właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Wszystko uległo pogorszeniu. Siarczyste deszcze, nawiedzające Lorne Bay od tygodnia, odsłaniały z wolna to, co ukryte miało być na z a w s z e. Będąc po raz ostatni w Wiosce Krokodyli, cztery dni temu, zmuszony został do pomocy przy zasypywaniu rozmokłych torfowisk; Randy bez przerwy mówił o tym, że policja węszy coraz bardziej i że kwestią czasu jest zdobycie przez nich nakazu rewizji. Zakopywali więc to, co należało skryć przed czujnym wzrokiem świata. Zakopywali też to, co ukryte zostało w glebie przed kilkoma laty; Leon nie miał śmiałości pytać, ale gdy natrafili na ludzkie szczątki nabrał pewności, że jego udział w tej historii musi dobiec końca.
Bo chciał żyć.

Rozchorował się po tamtym popołudniu spędzonym wśród szelestu dzikiej roślinności i deszczu, który zdawał się zakrywać sobą cały świat. Nie wiedział tylko, czy ten chwilowy spadek formy jest wynikiem kiepskiej pogody, czy jednak relacji, jaką nawiązał z Deltą; choć nigdy nie udałoby się im nawet otrzeć o przyjaźń, łączyło ich teraz coś na kształt wzajemnego porozumienia. A w takiej społeczności to naprawdę wystarczająco wiele. Wszystko było jednak nadal dziwne i kruche, zmierzając w kierunku finału, którego Leonidas coraz bardziej się obawiał. Okryty kocem i ciemnością swej chaty (poprosił Geordana, by nie przychodził) podejmował decyzję, która mogła go jeszcze uchronić przed fatum. Zwabiony pięknem życia, które mogłoby nagle smakować inaczej, był w stanie nie brać niczego w ciągu kolejno mijających ponurych dni. Teraz więc, zmierzając z przekonaniem w kierunku willi, w której być go już nigdy więcej nie powinno, był niezwykle s ł a b y. Trzęsły się już nie tylko jego dłonie, ale i całe ciało; zdawał się bardziej wychudzony i zmizerniały niż zwykle. Skóra jego przybrała matowej, szarej struktury, zdając się przedłużeniem zachmurzonej, popielatej połaci nieba. Był jednak zdeterminowany i nic nie mogło zmusić go do zmiany zdania.
Kończę z tym — powiedział więc zachrypniętym głosem, niosącym w sobie cień zdenerwowania, gdy uchyliły się przed nim drzwi. Wiedział, że nie powinien tu przychodzić. Że postępował nieuczciwie względem wszystkich. Nie miał jednak siły już dłużej ukrywać tego, co czuje. I udawać, że jest w stanie wytrwać kolejny dzień pośród ludzi, którzy w ogóle nie powinni się na tym świecie znajdować.

finneas barrington
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Starał się unikać tego miejsca.
Przesiadując w skąpanym w półmroku biurze, ślęcząc nad aktami, które nikogo już nie obchodziły, próbował wystrzegać się powrotu do domu — czy raczej do miejsca, które d o m e m nakazywano mu nazywać, choć on nigdy go tak nie postrzegał. Czasem wybierał się do pobliskiej kawiarni, siadając na samym końcu pomieszczenia i wyciągał książkę, zazwyczaj naukową, związaną z kryminologią i przepadał w niej na następne kilka godzin — do czasu, kiedy kelnerka spoglądając na niedopitą przez niego, zimną już kawę i niedojedzonego omleta, oznajmiała, że niebawem zamykają. Często zaglądał też do parku i na tutejszy dworzec, gdzie krążąc w samotności, obserwował mijane sylwetki i próbował dopisać im konkretny wzorzec osobowy z podręcznika do psychologii, tak jak za czasów dzieciństwa. Czasem, w chwilach skrajnej nudy, starał się wyobrazić sobie ich życie. Problemy, przez które pragną uciec z miasta i rodzinę, przy której rzadko czują się spełnieni. Domy, do których wracają po ciężkich dniach w pracy i osoby, na ustach których składają stęsknione pocałunki, wmawiając sobie, że u czyjegoś boku wszystko stanie się łatwiejsze. Momentami płynął daleko w świat iluzji, czyniąc z typowej, udręczonej matki widzianej na skraju ulicy, seryjną morderczynię, już dwunasty rok wymykającą się z rąk policji — w swej wyobraźni dostrzegał całe jej fikcyjne życie, które zdawało mu się bardziej interesujące od jego doświadczeń. Od przyszłości, która była już dokładnie zaplanowana. Kilka razy zdarzyło mu się nawet kogoś śledzić — to również wyniósł z czasów dzieciństwa. Dochodząc jednak do niedostępnych dla jego oczu posiadłości, przypominał sobie o tym przeklętym, złowrogim domu, który wydawał mu się równie obcy, co budynki, w których ludzie z przypisanymi przez niego zbrodniami robili niemal wszystko to, czego tylko po nich nie oczekiwał. Nie zabijali, nie prali stosów nielegalnie wytworzonych pieniędzy i nie ukrywali się przed policją; byli zwyczajni, zwyczajni jak on, jak jego dom i jak wszystko inne. Wciskał wówczas na twarz promienny uśmiech — taki pozbawiony trosk i zmartwień. I wmawiał sobie, że jakoś to będzie, że życie to ma w sobie wciąż tak wiele piękna, że przepełnione jest celami, którym pragnie sprostać. Wtedy dopiero wracał do domu. Kiedy nasycony kłamstwami wierzył, że to tylko zbiór cegieł, gwoździ i desek; nie monument jego jestestwa.
