: 28 maja 2023, 17:49
+ Desiree Riseborough
On sam przecież dobrze wiedział, że gdzieś tam po drodze był moment na dorośnięcie, na dojrzenie do pewnych rzeczy, a on go po prostu przegapił. Tak bardzo pędził prosta gwarantującą więcej doznań, że przewalił na pełnej prędkości skręt, dzięki któremu większość jego kolegów i znajomych ma w tym momencie dziewczyny, partnerki czy żony, a pewnie i jakieś potomstwo. On za to był w najlepszej drodze do czterdziestki, mieszkał w wynajmowanym mieszkaniu i nawet samochodem jeździł bylejakim. Bylejakie były też jego znajomości z kobietami - nie stworzy przecież stabilnej relacji z dziewczyną, której wyżyny intelektu odkrywał w trakcie raczej jednorazowego seksu, albo gdy najbardziej na świecie skupiała się na tym by mu dobrze obciągnąć. Zapewniała mu pewne szczyty, ale nie były to przecież szczyty intelektu.
- Oczywiście - odpowiedział ze sztucznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. - Jestem porządnym facetem. Biorę numer, dzwonię pierwszy... - a potem rżnę jak leci i porzucam, ale to już dopowiedział sobie jedynie w głowie. Byli z Desi co prawda ze sobą zawsze blisko, ale chyba nie było to takie blisko, aby opowiadać jej, która najlepiej robi laskę a z którą można robić dosłownie wszystko. - Nie moja wina, że jakakolwiek kontynuacja zdarza się bardzo rzadko - tym razem próbował silić sie na powagę. Aż się trochę sam zastanowił nad tym, czy faktycznie żadnej jego winy tam nie ma, i im więcej myślał tym więcej się jej dopatrywał. Najwyraźniej był po prostu nieodpowiedzialnym gówniarzem, który jeszcze nie dorósł na tyle by uszczęśliwiać jakąś kobietę czymś innym niż kilkukrotny orgazm. Ale to też nie było do końca takie złe, prawda?
- Mała - zjeżył się, słysząc zarzut którym oberwał. - Kiedy przychodzi do tej twojej gni... Tego twojego Jamesa to wiesz jakie mam podejście. Gdybym nie był z tobą spokrewniony to sam w ramach wolontariatu bym cię odbił. A że jednak nie mogę, to niech niebiosa dziękują temu twojemu artyście. Są wyjątki od reguły po prostu - wyszczerzył się głupkowato. Dla Desiree pewnie żadną nowością nie było, że Dillon niespecjalnie przepadał za jej partnerem, ale szczerze mówiąc to biedaczyna był typem dosyć zazdrosnego i zaborczego brata i do tej pory żaden wybranek jego kochanej siostry nie zasłużył na choć cień sympatii. Ten cały wielki artysta pewnie również trafi do tego zacnego grona, ale niech mu tam na razie będzie.
- Truskawkowe? - spojrzał na nią pytająco. Akurat smak lodów, na które Desi na ochotę danego dnia zawsze był pewną loterią, a jeszcze teraz, z tą całą hormonalną wojną, zaczynał się obawiać że ten biedny lokalny fastfood nie jest gotowy na jej odpowiedź. - Nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć - odpowiedział, jednak wracając do tematu jej romansu. Nie mógł się jednak powstrzymać i na jego twarzy pojawił się prześmiewczy uśmieszek. - Było się lepiej zabrać za jej przyjaciółkę. Mąż, kuzynka... Widzę że nie bierzesz jeńców - i nawet lekko klęknął ją w kolano, w pewnym uznaniu dla jej zasług.
