dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Pamięta, że tamtego dnia spłonął czyjś prywatny gołębnik, skryty pod kloszem gęstych akacji i wysokich drzew eukaliptusowych; pan Ahmat z chatki na przeciwko krzyczał swoim doniosłym, chrapliwym głosem (Achillesowi zawsze ów ton przypominał darcie na strzępy starej tkaniny), że teraz spłonie cały las, a w powietrzu unosił się popielaty dym pachnący w tak bardzo nieznośny sposób. Kilka osób opowiadało łzawo o gołębiach próbujących rozwiać skrzydłami pieczęć ognia i o spadających później z nieba kulistych płomieniach; faktycznie, przez następny miesiąc odnajdywano spalone ptactwo w gąszczu dżungli. I tylko Leonowi przyznał się wówczas do dwóch sekretów, kiedy przemaczał materiał jego pięknej, pachnącej łąką koszulki swoimi łzami: ten deszcz martwych ptaków sprawił, że czuł się mniej samotny (jakby całe Tingaree wraz z nim rozpaczało po stracie Bestii) i że wydaje mu się, że i za te porcje okrutnych śmierci odpowiada jego ojciec. Że to on podpalił ów gołębnik.
Odczuwa więc ulgę, że to nie Othello czuło obejmował wówczas jego plecy i odczuwa ulgę, że to nie Othello dowiedział się o wszystkim, o czym sam Achilles wolałby już zapomnieć. Odczuwa ulgę, że teraz może upiększać swoje małe końce świata, modyfikować je w dowolny sposób i przekonywać, że nie znaczą dla niego wcale już tak dużo. To znaczy: z początku czuje ulgę — później jak zwykle, jak dzień po nocy i noc po dniu, przychodzi rozdrażnienie i poczucie, że niepotrzebnie o tym wszystkim opowiedział. Bo Othello nie zachowuje się tak, jak Achilles oczekiwał, bo przesadza, bo najpierw wyśmiewa go swoim zainteresowaniem, a później wyśmiewa go też brakiem ów zainteresowania.
W końcu Lounsbury udaje też, że n i e r o z u m i e samego siebie; tego, że pragnie się Achillesem zaopiekować i że chce go uratować, jak gdyby mężczyzna wymagał jednego i drugiego (a przecież tak nie jest). — Ta twoja głupia… — zaczyna gniewnie, a ten gniew blokuje mu przepływ dalszych słów. — Ta głupia…troska, pomoc, potrzeba pokazania swojego współczucia? Wkrótce jednak każda ewentualna odpowiedź traci nie tylko na znaczeniu, ale i na ostrości; rozmazuje się podobnie jak cały pokój, w tym momencie, w którym nie tylko odebrany zostaje mu oddech, ale też władza nad ciałem — kiedy zostaje pchnięty na płytę opadających wraz z nim drzwi. — Pojebało cię? — wybucha nie tyle złością, co zaskoczeniem; serce wali mu wściekle i uderza w klatkę piersiową, która unosi się tak jakoś śmiesznie i prędko, a jego palce (nie wie, kiedy tak właściwie to zrobiły) czepiają się za mężczyzny przedramię. Przynajmniej udaje mu się odzyskać stabilność we własnych nogach; tylko, że nie jest w stanie przetransportować się nimi choćby o kilka kroków — kiedy napięta na jego plecach koszulka, pochwycona z przodu i z całą pewnością porozciągana, zostaje ułożona w poprzedniej, zwiewnej pozycji, Achilles po prostu opada na ziemię. Kuli się na obcej, niechcianej podłodze, układa przedramiona na szczycie kolan i tępo wpatruje się w komórkę, z której nie chce wykonać ani jednego połączenia. — Dlaczego ty nie rozumiesz? — pyta cicho, choć nikt nie ma go usłyszeć — znów jest w sypialni całkiem s a m. I wie, że sam pozostanie jeszcze przez długi, długi czas, dlatego korzysta z ów nadmiaru odosobnienia, trwoniąc je na ślepą kontemplację bliżej nieokreślonej przestrzeni i po chwili, zamiast odbyć tą jedną rozmowę telefoniczną, odkłada telefon i pozbawia się pachnących szpitalem, śmiercią i Philemonem ubrań, i wchodzi do kabiny prysznicowej. I wie, wie po tych opróżnionych, zapomnianych szufladach, że został oszukany — nie znajduje się w sypialni Othello, więc szuka po uśpionym domu tak długo, aż w końcu napotyka na jego pokój i jego ubrania.
Naprawdę chciałbym już wyjść, Theo. Podrzuciłem cię tutaj tylko dlatego, że byłeś strasznie nieznośny i nie zamierzałem… W każdym razie, kiedyś je odeślę — wkracza wraz z tym kruchym pożegnaniem do kuchni, w której jest tak: ciepło, pomarańczowo, głośno, miło. Ż y w o. Ostatnią porcją zdania wskazuje na pochwycone bez zgody skrawki odzieży, na dłoń ściskającą złożone warstwy ubrań, których nigdy już nie chce widzieć na oczy. Wie, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zostając na obiad-kolację-śniadanie (chyba tak to wcześniej ubrał w słowa brunet), zostałby na dłużej; a przecież nie może. Nie boi się tylko mającego wszystko urzeczywistnić połączenia (tak, tak, mój syn umarł d z i s i a j, pogrzeb mógłby być za dwa dni), ale też tego źle wydzielonego sobie czasu, pozostawiającego im ogromną i czystą kartkę nocy, na której woli, żeby nic wspólnie nie zapisywali.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
W niezrozumieniu całej tej sytuacji Othello po prostu się miotał, nie potrafiąc zdecydować, kim dla Achillesa chce być. I może to było najpoważniejszą komplikacją ich znajomości: brak precyzyjności. Nie tylko z jego strony — sam Achilles formował swe komunikaty w sposób, który odbiegał od jakiejkolwiek decyzyjności. Czasem, może przeważnie, wskazywał, że Othello nie interesuje go w żaden sposób, a czasem nieśmiało wskazywał mu, że znajomość ta zdążyła już za mocno wniknąć w jego serce, wobec czego zerwanie jej będzie niemożliwe.
Zostawiając go więc w pokoju samego — poobijanego nie tylko w metaforycznym sensie — starał się przede wszystkim zachować tak, by nie zaszkodzić samemu sobie. Krążyły w nim jeszcze wspomnienia alkoholu (a obolały tułów co kilka minut arogancko o tym przypominał) i Theo nie do końca potrafił odnaleźć w tym balans: byciu bardziej pijaną wersją i byciu poważnym, dorosłym człowiekiem.
