i'll be the match you'll be the fuse, boom!
: 09 kwie 2023, 16:33
مشكلة
Gdyby ktoś Miloud'a Al-Attala zapytał, w jakie miejsca udaje się najchętniej gdy ma ochotę wyjść z domu, po zmroku, spragniony muzyki, którą można wchłonąć przez skórę niczym lakmus, jednocześnie pozwalając neonowym światłom rytmicznie zabarwiać naszą własną sylwetkę błyskami czerwieni, błękitu i niezdrowej, oślepiającej bieli, chłopak z pewnością nie wpadłby na to, by w pierwszej kolejności wymienić właśnie Shadow. Były - nawet w punkcie tak, w gruncie rzeczy, klaustrofobicznym niewielkim jak okolice Lorne - inne lokalizacje, w których czuł się przyjemniej, i pewniej. Wśród nich: kilka plażowych barów, z krytymi słomką parasolami i leżakami, przez obsługę tuż przed przypływem ściąganymi bliżej brzeg, jakaś jedna, niepopularna klubokawiarnia, z której jednak roztaczał się wyjątkowo przyjemny widok na zatokę, a nawet, z absolutnego braku laku, The Woolshed, z przytłaczającym różem i pomarańczem świateł, i z barem zdobionym rycinami mającymi imitować antylopie głowy albo zwieńczenie doryckich kolumn, ale Lou i tak kojarzące się z biologicznym rysunkiem jajników. Jakkolwiek i tak dalekie od jego preferencji, tamte lokale ściągały ku sobie przynajmniej bardziej zbliżony do samego bruneta tłum - najczęściej beztroskich hipsterów, zwykle paru podróżnych, pragnących, po całodziennej tułaczce albo intensywnym surfingu, pochillować sobie nad jednym albo dwoma drinkami, kilku millenialsów i paru przedstawicieli generacji Z na bardzo spontanicznych randkach, albo w małych, towarzyskich spędach. Po nikim nie dało się poznać, że do wyjścia na miasto przyłożył się bardziej, niż do spacerku do sklepiku na rogu. W przeciwieństwie do takiego Shadow właśnie, do którego naprawdę należało się wystroić - w przeciwnym razie ryzykując, że nie zostanie się do wnętrza wpuszczonym przez jednego z dwóch, bysiorowatych bramkarzy strzegącego wrót przybytku tak, jakby - zamiast tłumku podpitych imprezowiczów i pulsującego huku muzyki - naprawdę krył się w nim jakiś ósmy cud świata. Jedyną przyczyną, dla której Milou w ogóle się tutaj dzisiaj znalazł - ze znużeniem i zmęczeniem lokalną atmosferą malującym się na jego twarzy już po pierwszych pięciu minutach spędzonych w zakamarkach nocnego klubu - była obietnica złożona przezeń garsteczce przypadkowych znajomych, z którymi poznał się przed paroma dniami na plaży. Ich imiona brzmiały generycznie, i dość do siebie podobnie - tak zresztą, jak wyglądały ich twarze (w przypływie wyjątkowej - względem samego siebie - szczerości, Milou przyznawał, że za dwa, trzy tygodnie nie rozpozna ich, nawet jeśli znów wpadną na siebie w okolicy), i brunet nie próbował nawet udawać, że ich znajomość wpisać można do innej kategorii, niż Taka Na Chwilę. A jednak był - lub przynajmniej próbował - być słowny. Tym bardziej, że na ten akurat wieczór - zakończenie dnia wypełnionego fizyczną pracą i słońcem - nie miał żadnych konkretnych planów, którymi mógłby się wykręcić albo wytłumaczyć, odmawiając.
Po skończeniu wszystkich gospodarczych obowiązków u Hawkinsów zatem, wrzucił na ząb lekką i szybką kolację, i zadał sobie trud by założyć coś, co nie wyglądało jakby chwilę temu wyszarpnięte zostało z gardła rozwścieczonego kundla. Wybrał sandały - jedne z tych z szerokim paskiem, w których udawać można by, że się zwiało z Olimpu, jasne, materiałowe spodnie i ciemnozieloną koszulę o łagodnym kroju kołnierza, odsłaniającą ładny kant jego obojczyków, i podkreślający ciemnomiodową barwę tęczówek, i już chwilę później spacerował w stronę umówionego miejsca, z którego odebrała go grupka dzisiejszych towarzyszy.
Niedługo potem dotarli do Shadow, i tam przez chwilę trzymali się razem, dopóki - jak to zwykle bywa - nie zaczęli rozpierzchać się w różnych kierunkach: Poppy i Lux do łazienki, Tim, Bartholomew i Elise do baru, a Ingrid i Hugh na parkiet, tym samym zostawiając Milou samego sobie (co, zresztą, było mu całkiem na rękę). Przez chwilę pokręcił się po wnętrzu, ale wkrótce wspiął schodkami ku wyjściu, i znalazł sobie bezpieczny azyl przed klubem, za ściennym załomem za który zwykle udawano się po to, żeby się odlać, poprawić wżynające się w tyłek rajstopy, albo komuś obciągnąć w przerwie między jednym, a drugim tańcem w piwnicznej sali. Na szczęście był tu sam, nie przerywając nikomu żadnej z powyższych czynności, i mógł odetchnąć, wpatrzywszy się najpierw w wyświetlacz telefonu, a potem w gwiazdy wiszące na niebie tak, jakby wahały się, czy z niego nie zeskoczyć, i nie osiąść chłopakowi na ramionach. Lorne nie było może najbardziej ekscytującą lokalizacją w jakiej kiedykolwiek mieszkał, ale to, co mówili, było prawdą: mało gdzie widać było gwiezdne konstelacje tak dokładnie, jak tutaj.
Gapił się w nieboskłon jak cielę w malowane wrota, zapominając o znajomych, nieodczytanej wiadomości na iPhonie, a nawet o tym, że obiecał, że wróci za pięć minut. Musiało ich minąć zresztą przynajmniej piętnaście, bo gdy w końcu się poruszył, aż zakręciło mu się w głowie i, zwracając się w stronę wejścia do klubu, aż się zachwiał, rozlawszy trochę piwa z trzymanej w dłoni butelki.
Tak się niefortunnie składa, że na wyrosłą przed nim akurat, niespodziewanie, dziewczynę.
- Oh-putain! - Wyrwało mu się, zanim się powstrzymał - Cholera, sorry!
Celestine Hemingway