easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
مشكلة
Gdyby ktoś Miloud'a Al-Attala zapytał, w jakie miejsca udaje się najchętniej gdy ma ochotę wyjść z domu, po zmroku, spragniony muzyki, którą można wchłonąć przez skórę niczym lakmus, jednocześnie pozwalając neonowym światłom rytmicznie zabarwiać naszą własną sylwetkę błyskami czerwieni, błękitu i niezdrowej, oślepiającej bieli, chłopak z pewnością nie wpadłby na to, by w pierwszej kolejności wymienić właśnie Shadow. Były - nawet w punkcie tak, w gruncie rzeczy, klaustrofobicznym niewielkim jak okolice Lorne - inne lokalizacje, w których czuł się przyjemniej, i pewniej. Wśród nich: kilka plażowych barów, z krytymi słomką parasolami i leżakami, przez obsługę tuż przed przypływem ściąganymi bliżej brzeg, jakaś jedna, niepopularna klubokawiarnia, z której jednak roztaczał się wyjątkowo przyjemny widok na zatokę, a nawet, z absolutnego braku laku, The Woolshed, z przytłaczającym różem i pomarańczem świateł, i z barem zdobionym rycinami mającymi imitować antylopie głowy albo zwieńczenie doryckich kolumn, ale Lou i tak kojarzące się z biologicznym rysunkiem jajników. Jakkolwiek i tak dalekie od jego preferencji, tamte lokale ściągały ku sobie przynajmniej bardziej zbliżony do samego bruneta tłum - najczęściej beztroskich hipsterów, zwykle paru podróżnych, pragnących, po całodziennej tułaczce albo intensywnym surfingu, pochillować sobie nad jednym albo dwoma drinkami, kilku millenialsów i paru przedstawicieli generacji Z na bardzo spontanicznych randkach, albo w małych, towarzyskich spędach. Po nikim nie dało się poznać, że do wyjścia na miasto przyłożył się bardziej, niż do spacerku do sklepiku na rogu. W przeciwieństwie do takiego Shadow właśnie, do którego naprawdę należało się wystroić - w przeciwnym razie ryzykując, że nie zostanie się do wnętrza wpuszczonym przez jednego z dwóch, bysiorowatych bramkarzy strzegącego wrót przybytku tak, jakby - zamiast tłumku podpitych imprezowiczów i pulsującego huku muzyki - naprawdę krył się w nim jakiś ósmy cud świata.
Jedyną przyczyną, dla której Milou w ogóle się tutaj dzisiaj znalazł - ze znużeniem i zmęczeniem lokalną atmosferą malującym się na jego twarzy już po pierwszych pięciu minutach spędzonych w zakamarkach nocnego klubu - była obietnica złożona przezeń garsteczce przypadkowych znajomych, z którymi poznał się przed paroma dniami na plaży. Ich imiona brzmiały generycznie, i dość do siebie podobnie - tak zresztą, jak wyglądały ich twarze (w przypływie wyjątkowej - względem samego siebie - szczerości, Milou przyznawał, że za dwa, trzy tygodnie nie rozpozna ich, nawet jeśli znów wpadną na siebie w okolicy), i brunet nie próbował nawet udawać, że ich znajomość wpisać można do innej kategorii, niż Taka Na Chwilę. A jednak był - lub przynajmniej próbował - być słowny. Tym bardziej, że na ten akurat wieczór - zakończenie dnia wypełnionego fizyczną pracą i słońcem - nie miał żadnych konkretnych planów, którymi mógłby się wykręcić albo wytłumaczyć, odmawiając.
Po skończeniu wszystkich gospodarczych obowiązków u Hawkinsów zatem, wrzucił na ząb lekką i szybką kolację, i zadał sobie trud by założyć coś, co nie wyglądało jakby chwilę temu wyszarpnięte zostało z gardła rozwścieczonego kundla. Wybrał sandały - jedne z tych z szerokim paskiem, w których udawać można by, że się zwiało z Olimpu, jasne, materiałowe spodnie i ciemnozieloną koszulę o łagodnym kroju kołnierza, odsłaniającą ładny kant jego obojczyków, i podkreślający ciemnomiodową barwę tęczówek, i już chwilę później spacerował w stronę umówionego miejsca, z którego odebrała go grupka dzisiejszych towarzyszy.
Niedługo potem dotarli do Shadow, i tam przez chwilę trzymali się razem, dopóki - jak to zwykle bywa - nie zaczęli rozpierzchać się w różnych kierunkach: Poppy i Lux do łazienki, Tim, Bartholomew i Elise do baru, a Ingrid i Hugh na parkiet, tym samym zostawiając Milou samego sobie (co, zresztą, było mu całkiem na rękę). Przez chwilę pokręcił się po wnętrzu, ale wkrótce wspiął schodkami ku wyjściu, i znalazł sobie bezpieczny azyl przed klubem, za ściennym załomem za który zwykle udawano się po to, żeby się odlać, poprawić wżynające się w tyłek rajstopy, albo komuś obciągnąć w przerwie między jednym, a drugim tańcem w piwnicznej sali. Na szczęście był tu sam, nie przerywając nikomu żadnej z powyższych czynności, i mógł odetchnąć, wpatrzywszy się najpierw w wyświetlacz telefonu, a potem w gwiazdy wiszące na niebie tak, jakby wahały się, czy z niego nie zeskoczyć, i nie osiąść chłopakowi na ramionach. Lorne nie było może najbardziej ekscytującą lokalizacją w jakiej kiedykolwiek mieszkał, ale to, co mówili, było prawdą: mało gdzie widać było gwiezdne konstelacje tak dokładnie, jak tutaj.
Gapił się w nieboskłon jak cielę w malowane wrota, zapominając o znajomych, nieodczytanej wiadomości na iPhonie, a nawet o tym, że obiecał, że wróci za pięć minut. Musiało ich minąć zresztą przynajmniej piętnaście, bo gdy w końcu się poruszył, aż zakręciło mu się w głowie i, zwracając się w stronę wejścia do klubu, aż się zachwiał, rozlawszy trochę piwa z trzymanej w dłoni butelki.
Tak się niefortunnie składa, że na wyrosłą przed nim akurat, niespodziewanie, dziewczynę.
