na kilka minut, ale czujny Jonathan oczywiście wolał dmuchać na zimne i odesłał jedną z pielęgniarek, prosząc ją o przygotowanie dla Mari odpowiednich leków i dostarczenie ich do jego gabinetu.
- Dużo zjadłaś tych cukierków, co? - Burknął, kręcąc głową na boli i przykładając stetoskop raz po raz do ciała Marianne. W końcu odsunął się na tyle, by móc zbadać jej puls, a jednocześnie kontrolować to co działo się wokół. - Nie ma mowy, abym ciebie tutaj zostawił - oznajmił, ale nie czuł się na tyle pewnie, aby toczyć z Marysią bój o to, by usiadła na wózku. Pewnie skończyłoby się to jeszcze większą awanturą i zaciekawieniem postronnych osób niż obecna sytuacja, a Jonathan naturalnie nie lubił być w centrum uwagi, a już w szczególności ze względu na nietypowe okoliczności. - Doskonale się sama diagnozujesz, a więc czuję, że moja rola jest tutaj zbędna - rzucił z rozbawieniem i nutką ironii w głosie, gdy Marysia określiła się mianem meteopaty i tym tłumaczyła swoje zasłabnięcie. - I co robię? - Dopytał, bo nadal niekiedy nie miał pojęcia co Marysia chciała mu przekazać, gdy używała tych swoich nietypowych sformułowań.
Ostatecznie zakończyło się tym, że Jonathan zaniósł Marysię do siebie. Nie był z tego powodu wybitnie zadowolony, bo doskonale wiedział, że przyciągał spojrzenia ciekawskiego personelu. Też kilku krotnie musiał odmówić pomocy i odetchnął dopiero, gdy znaleźli się w jego gabinecie.
Odłożył rudowłosą na miękką sofę, po czym zamierzał odejść w stronę biurka. Chciał jeszcze zerknąć na ogólną sytuację jaka miała miejsce w szpitalu nim pozwoli sobie na odrobinę odpoczynku, ale Chambers złapała go za dłoń, zmuszając do tego, aby poczekał.
- Przyjemnie byłoby odprężyć się z tobą, ale sądzę, że lepiej, abyś już nie szalała - mruknął, a po chwili rozległo się ciche pukanie. Pielęgniarka weszła przynosząc dla Marianne leki. Jona zamienił z nią jeszcze kilka słów i kazał siebie budzić w razie nagłej potrzeby. - Weź to i idź spać, słońce - dodał, podając rudowłosej leki i kubek z wodą. - Ja jeszcze chwilę popracuję i zaraz do ciebie przyjdę - oznajmił, po czym wstał podchodząc do biurka. Rozpiął kilka guzików koszuli i podwinął mankiety nim usiadł na fotelu. Niby opanowali sytuację i w szpitalu było już spokojniej, ale Jona dobrze wiedział, że właściwie wszystkiego mogą się spodziewać. - Marysiu, idź spać - rzucił, bo oczywiście rudowłosa jak już mogła odpocząć to nagle doznała zastrzyku energii i ostatki sił pożytkowała na dyskusję z nim.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Prawdę mówiąc była przerażona, ale poczucie odpowiedzialności za stan Jonathana popychało ją do tego, by resztkami energii jako tako się trzymała. Pewnie gdyby nie jego obecność i utrwalone w jej głowie słowa o tym, ile miał tutaj obowiązków, po prostu by zemdlała, bo jej organizm się tego domagał, ale walczyła. Metaforycznymi szponami chwytała się świadomości, jednocześnie czując, że brakuje jej powietrza i nie ma już sił tak na pół gwizdka uczestniczyć w scenie, na którą składała się jej rozmowa z Jonathanem. W dodatku rozmowa była słowo kluczem. Starała się coś mówić, by tylko utrzymać go w spokoju i sądząc po tym, że nie panikował, najwyraźniej nieźle jej to wychodziło.
- Trochę - odpowiedziała i chyba chciała się uśmiechnąć, ale nie była na tyle świadoma, by wiedzieć, czy jej to wyszło. Przełknęła ślinę, nie będąc też w stanie wytłumaczyć Wainwrightowi czym jest sianie fermentu. Przez moment nie miała już siły na nic i moment ten przypadł na jej transport do jego gabinetu. Jej propozycja, nawet jeśli odrealniona, też nie brała się znikąd. Czuła ucisk w klatce piersiowej, a gdy patrzyła, obraz na bokach rozmazywał się, zachodząc mroczkami. Nie chciała przez to zostawać w tym stanie sama, więc trzymała dłoń Jonathana, pewna, że przy niej zostanie, ale nawet nie wiedziała kiedy się wyślizgnął. Pukania do drzwi nie zanotowała. Uniosła się na jednej ręce, a w odczuciu przypominało to całodzienną wspinaczkę z gigantycznym plecakiem na stelażu. Musiała jednak wziąć od niego leki, chociaż miała trochę wrażenie, jakby nie uczestniczyła świadomie w tym, co robiła i nie do końca rozumiała, co się działo. Samo to, że Jonathan odszedł do biurka podziałało na nią ze zdwojoną siłą. Nie chodziło o to, że są w szpitalu, ale przez zasłabnięcie czuła się zagubiona i nie umiała sobie z tym poradzić, a brak jego obok wywoływał dziwną panikę, co w połączeniu z podejściem Chambers, że nie ma co się przejmować, wywoływało u niej naprawdę nienajlepszy stan, w którym nie wiedziała, co ma zrobić. Nawet nie zareagowała na jego polecenie, żeby poszła spać, bo obiło jej się to o uszy, jakby nigdy do nich nie dotarło. Po prostu siedziała tak widząca na drżącej ręce i patrzyła na niego, nieświadoma tego, że patrzy. W głowie wyobrażała sobie, że ją położył, pomógł ogarnąć się do snu i leżeli teraz wspólnie, uspokajając się... ale rzeczywistość była inna i czuła dysonans, w którym nie potrafiła się odnaleźć. To wszystko składało się tylko na to, że serce waliło jej coraz mocniej i mocniej, a ona tak siedziała i go obserwowała, a raczej obserwowała jak wiruje i czuła, że tak nie powinno to wyglądać. Musiała opłukać twarz... nie wiedziała nawet, czy Jonathan coś do niej mówił, kiedy jakimś cudem przeniosła się na skraj kanapy, a potem trampki dotknęły podłogi. Złapała się czegoś... może blatu, a może fotela.