Kroki prowadzące Leonidasa pod ten konkretny adres były więc ryzykowne. Szansa na spotkanie tu choćby powidoku finneasowej obecności była niewielka, ale jakimś trafem mu się udało. Zupełnie jakby los im to zapisał, choć Barrington nie wierzył w podobne zmowy wszechświata. Słysząc stukot rozprzestrzeniający się zza drzwi, wyjrzał z początku przez okna, upewniając się, że oto właśnie nie miał miejsca zmasowany atak na zgliszcza błędnie nazywane jego domem. Dostrzegając Fitzgeralda poczuł jednak, jak krew z zawrotną prędkością poczyna krążyć mu we wszystkich żyłach, a na twarzy jego odmalowało się przejęcie zakrapiane obawą. — Leon? Dlaczego tu przyszedłeś? — spytał więc niezbyt uprzejmie, uznając jednak, że nie ma czasu na żadne ceregiele. Wystawił ostrożnie głowę zza drzwi, prześlizgnął się w drodze pewności po otoczeniu i zaciskając palce na koszulce okalającej leonidasowe ciało, wciągnął go do środka, by z hukiem zatrzasnąć ich przed obserwującym ich światem. Czyn, który do Barringtona zupełnie nie pasował.
A potem, skrawek po skrawku zmierzył go swym wzrokiem, z niepokojem marszcząc czoło. — Wyglądasz… Co ci się stało? I z czym konkretnie kończysz? Nie rozumiem — domyślenie się odpowiedzi nie było skomplikowane — a jednak w przypadku Fitzgeralda niczego nie można było być pewnym, a o tym przynajmniej przekonał się w czasie ich krótkiej znajomości Barrington. Umysł jego nie pracował zresztą na najlepszych obrotach — drzemka, z której został wyrwany naprzykrzającym się łomotem, zmusiła go jedynie do połowicznego odzyskania przytomności i pomaszerowania ku drzwiom jedynie w dresowych szortach, co uprzytomnił sobie dopiero teraz, z lekką niezręcznością zaplatając ręce na klatce piersiowej.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Wiedział, że nie ma prawa.
Wiedział to nawet teraz, kiedy decyzje jego kierowane były w głównej mierze tęsknotą organizmu za t r u c i z n ą, z którą było mu tak dobrze. Domyślał się, że być może już za kilka godzin uznałby to wszystko za zły pomysł i, upadając znów, wciągnąłby jakieś gówno z przeświadczeniem, że wybranie się do Finneasa byłoby błędem. Obiecał sobie, że jeśli po drodze wymyśli jakkolwiek sensowny argument ku temu, by jednak się cofnąć, to po prostu zawróci; droga wiodąca z Tingaree do Pearl Lagune była w końcu dość długa. Nie był jednak w stanie zapomnieć o wszystkim tym, co przez kilka ostatnich miesięcy nie pozwalało mu w nocy zmrużyć oczu. Nie był w stanie wyprzeć się uczuć, które naznaczały swą siłą minione tygodnie. Nie był też wreszcie w stanie już dłużej udawać, że jego rola na tym świecie sprowadza się wyłącznie do słowa ćpun.
Tego mam dość! — krzyknąwszy machnął chaotycznie rękoma, gdy Finneas zdołał wciągnąć go do środka. Prezentował się fatalnie (podejrzewał, że mniej więcej tak też wyglądał wtedy, gdy przesadzał z prochami), ale tym razem to nie narkotyki miały w tym swoją winę. To znaczy, miały, ale w zupełnie inny sposób. — Nie chcę, żebyście za rok lub dwa znaleźli moje ciało gdzieś w bagnach, kurwa — warknął w tak podły sposób, jakby to Finneas ponosił za to wszystko winę. Tylko on. A przecież nie śmiałby obwiniać go o cokolwiek, skoro… — Nienawidzę tego, że muszę udawać, że cię nie znam. Nienawidzę tego, że muszę udawać, że tamtych skurwieli lubię, że mnie bawią, że… — nie był w stanie nawet o tym myśleć; wspominanie incydentów rozgrywających się we Wiosce Krokodyli sprawiało mu nazbyt wielki ból. Krztusił się przynależnością do tak zdeprawowanego świata. — Wypisuję się. Nie zamierzam tam już więcej wracać, nie ma, kurwa, mowy — wciąż krzyczał, wciąż wykonywał chaotyczne ruchy. Nie zwracał też uwagi na samego Finneasa, nie licząc się z tym, że mógł być teraz zajęty. Zakładał jedynie, że mężczyzna odliczał tylko dni do podobnego wybuchu; jasnym było, że Leon prędzej czy później wymięknie. Nie zdarzyło się to tych kilka lat temu, gdy pozwolił zepchnąć się na samo dno, ale tym razem przygotowany był do walki. Chciał odzyskać swoją wolność. Chciał odzyskać szczęście.

