: 01 lut 2023, 17:23
+ Aspen Hall-Rohrbach, Dick Remington
Trzeba przyznać, że Ainsley przez długie lata nie rozumiała jaka jest różnica między jej rodziną a Hallami. To pewnie dosyć przykre, że blondynka już jako kilkulatka rozumiała pewien finansowy aspekt utrzymywania znajomości z danymi ludźmi, ale przecież siostra jej matki żadnego mezaliansu nie popełniła i nie wżeniła się jakieś trzy klasy niżej. Czy więc tylko fakt, że szanowny tata Atwood doczekał się przed nazwiskiem trzyliterowego upierdliwego przedrostka to wszystko powodował? Aż sobie westchnęła na samo wspomnienie. Matka Ainsley zawsze na swój sposób kpiła z podejścia rodziców Aspen do wychowania córki - że ta mogła robić co chce, być z kim chce i interesować się czym chce. Życie starszej z kuzynek bowiem było bowiem zaplanowane w każdym aspekcie, jeszcze zanim zdążyła po raz pierwszy w piaskownicy zdzielić młodego Remingtona łopatką. Pewnym zatem chochlikiem losu musiało się dla obu rodzin, że finalnie wszystko się jakby pozamieniało. W końcu to młoda Hall została idealnie wyglądającą, dobrze wykształconą żoną przy mężu, z eleganckim hobby i domem jak z wnętrzarskiego żurnala. Kariera Ainsley wymagająca często dosyć brudnej, ciężkiej pracy fizycznej i mąż strażak na budżetowej pensji były zatem dosyć karykaturalną alternatywą, nawet jeśli nadal oboje ze ślubnym są tak przeciętni , że za zakupy płacą czarnym MasterCardem.
Z zamyślenia wyrwał ją tekst o tym, że jest najlepszą s z t u k ą w tym małym mieście. Spojrzała na kuzynkę odrobinę zdziwiona, mimo to dygnęła dziękująco głową. Co prawda w pewien sposób irytowało ją takie określanie relacji międzyludzkich, czy samych kobiet, ale nie chciała robić z siebie większej marudy. I tak z tym swoim nieznośnym angielskim akcentem była przez większość społeczeństwa uznawana za snoba nad snoby, nie musiała dodatkowo w żaden sposób pracować na ten tytuł. W zamian za to upiła kolejny łyk ze swojego kieliszka.
Mimo wszystko poczuła się z jakiegoś powodu rozdrażniona. Nadmiar myśli w niczym nie pomógł, nagle uderzyło ją że jest tu na swój sposób z przymusu, szampan nie smakował, nawet obecność jej męża jakoś nie poprawiała sytuacji. Mijał ją akurat kelner, postanowiła więc odstawić swój - co prawda nieelegancko napoczęty - kieliszek. Zrobiła to z takim impetem, że oblała sobie tym nieszczęsnym szampanem rękę. Westchnęła, żeby i to jeszcze nie rozdrażniło jej bardziej. Czy ktoś już wspominał o tym, że Ainsley to humorzasty, rozpieszczony bachor? Nie? To właśnie jeden z tych momentów.
