Mel Russo
Wpatrując się w nią coraz mocniej uświadamiał sobie jak cholernie brakowało mu jej uśmiechniętych oczu wpatrzonych w jego źrenice tak, jak chciałaby przejrzeć się w nich chociaż przez chwilę. Uświadamiał sobie, że tak naprawdę za nią tęsknił najbardziej i że jej głos chciał usłyszeć, kiedy rzeczywistość po powrocie zaczynała go przytłaczać. Tęsknił za jej śmiechem i tym pogodnym usposobieniem, którym rozpraszała najmniejsze nawet troski i wątpliwości, które czasami mnożyły się w jego głowie — była jak słońce, do którego wyciągał twarz, mimo że oślepiał go jego blask chcąc wygrzać popstrzoną mniejszymi i ciemniejszymi, i większymi, ale jaśniejszymi piegami; lubił patrzeć w niebo przez niemal zamknięte powieki tak, żeby światło rozpraszając się na rzęsach docierało do oczu jedynie przez cieniutką szparę między powiekami i tak często patrzył na nią, kiedy byli tak blisko oddając się zapomnieniu... Uciekł spojrzeniem od jej oczu, jakby wspomnienie tamtych chwil sprawiło, że się zawstydził, ale nie... Nie wstydził się — nie chciał jedynie rozpalać w sobie nadziei, że może przyjechała tutaj
za nim; nie był nikim, dla kogo warto byłoby zostawiać wszystko to, co miała w stolicy Włoch i w Milanie. Był tego świadom tak, jak tego, że nie mógł dopuścić, żeby ta mrzonka wdarła się i zakorzeniła w jego mózgu, bo okłamywałby sam siebie.
Potrząsnął głową, którą pokręcił zaraz przecząco starając się uspokoić Melanie. –
Nie, nie masz nigdzie robala ani niczego takiego – zaczął, kiedy wspomniała o ogromnym pająku, z którym musiała się zmierzyć i chociaż starał się nie śmiać, nie mógł nie uśmiechnąć się, kiedy tak barwnie opowiadała o tym niekoniecznie przyjemnym spotkaniu. –
Może cię to pocieszy, ale nie ma tutaj za wiele szczurów. Są myszy, ale myszy nie są... ugh – powtórzył po niej i uniósł brwi, żeby ostatecznie rozsiąść się na ławce i obserwując jak Melanie obróciła się, żeby usiąść przodem do niego tak, jakby byli swoimi lustrzanymi odbiciami, nie mógł się powstrzymać i wyciągnął w jej stronę rękę. Odgarnął od jej twarzy kilka niesfornych kędziorków, które nawinął ostrożnie na palec i założył za jej ucho rozciągając odrobinę spiralki, w które tak wiele razy wtulał twarz całując ją po głowie, kiedy leżeli razem na plaży albo na kanapie przed telewizorem; inaczej był przecież za niski, żeby pocałować Mel chociażby na linii włosów.
Wzruszył ramionami i pokręcił głową odchylając się do tyłu na chwilę, co najmniej jakby w ten sposób mógł odciąć się od tego, co chciała mu powiedzieć — nie zgadzał się z Melanie, ale nie chciał się z nią sprzeczać, tym bardziej, że mimo wszystko czuł jak jej słowa przyjemnie łechcą jego ego, którego wolał nie rozbudzać za bardzo, żeby nie musieć zmierzyć się z o wiele brutalniejszą niż mogłoby się wydawać rzeczywistością. Wbił — czy może po części — wbili mu w głowę, że nie jest
gwiazdą i jeśli wydaje mu się, że ktokolwiek przychodzi na mecze, żeby oglądać jego..., był w błędzie, więc nie mogła spodziewać się, że mógłby zareagować inaczej na jej zapewnienia. Kołysał się dłuższą chwilę na skrzypiącej ławce, żeby ostatecznie przekrzywić głowę i ściągając usta w wąską kreskę, popatrzeć na nią i już chciał odpowiedzieć, kiedy dała Nicky’emu do zrozumienia jasno, że
non ha ancora finto... I nie mógł nie uśmiechnąć się w chwili, w której jej wyciągnięty gdzieś w stronę zachodu palec wylądował na jego nosie.
Nie mógł napatrzeć się na Melanie wciąż nie do końca dowierzając, że to wszystko nie było jakimś pieprzonym snem, z którego miał się obudzić lada moment — przecież w ostatnim czasie miewał szalone i tak cholernie realne sny, że kiedy budził się, chwilami nie był pewien czy to, co widział przed chwilą pod powiekami było rzeczywiście jedynie wytworem jego porządkującego informację mózgu?
Wpatrywali się w siebie tak, jak te dwa czy trzy lata wcześniej we Włoszech, z których była jedynym dobrym wspomnieniem, ale nie chciał przyznawać się do tego nawet jej, mimo że przecież wiedziała o nim wszystko — dosłownie. Słuchając tego, o czym mówiła uśmiechnął się, kiedy wspomniała o Aborygenach, bo przecież opowiadał jej kilka ich legend, ale miał wrażenie, że nie zrobiły na niej większego wrażenia, a tymczasem przyznała się właśnie, że przez niektóre historie bała się zasnąć. I pewnie tych kilka lat wcześniej odpowiedziałby, że to dlatego, bo nie było go obok niej, ale dzisiaj nie miał na tyle śmiałości. Zmienił się przecież — zmieniał się jeszcze będąc z nią...
–
Nie wiesz nawet jak się cieszę. Naprawdę! Naprawdę się cieszę i skoro mówisz, że myślisz zostać na dłuższe wakacje, będę musiał pokazać ci te wszystkie miejsca, o których opowiadałem non stop. O ile – dodaje speszony wbijając na moment wzrok w drewniane deski ławki, na której siedzieli kołysząc się już w tym samym rytmie. –
O ile będziesz chciała, oczywiście. – Podnosi głowę powoli i niemal wbija się spojrzeniem tych lśniących, błękitnych tęczówek w jej oczy.