Liczył raczej na komentarz dotyczący tego jak brzydką byłby dziewczyną. W zamian za to otrzymał początek jakieś psychoterapii, a to było ostatnie czego oczekiwał od kogokolwiek. Nie miał zamiaru robić nic w temacie swojego zdrowia psychicznego, powoli zaczynał sypiać coraz lepiej a i pisk w uszach pojawiał się coraz rzadziej, nie mogło być tak źle? Choć dobrze wiedział, że było. Było, kiedy zacisnął rękę za mocno na jej udzie. Kiedy w głowie zaczynało mu wręcz szumieć, a serce walić tak jakby klatka z żeber okazywała się dla niego za ciasna. Musiał się opamiętać, inaczej ten wieczór mógł się naprawdę nieciekawie skończyć. Poklepał ją więc po udzie, z jakimś przepraszającym uśmiechem przyklejonym do twarzy i wziął kilka głębszych wdechów zanim zdecydował się cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie jestem w żadnej rozsypce. Mam po prostu prawie czterdzieści lat i generalnie to nic w życiu nie osiągnąłem. Nie mam żony, dzieci, własnego domu, kurwa psa nawet nie mam, jeżdżę jakimś gównoautem i pracuję na trzy etaty. Jakby to jeszcze było za mało, od kiedy wróciłem z tego pieprzonego frontu, wszyscy jak jeden mąż wmawiają mi jakieś problemy pod czaszką. Nie wiem, w Ameryce wracając z wojny to miałbym u stóp cały świat, a tu dostaję bardziej po dupie niż warując w okopie - wręcz fizycznie czuł jak ciśnienie mu rośnie. Musiał się w końcu w bardziej wolnej chwili wziąć za te techniki relaksacyjne, o których ostatnio opowiadała mu jakaś babeczka w karetce. Jej najwyraźniej nie pomogły, bo dźgnęła męża nożem, ale nikt nie mówił że lepiej nie zadziałają na Dillona. - Jestem bardzo dobrym chłopcem - powiedział, kiedy zdążył się opanować na tyle, by na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech. - A powiedziałabyś mi to nawet, gdybym był złym - wiedział przecież, że Desi ma do niego tą siostrzaną słabość.
Przez dłuższą chwilę zajął się jedzeniem, jakby ignorując jej ostatni komentarz. Po chwili jednak, zagryzając swoje spostrzeżenie frytką, wypalił:
- Za towarzystwo pacjentom mi płacą. To bardzo dobra motywacja.
On sam przecież dobrze wiedział, że gdzieś tam po drodze był moment na dorośnięcie, na dojrzenie do pewnych rzeczy, a on go po prostu przegapił. Tak bardzo pędził prosta gwarantującą więcej doznań, że przewalił na pełnej prędkości skręt, dzięki któremu większość jego kolegów i znajomych ma w tym momencie dziewczyny, partnerki czy żony, a pewnie i jakieś potomstwo. On za to był w najlepszej drodze do czterdziestki, mieszkał w wynajmowanym mieszkaniu i nawet samochodem jeździł bylejakim. Bylejakie były też jego znajomości z kobietami - nie stworzy przecież stabilnej relacji z dziewczyną, której wyżyny intelektu odkrywał w trakcie raczej jednorazowego seksu, albo gdy najbardziej na świecie skupiała się na tym by mu dobrze obciągnąć. Zapewniała mu pewne szczyty, ale nie były to przecież szczyty intelektu.
- Oczywiście - odpowiedział ze sztucznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. - Jestem porządnym facetem. Biorę numer, dzwonię pierwszy... - a potem rżnę jak leci i porzucam, ale to już dopowiedział sobie jedynie w głowie. Byli z Desi co prawda ze sobą zawsze blisko, ale chyba nie było to takie blisko, aby opowiadać jej, która najlepiej robi laskę a z którą można robić dosłownie wszystko. - Nie moja wina, że jakakolwiek kontynuacja zdarza się bardzo rzadko - tym razem próbował silić sie na powagę. Aż się trochę sam zastanowił nad tym, czy faktycznie żadnej jego winy tam nie ma, i im więcej myślał tym więcej się jej dopatrywał. Najwyraźniej był po prostu nieodpowiedzialnym gówniarzem, który jeszcze nie dorósł na tyle by uszczęśliwiać jakąś kobietę czymś innym niż kilkukrotny orgazm. Ale to też nie było do końca takie złe, prawda?
