Wiele można o Coltonie powiedzieć, ale fakt - otwartym człowiekiem to niestety nie był od dawien dawna. Z góry zakładał najgorsze rzeczy i dzięki temu przynajmniej już go nikt nie zawodził bo był przygotowany już na samym starcie. Aż dziw, że jednak miewał dziewczyny od czasu Cami. Nie dziwne jednak, że długo te związki nie wytrzymywały, ale na swoje usprawiedliwienie może dodać, że nie zawsze to była jego wina.
- Słusznie. Też bym nadał kobiece imię huraganowi bo pasują idealnie - nie żeby Brooks się za szowinistę uważał, no ale mówił co myślał. Kobiety potrafiły być bardziej burzliwe i lepiej im z drogi schodzić kiedy huragan nadchodzi. A głupi Colton to się pcha wprost w oko cyklonu...
- Możliwe. Nie zwierzała się z tego. Na pewno ma jakąś nerwicę czy coś w tym rodzaju bo ataki paniki ją chwytają, więc starałem się być tym rozsądnym, ale mi nie pozwalała - nie był złym facetem. Przy pierwszym spotkaniu po latach wyraźnie widział jak ona się tym przejmuje. Tak więc serio wtedy próbował być mega spokojny i nie naciskać. No, ale wiadomo, że i to źle zostało odebrane kiedy sobie znowu uciekła. A jednak ciężko mieć anielskie pokłady cierpliwości dla kogoś kto ci zostawił dziurę w klatce piersiowej.
- Następnym razem weź ze mnie przykład i mów co myślisz śmiało. Masz moje błogosławieństwo. Choćby cię wkurzał kolor włosów mojej następnej dziewczyny to wal - teraz mogli tylko, gdybać czy Brooks w latach młodości by się opamiętał i nie hajtał z Cami jeśli Jesse by mu to wybił z głowy. Ogarniał bo jako najlepszy przyjaciel to chciał wspierać Coltona w jego miłości, no ale... ciężko przewidzieć kto jest komu pisany. Dlatego wyraźnie podkreślił "błogosławieństwo" - nawet się wysilił i jak rycerza klepnął go w jedno ramię, a potem w drugie - co by jeśli następny raz się trafi i Brooks kiedykolwiek głowę dla jakiejś panny straci to niech Jesse czuwa i mówi co widzi, o.
- No właśnie nie wiem dalej! Nie dostałem jasnej odpowiedzi. Z jej chaotycznych odpowiedzi zrozumiałem tyle, że najadła się strachu i sobie uciekła - co po reakcji Coltona jasno świadczyło o tym, że ta odpowiedź wcale go nie satysfakcjonuje. Jasne, można się wystraszyć, ale żeby tak zniknąć na tyle czasu z miasta i nawet z rodziną się nie kontaktować?! Nie. Nie uznawał takich odpowiedzi, które odpowiedziami dla niego nie były.
Kiwnął głową na komentarze przyjaciela - zgadzał się z nimi w stu procentach, ale to denerwowanie się przez Cami i przy Cami strasznie go wykończyło i teraz to zmęczenie do niego docierało. Wciąż był zły, ale i wykończony... na tyle, że zaczęło go nawet przygnębienie brać, a wolał jednak się złościć niż smucić.
- Niespecjalnie się wygranym czuję - od dłuższego czasu wydawało się, że lepiej mu się wiedzie. Stała praca - szok - i nawet wziął się za siebie i to dlatego, że mu się chciało, a nie że musiał. Jednakże nie czuł się jakimś zwycięzcą.
- No właśnie tego też nie raczyła mi powiedzieć. Ale pytałem o wiadomości. Choćby list jak komórek się boi. To wyskoczyła, że co by niby miała napisać bo najwyraźniej chociaż zdanie wyjaśnień to za dużo - przewrócił oczyma bo dla niego to było coś mega prostego.
- A ma do widzenia, kiedy to wyskoczyła z samochodu aby znowu sobie uciec to pożegnała mnie słowami obrażającymi Scarlet... z którą notabene się przyjaźni... niby - on tej przyjaźni nie widział. Uważał, że Cami jest toksyczna i Callaway powinna z nią zerwać kontakt. Tyle, że ich wspólna praca miała rację bytu bo temat Cami był u nich tabu...
Jesse Wyatt