finneas barrington
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Tamtego jaskrawego poranka, kiedy na jego barku zamajaczyła leonidasowa czupryna, pozostawiając nazbyt ciepły i nazbyt bliski ślad na jego skórze, coś w nim — niedostrzegalnego, a jednak zdającego się przewyższać powagą wszystko inne — uległo zmianie. Najpierw ciałem wstrząsnął dreszcz, jako że nie było przyzwyczajone do podobnych gestów. Później, skrywając się wciąż za brzegiem łóżka i nie niwecząc wcale ów niepojętego kontaktu zaistniałego między skrawkami ich sylwetek, odczuł coś na kształt dziwnego niepokoju, jak za czasów nauki, kiedy za kilka minut zacząć się miał bardzo ważny sprawdzian. A potem, kiedy bruneta zmorzył już sen, a Finneas nie potrafił jeszcze przez kilka chwil wydostać się z tej przedziwnej pozycji nie tylko nasycającej jego skórę nowym ciepłem, ale też uzależniającej jego uderzenia serca od rytmu bijącego tym cudzym, po jego organizmie przelała się fala niespotykanej ekscytacji, czy czegoś bardzo ekscytacji bliskiego. I z tym właśnie czuł się bardzo niepewnie, dlatego prędko oddalił się wówczas od Fitzgeralda i przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli im na podobną bliskość. A teraz skrywał sylwetkę tego mężczyzny w swoim salonie, znów wbrew swojej woli i znów w sekrecie przed całym światem, odczuwając do tego paniczne zażenowanie faktem, że nie ma na sobie k o s z u l i, choć nigdy przedtem nie przejmował się podobnymi błahostkami. — Nie musisz krzyczeć — zauważył cicho, pogrążony wciąż w jednej pozycji — to jest splecionych na klatce piersiowej rękach, przesadnie wyprostowanych nogach (w kolanach już począł rozprzestrzeniać się lekki ból), pochylonej nieco głowie i w odległości gwarantującej mu względne bezpieczeństwo od wściekle wymachującego dłońmi Fitzgeralda. Nieustępliwie też odczuwał tamten niepokój zakrapiany zmartwieniem i chyba lekki smutek wobec słów, które trafiały w niego zbyt brutalnie. — W porządku. Wypisujesz się — odrzekł jedynie, przez moment znów zauważając w sobie tę dziwną ekscytację przemieszaną ze strachem, która rozbijała się gdzieś w trzewiach — czuł ją w momencie, w którym brunet wspomniał coś o tym, że c h y b a chciałby widywać go też poza pracą(?). Zastanawiał się przez moment, co takiego niby łączyło ich poza infiltracją gangu i co mogliby robić wspólnie po godzinach, ale nie zdołał wpaść na odpowiedź. — Porozmawiamy o tym później, okej? — wciąż starał się przede wszystkim go uspokoić. Bo tylko wówczas mógł wyciągnąć z niego najważniejsze informacje, ponawiając ciąg uprzednio zadanych mu pytań. — Co się stało? — już nie “czy coś się stało”, a wiedząc, że w istocie coś naprawdę stać się musiało. — Kontaktowałeś się z nimi? Wydaje ci się, że cię przejrzeli? Na pewno cię teraz nie obserwowali? Co wziąłeś? — to było chyba najistotniejsze. A poza tym… — Mam… Mogę ci jakoś pomóc? — udekorowane zmartwieniem i ciepłem utkwionym nieśmiało w oczach.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Być może faktycznie nie musiał. Krzyczeć. Cedzić słów pisanych wzburzeniem, struty jakby nagle gniewem, który zainfekował jego ciało tak, jak wielokrotnie wcześniej truły go narkotyki. Ciężko jednak było się dziwić tak precyzyjnie skrojonemu w czasie napadowi furii; Leon był w końcu już w tym wieku, w którym raczej myśli się o jakiejś stałości, może dawno odkładanych podróżach. O porządnym domu w porządnym miejscu. I o tym, by móc tę odpowiednią osobę nie tylko złapać za dłoń, kiedy nachodzi na to ochota, ale też zaprosić na rodzinny obiad, a potem obiecywać jej już tylko długie, spokojne życie. Co prawda w tej kwestii wszystko się mu, powiedzmy, pochrzaniło, bo Finneas był — jak się mu czasem zdawało — nieświadomy uczuć, jakimi Leon począł go obdarzać — ale miał serdecznie dość ich obecnego układu. Dlatego właśnie postanowił się wszystkiemu sprzeciwić. Dlatego pragnął już tylko tej pierdolonej stagnacji i związku, który byłby wreszcie tak na serio.
Później? Nie, będziemy rozmawiać TERAZ — wściekłość jego obijała się o krawędzie tak wielu czynników; nieświadomości Finna wobec tego wszystkiego (boże, on naprawdę nie czuł, choćby połowicznie, tego samego?), a także wiszącej nad nim groźby śmierci. — Co się stało? Co się… — przeciągnął dłonią po zmęczonej twarzy, a następnie zaczął się śmiać. Twardo, chrapliwie, trochę opętańczo. — Jestem już jednym z nich, Finneas. Jednym z nich. Mam pozbywać się ich trupów i kopać dół na własną, kurwa, trumnę — ale przecież to nie była jego wina. To znaczy, Finna. Leon wiedział o tym doskonale i gdyby tylko mógł, czyniłby te wyrzuty komukolwiek innemu. Całemu pieprzonemu światu. Tylko że nikt inny słuchać go nie chciał. — Niczego nie brałem — burknął, marszcząc gniewnie czoło. Przynajmniej przestał tak dziko gestykulować i nieco się uspokoił. Skupił wzrok na mężczyźnie i wykonał niepewny krok do przodu, oddychając przy tym ciężko. — Nie mogę się przez ciebie skupić. Nie mogę myśleć — na pewno nie teraz; gdyby tylko miał pewność, że dla niego to też jest ważne, że też, zwłaszcza teraz, to czuje… Przymknął na moment oczy, bo mimo wszystko Leon naprawdę starał się postępować słusznie. — Musisz mi obiecać — odezwał się ponownie, otwierając oczy. Wykonał jeszcze jeden krok do przodu. I kolejny, zmuszając Finna co wycofania się pod połać zimnej ściany. — Musisz mi obiecać, że będziesz ze mną szczery — bo łudził się, że być może zażyłość ta, która wplątała się w ich — wydawać by się mogło — prostą relację, po prostu go przeraża. I że wobec tego ignoruje ją, ochładza; nie miał w końcu pojęcia, czy i z kim Finneas spotykał się wcześniej. Wiedział, że teraz jest sam. I że się przy nim zmienia. Że traktuje go tak, jak nikt nigdy dotąd.

finneas barrington
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Boże, on tak bardzo boi się tej rozmowy.