- Oh-putain! - Wyrwało mu się, zanim się powstrzymał - Cholera, sorry!

Celestine Hemingway
Miloud
harper
bellamy
studentka — JCU
26 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Księżniczka, którą wrzucono w realia gminu. Sieje zniszczenie, bo sama mocno jest zniszczona.
3.

Ostatnie miesiące spędziła w najlepszych imprezowniach tego świata, zwiedzała kraje, jak dzielnice większego miasta, pozostawiając za sobą zgorszenie i pieniądze ojca. Żyła intensywnie, nie myśląc o jutrze, a jeszcze bardziej unikając rozpamiętywania przeszłości i prawdę mówiąc, nie zastanawiała się nad tym, że kiedyś taki model egzystowania będzie musiała zamienić na coś bardziej ułożonego. Już w szczególności nie brała pod uwagę Lorne Bay, małej kawalerki w centrum, jazdy komunikacją miejską na studia, które niekoniecznie ją interesowały i meldowania się przed braćmi. Uwielbiała ich, na to nie mogła narzekać. Zarówno Tony, jak i Gus od zawsze byli dla niej ważni, ale przy tym ona sama leżała dość daleko od materiału na dobrą siostrę. Czasami się tym zadręczała, ale jedna negatywna myśl była jak zachęta dla każdej kolejnej, a tych w jej głowie czaiło się na tyle, by nie warto było ryzykować. Mówiła więc sobie, że musi być samolubna... musi się bawić i nie myśleć o konsekwencjach, bo inaczej wróci do tego momentu życia, w którym przez miesiące siedziała w łóżku, patrząc w ścianę, przeżywając traumę, która ją spotkała. Teraz... teraz, gdy ktoś ją poznawał, nigdy nie nazwałby jej ofiarą okropnego wypadku. Bliżej jej było do oprawcy, a jeśli coś wzbudzała w towarzystwie, to na pewno nie litość. Wolała już to... wolała być najgorszym charakterem najpodlejszych historii, niż ponownie wrócić do rozkładu sił, w którym była na przegranej pozycji.
Kierując się swoim zwichrowanym poczuciem wartości, chciała za wszelką cenę dotrzeć do Shadow. Mogłaby argumentować to potrzebą zabawy, zażyciem jakiejś tabletki, która pozwoli jej się rozluźnić, a która w tym przybytku na pewno nie była aż tak trudno dostępna, ale tak naprawdę jej powody były o wiele bardziej daleko idące. Przede wszystkim - co świadczyło o tym, że z głową miała po prostu coś nie tak - zainteresowało ją to miejsce dlatego, że najstarszy brat kazał jej go unikać. Powiedzieć Celestine Hemingway, że czegoś nie może, to jak wysłać do niej vipowskie zaproszenie. Nie umiała przejść obok tego obojętnie, a jeszcze jak się dowiedziała, że właściciel jest gangsterem, z którym Anthony ma układy? Chęć dorwania się do podobnych interesów, ta potrzeba adrenaliny, wybicia się na wyższe szczeble niepisanej hierarchii, to wszystko napędzało jej chory umysł. Już w szczególności teraz, gdy została odcięta od większości rodzinnych funduszy i zmuszona do udawania grzecznej i ułożonej na uniwersytecie. Wystroiła się więc w jakąś niedługą sukienkę, nie przysłaniającą pleców, buty na szpili, które mogły uchodzić za broń i z podkreślonymi krwistą czerwienią ustami wstąpiła do klubu. Tylko po to, by przy barze ktoś ją wyśmiał, kiedy poprosiła o szefa. Zranioną dumę próbowała wyleczyć dwoma drinkami, za które zapłacił ktoś inny, ale irytacja nie malała i sama musiała wyjść na zewnątrz zapalić, by przemyśleć, co teraz powinna zrobić. Świeże powietrze było całkiem przyjemną odmianą i może nawet istniała szansa na uratowanie jej humoru, gdyby nie to, że nagle, nie wiadomo skąd, wyrosło piwo, lecące prosto na jej sukienkę.
- No kurwa! - warknęła, nie gryząc się w język, wtórując właścicielowi alkoholu, który przeprosił, ale mimo to oberwał morderczym spojrzeniem, które miało duże predyspozycje do tytułu naprawdę lodowatego. - Francuz? Chyba w waszym kraju uczą, jak nie wylewać alkoholu na wszystkie strony, tylko do gardła - dodała, próbując dłonią jakoś wywiać alkohol, co naturalnie nie szło jej najlepiej. Wprost idealnie, teraz, jak już śmierdziała piwem, a nie perfumami, którymi skropiła się starannie, na pewno miała szasnę by zrobić wrażenie na ważniakach z Shadow. Aż musiała wziąć dwa głębsze wdechy, by ochłonąć. - Gratuluję, dzięki tobie już nikt, nie będący całkowicie zalanym, się mną dzisiaj nie zainteresuje - posłała mu uśmiech, który nie dosięgnął oczu i w zasadzie nie miał nic wspólnego z wesołością. Jasne, mogłaby powiedzieć, że nic się nie stało i pewnie tak zareagowałoby dożo osób, ale miała nienajlepszy humor i chyba generalnie, nie najlepszy charakter, a przynajmniej przy pierwszym poznaniu nie wzbudzała raczej zachwytu.

miloud al-attal
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Francuska kurwa, która wyrwała się spomiędzy warg Al-Attala, zderzyła się w powietrzu z tą obciążoną dziewczęcym, australijskim akcentem dokładnie w tej samej chwili, w której chłodny chlust piwa dotknął jej sylwetki - dokładnie w tym wrażliwym punkcie w którym skąpy skrawek obcisłego materiału ustępował miejsca nagiej, rozgrzanej klubowym gorącem skórze.
Pierwszym instynktem Milou - jak przystało na kogoś kogo wprawdzie dość dawno temu, ale mimo wszystko sumiennie i starannie, matka wychowała w zgodzie z całą gamą ideałów i zasad - było, aby rzucić się dziewczynie na ratunek. Trochę po czasie, to prawda, bo w końcu o wiele lepiej byłoby, gdyby bardziej pilnował jak chodzi (i, co ważniejsze, jak trzyma butelkę swojego Carlton Draught), ale ze szczerą intencją, by choć odrobinę zrekompensować jej ujmę na honorze, i plamę na sukience.