Klucze leżą na stole — odpowiedział z lekką emfazą; klucze w istocie spoczywały na blacie potężnego stołu, który był pomostem między kuchnią i jednym z salonów. Może więc znajdował się w jadalni. Początkowo Othello zamierzał wiernie ich bronić i zmusić Achillesa do tego, by został w tym nawiedzonym zamczysku wraz z nim. Początkowo, bo w pewnej chwili dotarło do niego, że w kilka dni potem musiałby samodzielnie zgłosić się na oddział psychiatryczny. — Śniadanie, obiad, kolacja — wyliczył, rzucając w Achillesa zawiniętym w spożywczy, brązowy papier bochenek chleba, a następnie wskazując na piekarnik i kuchenkę. W rozgrzanym urządzeniu podgrzewały się dwie mrożone pizze; na płycie indukcyjnej zaś wszystko oczekiwało na uroczyste przyrządzenie jajecznicy. Dopiero potem zdał sobie sprawę z tego, że rzucając do Achillesa chlebem jak piłką do rugby, zmusił go do upuszczenia ubrań; mogło to przynieść więcej strat, niż korzyści. — Nie chcę być twoim terapeutą, Achillesie. Ale nie wiem, jak być twoim przyjacielem — wyjaśnił, tak na dobry początek. Odwrócił się też od niego, wyciągając z lodówki szereg produktów, które mogły okazać się przydatne podczas przyrządzania kanapek. — Kiedy zmarła Helena i porzuciła mnie większość znajomych i rodziny, mój przyjaciel zasugerował, żebym przez jakiś czas pomieszkał u niego i jego żony. Nie chciałem być dla nich problemem, więc przeniesienie się do ich domu zajęło mi trzy tygodnie — a więc: był tym dorosłym, poważnym człowiekiem. Może musiał nim pobyć przez chwilę; może było to wymogiem ku zyskaniu jakiejś namiastki wolności, o którą zabiegał. — Byłem pewien, że się nade mną litują. Byłem taki w ś c i e k ł y! Nie miałem tam ani chwili spokoju; albo siedział ze mną on, albo ona. Ale rzadko kiedy bywaliśmy w trójkę — przenosząc twarożki, pomidory, ser i sałatę na stół, lekko się potknął; wieczko twarogu się uchyliło, przyozdabiając jego koszulkę białą plamą. Othello w e s t c h n ą ł; niedbale ułożył wszystko na stole, a następnie po prostu ściągnął z siebie zabrudzone ubranie. — Dopiero po miesiącu zorientowałem się, że to od początku nie było aktem miłosierdzia. Oni po prostu nie chcieli być sami. Nie potrafili. Nigdy nie chodziło im o mnie; litowali się tylko nad sobą — może tak było łatwiej powiedzieć: to ja ciebie potrzebuję. I może Theo mógł powiedzieć to wprost, ot tak, bez ucieczki do krain przepełnionych nieaktualną już historią. Ale może Achilles potrzebował właśnie takiej opowieści, by podjąć decyzję. — Ale czy to naprawdę takie straszne, że się martwię? Że zależy mi na twoim szczęściu?— wbił w niego spojrzenie; mógłby powiedzieć w i ę c e j i ładniej; mógłby całą noc powtarzać mu słowa, które brzmiałby jak ciepły uścisk w chłodną, zimową noc. Ale nie wiedział, czy ma prawo; nie wiedział, czy Achilles jest gotowy na to komukolwiek pozwolić.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
To jeden z t y c h momentów; tych, które wymagają co najmniej dwukrotnego podkreślenia czerwonym atramentem, jeśli chciałoby się zawrzeć je na kartce papieru. Tych, które mienią się nasyconymi, miękkimi i naprawdę pięknymi barwami, jak niebo na bardzo, bardzo odległym zakątku świata, którego granat zostaje rozświetlony zorzą polarną. Tych, które przyjmują swoje własne, niemożliwe do wytłumaczenia ciepło i otulają nim każdy szczegół dookoła. Achilles nie wie, że każda bogato zdobiona szafka, rozległy, ciężki stół z drewna mahoniowego i każdy niepotrzebny, kunsztowny bibelot w zasięgu jego wzroku, przygotowuje się właśnie na ten jeden moment. Nie wie, kiedy wydycha powietrze ze swoich skurczonych, obolałych żałobą płuc z wyrazem ulgi i nie wie, kiedy popycha swoje miękkie, niechętne do podróży nogi w kierunku wspomnianego blatu, goszczącego jego klucze. — Świetnie. Bo naprawdę wolałem uniknąć grzebania ci po kieszeniach spodni — mamrocze podczas stawiania miałkich, odartych z siły kroków, które ustają wkrótce po usłyszeniu cudzego głosu. Othello poczyna wyliczać schemat dziennych posiłków, a Achilles zwraca się ku niemu z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy i widzi, ku własnemu, lekkiemu przerażeniu, że frunie do niego cały pokaźny bochenek chleba — jak nadany specjalnym poleceniem gołąb, z niezwykle ważnym komunikatem doczepionym do swojej pomarszczonej, rumianej nóżki, a więc Cosgrove łapie go w obie dłonie i upuszcza uprzednio złożone, znienawidzone elementy ubrania, które przez dwa ostatnie dni nosił na sobie w szpitalu. — Jedzeniem się nie rzuca, idioto — upomina go, ściskając miękkie, sprężyste pieczywo o kruchej skórce, które nie tyle drażni jego nozdrza swoim delikatnym, kuszącym zapachem, co raczej jego myśli; te od kilkudziesięciu minut próbujące przekonać go do opuszczenia tegoż ekscentrycznego domostwa. — Ale dzięki, będę mieć na drogę — rzuca zawadiacko, z równie zawadiackim uśmiechem błyszczącym w kąciku bladych, bezsilnych ust. Tylko że wtedy Theo tytułuje się jego terapeutą (nie, mówi, że terapeutą być nie zamierza) i jego przyjacielem (o nieokreślonych, niezrozumianych obowiązkach) i Achilles w końcu r o z u m i e. I widzi, w końcu dostrzega tę bogatą paletę migoczących kolorów, i odczuwa na swojej skórze podwyższoną temperaturę, przypominającą otulenie grubym, puszystym kocem. Wyczerpujące, zdające się nie mieć końca wyznania — obce, szczere spowiedzi, których