- Muszę o zienki - wydukała, nie wiedząc czy pytał, ale czuła, że mądrze będzie coś powiedzieć. Patrzyła przy tym na klamkę, która prowadziła do niewielkiej łazienki, jaką miał w gabinecie, jakby to był jej cel nadrzędny. Byleby tam dotrzeć. Chwyciła się ściany, złapała za klamkę, ale jak tylko się tam znalazła, zamiast zrobić cokolwiek skuliła się w rogu i otoczyła nogi ramionami. Na kolanach oparła czoło i poczuła, że może tutaj byłaby w stanie zasnąć. Stres, zmęczenie, nerwy... pewnie jeszcze hormony... wszystko w nią uderzało. - Nic - mruknęła, kiedy w pomieszczeniu pojawił się Jona. - Nie iem, smutno mi i ciężko je dnak... - zacinała się przy tym trochę. - Og... rnę to zaraz - obiecała z nieco świszczącym oddechem.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Jonathan starał się zachować spokój, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak jego postawa d o k t o r a potrafi rozsierdzić Marianne. Tamtej nocy została zmuszona do pozostania w szpitalu, bez żadnych medycznych powodów, więc była już niezadowolona. Obawiał się, że gdyby zaczął szukać sposobów, aby zaprowadzić ją na jedną ze szpitalnych sal i poddać obserwacji tylko dlatego, że zrobiło jej się słabo, pewnie znów wybuchłaby między nimi niepotrzebna dyskusja. Uznał więc, że nie będzie roztrząsał tej sytuacji. Zresztą mógł zareagować od razu, gdyby zadziało się coś niepokojącego, a pomoc mieli dosłownie za ścianą.
Potrzebował poświęcić jeszcze odrobinę uwagi na sprawy szpitalne, ale zachowanie Chambers sprawiło, że porzucił swoje plany.
- Coś nie tak? - Spytał obserwując sylwetkę Mari. I nie minęło długo, gdy wstał zza biurka. W chwili, w której Chambers znalazła się przy łazienkowych drzwiach, on był już przy niej. Dostrzegł więc jak odchodzi na bok, a potem opiera się o ścianę. Wszedł więc do środka. - Co się dzieje, Marianne? Źle się czujesz? - Spytał oczywiście będąc już poważnie zmartwionym, bo najwyraźniej Chambers nie była tylko zmęczona, a dolegało jej coś więcej. - Smutno? - Podłapał, ale bardziej skupiony był na tym, aby zbadać jej puls. - Obawiam się, że nie... - Odpowiedział, gdy oznajmiła, że zaraz ogarnie. Nie czekając dłużej użył pagera, aby wezwać pomoc, a potem ponownie skupił się na rudowłosej. - Masz słaby puls - mruknął, przyglądając się twarzy Mari. - Spójrz na mnie kochanie - dodał, aby złapać z nią kontakt wzrokowy, ale odjeżdżała.
Naprawdę nie chciał, aby tej nocy i Chambers stała się szpitalnym pacjentem, ale ze względu na stan jej zdrowia i ciążę nie mógł po raz kolejny zbagatelizować je osłabienia.
-Doktorze?
- Tu jesteśmy - krzyknął, gdy z głównego pomieszczenia dobiegł do głos personelu medycznego. Gdy znaleźli się z nimi w łazience, wydał im kilka poleceń, po czym znów zostali sami, oczekując na leki i wózek. - Marysiu? Słyszysz mnie? - Spytał, bo kontakt z Chambers był czasem lepszy, czasem gorszy. - Poddamy ciebie obserwacji. Sprawdzimy EKG i podamy kroplówki, dobrze? Ale muszę ciebie stąd zabrać - wyjaśnił, a gdy w pomieszczeniu obok ponownie znalazła się pielęgniarka z wózkiem, pochylił się nad Marianne, aby móc ją podnieść z podłogi.

Marianne Chambers
ODPOWIEDZ