Zaraz jednak zatrzymał się - w pół impulsywnego wychyłu ciała, które już, poza kontrolą umysłu, chciało blondynce pomagać i upewniać się, że nic wielkiego się jej nie stało - i zmarszczył brwi, zmrożony wrogością cieknącą z każdej wypluwanej przez nią zgłoski.
Albo miał zajebistego pecha, albo Australijczycy - przynajmniej ci, których na swojej podróżniczej drodze w rejonach Cairns i Lorne spotykał w ostatnim czasie - naprawdę byli po prostu zgrają zadufanych w sobie gburów. I to na dodatek pewnie, jak na wyspiarskie realia życia przystało, spokrewnioną ze sobą nawzajem z mniej więcej dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem.
- Francuz - Potwierdził odruchowo, tak jak potwierdzał w urzędach, na lotniskach i, czasami, na tinderze, gdy potencjalna randka wyglądała na taką, której zaimponuje jego literacka znajomość języka miłości, i nie będzie przeszkadzał ostentacyjny, trochę karykaturalny akcent, gdy posługiwał się angielskim. Była to o tyle półprawda, że przecież mógł także powiedzieć, że Arab, i dodać do tego jakąś kontrowersyjną, autoironiczną złośliwość odnośnie tego, czego uczą w jego kraju. Wtedy z pewnością odstraszyłby dziewczynę na dobre. Albo może i skłonił ją do nasłania na siebie bramkarzy - czego, z kolei, brunet bardzo pragnął uniknąć.
Wystarczyła mu jedna bójka na przestrzeni ledwie tygodnia. Nie szukał kolejnej.

Czy uważał, że Celestine histeryzuje trochę przesadza?!
  • Owszem. Przecież (uczynione przez niego...) szkody nie były ani szczególnie dramatyczne, ani też nieodwracalne. Piwo wietrzało, nawet to drogie (warto zauważyć, że Milou wydał na swój dzisiejszy trunek więcej niż zwykle wydawał na lunch, i jemu też średnio uśmiechał się fakt, że teraz jedna trzecia sowicie opłaconej porcji wsiąkała w kieckę przypadkowej osoby, a nie nawilżała jego własne gardło, przesuszone godzinami fizycznej pracy w australijskim skwarze), a fatałaszki oddać można było do pralni chemicznej. Wystarczył pojedynczy rzut oka na jasnowłosą dziewczynę by stwierdzić - raczej bez pudła - że nie wygląda na kogoś, kogo nie stać byłoby na tego typu udogodnienia.
    Albo, po prostu, na wywalenie tej nieszczęsnej kreacji do śmieci albo jednego z metalowych kontenerów, gdzieniegdzie rozstawianych po miasteczku przez lokalne organizacje charytatywne, i zastąpienie jej kolejną.
Z drugiej strony był jednak w stanie zrozumieć że tak, sytuacja bynajmniej nie była idealna.
Nie byłby jednak sobą, gdyby teraz tak po prostu Celestine przeprosił, podwijając metaforyczny ogon, i dezerterując z miejsca zdarzenia od razu po złożeniu jej konwencjonalnych wyrazów skruchy.
- Założysz się? - Wypalił więc po prostu, wraz z zuchwałym, i trochę rozbawionym spojrzeniem, rzucając dziewczynie zaczątek wyzwania. Mogłaby pomyśleć, że jest po prostu bezczelny, gdyby nie kolejny ruch męskiej ręki - którą to Milou uniósł trzymaną w dłoni butelkę piwa na wysokość własnych barków, a potem...
No cóż. Przechylił ją, pozwalając by lepki wodospad alkoholu wytoczył się z szyjki, przeskoczył próg szkła i spłynął prosto na jego własne ciało. Obfitym, wolnym od półśrodków strumieniem.
- Jeden zalany już się zainteresował - Wzruszył mokrymi od piwa ramionami jak gdyby nigdy nic, i wyciągnął ku dziewczynie dłoń, gotów jej się przedstawić (o ile, oczywiście, dziewczyna nie odwróci się na pięcie i nie zwieje z powrotem do wyobrażonego sobie przez Lou stadka podobnych jej koleżanek, które zostawiła w klubie) - Skoro jesteśmy już na tak samo przegranej pozycji... - Wymownie powiódł wzrokiem po własnym, a potem dziewczęcym ubraniu. Na obydwu widniała teraz niemożliwa do zamaskowania, obfita plama po browarze - To może mi powiesz przed czym się ukrywasz, podczas gdy impreza, z tego co wiem, jest tam... - Ruchem głowy wskazał schodki prowadzące do wnętrza klubu - A nie tutaj.
Blondynka mogła go, w zasadzie, zapytać o dokładnie to samo.

Celestine Hemingway
Miloud
harper
bellamy
studentka — JCU
26 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Księżniczka, którą wrzucono w realia gminu. Sieje zniszczenie, bo sama mocno jest zniszczona.
Zimny alkohol w zetknięciu z rozgrzaną skórą stanowił wybitnie nieprzyjemną mieszaninę doznań, leżącą zdecydowanie dalece poza granicami tego, na co liczyła dzisiejszej nocy. Miała wrażenie, że Lorne Bay jej nienawidzi, bo odkąd się tutaj znalazła, dopisywała jedynie kolejne punktu do listy porażek i niezadowolenia. Jej dumne, może nawet przesadnie dumne podejście i równie rozdmuchane mniemanie o sobie, nie potrafiło skonfrontować się z realiami, w których zamiast napawać się sukcesami, stała przed klubem w mokrej od piwa sukience. Czy zadziałała przesadnie? Oczywiście, że tak. Takie wypadki się zdarzały, z resztą co chwila ktoś tutaj chodził czymś oblany czy przypalony papierosem... w bardziej ekstremalnych przypadkach tracono też zęby lub bieliznę. Sęk tkwił jednak w tym, że Celestine dawno przestała próbować wzbudzać na siłę sympatię, albo chociaż poczucie, że ktoś mógłby mieć nad nią przewagę. Taki miała sposób bycia, a raczej wypracowany system obronny, stanowiący pokłosie tego, co spotkało ją w przeszłości. Wolała uchodzić za oschłą, niż słabą... byleby nie słabą. Nie, jak ta panna, którą można wykorzystać, zbałamucić i wyprowadzić z klubu otoczoną obcym, pozornie pomocnym ramieniem. Jeśli z kimś wychodziła, to zawsze na własnych zasadach i zaznaczała to od razu, na wstępie, mogło to kogoś kręcić, mogło zniechęcać, ludzie byli różni.