nikt nigdy nie wysłuchał — po których zawsze, za każdym razem, następowało to najważniejsze, najbardziej wiążące oświadczenie: ujawnienie, czego konkretnie oczekiwało się od Achillesa. Jeśli było się Celeste, Willow, albo inną z kobiet, które miały okazję gościć w jego życiu dłużej, niż cząstkę jednej nocy, to zdanie zazwyczaj brzmiało: kocham cię i chcę, żebyś został ze mną na dłużej. A więc Cosgrove czeka w lekkim podenerwowaniu, przestępuje z jednej nogi na drugą, ciaśniej obejmuje palcami bochenek chleba i wpatruje się w plecy Othello w niespokojnym wyczekiwaniu, podrywając się delikatnie do góry w chwili, w której ten plącze ze sobą stopy, potyka się i brudzi przenoszonym twarożkiem. A kiedy mężczyzna ostentacyjnie — niby niedbale i obojętnie — zsuwa przez głowę ubrudzoną koszulkę, Achilles znów przylepia spojrzenie do ametystowych plamek pnących się między wypukłościami jego żeber i przyłapuje się na swoim nieznośnym, okropnym słabym punkcie, który sprawia, że nie piekli się już za próbę otoczenia go swoją troską, tylko sam tę troskę budzi w sobie. Bo nagle, jak po dłużącym się antrakcie, nagle następuje nieoczekiwana zamiana ról i to Theo jest tym potrzebującym, a Achilles tym, który ów potrzebę jest w stanie ukoić — oczywiście, jeśli tylko zechce. — Na moim szczęściu? Lepiej dla każdego z nas byłoby, gdybyś po prostu chciał mnie przelecieć — wyrywa mu się to prowokacyjne, nieco prześmiewcze prychnięcie, kiedy następuje już długa, bezszelestna cisza, w której on ma podjąć decyzję. I nie ma na myśli tego, że w zaprezentowanym przypadku by mu pozwolił — a raczej o to, że wówczas łatwiej byłoby rozwiać jego nadzieje, przy okazji uwalniając się od jego towarzystwa. Na samo brzmienie ów słowa — s z c z ę ś c i a, które ktoś pragnie mu podarować, po jego kręgosłupie wspina się śliski, parszywy dreszcz, wnikający później w jego skórę; a on bardzo pragnie poczuć coś całkiem, całkiem innego, więc przemierza skrawek umownie wkomponowanej jadalni, większą część kuchni, odkłada trzymane pieczywo na blat i zbliża się do pozbawionej górnego okrycia sylwetki, na której barkach plącze swoje dłonie, zamykając ją w ciężkim, zdecydowanym uścisku. Odkrył to na tych białych, przesiąkniętych szpitalnymi łzami schodach, kiedy Othello zaskoczył go improwizowanym objęciem całej jego sylwetki — że w tej ich bliskości, w tym braku przestrzeni, czuje się nie tylko wreszcie zrozumiany, ale i zaakceptowany. Teraz to samo pragnie podarować i jemu. — Jesteś p r z e u r o c z y, ale tak, to naprawdę aż takie złe — stwierdza cicho, pozbawiony wszelkiej potrzeby do tego, by artykułować swoje zdania z mocą — zniwelowana odległość odebrała im ten przywilej. A choć otulał swoją skórę gęstą, gorącą parą prysznicowej wody przez zdecydowanie zbyt dużo minut, by móc określić ją mianem szybkiej kąpieli, tak po jego ciele wciąż przewijają się wiązki chłodnego, nieprzyjemnego powietrza, które zderzają się teraz z falą obezwładniających upałów, siejących zamęt w jego umyśle. — Chryste, jesteś taki ciepły — tę uwagę czyni nie tylko zniżonymi do przyjemnych drgań słowami, a też dłońmi sunącymi to do góry, to do dołu, po jego silnych, postawnych plecach, które drażni wbijanymi w nie palcami. Ułożywszy podbródek na zagłębieniu między szyją, a ramieniem bruneta, przymyka powieki i próbuje wchłonąć w siebie tyle ciepła, ile tylko jest w stanie utrzymać w ramionach — jakby dopuszczał się teraz bardzo poważnej, ale i bardzo przyjemnej kradzieży. — Nie możesz gotować w ten sposób, Theo, to niebezpieczne. Oddać ci sweter? — pyta z miękkim, cichym rozbawieniem, w pewien sposób nawiązując do nocy — ich p i e r w s z e j nocy — w miejscowym barze, którą pamięta raczej w samotności. — Jeśli mam tu zostać, w pewnym momencie będę musiał się napić. Gdzie masz tę swoją szufladę wstydu, co? — och, ten moment przecież już na niego naciera, a może i natarł kilka minut temu — naprawdę potrzebuje alkoholu.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Przyjaźń naprawdę mogłaby go zadowolić. Kiedy wpatrzony w achillesową sylwetkę nie był jeszcze pewien, jaka będzie jego decyzja (obaj nie wiedzieli; droga do kluczy została dbale i precyzyjnie wydłużona, by ceną każdego kroku były wątpliwości) tkał w myślach te wszystkie dojrzałe decyzje. Przyjaźń, dystans, jedna dobra rada; ten ich zły początek (chociaż do niedawna wydawało się mu raczej, że to, co złe, nadeszło później; że samo ich poznanie się i towarzyszące temu niejasności były jedynym takim momentem, kiedy pokazali swe prawdziwe twarze) nie musiał oznaczać dalszego trwania w tym męczącym go stanie, w którym każde ze słów Achillesa kusiło go i przyciągało niebezpiecznie blisko. — Uznałem, że mogłoby ci się za bardzo spodobać— odparł mimo to, z równie błyszczącym i zawadiackim uśmiechem, którym Achilles poczęstował go zaledwie kilka chwil później. A więc przyjaźń; może gdyby mężczyzna wycofał się od razu, ignorując wszelkie jego słowa i bochenek chleba, wpadający w sam środek jego załamujących się (pod ciężarem życia i śmierci) dłoni, Theo wiedziałby, że jednak wylądują w łóżku. Poczyniona kalkulacja nie była szczególnie mądra (lub: logiczna), ale rozdzielała jakoś te wszystkie dziwne stany. Gdyby bowiem pochłonął ich seks, byliby dla siebie nieważni; gdy mówili o swoim wzajemnym szczęściu, mogli się przyjaźnić.