I to nie dlatego, że każdą cząstką leonidasowego ciała targa płonąca złość, musująca z sykiem w żyłach, uścielająca się na membranie rozgrzanej (pogodą, gorączką czy narkotykami?) skóry i nadająca jego tęczówkom intensywnej, niepokojącej barwy. Nie obawia się, że Leon coś mu w napadzie tej frustracji zrobi (uderzy, kopnie, może na niego splunie, może niespodziewanie wysunie zza paska spodni pistolet i strzeli), a raczej… Finneas drży niemal na myśl, że brunet za moment się ze wszystkiego się wycofa. Z tej infiltracji, z ich relacji, z finneasowego życia. Że postawi go przed najgorszym z etapów jego istnienia momentem: kiedy musi donieść Geraldowi, że spieprzył śledztwo i zaczyna je od nowa, albo bardzo modyfikuje. I że wyjdzie na jaw (nie jest przekonany skąd biorą się w nim te myśli, ale wie, w i e, że to jego wina), że gdyby sprawą kierował ktoś inny, nie on, Finneas, ta potoczyłaby się bez zarzutu; tak, jak należy. Że jakimś sposobem to przez niego wszystko się popsuło, że on coś zrobił (ale co? zastanawia się teraz żałośnie).
Okej — zgadza się cicho, spuszczając wzrok na ziemię i wiedząc, że nic innego mu nie pozostaje; będą rozmawiać teraz. W porządku.
Tylko dla nich — dodaje równie cicho, w znaczeniu: tylko dla nich jesteś jednym z nich, dla mnie nie. Dla siebie też nie powinieneś; przecież to wiesz. Nie podnosi wzroku. Zamiast tego wypowiada kolejne: — okej — tyczące się zapewnienia Leona, że nic dzisiaj nie brał. Finneas bardzo chce, ale niekoniecznie potrafi mu w to uwierzyć. Narkomanom bardzo ciężko ufać pod tym względem.
Przepraszam — wypowiada, kiedy brunet obwinia go o swoją dekoncentrację. — Jeśli chcesz, możesz zmienić przełożonego w tej sprawie — uzmysławia mu, choć wie, że nie o to Fitzgeraldowi chodzi (skąd wie? I o co właściwie mu w takim razie chodzi?) i zauważa, że nogi mężczyzny wykonują powolny krok do przodu, a więc on decyduje się na krok do tyłu, jakby byli wzajemnie odpychającymi się magnesami o jednakowych biegunach.
Na prośbę o powierzeniu mu swojego słowa Finneas w końcu pozwala sobie na Leona spojrzeć. Ostrożnie i podejrzliwie, choć umysł zdradliwie dla rozsądku krzyczy: obiecam ci wszystko, nieważne co to będzie. Znów daje się porwać do tego przedziwnego jakby-tańca, wykonując tyle kroków za siebie, ile Leon wykonuje w jego stronę. Zupełnie, jakby mieli to przećwiczone. Albo jakby o poruszeniu się pomyśleli dokładnie w tej samej chwili; jakby aż tak byli ze sobą zgrani. — Będę — przyrzeka, ale uczciwość od razu nakazuje mu dodać: — postaram się. Obiecuję — bo nie mógłby zdradzić mu przecież wszystkiego. Nie tylko dlatego, że przecież nie zna każdej tajemnicy tego wszechświata, ale są takie sprawy, o których rozmawiać po prostu nie może. Na przykład o operacjach, którymi niegdyś się zajmował, albo o akcjach prowadzonych przez Lindę i przez Geralda. Dochodzi do tego jeszcze kwestia obiektywności — nieważne jakby się starał, boi się, że może Leona wprowadzić w błąd kierowany własnym zakrzywieniem perspektywy.
A kiedy Leonidas odprowadza go pod samą ścianę, o którą Finneas uderza delikatnie plecami, znowu odzywa się w nim ten rozrywający jego organizm strach. I wciąż nie boi się tego, że brunet może go teraz uderzyć (właściwie, jakoś by to zniósł i pewnie szybko mu wybaczył, bo Leon ma problem z narkotykami, a one dyktują nieraz złe rozwiązania) bo nigdy tego nie zrobił i Barringtonowi ciężko wyobrazić sobie, że kiedykolwiek by się na to naprawdę zdobył, a tego pytania, które za moment ma przeciąć ciszę. Jest przekonany, że jakieś padnie (bo co innego miałoby się niby stać?) i wie, że jego treść nim wstrząśnie. I choć niespotykana w jego życiu bliskość ich sylwetek go krępuje, tym razem nie jest tchórzem i nie patrzy bojaźliwie w ziemię, a przemyka wzrokiem po aparycji bruneta. Po opinającej każdy mięsień składający się na tors koszulce, po szyi udekorowanej w kropelki bezbarwnej substancji będącej reakcją na upał, aż w końcu na podbródku otulonym gęstym zarostem, ustach próbujących ułożyć się w kształt zdania i czekoladowych oczach, które też starają się coś teraz wyrazić, choć Finneas nie potrafi rozwikłać, co dokładnie. — No pytaj — zachęca go, jakby Leon nie potrafił zebrać się w sobie i jakby potrzebował od Finneasa dodania odwagi.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Tylko dla nich? Dla nich — to znaczy dla kogo? Bo Leonowi zdawało się, że dla całego świata. On znowu bierze, beznadziejna sprawa, wyszeptała raz Wendy do Gwen. Zamarł wtedy z uniesionymi kuflami piwa i czekał. Nasłuchiwał. To nie twoja sprawa, odwarknęła Gwen. Musiała się obrócić i na niego spojrzeć; poczuł na karku jej wzrok. Nie moja? Słuchaj, on już zawsze będzie ćpać, nic poradzić na to nie można. Ale to, jakich ludzi zaczął tu sprowadzać, z kim się trzyma… To musiało w nią uderzyć. Może przekazała tę informację dalej. Może wraz z Kay zastanawiały się, czy trzeba już interweniować.