Brew jej drgnęła, gdy potwierdził skąd był. Wcale nie miała niczego do Francuzów, w zasadzie dobrze wspominała czas spędzony w imprezowniach na Lazurowym Wybrzeżu, a i Paryż uważała za miejsce ciekawe na mapie dla osób szukających wrażeń. Teraz jednak, kompletnie nie myślała przez pryzmat pozytywnych doświadczeń, zapach piwa unoszący się znad jej dekoltu skutecznie jej to uniemożliwiał. Poza tym musiała na kimś wyładować frustrację i ostatecznie, pewna była, że jej podejście odstraszy Francuza, który podkuli ogon i zejdzie jej z drogi, jak wielu przed nim w przeszłości postępowało i wielu po nim jeszcze postąpi. On jednak stał nadal, górując nad nią, pomimo imponujących butów, które dodawały jej centymetrów. Zamiast się wystraszyć, patrzył jej w oczy, z manierą, jaką rzadko kiedy dostrzegała na twarzach osób, które potraktowała tak, jak jego. Nie wiedziała czego się spodziewa, ale na pewno nie tego, co zaraz się wydarzyło. Nienawidziła pokazywać innym swojego zdumienia, ale teraz nie miała wyboru. Po prostu z miejsca stanęła jak wryta, a jej jasne oczy o lodowatej barwie zdradzały to, jak bardzo skonfundowana była.
- Szkoda dobrego piwa, Francuzie - skomentowała, głównie po to, by powiedzieć cokolwiek, nie dawać mu satysfakcji wywołanej zbyt długim czasem zbierania przez nią myśli. Poza tym... zaintrygował ją. Jakby z miejsca jej postawa się zmieniła, ciężar ciała przesunęła na lekko wysuniętą nogę do boku, zmarszczone czoło wymieniła na równie zuchwały, co jego, uśmiech, a podenerwowanie odeszło gdzieś dalej, gdy serce już nie przez nie biło szybciej, a przez nadzieję na to, że jednak spotka ją dziś coś interesującego. Ktoś się wybił z szeregu, a ona ze wszystkiego najbardziej nienawidziła rutyny. - To jakaś sprawdzona taktyka na rozpoczęcie rozmowy, czy może miałam przyjemność być pierwszym obiektem doświadczalnym? - zamiast mu odpowiedzieć, zadała własne pytanie, wzrokiem przejeżdżając po oblanym piwem ubraniu mężczyzny. Przynajmniej chwilowo zapomniała o tym, że ona sama też jest w podobnej, nieciekawej sytuacji. Zawahała się jeszcze na chwilę, by w końcu unieść dłoń i przeciągając tę chwilę, opierając na jego ręce każdy palec z osobna, kiedy te już się w pełni zacisnęły, ponownie pozwoliła sobie na kontakt wzrokowy. - Ukrywam się? Wyszłam zapalić, to raczej przede mną się chowają... przynajmniej ci rozsądni - dodała po znaczącej przerwie. - Nie przedstawiam się pierwsza - mruknęła po tym, jakby rzucała mu jakieś wyzwanie i puściła jego dłoń tylko po to, aby faktycznie sięgnąć po papierosa. Gdy jeden wylądował już pomiędzy jej wargami, wyciągnęła paczkę w jego kierunku. - A ty przed czym uciekasz? Może oblałeś też jakiegoś dryblasa, gotowego złamać ci teraz za to nos - żartowała, chociaż z tą sarkastyczną manierą, którą trudno było jej porzucić. Szkoda byłoby jego buźki, gdyby miało się to okazać prawdą, ale też Celestine zdecydowanie nie była typem bohatera, by myśl o tym miała ją teraz zestresować.

miloud al-attal
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
- Hm? - Lou uniósł butelkę - niemal pustą wynikiem swojego niedawnego wybryku - i obrócił pod nikłym światłem zawisłego gdzieś za ich plecami neonu sąsiedniego lokalu, jakby zastanawiał się, do czego blondynka w ogóle pije (czy raczej "nawiązuje", zważywszy na fakt, że wszystko, czym jeszcze niedawno mogliby
zwilżyć wargi, znajdowało się aktualnie na jego własnym, i dziewczęcym ubraniu). Pogłaskał etykietę niby to znużonym, zobojętniałym spojrzeniem, godnym konesera, który niczego innego w życiu nie robił, jak tylko podróżował po świecie, wyrabiając sobie kąśliwą i krytyczną opinię na temat najróżniejszych piw - Czy ja wiem? - Prawda była taka, że zamawiając trunki w klubach albo w barach - o ile, oczywiście, płacił za nie on sam, a nie któryś z jego przelotnych, zamożnych znajomych - Lou stosował zazwyczaj dwustopniową strategię: najpierw decydował, na co ma ochotę (a więc na piwo, wino, albo coś, co wypali gardło żarem wysokich procentów), a potem zamawiał najtańszą z dostępnych opcji. Ale o tym, oczywiście, stojąca naprzeciwko dziewczyna nie musiała jednakowoż wiedzieć - zwłaszcza, że wyglądała na taką, która nie poświęca czasu rozmówcom poniżej określonego statusu społeczno-majątkowego. - Eh, pijałem lepsze - Żachnął się, jakby w krnąbrnej, choć i niewypowiedzianej sugestii, że lepsze trunki serwowano tam, skąd był, a nie tu, gdzie się jakimś cudem od paru miesięcy znajdował. W wyizolowanym z rzeczywistości kontekście jednorazowego spotkania, brunet mógł być przecież każdym: synem milionera z majątkiem wpakowanym w paliwo i broń, potomkiem najwyższej próby arystokracji (do tej, po stronie matki, faktycznie było mu najbliżej - nie na tyle jednak, żeby nie przejmował się cenami zamawianych przez siebie alkoholi), czy nawet młodocianym geniuszem start-up'ów, zarobione tuż po dwudziestce miliony przepuszczającym teraz na australijskich wakacjach. Kimkolwiek, by tylko nie być sobą - z pustką w kieszeniach i jednym wielkim znakiem zapytania tam, gdzie inni mieli plany na przyszłość.