Bo Othello nie rozważał opcji, w której mogliby z Achillesem kiedykolwiek stworzyć związek, i mieć jedno, i drugie.
To się nie wyklucza — słowa wydobywały się z niego same, jakby nieprzekonane podjętymi decyzjami i tymi wszystkimi filtrami, które dopiero nakładał na ich znajomość. — Ale możesz tylko pomarzyć — chociaż wiadomym było, że to raczej Othello — miał marzyć. Cała ta achillesowa kruchość była przecież ulotna; Theo był pewien, że zniknie już następnego ranka, kiedy bardziej realnym wyda się ten świat pozbawiony kolejnej niewinnej duszy.
Czułość nagłego zbliżenia otumaniła go na tyle, by przez kilka dłużących się nieznośnie chwil stał prosto, nieprzystępnie; ramiona opadły wzdłuż tułowia, a wzrok mgliście zaskoczony (choć może jednak powinien się właśnie czegoś takiego spodziewać) wpatrywał się we wszystko, co mieściło się poza achillesowym ciałem. — W takim razie musimy pomyśleć nad jakimś kompromisem — wyszeptał wprost do jego ucha, drażniąc delikatną skórę kilkudniowym zarostem. Dopiero potem odważył się, jakby w lustrzanym odbiciu, ułożyć swoje dłonie na jego ciele, pogłębiając tym samym to, co zaczęło się na szpitalnym pustkowiu. W uścisku tym było więcej intymności wiążącej się z jakąś formą odnalezienia się (jakby nie widzieli się dłużej, niż dziesięć długich lat, a każdy z nich byłby w czasie tym przekonany o śmierci tego drugiego; aż wreszcie nadszedłby dzień pojednania i uzmysłowienia sobie, że jednak obaj żyli na tym świecie przez tak długi czas, oddzielnie, zagubieni i nieświadomi tego, że wystarczy się rozejrzeć), niż pożądania, które mogłoby w każdej chwili nabrać cech erotyzmu.
Othello nie był pewien, który z nich potrzebował tego bardziej.
A potem jednak go pocałował — delikatnie, na karku, tuż pod linią włosów — choć w tym krótkim muśnięciu zabrakło całej tej spodziewanej lubieżności. Odsuwając go lekko od siebie, pochwycił jego podbródek lewą dłonią, zmuszając go tym samym, by przez krótką chwilę się sobie przyglądali. Aż wreszcie pokręcił głową. — To ty jesteś niebezpieczny — stwierdził, z uwagą wpatrując się w rysy jego twarzy; jeżeli w jego pijaństwie należałoby wskazać jedną pozytywną sytuację, byłby to dzień, w którym poznał Achillesa. Nawet jeśli tak niewiele z tamtych słów i uśmiechów był w stanie sobie przypomnieć. — Pamiętasz tę norę, z której ukradłeś moje ubrania? Coś powinno stać jeszcze na parapecie — odpowiedział bezbarwnie, być może z cieniem strachu. Nie chciał pić. Nie dzisiaj, nie z nim. Ale nie potrafiłby się mu przeciwstawić.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Powtarza sobie, że zainteresowanie objawiające się zaczepnymi słowami o dosadnym zabarwieniu, a także przeciągającą obecnością, której nie potrafi naruszyć stanowczym chwytem za klamkę i trzaśnięciem drzwiami, jest w całości n i e w i n n e. Jak dziecięce żarty, z kategorii tych: podpalmy szkołę albo sypiam z twoją matką, których przecież nikt w rzeczywistości nie zamierza zrealizować — to po prostu bawi i zapełnia ciszę. A więc Achilles nie tylko nie poszedłby nigdy (przenigdy, za żadne skarby!) z Othello do łóżka, ale też ani razu nie miał na to nawet minimalnej ochoty. Po prostu się z nim drażnił; tak jak drażni się teraz, przyciskając klatkę piersiową do jego sylwetki tak mocno, że aż na moment odbiera mu oddech (bo przecież tchu w piersi nie blokuje mu miękkość nagiej skóry na plecach bruneta, po której Achilles sunie koniuszkami palców jak niezaspokojony kot starający się doprowadzić swój drapak do ruiny) i drżąc lekko na całym ciele (ale przede wszystkim w trzewiach, gdzieś w okolicy podbrzusza), kiedy Lounsbury łaskocze go delikatnym pocałunkiem odciśniętym na Achillesa karku. A kiedy szatyn układa dłonie na jego ramionach, zmyślnie odsuwając od swojej sylwetki; na tyle nieznacznie, by wciąż być nieprzyzwoicie blisko achillesowego ciepła, i jednocześnie na tyle daleko, by swobodnie móc (bez bólu spojrzenia niepotrafiącego zogniskować się na za bardzo powiększonych szczegółach) spoglądać na jego fizjonomię, Cosgrove bezwiednie rozwiera wargi w niemym zaproszeniu do głębokiego pocałunku, który wydaje mu się, że Othello pragnie złożyć teraz na jego ustach. Ale nie składa. — Bardzo niebezpieczny — potwierdza jego jak najbardziej sprawiedliwe oskarżenie, jeszcze przez moment wierząc, że mężczyzna się złamie, że nachyli się ku jego twarzy — i ta nadzieja płonie nieznośnym wstydem w przełyku i w każdym milimetrze wszystkich organów, nakazującym mu (zamiast wzięcia sprawy w swoje ręce) wykonanie dwóch kroków z dala od tej zgubnej bliskości i roztarganie kruczoczarnej czupryny na czubku cudzej głowy. Bo Achilles nie może — z jakiegoś przedziwnego, nieznacznego sobie powodu — znieść tego wwiercającego się w niego spojrzenia i towarzyszącej mu bierności. — Powinieneś zapuścić włosy, wolę cię w dłuższych — sugeruje z zagubieniem, nie wypisanym tyle na jego twarzy, co raczej w uderzeniach nagle pędzącego serca.
