: 30 sty 2023, 20:00
Licząc na orzeźwiający powiew świeżego, wieczornego powietrza, Leighton raz jeszcze musiała pogodzić się z gorzkim smakiem rozczarowania. Wieczór był ciepły - w dość przyjemny, doskonale znajomy sposób. Podniesiona temperatura kobiecego ciała niewiele miała jednak wspólnego z unoszącą się dookoła aurą, a odczuwanymi emocjami, które wzbierały niczym - paradoksalnie - wzburzone morze.
Rzadko reagowała tak gwałtownie. Od zawsze wierzyła w sprawczą moc spokojnej, składającej się z odpowiednio mocnych argumentów rozmowy i odnalezienia wspólnej płaszczyzny z rozmówcą. Poszukiwanie kompromisu było tym, co preferowała ponad donośnymi kłótniami, ale bywały momenty takie, jak te, kiedy typowo kobieca natura wygrywała z rozsądkiem, a urażona duma okazywała się silniejsza niż przeświadczenie, że minęło wiele lat, że wszystko było inne, że i n n i byli również oni. Nie miała prawa do złości, do wypominania mu czegokolwiek, do trzaśnięcia drzwiami samochodu, który miał bezpiecznie dowieźć ją do domu.
A jednak - stała tam, z miną sugerującą jawną dezaprobatę, z postawą, która niemal krzyczała, że podchodzenie do niej w tym momencie było aktywnością co najmniej lekkomyślną.
Milczała, gdy znalazł się obok. Ze wzrokiem skupionym na bliżej nieokreślonym, oddalonym od nich punkcie, biła się z myślami, podejmując kolejne próby ułożenia ich w spójną całość, dzięki której byłaby w stanie wydusić z siebie coś więcej niż tylko wiązankę przekleństw lub nieuzasadnionych, równie banalnych fraz, które na nim nie zrobiłyby wrażenia.
Na nim przecież nic nigdy nie robiło wrażenia i jak niczego na świecie Wyatt była pewna, że ta jedna rzecz we wszechświecie nie uległa zmianie.
– Pisałam do ciebie – wyznała niespodziewanie, dociskając pośladki do maski samochodu; zupełnie tak, jak gdyby przy pomocy takiego ustawienia swojego ciała pragnęła odnaleźć równowagę, której tak bardzo brakowało jej we wnętrzu rozkołatanego serca. – Od dnia, w którym wyjechałeś, pisałam niemal codziennie. Nawet kiedy przestałam otrzymywać odpowiedzi, wciąż to robiłam. Przez blisko rok. Każdego dnia pisałam chociaż kilka krótkich zdań – dodała po krótkiej pauzie, wspomnieniami powracając do wszystkich tych chwil, w których pochylała się nad blatem biurka albo gdy, siedząc na plaży, musiała walczyć z rozwiewanymi przez wiatr kartkami, albo wtedy, kiedy w parku zajmowała swoją ulubioną ławkę pod ogromnym drzewem, skrywając się w cieniu przed gorącymi promieniami słońca i starając się przelać myśli na papier w towarzystwie rozbawionych, krzyczących dookoła dzieci.
– Niektóre pewnie dostałeś. Inne wróciły. Wiele z nich prawdopodobnie przepadło. – Nie ubolewała nad straconym w ten sposób atramentem, ale niewątpliwie nad czasem, który poświęciła, by podzielić się z nim swoją codziennością, przemyśleniami, uczuciami, które wyrażała mniej lub bardziej dosłownie w postaci słów, ale również dołączanych do wiadomości szkiców. W głębi serca bardzo pragnęła wierzyć, że jakimś cudem był w stanie je otrzymać, zapoznać się z treścią i może ze swego rodzaju nostalgią wrócić do dni, które spędził w towarzystwie młodziutkiej studentki sztuki; dziewczyny z wielkimi marzeniami i niezwykle otwartym sercem, które i dzisiaj zabiło mocniej - z tym tylko, że z powodów zupełnie innych niż wtedy.
– Zastanawiałam się, czy coś się stało, ale bardzo nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że może... – Nawet teraz pewne sformułowania nie były w stanie przejść jej przez gardło, dlatego zamilkła. Czuła się jak na spowiedzi, do której nie miała okazji się przygotować, a rachunek sumienia przygotowywany był na poczekaniu, w efekcie czego nijak nie potrafiła ładnie ująć tego, co czuła wtedy i co czuła aktualnie, gdy w końcu mogła zrzucić z barków ciążący na nich od lat ciężar. Poszukiwała ulgi, choć robiła to zdecydowanie na oślep i ze świadomością, że nie mogła liczyć na jego wsparcie. – A potem facet Cornelii wygadał się, że przecież nie tak dawno się widzieliście i że wszystko u ciebie w porządku – podsumowała, dopiero wtedy pozwalając sobie na to, by spojrzeć na stojącego tuż obok Ephraima. Wiele wysiłku musiała włożyć w to, by jej wzrok wyrażał daleko idącą obojętność, ale nie sprawiała wrażenia w pełni zadowolonej z ostatecznego efektu; niemal tak, jak gdyby czuła, że jej umiejętności aktorskie nie sięgały tak wysoko, a ona całą sobą zdradzała okrutną dla samej siebie prawdę o tym, że to wciąż bolało.