Uścisnął dłoń Celestine, jednocześnie trochę poślizgnąwszy się wzrokiem na jej dekolcie, nadal rozbłyszczanym dosychającym piwem (dekolcie nieszczególnie głębokim, w kontraście do kuszącej nagości odsłoniętych przez sukienkę pleców, ale i tak ściągającym ku sobie uwagę wyrazistym rysem obojczyków i jasnej, gładziutkiej skóry), i walkowerem oddał jej zwycięstwo w konflikcie o to, kto przedstawi się pierwszy.
- Okay, okay - Westchnął, zwróciwszy się do niej trochę jak do dziecka, albo naburmuszonej nastolatki, butną miną i wydęciem dolnej wargi próbującej wymusić coś na otoczeniu - Miloud Étienne Duval Al-Attal - Wyrecytował, gotów przy tym założyć się, że rozmówczyni straciła wątek gdzieś na ostatniej zgłosce jego drugiego imienia. Pełnymi danymi posługiwał się tak rzadko, że brzmiały obco nawet dla niego samego. Jednocześnie był świadom, że pełnoprawna wersja imienia i podwójnego nazwiska robiła wrażenie o wiele bardziej prestiżowej i godnej wyższych sfer niż wygodny, krótki zlepek dźwięków, jakim to posługiwał się na co dzień - Dla przyjaciół Lou, ale my się chyba jeszcze nie przyjaźnimy, co? - Zaczepił.

Podczas gdy Hemingway nie lubiła rutyny, brunet gardził nudą. Jego krótka słowna potyczka z dziewczyną robiła się natomiast coraz bardziej interesująca - nawet, jeśli już niedługo blondynka miała zamówić następne piwo tylko po to, żeby oblać go ponownie (albo, o ile okazałoby się, że ma szczególne problemy z agresją, rozbić mu szkło na tym rozzuchwalonym łbie).
- Bardzo byś chciała być wyjątkowa, huh? - Zironizował, słysząc przypuszczenie, że może Celestine jest pierwszym obiektem, na którym kiedykolwiek wypróbował podobną taktykę zawierania znajomości (prawda była taka, że owszem - nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego; dziewczyna nie musiała o tym jednak wiedzieć - tym bardziej, że Miloudowi coraz większą przyjemność zdawało się sprawiać robienie jej na złość słownymi zaczepkami) - Nie, to moja typowa strategia zawierania znajomości - Poczęstował się papierosem - I widzisz? Zwykle działa.
Przez chwilę śledził spojrzeniem esy i floresy dymu sączącego się z rozpalonej bletki. Potem wciągnął szarość w płuca i wypuścił przez wargi w formie kilku kółek. Zawsze robił tak w liceum, a teraz też nie czuł się jakby miał więcej niż osiemnaście lat.
Na słowa o dryblasie nawet nie zareagował, jednocześnie zaskoczony łatwością z jaką Alexander Hawkins potrafił wkraść mu się w myśli. Bardziej jednak, niż angażować się w dogłębną analizę antypatii, którą żywił do blondyna, przekierować wolał atencję na swoje aktualne towarzystwo.
- Dlaczego? - Zagaił niewinnie, powtarzając słowa dwudziestosześciolatki - Dlaczego "rozsądni się przed tobą chowają"?

Celestine Hemingway
Miloud
harper
bellamy
studentka — JCU
26 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Księżniczka, którą wrzucono w realia gminu. Sieje zniszczenie, bo sama mocno jest zniszczona.
Obserwowała z niemałym zainteresowaniem całe te jego dywagacje na temat piwa, nawet jeśli zdecydowanie więcej mogła dowiedzieć się po jego gestach, niż dość oszczędnym doborze słów. Nie była smakoszką piwa, chociaż pewnie parę droższych marek umiałaby wskazać. W jej świecie po prostu to co typowe, można już było uważać za towar z wyższej półki. Bynajmniej nie należała do tych rodzin ze śmietanki towarzyskiej, którym zależało na udawaniu, że władza i pieniądze ich nie zmanierowały. Nie zajmowali więc sobie głów chodzeniem po ogólnodostępnych sieciówkach czy innych marketach. Niestety. Nie miała w zanadrzu porywających opowieści o tym, jak to uczono ją całe życie, że każdy jest taki sam, a pieniądze niczego nie zmieniają. Jedyny plus był taki, że nie działano też w drugą stronę, nikt usilnie nie pakował jej do głowy, że jest lepsza, tylko dlatego, że Hemingwayów stać na wyższy poziom życia. Po prostu... mieli pieniądze i wpływy, korzystali z nich, ani nie zadzierając nosa, ani nie zgrywając przesadnych altruistów. Wspierali biednych, jak wypadało... bo cóż lepszego mogła robić jej matka, zamiast prowadzenia jakiejś fundacji, a przy tym korzystali z życia, kiedy tylko chcieli. Mieli ten przywilej, że mogli decydować i Celestine wierzyła, że nikt nigdy jej tego nie odbierze... a jednak stała tu teraz, ubrana w ciuchy niewątpliwie drogie, w torebce trzymając klucz do niewielkiej kawalerki w centrum zapyziałego Lorne Bay. Kiedyś mogła z kaprysku postawić całemu temu klubowi po parę kolejek piwa, które Lou wylał na ich ubrania, ale tej nocy piła za cudze pieniądze, bo jej finanse zostały drastycznie ukrócone.
- Widzę, że trafił mi się prawdziwy koneser klubowego piwa - mruknęła, nie szczędząc tej wypowiedzi sarkazmu, odrobinę ubarwionego gestem wywróconych oczu, tak dla jeszcze lepszej prezencji. Faktycznie nie wiedziała z kim tak naprawdę rozmawia, poza tym, że był francuzem, niewiele mogłaby wywnioskować. Jak zdążyła już zauważyć, a odkąd zaczęła studiować - nawet boleśnie to zauważyła - obserwacja i analiza innych nie stanowiły jej mocnych stron. Mogła jedynie wymuszać zdobywanie wiedzy, o ile coś faktycznie ją zainteresowało.