Bo dla wszystkich był ćpunem. I zawsze miał nim być. Wpadającym w złe towarzystwo, wypływającym czasem na powierzchnię tylko po to, by ze śmiechem zacząć po chwili tonąć. A Leon nie chciał taki być. Nie chciał być jednym z tych mężczyzn. Sprawy jednak zabrnęły za daleko; choć warczał, wściekał się, protestował, wiedział, że nie istnieje już dla niego ratunek. Przez chwilę łudził się, że mógłby nim być Finneas, ale kiedy patrzył na dezorientację wymalowaną na jego twarzy wiedział już, że się w swych założeniach pomylił.
Nie chcę innego przełożonego. Nie chcę już tam wracać. Nie każ mi tam wracać — ból wykrzywił jego twarz. Początkowo robił to dla Jane. Łudził się, że w ten sposób ją odzyska; widzisz tę moją miłość? Nie widziała. Wyjechała. Zadzwonił do niej przed miesiącem; słyszał, że się rozwiodła. Nie dzwoń już do mnie Leon, błagam, ja nie mogę, wymamrotała, jak zwykle, a przecież on tylko pytał, co u niej słychać i czy jest szczęśliwa. Nie było już Jane i nie było miłości. Były za to inne uczucia, którymi przylgnął do Finneasa.
Ale może na nie, tak żałosne i nieważne, nikt nigdy nie miał odpowiedzieć. Już nie. Stracił swoją szansę w dniu, w którym zostawił Jane tak, jak nigdy nikogo nie powinno się porzucić. Może to wszystko, co go spotykało, było po prostu wymierzoną przez świat karą. Otworzył więc usta, by coś mu odpowiedzieć. Może przywołać tę historię i kilka innych, otworzyć się jak jeszcze przed nikim. Tyle że słowa nie chciały napłynąć. Były blade, fałszywe, nijakie. Pozbawione sensu. Więc, jako że znajdywali się już tak blisko siebie, Leon się nachylił. Przestań, to błąd, nieporozumienie, szeptał rozsądek. Ale Fitzgerald nie słuchał. Ułożył jedną dłoń na biodrze Finna; drugą oparł się o ścianę. A potem pocałował odsłonięty fragment jego skóry. Raz, drugi. Trzeci. Bał się spojrzeć mu w oczy. Kierował się ku górze; jeszcze na mostku, żuchwie, w kąciku ust, ale jeszcze oddalonym. Aż w końcu, napierając na jego wargi, zadał to swoje pytanie. Pocałował go najpierw spokojnie, delikatnie, niepewnie. Ale Leon nie należał do osób, którym jest to w stanie wystarczyć; skoro więc jeszcze nie został odrzucony, co przyjął z ulgą, pocałował go głębiej. Odważniej. Już bez granic.

finneas barrington
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
pisane z telefonu, trochę (dużo) wyrozumiałości pls

W domu nie było miłości i czułych gestów; była dyscyplina, niekończąca się nauka, chłodny profesjonalizm. Tata nie łapał mamy za rękę podczas leniwych, niedzielnych spacerów, mama nie całowała taty finezyjnie na dzień dobry i na dobranoc, nikt dla nikogo nie kupował ckliwych prezentów ani nie szeptał słodko do ucha „kocham cię”. Nigdy nie było nawet mamy i taty. Była Linda Affolter i Gerald Bremmer, nadzwyczajnie inteligentna analityk służb specjalnych i niedościgniony agent AFP z licznymi sukcesami na koncie. Jednego miesiąca Finneas mieszkał u Niej, drugiego u Niego. Linda z Geraldem nie darzyli się ciepłą namiętnością, a surowym szacunkiem. Nigdy nawet nie poszli ze sobą do łóżka — poczęcie Finneasa było efektem specjalistycznie przeprowadzonych w laboratorium procesów biologicznych, o krótkiej i jakże dumnej wśród naukowców nazwie in vitro. Jedna wygrana sprawa przed laty, sukces będący na ustach całego świata. „Nasze dziecko byłoby ponadprzeciętne; widzisz to? Mogłoby być geniuszem”. Liczyła się tylko praca, nauka, doskonałość. „Dlaczego ci ludzie dotykają się ustami, mamo?”, zapytał raz wyglądając za szybę samochodu, wracali akurat z pracy mamy, było strasznie, płakał. „Ile razy ja mam ci powtarzać, Finneas? Po pierwsze, nie nazywaj mnie mamą. Po drugie, nie zadawaj głupich pytań. Za porządny na to jesteś i za młody, o czym ty w ogóle myślisz?”. Raz jacyś ludzie leżeli na sobie w parku, na ławce, akurat przechodził obok nich z tatą, przed godziną jego agencja aresztowała grupę podejrzaną o terroryzm kilka metrów dalej. Kobieta i mężczyzna. Też dotykali się ustami, poza tym ściągali z siebie ubrania, ktoś do nich podszedł i kazał im się rozdzielić, groził policją.
„Dlaczego oni takie coś robili, Gerald?” znów zapytał, chciał nazwać go tatą, zreflektował się w ostatniej chwili, z nerwów aż waliło mu serce. „Jezu, Finneas, nie patrz na takich ludzi, oni są odrażający, nieludzcy, to margines społeczny. O czym ty w ogóle myślisz?” więc Finneas starał się nie myśleć już o tym wcale. Za każdym razem, kiedy ktoś okazywał sobie ciepłe uczucia, odwracał wzrok i powtarzał sobie „margines społeczny, nieludzkie obrzydlistwo, zapomnij”. Czasem zdradzało go ciało, upodabniał się do tych kreatur, tracił człowieczeństwo i szacunek swoich rodziców - to było jak dorastał, czasem w głowie pojawiały się dziwne obrazy. Mama Linda wzbraniała się przed poruszaniem tego tematu, brzydziła się go, widział to w jej oczach. Tata Gerald zdradził mu za to kilka sposobów na uporanie się z ów problemem, były skuteczne, Finneas wstydził się ciebie coraz rzadziej, jego ciało pozostawało pod kontrolą, każdego dnia coraz bardziej i bardziej martwe. Erotyka i tak nie przestawała go krępować; nie tylko dotycząca go samego, ale też innych. Na studiach ciągle rozmawiano o seksie, przede wszystkim chłopcy lubili poruszać ten temat, kiedy zostawali w grupce odciętej od dziewczyn. „Finn, a co ty siedzisz tak cicho?” pytali, kiedy nie włączał się w rozmowę. „Ja o tym nie rozmawiam” odpowiadał, a oni zaczynali się śmiać. Nazywali go cnotką, spekulowali, że zamierza dochować czystość do ślubu. Finneas nigdy, nawet w odległych fantazjach, choćby zwykłych planach na przyszłość nie zakładał związku zawartego przed ołtarzem; właściwie żadnego związku. Oczywiście wiedział, że seks uprawia większość osób, że jest dla nich bardzo ważny, znał jego podstawową definicję. Seks był podwaliną większości zbrodni, o których się uczył; a może i spowijał całą konstrukcję ów występków. To potwierdzało słowa mamy i taty: tylko chorzy ludzie interesowali się tym tematem. Finneas bał się seksu. Do dzisiaj się boi.