- Przyjemniaczku, mówimy o człowieku w twoim wieku, a nie pomarszczonym starcu - postanowiła pewne rzeczy uściślić. Puściła na chwilę rękę Dicka, żeby jakoś zgrabniej jedna-w drugą je wytrzeć, pozbawiając się z nich nieszczęsnego alkoholu. Spojrzała w tej chwili na swojego męża i zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - i proszę w tym momencie bez żadnych bezeceńskich skojarzeń - poprawił się jej humor. Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej i postanowiła więc trochę zażartować: - Och, rozumiem - bardzo siliła się na poważną minę. - To ten czas kiedy trzeba zmienić warunki uposażenia do mojej polisy - i posłała w stronę Richarda swój charakterystyczny u ś m i e s z e k. Odwróciła spojrzenie w stronę Aspen i z już zupełnie serdeczną miną kontynuowała temat: - Wybacz mojemu mężowi, ale chyba po prostu plany morderstwa idealnego nie idą mu po myśli. Gdybym jednak w najbliższym czasie zniknęła w tajemniczych okolicznościach, wiesz do kogo mieć pretensje - mówiła to niby zupełnie poważnie, prawie jak jakiś narrator w thrillerze, ale rozbawiona mina zdradzała wszystko. Zacmokała jeszcze w stronę samego zainteresowanego. - Od całych sześciu minut nie jest też w centrum uwagi, przez to zaczyna się robić nieznośny - tu już zaśmiała się prawie w głos. Dla niej żadną nowością nie było to, że Dick od zawsze wymagał regularnych dawek atencji, a bez nich niczym złośliwy grinch w najbardziej paskudny sposób potrafił przypominać o swojej egzystencji. Do pewnych rzeczy trzeba być po prostu przyzwyczajonym, a ciężko chyba oczekiwać żeby biedna Aspen choćby coś na ten temat - do teraz - wiedziała. Doceniała to, że mieli całkiem wygodną i niezbyt uczęszczaną przez gawiedź miejscówkę, mogli więc pozwolić sobie na dłuższą rozmowę, o raczej niezobowiązującym wydźwięku. Zachowywać też nazbyt sztywno się nie musieli, więc przytuliła się nawet na chwilę jakoś bokiem do męża i rzuciła mu cichutko, tak w ramach ich zupełnie osobistej tajemnicy: - Też cię kocham - byłoby przecież niedobrze, gdyby nie utrzymać słodko-zadziornej atmosfery między tą dwójką.
Odwróciła się odrobinę, by pod pretekstem oglądania w i e l k i e j s z t u k i mieć czas by sobie swobodnie puścić pewne myśli. Rozejrzała się nawet trochę na boki - oficjalnie porównując jedną plamę koloru z drugą, nieoficjalnie - wyglądając choć cienia małżonka swojej kuzynki. Z takim wsparciem byłoby jej pewnie raźniej, teraz w końcu robiła trochę jakby za przyzwoitkę. Nic, normalnie jakby facet rozpłynął się w powietrzu. Na swój sposób zrobiło się blondynce w tym momencie przykro, bo przecież wiedziała jak to jest. Nie ma nic fajnego w momencie bycia sprowadzonym do roli bibelotu. Nikt nie powie, że nie jest raczej małofajnie nie być bliżej swojego męża czy narzeczonego niż jego rolex. Ainsley zagapiła się gdzieś w bok. Zawiesiła się tak wręcz na jakieś dobre kilka sekund. Właśnie - nawet mimo bąbelków szampana, które radośnie raz próbowały jej humor poprawić, raz zepsuć - w pewien sposób ją oświeciło. To nie było tak, że ona Flanna nie lubiła. Naprawdę nie miała do tego żadnego powodu. Jej brak sympatii wynikał po prostu z pewnego prostego faktu - Rohrbach był z tej samej gliny co Adam, jej nieodżałowany eks. Ten sam typ. Ten sam gatunek. Pieprzony czarujący książę z bajki o urodzie filmowego amanta, generujący wokół siebie wianuszek aż pewnie nazbyt oddanych wielbicielek w tempie olimpijskim. Ainsley spojrzała teraz na Aspen. I ten jeden z nielicznych razów w historii, panna Atwood pani Remington postanowiła się jednak skutecznie ugryźć w język. Odwróciła głowę w stronę męża, kiedy ten znowu zaczął coś mówić. Dopiero kiedy skończył, postanowiła dorzucić i swoje trzy grosze:
- Drodzy l u d z i e s z t u k i, może was zostawię, żebyście mogli o t y m - tu znacząco wskazała w stronę zupełnie przypadkowego, chyba najbliższego obrazu. - porozmawiać? Jestem tylko prostym hodowcą koni, to już chyba nawet rolnik, z rzeczy niezwiązanych mogę z wami porozmawiać co najwyżej o transferach piłkarzy w ligach europejskich w przeciągu ostatniej dekady - uśmiechnęła się jednak całkiem szczerze, w pewien sposób nawet odrobinę głupkowato. Ainsley jednak była z tych, która wiedziała, kiedy sprawy zostawić samym sobie. Niech się dzieje wola nieba i takie tam. Odwróciła się lekko znowu, nie stała do swojego towarzystwa tyłem, ale chociaż sprawiała wrażenie tej, która wie po co tu przyszła.
Kontemplować w i e l k ą s z t u k ę. A przed nią właśnie była całkiem ładna, bardzo droga mazanina.