Kącik ust jej drgnął, kiedy poczuła, że się jej przygląda. Nie należała do kobiet wstydliwych... od wielu lat już taka nie była. Prawo do wstydu zostało jej boleśnie wydarte z rąk i nie lubiła się nad tym zastanawiać, doszukiwać w przeszłości powodów swojego podejścia. Nie robiła tego prawie nigdy, odmawiając sobie przywileju, jakim było wspominanie... z resztą uważała, że tak jest dla niej lepiej.
- Jak oficjalnie... spokojnie francuzie, nie będę ciebie legitymować - nie mogła się ugryźć w język, głównie wierząc, że sam sobie zasłużył tą swoją manierą, jakby była jakimś dzieckiem. Była przewrażliwiona na tym punkcie, jako najmłodsze dziecko w rodzinie, jedyna dziewczynka wśród starszych braci, wręcz umierała w środku od potrzeby pokazywania, jaka to nie jest dojrzała. - To zależy, Lou... szybko zawierasz przyjaźnie? - zapytała przewrotnie, z szelmowskim błyskiem w spojrzeniu, gdy te skrzyżowała z jego własnym. - Możesz mi mówić Tina... po prostu - bo zawsze miała opory przed powiedzeniem wszystkich swoich danych od razu, na wstępie. Mogła zgrywać odważną, mogła kozaczyć i pokazywać kim to ona nie jest, ale kiedyś przez swoje nazwisko wylądowała w zatęchłej piwnicy i chociaż usilnie wmawiała sobie, że to na nią nie rzutuje, wszystkie jej decyzje od tego czasu były napiętnowane tamtym zdarzeniem. Nawet wybór tak głupi, jak skracanie swojego imienia do enigmatycznego zlepku ostatnich czterech liter jego brzmienia.
- Chciałabym? To raczej piętno z którym borykam się od lat - prychnęła, nie dając się podejść, po czym wypuściła z płuc szarą chmurę tytoniowego dymu. Miała pozornie wysokie mniemanie na swój temat i nawet lubiła uchodzić za taką zuchwałą. Zawsze lepiej sprawiać wrażenie kogoś silnego, niż słabego. - Zwyczajnie mam dobre serce i się nad tobą lituję... postój tu ze mną jeszcze parę minut, a sam uznasz, że jestem aniołem, nie kobietą - pokręciła głową na boki, parskając przy tym cicho. Miał typ gadane, ale ona nie zamierzała odpuszczać. Lubiła takie wyzwania, może nawet aż za bardzo, bo złość jej minęła, co uświadomiła sobie, gdy wyciągnęła w jego kierunku dłoń z odpaloną już zapalniczką.
- Odbijając od siebie pytania, nigdzie nie dojdziemy, Francuzie - cmoknęła, kolejny raz zaciągając się papierosem, ale głównie po to by kupić sobie chwilę czasu. Nie spodziewała, że podchwyci słowa, które przecież pozornie... były frazesem rzuconym, jako zapychacz ciszy. A jednak wyciągnięta do tablicy zdała sobie sprawę, że mogłaby odpowiadać długo, jednocześnie nie mając przygotowanych żadnych słów, które chciałaby wypowiedzieć na głos. - Nie ma odpowiedzi na to pytanie, która nie brzmiałaby patetycznie - zmarszczyła odrobinę brwi i wzruszyła ramionami. Nigdy nie startowała w konkursie na najbardziej tajemniczą z tajemniczych panien, rozsiewających dookoła siebie sztuczny mistycyzm, więc w rzeczy samej... wolała chyba nie odpowiadać, zmienić temat, wrócić na tory tej złośliwej przepychanki słownej, która bardziej pasowała do rozmowy z przypadkowym facetem przed klubem. - Ale jeśli jesteś rozsądny, to śmiało możesz zwiać... obiecuję, że nikomu nie powiem o twoim podkulonym ogonie - wyszczerzyła się więc wrednie, jakby chwilę temu nie wpadła w ten stan zamyślenia. - Poza tym nadal nie powiedziałeś czemu sam jesteś tutaj, a nie w środku - przypomniała mu, bo chyba zawsze... wolała rozmawiać o innych, jeśli rozmowa była faktyczną konwersacją, a nie jedynie wyrzucanymi na forum tłumu przechwałkami.

miloud al-attal
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Zanim przeniósł wzrok na przekazaną mu przez Celestine zapalniczkę, Miloud chwilę śledził nim wstęgi dymu - gęste i zwarte tam, gdzie dopiero dobywały się z rozpalonej, papierosowej gilzy, i coraz szersze i bledsze, im wyżej wznosiły się w kierunku nocnego nieba. Dawno nie palił; od nikotynowych inhalacji nigdy też, zresztą, jakoś nie zdołał się faktycznie uzależnić, chociaż w adolescencji spędzanej na paryskich deptakach trudno było nie przejść okresu, w którym jednego papierosa niemal odpalało się od poprzedniego - rano, jeszcze przed szkołą, potem na każdej przerwie, nad kawą pitą w porze lunchu, zaraz po lekcjach, w drodze na Pola Elizejskie i tam, a potem i później, nad kieliszkiem wina nad Sekwaną, i wreszcie po kolacji, w drodze na imprezę, albo do czyjegoś łóżka. Wzajemne częstowanie się fajkami (zależne od tego, kto zdążył pierwszy podkraść matce paczkę, albo skoczyć do tabacu na rogu przed znienawidzoną lekcją matki, zawsze były najprostszym możliwym sposobem na zawarcie znajomości, których jakoś nie potrafiło ugryźć się od żadnej innej strony (bo przecież tak trudno jest poprosić kogoś o numer, a tak łatwo - o podzielenie się Gauloise'm). Ten rozwinięty w czasach nastoletnich nawyk towarzyszył Lou też i we (nadal przecież wczesnej) dorosłości - na licznych, odbywanych w trakcie podróży imprezach, chociażby, gdzie rozmowy zawierało się najłatwiej właśnie w trakcie tych paru minut, które potrzebne są zwykle na spalenie całej bletki, aż do styku z ustnikiem. Kiedy naprawdę nie miało się pojęcia o czym by tu porozmawiać, zawsze można było przecież zagaić pytaniem o szluga - i zdać na łaskę, oraz kreatywność tak spontanicznie zdobytego rozmówcy.