Tak, faktycznie straszna nora. Przepuściłeś wszystko na gorzałę i teraz nie stać cię na sprzątaczkę? — pyta znów tym swoim odległym, bezpiecznie niedostępnym tonem głosu, stawiając kolejne trzy kroki do tyłu i wzrok wypychając najpierw na prawo, potem na lewo. — Muszę pozbyć się z twojego domu wszystkich zapasów; obiecałeś mi dzisiaj, że skończysz z piciem — przypomina mu zawadiacko (przekornie; bo przecież oznajmił mu dzisiaj, że nic go nie obchodzi jego pijaństwo i obietnica abstynencji), chwytając za wcześniej porzucony bochenek chleba czekający na niego na blacie. I jakby nigdy nic, przystępuje do dalszego przygotowywania jedzenia, choć ukojenie głodu (przynajmniej tego odzywającego się w żołądku) jest ostatnim, o czym teraz myśli. — W moich założeniach z tego ranka miałem być teraz w mieszkaniu jakiejś nieznośnie seksownej blondynki, a nie zbierać zalanego w trupa psychiatrę z ławki pod kościołem i kroić pieczywo w jakiejś ekscentrycznej niby-farmie. Masz u mnie olbrzymi dług — informuje go, wpatrując się w deskę do krojenia z ciemnego kamienia, którą właśnie ułożył pod swoimi dłońmi.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Myślał o tym.
Śledząc każdy ruch jego oczu i szmer urywanych oddechów; kiedy achillesowa dłoń błądziła po wypukłościach wyznaczających symetrię jego pleców, Theo niemal złamał tę rzuconą może bardziej sobie, niż mężczyźnie, obietnicę. Zdawało się mu to wszystko oczywiste: ta jego niepewność, strach przed czymś nowym, co maskowane miało być pod zasłoną złośliwości i żartów. Czy gdyby nachylił się nad jego ustami, Achilles w akcie nerwowego zderzenia z rzeczywistością zaśmiałby się podle, obwieścił, że przejrzał go na samym początku i znów tak oschle, ale fałszywie, oznajmiłby, że nie jest zainteresowany? Theo, naznaczony tymi wszystkimi upadkami w walce z uzależnieniem, pomyślał, że łatwiej będzie mu i tak trzymać się z dala od alkoholu, niż od Achillesa. Szczególnie teraz, kiedy tak bezmyślnie zaprosił go do swojej codzienności.
W takim razie odwołam fryzjera — odparł z jakimś wyuczeniem, pełną zgodą która pojawiłaby się bez względu na to, co Achilles ośmieliłby się powiedzieć. Przez chwilę był bowiem znowu w tamtym, pełnym rozpaczy stanie, kiedy nogi doprowadziły go do baru; i wtedy, kiedy zasypiając na ławce, obolały po amatorskiej kradzieży, obiecywał sobie, że już nigdy więcej. Naturalnie bez przekonania — dopiero teraz docierało do niego, że to faktycznie mógł być ten ostatni raz.
Nie potrzebuję takich osób; lubię się tym zajmować — odpowiadając powrócił skupieniem do tego, co się między nimi działo. I jak. Nie ściągając z Achillesa spojrzenia, zachowywał s p o k ó j; nie uciekał w kierunku bezpieczeństwa, jakie zapewniały te wszystkie docinki, żarty i zaczepki. Uśmiechnął się jednak, niemal z jakimś wytchnieniem: po odejściu Laury nie potrafił rozmawiać z nikim w tak naturalny i intymny sposób. Nawet jeśli rzekomo nic takiego ich nie łączyło. — Faktycznie, mam — nie miał co do tego wątpliwości, nawet jeśli w wypowiedzi Achillesa skryły się wszelkie niedopowiedzenia. — Ale możesz jeszcze do niej iść. Do tej swojej pięknej blondynki — przecież nie zamierzał go do niczego zmuszać; może nawet łatwiej byłoby pogodzić się z tym achillesowym przeciwstawieniem się prawdzie, gdyby się z kimś spotykał. Nawet jeśli każdej nocy miałby odwiedzać mieszkanie innej kobiety.
Póki co pozostawały mu te wszystkie zapewnienia. Możecie się przyjaźnić bądź m u s i c i e się przyjaźnić; tylko tyle. Theo wykonał kilka kroków w kierunku mężczyzny i przez chwilę wpatrywał się w jego plecy, falujące w rytm ułożeń dłoni. A potem opuścił pokój, znikając w swojej sypialni; najpierw wciągnął na siebie czysty tshirt, a potem pochwycił dwie pełne jeszcze, i jedną na wpół opróżnioną butelkę alkoholu. Wrócił po zaledwie kilku niedługich minutach, z gniewnie zmarszczonym czołem i jedną, donośnie obijającą się o wszystko myślą, brzmiącą jak
pieprzone głupoty.
Odstawił butelki z donośnym brzdękiem uderzających o siebie szkieł, a następnie zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie Achillesa. Bo może jednak powinien zmierzyć się z tym wszystkim już teraz, w choćby tak grzecznej i niewinnej formie — bo przecież chodziło tylko o jeden pocałunek. Ale mimo wszystko Theo zadbał o to, by Achilles przez długi czas o nim pamiętał, by do niego wracał, by budził się ze świadomością spustoszenia, jakie tak sztampowe zdarzenie mogło wywołać w jego życiu. Bo pojawiła się w tym głębia, i rozbrzmiała czułość, bo Othello był pewien, że n i k t jeszcze nigdy nie całował go w taki sposób. A gdy ciszę przeciął dźwięk dochodzący z piekarnika, Lounsbury odsunął się tak, jakby to wszystko było tylko eksperymentem; i zajął się tą niepotrzebnie sporą ilością przygotowywanego jedzenia.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Rękawy miękkiego, puchatego swetra o grejpfrutowym kolorze zostają zakasane aż po kąt ostry achillesowych łokci. Ta barwa mu nie służy — nie tylko układa się w wielki, zwracający na siebie uwagę wykrzyknik (a bycie w i d z i a n y m, zamiast skrytym w najciemniejszy kąt przestronnego świata, jest ostatnim, czego potrzebuje osoba świeżo zraniona żałobą), a także przywodzi na myśl długie letnie popołudnia, skrzypiące koncertem cykad i muśnięte zapachem dojrzewających owoców — porą roku, która najmarniej oddaje zimę panującą w achillesowym sercu.
Okruchy odłączające się od twardej, dobrze wypieczonej skórki względnie świeżego pieczywa zamiast do mankietów, przyklejają się między włókna skumulowane na podbrzuszu trzydziestoośmiolatka — tej możliwości akurat nie przemyślał, dociskając sylwetkę po samą krawędź drewnianego blatu. Delikatnie więc wzdycha — pozostałości po przekrojeniu chleba na kilka grubych kawałków nie tylko kłują teraz jego skórę, ale i słowa wypowiedziane ku niemu przez bruneta zupełnie nie przypadają mu do gustu.