Trzeba przyznać, że Ainsley przez długie lata nie rozumiała jaka jest różnica między jej rodziną a Hallami. To pewnie dosyć przykre, że blondynka już jako kilkulatka rozumiała pewien finansowy aspekt utrzymywania znajomości z danymi ludźmi, ale przecież siostra jej matki żadnego mezaliansu nie popełniła i nie wżeniła się jakieś trzy klasy niżej. Czy więc tylko fakt, że szanowny tata Atwood doczekał się przed nazwiskiem trzyliterowego upierdliwego przedrostka to wszystko powodował? Aż sobie westchnęła na samo wspomnienie. Matka Ainsley zawsze na swój sposób kpiła z podejścia rodziców Aspen do wychowania córki - że ta mogła robić co chce, być z kim chce i interesować się czym chce. Życie starszej z kuzynek bowiem było bowiem zaplanowane w każdym aspekcie, jeszcze zanim zdążyła po raz pierwszy w piaskownicy zdzielić młodego Remingtona łopatką. Pewnym zatem chochlikiem losu musiało się dla obu rodzin, że finalnie wszystko się jakby pozamieniało. W końcu to młoda Hall została idealnie wyglądającą, dobrze wykształconą żoną przy mężu, z eleganckim hobby i domem jak z wnętrzarskiego żurnala. Kariera Ainsley wymagająca często dosyć brudnej, ciężkiej pracy fizycznej i mąż strażak na budżetowej pensji były zatem dosyć karykaturalną alternatywą, nawet jeśli nadal oboje ze ślubnym są tak przeciętni , że za zakupy płacą czarnym MasterCardem.
Z zamyślenia wyrwał ją tekst o tym, że jest najlepszą s z t u k ą w tym małym mieście. Spojrzała na kuzynkę odrobinę zdziwiona, mimo to dygnęła dziękująco głową. Co prawda w pewien sposób irytowało ją takie określanie relacji międzyludzkich, czy samych kobiet, ale nie chciała robić z siebie większej marudy. I tak z tym swoim nieznośnym angielskim akcentem była przez większość społeczeństwa uznawana za snoba nad snoby, nie musiała dodatkowo w żaden sposób pracować na ten tytuł. W zamian za to upiła kolejny łyk ze swojego kieliszka.
Mimo wszystko poczuła się z jakiegoś powodu rozdrażniona. Nadmiar myśli w niczym nie pomógł, nagle uderzyło ją że jest tu na swój sposób z przymusu, szampan nie smakował, nawet obecność jej męża jakoś nie poprawiała sytuacji. Mijał ją akurat kelner, postanowiła więc odstawić swój - co prawda nieelegancko napoczęty - kieliszek. Zrobiła to z takim impetem, że oblała sobie tym nieszczęsnym szampanem rękę. Westchnęła, żeby i to jeszcze nie rozdrażniło jej bardziej. Czy ktoś już wspominał o tym, że Ainsley to humorzasty, rozpieszczony bachor? Nie? To właśnie jeden z tych momentów.