Zresztą nie tylko seksu. Kiedyś psycholog, do którego niechętnie posłali go rodzice w dzieciństwie (Do kogoś chodzić musi, Linda, ty nie jesteś dość obiektywna, nawet jakbyś chciała. Zresztą nie lubisz odpowiadać na te jego pytania, a on potrzebuje z kimś rozmawiać, ostatnio znowu rozpłakał mi się w agencji), zadawał mu różne pytania. Miał na imię Lupert, doktor Lupert - Finneasowi wydało się to bardzo zabawne, choć wkrótce zapomniał dlaczego. „Chciałbyś, Finneasie, żeby rodzice przytulali cię częściej?” zapytał go. Finneas początkowo zaniemówił z zaskoczenia. „Żeby co robili?”, panika odmalowała się na jego twarzy. „Mama i tata cię nie przytulają?”. „Niech pan tak ich nie nazywa, oni tego nie lubią, będą źli, oni zawsze wszystko wiedzą, tego też się dowiedzą” bał się. Później Linda i Gerald faktycznie się dowiedzieli, już więcej nie widział doktora Luperta. „Mówiłam ci, Gerald, będzie wtrącać się w nasze metody wychowywania” mitygowała poirytowana Linda. Kilka lat później zaczął miewać okropne napady złości, znów musieli go gdzieś wysłać. „Finneas, musisz mnie uważnie wysłuchać. Nie musisz tłumaczyć się rodzicom z tego, o czym tu rozmawiamy, możesz mówić o czym tylko chcesz i nikt poza mną się nie dowie. Rozumiesz?”. Nie rozumiał. Oni wiedzieli o wszystkim, zawsze. „Czy twoi rodzice okazywali sobie kiedyś uczucia? Całowali się? Mówili, że się kochają, może słyszałeś kiedyś dziwne dźwięki zza drzwi ich sypialni?” indagował. Finneas był przerażony. „O czym pan mówi? Linda i Gerald tacy nie są! Oni są mądrzy, inteligentni, nie są z marginesu społecznego, niech pan przestanie ich obrażać!” zezłościł się. Obeszli jakoś ten temat, nie mówili o nim wprost, ale Finneas zawsze wiedział, do czego to zmierza. Psychiatra uważał, że jeśli tego nie omówią, te napady złości nie miną. „Możesz stać się w przyszłości bardzo niebezpieczną osobą” mawiał.
A teraz jest w potrzasku; w epicentrum piekła, ma się stać mniej ludzki, dołączyć do marginesu społecznego - jeszcze tego nie wie. Póki co opiera się sztywno o ścianę, patrzy na oczy Leona; o, a tutaj pękło kilka naczynek. - Nie wrócisz. W porządku. Nie wrócisz. Ale rezygnacja chwilę potrwa, trzeba będzie podpisać odpowiednie papiery, będziesz się musiał wytłumaczyć, to trochę zajmie - wyjaśnia, a choć cała infiltracja właśnie legła w gruzach i Finneas powinien być załamany, zamiast tego odczuwa ulgę, bo Leon wcale nie chce zmienić przełożonego. Potem jest cisza. Usta zastygłe w niewypowiedzianym pytaniu, to rozbiło się gdzieś o wargi, zostało przełknięte ze śliną. W oczach Leona jest coś niepokojącego. Finneas łyka haust powietrza. Znów podejrzewa, że jedyne, co Fitzgerald może zrobić poza wydarciem ze swojego gardła słów, jest jakiś akt gniewu, uderzenie pięścią w ścianę, może w twarz Finneasa, a może rzęsy bruneta pokryją się rosą z błyszczących łez. Nie spodziewa się natomiast jego dłoni na swoim biodrze, palców wbitych w skórę, którą momentalnie pokrywa szron; cała ta reakcja pilomotoryczna. Szok, paraliż ciała, błąd krytyczny umysłu.