O tej godzinie wszystkie warte mojej uwagi poszły już z kimś innym — oznajmia mu tak, jakby rzeczywiście rozważał możliwość wsunięcia się na chłodne, skórzane obicie fotela swojego samochodu i podjechanie do najbliższego, ale cieszącego się całkiem dobrą sławą baru, w którym kobiety o figurach klepsydry odreagowywały strapienia ostatniego tygodnia w palących przełyk drinkach i drapieżnym, przygodnym seksie. A przecież, gdyby naprawdę mu zależało, zdołałby odszukać w rozległej liście telefonicznych kontaktów taki numer, którego posiadaczka ochoczo przyjęłaby go w swoje progi (i pozwoliłaby nawet zostać do rana, bez padającego wraz z promieniami słońca pytania: wybierzemy się gdzieś razem?).
Rytm kroków stawianych za jego plecami zapowiada mu krótkotrwałą samotność — w tym czasie Achilles dekoruje miękkie, sprężyste wnętrze kawałków pieczywa hojną porcją śnieżnobiałego twarożku, a specyficzne napięcie w skroniach i niedaleko potylicy uprzytamnia mu, że to nie posiłkami w formie stałej powinien się teraz przejmować, a nawilżeniem zachrypniętego gardła dawką chłodnej wody. Zanim więc rozkłada na mahoniowej powierzchni dwa okrągłe talerze, sięga po szklankę i przykłada ją wkrótce pod kuchenny kran, właśnie ją ściskając między palcami (już opróżnioną, o ściekających po szkle kroplach), kiedy brunet wraca z trzema butelkami alkoholu i niemożliwą do rozszyfrowania, zaciętą miną.
Wyglądasz, jakbyś… — zaczyna, kiedy odwróciwszy się do niego ponownie plecami, przystępuje do pozbawiania pomidorów grubej, czerwonej powłoki — właśnie w momencie, w którym zdecydowane dłonie mężczyzny zakleszczają się na jego biodrze i części ramienia, obracając usta w środku niedokończonego zdania ku temu cicho wyczekiwanemu dzisiejszej nocy pocałunkowi, w którym Achilles gubi się chyba odrobinę za bardzo.
Nie tylko wygina wargi w przelotnym, usatysfakcjonowanym uśmiechu wyrażającym coś pomiędzy krnąbrnym “wiedziałem” a niecierpliwym “w końcu”; ręce także reagują na ciepły dotyk othellowego ciała i uginają się w łokciach, zaplatając się ciasno na silnych plecach mężczyzny. Nadgarstki i dłonie upstrzone śladem przygotowywanego posiłku trzyma natomiast daleko poza zasięgiem czystego materiału jego koszulki, choć przez moment zastanawia się, czy i tej nie zechciałby go na powrót pozbawić — i odwzajemnia każde muśnięcie warg i każdy odważny, choć przy tym czuły ruch koniuszka języka, znów czując ten zabawny, rozczulający zapach malinowej gumy do żucia, którym otulone jest ciało Othello; i smakuje jego miętowe od pasty do zębów usta, w których skryła się tylko nieznaczna nuta wypitego kilkanaście godzin temu alkoholu.
A kiedy mężczyzna wyswobadza się z jego objęć, zaledwie kilkanaście sekund później, Achilles n i e r o z u m i e.
Tego, że ów incydentalnie pocałunki są jednymi z tych, których wymienianie podoba mu się najbardziej; że l u b i, kiedy gęsty i szorstki zarost skoncentrowany wokół linii żuchwy i łuku kupidyna drażni się z Achillesa skórą, a twarde i chropowate wargi tak skrajnie różnią się od miękkiej i zadbanej struktury ust wszystkich kobiet, z którymi trzydziestoośmiolatek dotychczas miał sposobność dzielić się czułościami.
Koncentrując spojrzenie miodowych tęczówek na oddalającej się od niego sylwetce, próbuje poukładać ów wnioski w swojej głowie; bezwiednie zaczepia wzrok na napiętych plecach, wydłużonych ku wnęce piekarnika, na których od dołu podwinął się spory kawał koszulki — ukazując szereg symetrycznych, rytmicznie pracujących mięśni i zarys wydostających się spod paska od spodni bioder. W końcu ześlizguje się źrenicami na dwa niewinnie podkreślone pod materiałem półkola pośladków i zastanawia się, jakby to było zobaczyć go nago, w wyraźnym świetle żarowej lampy — nie natomiast w półcieniu tutejszej plaży, w której odarli się z ubrań innej, odległej od tej chwili nocy.
Bo przecież pocałunki to coś zgoła odmiennego od odkrywania zakamarków obnażonego ciała — i Achilles wątpi, by kiedykolwiek był w stanie zapałać prawdziwym pożądaniem do kogoś, kogo sylwetka nie jest smukłą, filigranową konstrukcją gładkiej, zawsze starannie wypielęgnowanej skóry, odznaczających się w idealnym zaokrągleniu pośladków i udekorowanego czarną koronką (niezmiennie Achillesa ulubioną) biustu, który zawsze przyciągał jego uwagę jako pierwszy. Bo przecież lubi ten moment, kiedy jego wąskie biodra oplatają szczupłe i miękkie uda o tak nieznacznym ciężarze, że kiedy Cosgrove ma tylko taki kaprys, może pochwycić ich posiadaczkę w pasie i wysoko unieść. Bo podobają mu się długie, nieco rozczochrane włosy kobiet, które opadają na ich wilgotne od wysiłku plecy i chyba podoba mu się ich charakterystyczna uległość, choć może to jego czupurny, silny charakter wyzwala w nich zawsze tę cechę.
I nie wyobraża sobie momentu, w którym sam miałby ów serwilizm przyjąć — w łóżku, ale i tak o g ó l n i e. Wydaje mu się bowiem, że musiałby i że to najgorsze, co mogłoby przydarzyć się nie tylko mu, ale i każdemu innemu mężczyźnie; kłóci się bowiem z całą definicją przypisaną do jego płci i Achilles jest pewien, że nie pozostawia żadnej drogi powrotu.