- Przyjemniaczku, mówimy o człowieku w twoim wieku, a nie pomarszczonym starcu - postanowiła pewne rzeczy uściślić. Puściła na chwilę rękę Dicka, żeby jakoś zgrabniej jedna-w drugą je wytrzeć, pozbawiając się z nich nieszczęsnego alkoholu. Spojrzała w tej chwili na swojego męża i zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - i proszę w tym momencie bez żadnych bezeceńskich skojarzeń - poprawił się jej humor. Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej i postanowiła więc trochę zażartować: - Och, rozumiem - bardzo siliła się na poważną minę. - To ten czas kiedy trzeba zmienić warunki uposażenia do mojej polisy - i posłała w stronę Richarda swój charakterystyczny u ś m i e s z e k. Odwróciła spojrzenie w stronę Aspen i z już zupełnie serdeczną miną kontynuowała temat: - Wybacz mojemu mężowi, ale chyba po prostu plany morderstwa idealnego nie idą mu po myśli. Gdybym jednak w najbliższym czasie zniknęła w tajemniczych okolicznościach, wiesz do kogo mieć pretensje - mówiła to niby zupełnie poważnie, prawie jak jakiś narrator w thrillerze, ale rozbawiona mina zdradzała wszystko. Zacmokała jeszcze w stronę samego zainteresowanego. - Od całych sześciu minut nie jest też w centrum uwagi, przez to zaczyna się robić nieznośny - tu już zaśmiała się prawie w głos. Dla niej żadną nowością nie było to, że Dick od zawsze wymagał regularnych dawek atencji, a bez nich niczym złośliwy grinch w najbardziej paskudny sposób potrafił przypominać o swojej egzystencji. Do pewnych rzeczy trzeba być po prostu przyzwyczajonym, a ciężko chyba oczekiwać żeby biedna Aspen choćby coś na ten temat - do teraz - wiedziała. Doceniała to, że mieli całkiem wygodną i niezbyt uczęszczaną przez gawiedź miejscówkę, mogli więc pozwolić sobie na dłuższą rozmowę, o raczej niezobowiązującym wydźwięku. Zachowywać też nazbyt sztywno się nie musieli, więc przytuliła się nawet na chwilę jakoś bokiem do męża i rzuciła mu cichutko, tak w ramach ich zupełnie osobistej tajemnicy: - Też cię kocham - byłoby przecież niedobrze, gdyby nie utrzymać słodko-zadziornej atmosfery między tą dwójką.
Odwróciła się odrobinę, by pod pretekstem oglądania w i e l k i e j s z t u k i mieć czas by sobie swobodnie puścić pewne myśli. Rozejrzała się nawet trochę na boki - oficjalnie porównując jedną plamę koloru z drugą, nieoficjalnie - wyglądając choć cienia małżonka swojej kuzynki. Z takim wsparciem byłoby jej pewnie raźniej, teraz w końcu robiła trochę jakby za przyzwoitkę. Nic, normalnie jakby facet rozpłynął się w powietrzu. Na swój sposób zrobiło się blondynce w tym momencie przykro, bo przecież wiedziała jak to jest. Nie ma nic fajnego w momencie bycia sprowadzonym do roli bibelotu. Nikt nie powie, że nie jest raczej małofajnie nie być bliżej swojego męża czy narzeczonego niż jego rolex. Ainsley zagapiła się gdzieś w bok. Zawiesiła się tak wręcz na jakieś dobre kilka sekund. Właśnie - nawet mimo bąbelków szampana, które radośnie raz próbowały jej humor poprawić, raz zepsuć - w pewien sposób ją oświeciło. To nie było tak, że ona Flanna nie lubiła. Naprawdę nie miała do tego żadnego powodu. Jej brak sympatii wynikał po prostu z pewnego prostego faktu - Rohrbach był z tej samej gliny co Adam, jej nieodżałowany eks. Ten sam typ. Ten sam gatunek. Pieprzony czarujący książę z bajki o urodzie filmowego amanta, generujący wokół siebie wianuszek aż pewnie nazbyt oddanych wielbicielek w tempie olimpijskim. Ainsley spojrzała teraz na Aspen. I ten jeden z nielicznych razów w historii, panna Atwood pani Remington postanowiła się jednak skutecznie ugryźć w język. Odwróciła głowę w stronę męża, kiedy ten znowu zaczął coś mówić. Dopiero kiedy skończył, postanowiła dorzucić i swoje trzy grosze:
- Drodzy l u d z i e s z t u k i, może was zostawię, żebyście mogli o t y m - tu znacząco wskazała w stronę zupełnie przypadkowego, chyba najbliższego obrazu. - porozmawiać? Jestem tylko prostym hodowcą koni, to już chyba nawet rolnik, z rzeczy niezwiązanych mogę z wami porozmawiać co najwyżej o transferach piłkarzy w ligach europejskich w przeciągu ostatniej dekady - uśmiechnęła się jednak całkiem szczerze, w pewien sposób nawet odrobinę głupkowato. Ainsley jednak była z tych, która wiedziała, kiedy sprawy zostawić samym sobie. Niech się dzieje wola nieba i takie tam. Odwróciła się lekko znowu, nie stała do swojego towarzystwa tyłem, ale chociaż sprawiała wrażenie tej, która wie po co tu przyszła.
Kontemplować w i e l k ą s z t u k ę. A przed nią właśnie była całkiem ładna, bardzo droga mazanina.