- Mała - zjeżył się, słysząc zarzut którym oberwał. - Kiedy przychodzi do tej twojej gni... Tego twojego Jamesa to wiesz jakie mam podejście. Gdybym nie był z tobą spokrewniony to sam w ramach wolontariatu bym cię odbił. A że jednak nie mogę, to niech niebiosa dziękują temu twojemu artyście. Są wyjątki od reguły po prostu - wyszczerzył się głupkowato. Dla Desiree pewnie żadną nowością nie było, że Dillon niespecjalnie przepadał za jej partnerem, ale szczerze mówiąc to biedaczyna był typem dosyć zazdrosnego i zaborczego brata i do tej pory żaden wybranek jego kochanej siostry nie zasłużył na choć cień sympatii. Ten cały wielki artysta pewnie również trafi do tego zacnego grona, ale niech mu tam na razie będzie.
- Truskawkowe? - spojrzał na nią pytająco. Akurat smak lodów, na które Desi na ochotę danego dnia zawsze był pewną loterią, a jeszcze teraz, z tą całą hormonalną wojną, zaczynał się obawiać że ten biedny lokalny fastfood nie jest gotowy na jej odpowiedź. - Nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć - odpowiedział, jednak wracając do tematu jej romansu. Nie mógł się jednak powstrzymać i na jego twarzy pojawił się prześmiewczy uśmieszek. - Było się lepiej zabrać za jej przyjaciółkę. Mąż, kuzynka... Widzę że nie bierzesz jeńców - i nawet lekko klęknął ją w kolano, w pewnym uznaniu dla jej zasług.
Liczył raczej na komentarz dotyczący tego jak brzydką byłby dziewczyną. W zamian za to otrzymał początek jakieś psychoterapii, a to było ostatnie czego oczekiwał od kogokolwiek. Nie miał zamiaru robić nic w temacie swojego zdrowia psychicznego, powoli zaczynał sypiać coraz lepiej a i pisk w uszach pojawiał się coraz rzadziej, nie mogło być tak źle? Choć dobrze wiedział, że było. Było, kiedy zacisnął rękę za mocno na jej udzie. Kiedy w głowie zaczynało mu wręcz szumieć, a serce walić tak jakby klatka z żeber okazywała się dla niego za ciasna. Musiał się opamiętać, inaczej ten wieczór mógł się naprawdę nieciekawie skończyć. Poklepał ją więc po udzie, z jakimś przepraszającym uśmiechem przyklejonym do twarzy i wziął kilka głębszych wdechów zanim zdecydował się cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie jestem w żadnej rozsypce. Mam po prostu prawie czterdzieści lat i generalnie to nic w życiu nie osiągnąłem. Nie mam żony, dzieci, własnego domu, kurwa psa nawet nie mam, jeżdżę jakimś gównoautem i pracuję na trzy etaty. Jakby to jeszcze było za mało, od kiedy wróciłem z tego pieprzonego frontu, wszyscy jak jeden mąż wmawiają mi jakieś problemy pod czaszką. Nie wiem, w Ameryce wracając z wojny to miałbym u stóp cały świat, a tu dostaję bardziej po dupie niż warując w okopie - wręcz fizycznie czuł jak ciśnienie mu rośnie. Musiał się w końcu w bardziej wolnej chwili wziąć za te techniki relaksacyjne, o których ostatnio opowiadała mu jakaś babeczka w karetce. Jej najwyraźniej nie pomogły, bo dźgnęła męża nożem, ale nikt nie mówił że lepiej nie zadziałają na Dillona. - Jestem bardzo dobrym chłopcem - powiedział, kiedy zdążył się opanować na tyle, by na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech. - A powiedziałabyś mi to nawet, gdybym był złym - wiedział przecież, że Desi ma do niego tą siostrzaną słabość.
Przez dłuższą chwilę zajął się jedzeniem, jakby ignorując jej ostatni komentarz. Po chwili jednak, zagryzając swoje spostrzeżenie frytką, wypalił:
- Za towarzystwo pacjentom mi płacą. To bardzo dobra motywacja.