trigger warning: ace panic (may be disturbing)
A potem dotyka go swoimi pocałunkami. Usta Leona na jego mostku, usta Leona na obojczyku, usta Leona na kotlince między obojczykami (jak to się nazywa? Cieśń? Nie jest pewien), usta Leona na szyi, żuchwie, policzku, usta Leona na jego ustach. Po wypukłościach organizmu wspina się dreszcz, przechodzi z pięt aż do żołądka, Finneasowi robi się słabo i ugina kolana. Przetrzymaj to, przetrzymaj, zaraz się skończy, powtarza sobie w myślach. Wargi Leona są miękkie w środku i chropowate na zewnątrz; pokryte małymi strupkami od słabego nawodnienia organizmu, a może oblizywał je poza domem, tak nie można. Nos przy nosie, ciepły oddech na łuku kupidyna; przez moment Finneasowi chce się śmiać, to powietrze go łaskocze. W pewnym momencie myśli, że powinien coś zrobić, jakoś drgnąć, obudzić się wreszcie, odsunąć go od siebie albo spróbować dołączyć, przecież nie może stać tak bez ruchu w nieskończoność, jakby jego ciało było pustym naczyniem. Tylko że Finneas nie potrafi; nie rozumie, na czym to wszystko polega i jak powinno wyglądać - wszyscy zdają się tym zawsze tak zaangażowani, taką zdają się odnajdywać w tym przyjemność, Leon też jest zaangażowany i chyba mu przyjemnie, ale Finneas nie wie, czy komukolwiek mogłoby być z nim przyjemnie, bo przecież Finneas nie umie, nie został do tego stworzony, a Leon najwidoczniej z kimś go pomylił. Chce mu to powiedzieć. „Słuchaj, masz gorączkę narkotykową, musiałeś wziąć mnie za kogoś innego, szukałeś kogoś innego”. Ale wtedy Leon silniej naciska swoimi wargami na jego wargi; wdziera się do środka; Finneas czuje go w swoich ustach. Jest dziwnie, niekomfortowo, czuje się, jakby miał Leona połknąć i przez samo to wyobrażenie prawie się dławi. Jest mokro, szybko, niedbale, dziwnie. Za dużo o tym myśli. Boże, ma język Leona w swoich ustach. Nie potrafi dołączyć, cały się w sobie zamyka, wie, że właśnie wszystko psuje. Jakimś cudem w końcu budzi swoją dłoń, dotyka klatki piersiowej Leona, wzdłuż ciała znowu przepływa nikły dreszcz. Układa palce na jego mostku, zaciska, odpycha Leona stanowczo od siebie, wkłada w to bardzo dużo siły. Leona nie ma już w jego ustach, ale Finneas i tak go tam czuje, Leon smakuje miętową gumą do żucia, a może pastą do zębów. Jego wargi są mokre, więc szybko wyciera je przedramieniem, chryste, znowu za dużo myśli, nie może zepchnąć w tył głowy świadomości, że to ślina Leona, że właśnie próbował się całować, po raz pierwszy w swoim dwudziestoośmioletnim życiu. Miewał już na sobie czyjąś krew, kiedy jeździł na specjalne misje z komandosami, ich wymiociny na swoich ubraniach, łzy na swojej skórze, ale nigdy nie miał czyjegoś języka w swoich ustach i czyjejś śliny w nich i poza nimi. Chyba wypada w końcu się odezwać. - L-leon, jezu - nic więcej nie jest w stanie teraz wydukać, w głowie ma pustkę, jednak nic w nim nie ma; jednak jest tym pustym naczyniem. - Przepraszam, ja nie jestem... Leon, ja nie jestem... - normalny? Przygotowany? Zainteresowany? G e j e m? Chryste, nie jest nikim; ani gejem ani nie-gejem, ani jakkolwiek inaczej seksualny, żadne bi, pan, homo czy hetero, jest nikim, jest Finneasem. Chce mu się płakać, chyba pierwszy raz od... Na pewno pierwszy raz z takiego powodu, bo czuje, że Leona zawiódł i że jakoś go oszukał, chce się wytłumaczyć, ale nie potrafi. Żałuje, że nie postarał się bardziej, że nie próbował tego pocałunku odwzajemnić skuteczniej, że nie wyłączył myśli, że nie poprosił Leona, żeby go nauczył i żeby był cierpliwy. Ale nic nie mówi, nie prosi o drugą szansę, nie tłumaczy, że może to jednak nie jest zwyczajnie dla niego, bo jest tak strasznie wybrakowany; nie mówi nic i tylko się na niego patrzy z przerażeniem, a jego serce bije tak głośno, jak jeszcze nigdy. Przepraszam, przepraszam, tak bardzo przepraszam.
leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Oto lista najgorszych pierwszych i ostatnich, albo po prostu bylejakich
— pocałunek z Sandrą smakującą marcepanem, na który miał uczulenie (nie wiedzieli jeszcze jak się całuje; zderzyli się wargami, on się skrzywił, może weź najpierw jakąś gumę, jabłkową czy coś, a ona kopnęła go w krocze; w szkole się chwaliła, że dotarli do drugiej bazy);
— trzy minuty spędzone z Izzie na tylnym siedzeniu poniszczonego samochodu, jaki cudem udało się mu przed miesiącem kupić (było niezręcznie, gwałtownie, nieprzyjemnie);
— eksperymentalne przeciwstawienie się swej rzekomej orientacji (nie wiedział, jak tamten chłopak miał na imię; obaj byli naćpani, a seks bylejaki);
w porządku. Do żadnej z tych osób nie czuł niczego, co można byłoby nazwać uczuciem.
Czasem zdawało się mu, że ktoś dokleił mu dwadzieścia lat życia; cała ta dorosłość, jakaś powaga i wyrozumiałość wobec życia zdawały się w ogóle mu nie podlegać. Bliżej było mu do młodzieńczej naiwności; takiej, której prawo brzmi: jeśli podarujesz komuś swoje uczucia, a może i całego siebie, będziesz w końcu szczęśliwy.