Pozwala pochłonąć się tym przemyśleniom nieco zbyt długo — Othello bowiem obraca się ku niemu, napotyka na wbijający się w niego wzrok, a trzydziestoośmiolatek chyba po raz pierwszy od dawna tak prawdziwie się p e s z y. — Nie chcę być nieczuły, ale ty zdecydowanie nie jesteś w stanie zastąpić mi żadnej seksownej blondynki; i żeby była jasność, nie taką spłatę długu miałem na myśli — oznajmia krucho, jak butną skargę i silne umiejscowienie ich nóg z powrotem na ziemi — nie w tych infantylnych, niepoważnych obłokach, w których przepadli podczas niedawnego pocałunku. Być może brzmiałby bardziej przekonująco, gdyby serce nie próbowało wyrwać mu się z piersi, a żebra nie uwypuklały się tak widocznie pod wpływem szybko wydychanego oddechu, którego szatyn jeszcze nie zdążył opanować.
O co, cholera, chodzi z tobą i z tymi malinami, Theo? — pyta po chwili, wbiwszy wzrok w jedną z butelek owocowego rumu.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Kiedy już stał przy piekarniku — zwrócony do niego tyłem, obojętny na reakcje jego ciała i myśli (być może nie zniósłby emocji malujących się na achillesowej twarzy) — żałował, naturalnie, tej swojej słabości. Nie dotyczyły go już zasady młodzieńczych, nastoletnich podróży, mimo że tak zabawnie i przyjemnie było się kiedyś zakochiwać i odkochiwać, pozwalając sercu się łamać i wzrastać, gdy ktoś jednak też, tak jak i on, chciał dowiedzieć się, czy istnieje na świecie jeszcze coś wspaniałego. Żałował tej swojej uległości, a Achillesa — krnąbrności; żałował, bo mimo że to jemu chciał coś udowodnić, udowadniał tylko sobie. I teraz, z kawałkiem rozgrzanej blachy w dłoni, zabezpieczonej zwiniętą szmatką, nie potrafił nie myśleć o achillesowych ustach, tak pięknie wpasowujących się w kształt jego własnych.
Mógłby to przyspieszyć. Zasiać w jego myślach kilka słów, przekonań; dodać odwagi, coś zasugerować, odkrywając, że Achillesem tak jak i każdym innym da się, po prostu, manipulować. Wierzył, że udałoby się mu zaciągnąć go do łóżka, a potem, nad ranem, przekonywać o tym, że to i tak był jego pomysł. Ale przecież nie potrafił być brutalny.
Wbijając w niego znów spojrzenie (spodziewał się dostrzec w nim odrazę, niechęć, gotowość do ucieczki — ale przecież Achilles sam wcześniej już wybrał jego towarzystwo; wszystkie poszły już z kimś innym, powiedział, ale przecież obaj wiedzieli, że to nieprawda) uśmiechnął się lekko, niemal zdradzając mu, jak ciężko jest mu z tym wszystkim. Ale nie chciał, by mężczyzna się nad nim litował; milczał więc, bo to była jedyna dla nich szansa — pozwolić na to, by Achilles podjął samodzielną decyzję. By pewnego dnia powiedział mu, że chce — nie dlatego, że poczuł się do czegokolwiek przymuszony.
Jestem tego świadomy — zaśmiał się więc, nie tłumacząc niczego. Od samego początku chciał go tylko skłonić do rozmyślań; temat pocałunku musiał zostać podjęty przez niego. Odstawiając pizze na kamienny blat, zręcznie przerzucił potrawę na talerze, które następnie ustawił na stole. — Nie wiem — rzucił gdzieś ponad zdziwieniem, a namiastką echa ich niedawnego zbliżenia; usiadł na krześle i wbił w Achillesa spojrzenie. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czasem ciężko odnaleźć jakiś racjonalny powód tego, że coś się po prostu lubi — może miało to jakieś większe znaczenie, może wiązało się z dzieciństwem, a może z Heleną; nawet nie spostrzegł, że może faktycznie tych malin jest jakby zbyt wiele w jego życiu. — Zadzwoniłeś do Bentley’a? — zakładał, że nie. Podejrzewał, że Achilles do tej pory nie wiedział jeszcze, czy może mu zaufać, czy chce to zrobić i czy aby na pewno kogoś potrzebuje, czy raczej — czy potrzebuje Othello. Nie zamierzał jednak i w tej kwestii go pospieszać, toteż począł kontemplować nad tym, czy lepiej będzie zacząć od kanapek, czy jednak od pizzy.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Oczywiście mógłby.
Zapytać z konsternacją trwale doczepioną do twarzy: co to tak właściwie znaczyło?, a zaraz potem wyznaczyć wąsko wytłoczoną granicę o treści “nie rób tego nigdy więcej” albo nieco szerszą, tylko umowną, a może pozbyć się jej wcale “lubię, kiedy to robisz”. Mógłby nawet postarać się o mniej werbalny, a bardziej dosadny przekaz: mógłby złączyć na nowo ich wargi, nie krępować półcichych, ale wciąż melodyjnych dźwięków zadowolenia i mógłby, choć wciąż dość nieśmiało, zaproponować powrót do dokładnie tej samej sypialni i tego samego łóżka, z których wysunęli się zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej.
Tylko że Achilles naprawdę nie wie.
A nie wiedząc, niezupełnie może ani poruszyć ów temat, ani zdecydować się na którąkolwiek ścieżkę z tych różniących się od siebie tak skrajnie, że wkroczenie na nią bez niezłomnego przekonania, skutkowałoby niczym innym, jak tylko tragedią.
I z początku sądzi, że to właśnie do tego odnoszą się w rzeczywistości słowa bruneta.
Czasem po prostu nie wie się, dlaczego coś się zwyczajnie l u b i.
To prawda; Achilles nie ma pojęcia.
Zachowujesz się jak piętnastolatka. Ostatni raz tego typu obsesję i ten malinowy zapach czułem w domu mojej pierwszej dziewczyny — wprowadza go z delikatnym przekąsem w odległy świat swojej młodości, z której — prawdę powiedziawszy — niewiele pamięta. Nie chce pamiętać. Dzieciństwo nieprzerwanie wiąże się z Caelumem i tym samym — nieskończoną rozpaczą i zagubieniem. Poczuciem beznadziejności i wrażeniem bycia niechcianym.