W przypadku Celestine jednakże, jak Lou się właśnie przekonywał, palenie było wyłącznie dodatkiem do całego szeregu słów, płynnie układających się w kolejne zaczepki i złośliwości. Choć dziewczyna zdawała się być nań - w zasadzie bez żadnej większej, czy jednoznacznej przyczyny - całkiem cięta, przynajmniej nie musiał obawiać się krępującego myślenia. Zdawało się bowiem, że na każdą jego odpowiedź, Hemingway jest w stanie zareagować kolejną - coraz bardziej przekorną, choć i nie pozbawioną uroku. Nie zawsze lubił takie klimaty - czasem wieczne przekomarzanki wydawały mu się zwyczajnie zbyt monotonne i męczące, by zawracać sobie nimi głowę. Dziś jednak ewidentnie był w nastroju - nie tylko z braku innych zajęć, czy ze znużenia swoim dotychczasowym towarzystwem, ale również (a może przede wszystkim) dlatego, że - nie oszukujmy się - dziewczyna była, choćby pod czysto fizycznym kątem, wyjątkowo wdzięcznym współrozmówcą. Im dłużej jej się przyglądał, tym bardziej podobało mu się, jak jej prezencja zdawała się współgrać z zadziornym charakterem. Było w niej coś ostrego - w sposobie, w jakim mrużyła oczy i zadzierała nosa, i w tym, jak zdawała się skanować go spojrzeniem by ocenić, w którą słabość wymierzyć kolejny, werbalny cios. Zwykle trafiała. Czemu zresztą Lou nie miał zbyt wiele przeciwko.
Spytany o jego zwyczajowe tempo zawierania przyjaźni, wzruszył ramionami i pozwolił zawadiackiemu uśmiechowi rozgościć się na swoich wargach nieco wygodniej.
- To zależy - Odparł, nie wyjawiając blondynce jednocześnie od czego. Potem szczerze się roześmiał, słysząc z jak potwornym przekleństwem wyjątkowości musiała żyć jego rozmówczyni. Pokręcił lekko głową, z wyrazem niedorzecznego niedowierzania malującym się teraz wśród mimicznych zmarszczek. Gdyby usłyszał coś takiego od kogoś poznanego w innych i bardziej trzeźwych okolicznościach, pewnie uznałby natychmiast, że szkoda mu energii i czasu na konwersacji z takim snobem. Widział jednak, że do tego stwierdzenia dwudziestosześciolatka podeszła z pewną dozą dystansu do samej siebie. To dobrze. Jeśli zdarzały się choć rzadkie momenty, w których nie brała siebie samej aż tak strasznie poważnie, Milou, nawykły by śmiać się z samego siebie gdy tylko nadarzyła się okazja, mógłby ją w zasadzie i szczerze polubić - Skoro tak mówisz, Tina... Nie śmiałbym poddawać tego pod wątpliwość.
Sam zaciągnął się teraz papierosowym dymem, i przychylił, odstawiając pustą butelkę po piwie za załom klubowej ściany. Może nie powinien - z empatii dla sprzątaczy ulic, zmuszonych następnego dnia z tutejszych krawężników usuwać całe kolekcje opróżnionego szkła - ale teraz jego współczucie względem służb miejskich ustępowało potrzebie, żeby mieć wolne ręce. Przełożył papierosa z dłoni do dłoni, i sztachnął się ponownie.
- Hmm? - Tylko udawał rozproszonego. W istocie dokładnie słyszał każde wypowiadane przez dziewczynę słowo - skupiając się na nich podwójnie również po to by mieć pewność, że nie będzie musiał prosić jej o powtarzanie, albo tłumaczenie mu słów, których znaczenia nie zrozumiałby od razu. Przez większość czasu nie wstydził się swojego emigranctwa, ale przy Celestine, z jakiegoś powodu, nie chciał dawać jej tej satysfakcji, którą białe, zamożne osoby zwykle zyskiwały przy okazji powymądrzania się przy nietutejszym. Może osądzał blondynkę przedwcześnie, zbyt surowo i niesprawiedliwie, ale nie dała mu na razie przyczyny, dla której mógłby spodziewać się czegoś innego - Chyba jednak podejmę to ryzyko, wiesz? - Puścił do niej oko, tym samym deklarując, że, czegokolwiek Hemingway nie zamierzała mu dziś jeszcze zafundować, nie powinna spodziewać się po nim tchórzostwa - I tak nie mam nic lepszego do roboty... A tutaj jestem... - Zrobił półtora kroku, znalazłszy się teraz odrobinę bliżej i przychyliwszy ku towarzyszce tak, by móc szeptać jej niemal na ucho. Poruszał się jednak względnie ostrożnie, dając jej szansę na odsunięcie się w porę, jeśli tak zmniejszony dystans wiązałby się ze zbyt dużym dyskomfortem. Miał wystarczająco dużo znajomych identyfikujących się jako kobiety by wiedzieć, jak niesamowicie nieprzyjemna może być styczność z mężczyznami, którzy nie rozumieli pojęcia strefy osobistej. Z pewnością nie chciał, w żadnych okolicznościach, wpisywać się w tę niechlubną kategorię - No cóż, to nic wielkiego. Moi znajomi bywają po prostu zajebiście nudni... - Wyznał wymownie konfidencjonalnym szeptem. Z jednej strony brzmiał tak, jakby dzielił się teraz z Tiną wielkim, i skrupulatnie skrywanym sekretem. Z drugiej - można było wyczuć, że w jego słowach tli się też odrobina żartu - Tylko musisz mi obiecać, że mnie przed nimi nie wydasz, dobra? Sekret za sekret. Ja też nikomu nie powiem, że przed chwilą zabrakło ci pomysłu na odpowiedź... - Wymierzył ostatni, skrywany w rękawie niczym as, słowny cios, a w psotnych iskrach roztańczonych w jego źrenicach wyczytać można było, że nie zadowoli się remisem - Deal? No, i mogę ci postawić następne piwo... Czy coś. Chociaż pewnie nie będzie mnie stać na jakieś trzy czwarte trunków, w których gustujesz... - To nie była żadna filozofia. Wystarczyło patrzeć na dziewczynę dłużej niż piętnaście sekund by zauważyć, że nawet sama noszona przez nią kreacja kosztowała pewnie tyle, ile połowa (o ile nie więcej) Al-Attalowego czynszu.