Ale nie był. Wpatrując się z żalem w fineasową próbę starcia z siebie tego zbliżenia (oto był twój najgorszy pierwszy, ostatni i byle jaki, Leonidasie) upominał się, by po prostu to zaakceptować. Nie spodobało mu się. Nie podzielał jego uczuć. Byłoby chyba jednak lepiej, gdyby Finneas niczego nie powiedział; a może gdyby powiedział cokolwiek, oprócz tych kilku chwiejnych słów. — Pierdol się — wycedził, skrywając pod inwektywą wstyd. Może został odrzucony o jeden raz za dużo; może całe życie polegające na ciągłym odpychaniu nagle poznało, czym jest umiar. Cofnął się o kilka kroków, choć przyszło mu to z trudem; napinające się ze złości ciało gotowe było do ucieczki. — Nie będę czekać. Kończę z tym. Z wami. Z tobą. Kurwa — zastanawiał się, czy ktoś mu to zasugerował — to całe u d a w a n e zainteresowanie. Może na jednym ze spotkań ktoś się zaśmiał, opisując Leona jakimś typowym, podręcznikowym schematem; adoptowane dziecko, skłonność do nałogów, jak mu okażesz sympatię, to zrobi dla ciebie wszystko. Pieprzony Finneas. — Jak postanowicie robić z tego problemy, to o wszystkim dowiedzą się dziennikarze. A moja siostra przygotuje wam najgorszy, kurwa, pozew — wysyczał, bo nikt go jeszcze nie odepchnął w taki sposób. — Jebcie się — dopiero po tychże, jakże niesprawiedliwych i podłych (kto tu zachował się niewłaściwie?) słowach odwrócił się i skierował do wyjścia. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał dowiadywać się, kim Finneas nie jest; nie chciał, by wypełniał on już jakąkolwiek przestrzeń jego życia.

finneas barrington
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
To była taka ich rzecz, jego i Lindy, nieliczna z atrakcji, które wspólnie dzielili i która sprawiała, że cały świat gasł na kilka sekund, a wiatr nie brzmiał już jak świst powietrza, a jak śmiech tysiąca srebrnych dzwoneczków. Kiedy usłyszał jej melodyjne rozbawienie po raz pierwszy, cały aż znieruchomiał — nie podejrzewał, że Linda potrafi się śmiać.
Pozwalali z Geraldem czytać mu tylko podręczniki, czasem biografie tych znakomitszych person, ale tylko niektórych, pieczołowicie je wybierali, debatowali nad ostateczną decyzją godzinami. A wtedy Linda wręczyła mu książkę fabularną, Dostojewskiego, Białe noce, potem przekazała zadanie: na podstawie tej fikcji ułóż mi portret psychologiczny nie postaci, a autora. Zanalizuj go, jak najbardziej szczegółowo potrafisz. Wówczas po raz pierwszy natknął się na opisy tego-typu i śledząc je wzrokiem, czuł się trochę, jakby łamał prawo — dawno nie był tak zażenowany. Później przywykł, o tym niedostępnym dla niego życiu czytał i słyszał coraz więcej, czasem oglądał, w jakichś filmach widzianych przelotem w kawiarnianej telewizji, albo podczas długich rejsów samolotem. Ludzie wymieniający pocałunki i budzący się w jednym łóżku byli odlegli, ani trochę nie podobni do niego, nic ich nie łączyło. Akceptował ich nieustającą obecność, nie krzywił się, kiedy decydowali się okazywać sobie swoje uczucia tuż przy nim, z czasem nie uważał ich nawet za margines społeczny i nie wzbudzali w nim obrzydzenia; po prostu przestali jakkolwiek go pod tym kątem interesować. Nigdy nie podejrzewał, że kiedyś choćby przez sekundę będzie tacy jak oni; to go po prostu nigdy nie miało dotyczyć.
Ale Leon uważał inaczej.
Kiedy oddala się na trzy kroki i zwraca Finneasowi jego bezpieczną przestrzeń, ten wcale nie oddycha z ulgą — o uldze nie ma co marzyć, jest tu zbyt tłoczno i gęsto, by zdołać ją między siebie wpuścić — po prostu nie ma dla niej miejsca. Poza tym panika za bardzo się rozpycha; zajmuje niemal cały pokój, cały dom, całe Lorne Bay. Pierdol się, kończę z tym, najgorszy pozew, jebcie się. Och, Finneas wciąż nie ma kontroli nad ciałem, w głowie jest jeszcze gorzej. Zostań, zostań, błagam cię, nie wychodź, porozmawiajmy, ciśnie się na usta, ale się z nich nie wydostaje — bo Barrington wcale nie chce, żeby Leon został. To znaczy chce i nie chce jednocześnie, chciałby po prostu wymazać to, co się przed momentem wydarzyło; jak błędną odpowiedź na teście, który pisze się ołówkiem, bo atrament w długopisie się wyczerpał. Fitzgerald też dokonał takiej błędnej odpowiedzi, powinien mieć prawo do jej unicestwienia, Finneas pozwoliłby mu nawet użyć trującego korektora i nim załatać największą pomyłkę w swoim życiu. Wtedy mogliby dalej rozmawiać. — Przepraszam — mówi tylko, słysząc, jak po tych literkach rozlewa się rozżalenie, udręka, histeria. Chryste, Leon właśnie się dowiedział o tym, jak bardzo Finneas tu nie pasuje, jaki jest wybrakowany i chory; dopiero teraz dociera do niego, że to nie z tymi ludźmi było coś nie tak, że to nie oni byli odrażający i z marginesu, a on, Finneas, cały czas, od samego początku. — Uważaj na siebie — krzyczy bez wiedzy umysłu, a huk zamykających się drzwi połyka niektóre słowa. Po ewakuacji Leona jeszcze przez kilka minut opiera się o ścianę i wpatruje w wyjście. Nikt nie wraca. Jest sam.
S a m.
Potem dociera do niego, co powiedział. Uważaj na siebie. Och, nawet kiedy nie jest tego świadomy, jest taki mądry, tak dobrze się wszystkiego domyśla. Przecież nie może dać Leonowi odejść, przecież on zrobi coś skrajnie nieodpowiedniego, a Finneas miał mieć na niego oko i zapobiegać tym pomyłkom. Więc odpycha od siebie swoją panikę, zastępuje ją troską, upycha w sobie trochę na siłę, wciąga na klatkę piersiową sweter, zakłada buty, wybiega z domu i go szuka, szuka, ale po brunecie nie ma już żadnego śladu.

koniec
leon fitzgerald
ODPOWIEDZ