Wbrew swojej ostentacyjnej przekory, nie ma nic przeciwko: słodkiemu smaku różowych malin i jeszcze słodszemu zapachowi. W pewien sposób może i mu się podoba — ze względu na fakt, że to tak skrajnie inne, a może przez samego Othello.
Skrajając to cienkie, to nieco grubsze okręgi pomidorów na przygotowanych wcześniej kromkach, upstrzonych twarożkiem i drobnym proszkiem przypraw, przemywa pod kranem dłonie i pochylając się nad blatem (nie zamierza powielać ruchów mężczyzny i usiąść do stołu, jakby na przekór) chwyta w jedną z nich dopiero co złączone ze sobą wiktuały. A potem razi go prąd — w skórę, wewnątrz ciała, a także w umysł. Zamiast werbalnej odpowiedzi, brunet otrzymuje naganę w postaci wymierzonego w niego kawałka pieczywa; Achilles wychyla się daleko przed siebie i sprawia, że zarost, wargi, a także kawałek policzka i koniuszek nosa mężczyzny bieleją od twarożku, a Cosgrove, nieco wbrew sobie, delikatnie się uśmiecha. — Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Tetyda nie mogła trzymać Achillesa na zmianę; to za jedną nogę, to za drugą? Wiesz, kiedy obmywała go w Styksie. Albo dlaczego nie mogła zanurzyć tam swojej dłoni. Albo dlaczego uległa natrętnym staraniom Peleusa, odejmując tym samym Achillesowi tego ponadprzeciętnego życia, na które zasłużył? — mówi tak, jakby ktoś go popędzał; nieuważnie, bezmyślnie, bez odpowiednich pauz i wyjaśnień. Mówi, by po prostu mówić — dywagować o czymś zgoła innym od tematu rzeczywistej śmierci, rzeczywistych problemów, rzeczywistych wniosków.
Myśli o tym, że mógłby pomóc mu w odarciu się z tej twarożkowej śnieżycy; zetrzeć ją całą powierzchnią kciuka, albo scałować dotykiem warg. Nagle każda podjęta dzisiaj decyzja okazuje się zgubna, a Cosgrove żałuje jej niemal natychmiastowo.
Wracałeś w sztywnym, snobistycznym mundurku ze swojej elitarnej szkoły. I pewnie uważałeś, że twoje życie jest do dupy i że jest nudne. Kiedy ja nie miałem domu. I nikt nie chciał mi go dać. Wtedy potrzebowałem tego wszystkiego, Theo. Łóżka, idiotycznych posiłków przygotowywanych w kuchni, jakiegoś zainteresowania. Teraz nie. Już dorosłem — oznajmia twardo, odejmując dłoń od jego twarzy.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Czuł się czasem tak, jakby te piętnaście lat mieli dość niedawno, jakby w tej ich nagłej dorosłości, w którą obaj zostali wepchnięci bez odpowiedniego przygotowania, świat wciąż upstrzony był dziecinnym strachem, rozkojarzeniem, które do pewnego wieku bywało jeszcze urocze i całym tym wielkim pytaniem, na które nikt nigdy nie potrafił odpowiedzieć, “co dalej?”. — Mam nadzieję, że nie zagwarantowała ci jakiejś życiowej traumy. W kwestii malin — zaśmiał się spokojnie, być może dopiero wówczas dostrzegając, jak dalecy byli od tamtych osób. Niewiele wiedział o przeszłości Achillesa, ale nie musiał wcale znać szczegółów by wiedzieć, że nie rozpoznałby siebie w tamtym chłopcu; obaj powinni być poważniejsi, rozsądniejsi, ale może było to niewykonalne, nie w swoim towarzystwie — obaj zachowywali się jak w tamtych nastoletnich czasach.
Nie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nigdy wcześniej Achilles mnie nie interesował — odpowiadając starł wierzchem palca skrawki twarożku z policzka, a kiedy uzmysłowił sobie, jak niedorzecznie zabrzmiały jego słowa, zaśmiał się wesoło. Nie był zły. Nie sądził, by Cosgrove mógłby zrobić bądź powiedzieć coś, co wzbudziłoby w nim prawdziwe, szczere oburzenie — wlepił więc w niego spojrzenie, na moment odsuwając od siebie talerz i z życzliwością uczepioną każdej cząstki jego duszy, wsłuchiwał się w te jego dywagacje. — Nie musisz tutaj mieszkać, to nie musi być twój dom. Ale może. Na jedną noc albo kilka, teraz albo za jakiś czas. Możesz wyjść, Achilles, możesz wyjść w każdej chwili — mówił spokojnie, jeszcze z ciepłem uśmiechu na twarzy i rozbawieniem kryjącym się w kącikach oczu; może powinien spoważnieć, choćby na chwilę, ale ten achillesowy, twarożkowy atak rozbroił go w wystarczający sposób. — Jeśli nie chcesz, żebym wtrącał się w sprawy pogrzebu, to tego nie zrobię. Mimo że chcę. Mimo że chciałbym, żebyś mi pozwolił — i niechętnie składał tę swoją kapitulację; mógł jednak stać z boku, nie pytać już o księdza, kwiaty, opłaty i te inne sprawy, mógł pozwolić mu zniknąć i powitać ponownie go za miesiąc bądź dwa, prawdopodobnie z podkrążonymi oczyma i nieprzytomnym spojrzeniem. — Możesz zająć pokój na piętrze, a ja zostanę w swojej norze. Pewnie będą takie dni, kiedy w ogóle nie będziemy się widywać — krążył nad tym, jakby jeszcze nie zapadła decyzja, jakby Achilles miał wyjść i nie wrócić już nigdy. Ale Theo wiedział, że już zadecydował, że faktycznie na jakiś czas zostanie w tym domu; wiedział, że Achilles po prostu zabezpiecza ten swój prywatny, delikatny świat przed nagłymi zmianami. — Nie wiem, co jeszcze chciałbyś usłyszeć. Co jeszcze mógłbym powiedzieć. Po prostu chciałbym, żebyśmy się przyjaźnili. Tak jak mówiłem, jestem trochę egoistyczny; ja też potrzebuję pomocy — zaśmiał się jeszcze, przez chwilę chcąc dodać, że oficjalnie mogą przestać dodawać do tej znajomości intymności, ale nie obraziłby się wcale, gdyby Achilles czasem zamiast puste, duże łóżko, mieszczące się na piętrze, wybierał to, w którym spałby już Othello.

koniec
ODPOWIEDZ