Celestine Hemingway
Miloud
harper
bellamy
studentka — JCU
26 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Księżniczka, którą wrzucono w realia gminu. Sieje zniszczenie, bo sama mocno jest zniszczona.
Palenie nigdy nie miało być nałogiem dla niej. W domu ojciec raczył się drogimi cygarami, a czasem po kolacji, gdy czas na to pozwalał, nabijał w swoim fotelu fajkę i ku uciesze Celestine puszczał aromatycznym dymem kółka. Kilka razy pozwolił jej spróbować, co matka karciła raczej z wyuczonym obowiązkiem, niż z faktyczną pogardą, a potem pan Hemingway wraz z jej braćmi, śmieli się z małej blondynki, która krztusiła się i krzywiła nieładnie. Papierosy same w sobie przez jej ojca były potępiane, a jeszcze w dłoni kobiety stanowiły atrybut wręcz odrzucający... i może właśnie dlatego pierwszy raz po nie sięgnęła. Wiedziała, że jej starszy brat też tym gardzi, wcale nie chciała robić im na złość. Chyba... bardziej zwracała na siebie uwagi, jednocześnie na uwagę, którą ją obdarzano, narzekając. Miotała się w niekonsekwencji, pokazując światu, jak i samej sobie, że nie wie czego chce i do czego zmierza. Pełna sprzeczności, nie potrafiąca podjąć jakiejś decyzji i od lat trwająca w traumie, której na pokaz próbowała śmiać się w twarz, ale tak naprawdę nadal jej nie przepracowała. Była więc tu, dumnie paląc papierosa i myśląc, że to czyni ją niezależną, bo była panią własnego losu, pieprzoną księżniczką z rodu Hemingwayów i mogła mieć w dupie całe to brzemię i odpowiedzialność, jaką niosło za sobą nazwisko. Była tu... robiąc wszystko, by tego nazwiska nie stracić, odkąd ojciec zagroził, że jak nie weźmie się w garść, to przywileje rodzinne zostaną jej odebrane.
Uniosła kącik ust, gdy parsknął śmiechem, nie spodziewając się w zasadzie innej reakcji. Nigdy nie miała w sobie potrzeby, by być lubianą. Dorastanie w zamożnej rodzinie niosło ze sobą ogrom przywilejów, ale o szczerość ludzką nie było wcale tak łatwo. Wiele osób nie lubiło jej dla zasady, z zazdrości, a ona nie będąc w stanie z tym walczyć, przekornie dostarczała im powody, bo skoro już mieli kręcić na nią nosem, to niech robią to za coś, czemu faktycznie była winna. Byli też i tacy, którzy uwielbiali ją bez większego powodu... tych nie lubiła przede wszystkim. Można więc śmiało przyznać, że ciężko jej było dogodzić i sama dojrzała już do wniosku, że problematyczna z niej kobieta, co niejednokrotnie doprowadzało ją do frustracji. W tym wszystkim jednak wolała udawać, że czuje się ze sobą lepiej, niż w rzeczywistości, takie pozory stanowiły coś na kształt odruchu obronnego.
- Słusznie... kiepsko znoszę polemikę - wyszczerzyła się jedynie, z tym niebezpiecznym błyskiem w spojrzeniu, przez który trudno było stwierdzić czy mówiła na poważnie, czy może jedynie się zgrywała. Z resztą lubiła myśleć o sobie, jako o kimś, kto doskonale poruszał się między niedopowiedzeniami. Nie, żeby on sam nie był na tym polu całkiem sprawny. To głównie ją tutaj jeszcze trzymało, stała więc w miejscu, zaciągając się papierosem, by ostatecznie zrzucić go na ziemię i przydepnąć czubkiem buta, na moment przed tym, jak się do niej przybliżył. Pozwoliła mu na to, nawet jeśli w pierwszej chwili o mało co nie zassała powietrza z lęku, przez który z całego serca siebie nienawidziła. Głos Lou wywołał na jej karku delikatne ciarki, kontrastujące z obawą, którą poczuła, gdy skrócił dystans. Obawą, o której naturalnie nie miał się nigdy dowiedzieć. Musiała więc odzyskać jakąś przewagę, kontrolę, chociaż odrobinę. Miała to całkiem nieźle wyuczone, a pewnego rodzaju brak zahamowań był tu całkiem pomocny.
- Wyparłabym się wszystkiego bez zająknięcia - odpowiedziała spokojnie, z wyraźną przekorą. Przeniosła przy tym wzrok trochę niżej, by następnie bezczelnie złapać za fragment jego koszuli, gdzieś w okolicy jednego z dolnych guzików. Bawiła się materiałem, jakby ten stanowił fragment jej własnej garderoby. Skoro już stali przy ścianie budynku, nie puszczając swojej zdobyczy, przechyliła się delikatnie do boku, ramieniem opierając się tym samym chłodny tynk. Dopiero po tym znów skrzyżowała z nim spojrzenie, zadzierając wyżej głowę i czując, jak odzyskuje pewność siebie, którą na moment gdzieś zgubiła. - Czy to oznacza, że mnie uważasz za ciekawą? - zapytała dość bezpośrednio, unosząc brew do góry. Zaraz jednak skrzywiła się, jakby uraził ją do żywego. - No wiesz? Tak szybko przypiąłeś mi łatkę? Powinnam się teraz obrazić - zauważyła, by po chwili wzruszyć ramieniem. - Może tanie piwo to wszystko, czego mi dziś potrzeba - dodała, niby obojętnie, ale była w tym jakaś forma wyzwania. Inna sprawa, że odkąd ojciec stanowczo ograniczył jej pieniądze, nie kręciła nosem na propozycje wypicia czegoś na cudzy koszt. Nawet jeśli wciąż wyglądała przy tym, jakby stać ją było na wykupienie całego baru.

miloud al-attal
ODPOWIEDZ