– Cieszę się, że nic ci nie jest. – Również i to nie zabrzmiało jak szczera radość związana z jego dobrym samopoczuciem i najwidoczniej szczęśliwym życiem, a wpleciony między poszczególne słowa jad raz jeszcze miał przypomnieć, że wystarczyłaby przecież jedna, krótka wiadomość o zwięzłej treści pokroju to koniec.
Rzadko reagowała tak gwałtownie. Od zawsze wierzyła w sprawczą moc spokojnej, składającej się z odpowiednio mocnych argumentów rozmowy i odnalezienia wspólnej płaszczyzny z rozmówcą. Poszukiwanie kompromisu było tym, co preferowała ponad donośnymi kłótniami, ale bywały momenty takie, jak te, kiedy typowo kobieca natura wygrywała z rozsądkiem, a urażona duma okazywała się silniejsza niż przeświadczenie, że minęło wiele lat, że wszystko było inne, że i n n i byli również oni. Nie miała prawa do złości, do wypominania mu czegokolwiek, do trzaśnięcia drzwiami samochodu, który miał bezpiecznie dowieźć ją do domu.
A jednak - stała tam, z miną sugerującą jawną dezaprobatę, z postawą, która niemal krzyczała, że podchodzenie do niej w tym momencie było aktywnością co najmniej lekkomyślną.
Milczała, gdy znalazł się obok. Ze wzrokiem skupionym na bliżej nieokreślonym, oddalonym od nich punkcie, biła się z myślami, podejmując kolejne próby ułożenia ich w spójną całość, dzięki której byłaby w stanie wydusić z siebie coś więcej niż tylko wiązankę przekleństw lub nieuzasadnionych, równie banalnych fraz, które na nim nie zrobiłyby wrażenia.
Na nim przecież nic nigdy nie robiło wrażenia i jak niczego na świecie Wyatt była pewna, że ta jedna rzecz we wszechświecie nie uległa zmianie.
– Pisałam do ciebie – wyznała niespodziewanie, dociskając pośladki do maski samochodu; zupełnie tak, jak gdyby przy pomocy takiego ustawienia swojego ciała pragnęła odnaleźć równowagę, której tak bardzo brakowało jej we wnętrzu rozkołatanego serca. – Od dnia, w którym wyjechałeś, pisałam niemal codziennie. Nawet kiedy przestałam otrzymywać odpowiedzi, wciąż to robiłam. Przez blisko rok. Każdego dnia pisałam chociaż kilka krótkich zdań – dodała po krótkiej pauzie, wspomnieniami powracając do wszystkich tych chwil, w których pochylała się nad blatem biurka albo gdy, siedząc na plaży, musiała walczyć z rozwiewanymi przez wiatr kartkami, albo wtedy, kiedy w parku zajmowała swoją ulubioną ławkę pod ogromnym drzewem, skrywając się w cieniu przed gorącymi promieniami słońca i starając się przelać myśli na papier w towarzystwie rozbawionych, krzyczących dookoła dzieci.
– Niektóre pewnie dostałeś. Inne wróciły. Wiele z nich prawdopodobnie przepadło. – Nie ubolewała nad straconym w ten sposób atramentem, ale niewątpliwie nad czasem, który poświęciła, by podzielić się z nim swoją codziennością, przemyśleniami, uczuciami, które wyrażała mniej lub bardziej dosłownie w postaci słów, ale również dołączanych do wiadomości szkiców. W głębi serca bardzo pragnęła wierzyć, że jakimś cudem był w stanie je otrzymać, zapoznać się z treścią i może ze swego rodzaju nostalgią wrócić do dni, które spędził w towarzystwie młodziutkiej studentki sztuki; dziewczyny z wielkimi marzeniami i niezwykle otwartym sercem, które i dzisiaj zabiło mocniej - z tym tylko, że z powodów zupełnie innych niż wtedy.
– Zastanawiałam się, czy coś się stało, ale bardzo nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że może... – Nawet teraz pewne sformułowania nie były w stanie przejść jej przez gardło, dlatego zamilkła. Czuła się jak na spowiedzi, do której nie miała okazji się przygotować, a rachunek sumienia przygotowywany był na poczekaniu, w efekcie czego nijak nie potrafiła ładnie ująć tego, co czuła wtedy i co czuła aktualnie, gdy w końcu mogła zrzucić z barków ciążący na nich od lat ciężar. Poszukiwała ulgi, choć robiła to zdecydowanie na oślep i ze świadomością, że nie mogła liczyć na jego wsparcie. – A potem facet Cornelii wygadał się, że przecież nie tak dawno się widzieliście i że wszystko u ciebie w porządku – podsumowała, dopiero wtedy pozwalając sobie na to, by spojrzeć na stojącego tuż obok Ephraima. Wiele wysiłku musiała włożyć w to, by jej wzrok wyrażał daleko idącą obojętność, ale nie sprawiała wrażenia w pełni zadowolonej z ostatecznego efektu; niemal tak, jak gdyby czuła, że jej umiejętności aktorskie nie sięgały tak wysoko, a ona całą sobą zdradzała okrutną dla samej siebie prawdę o tym, że to wciąż bolało.
– Cieszę się, że nic ci nie jest. – Również i to nie zabrzmiało jak szczera radość związana z jego dobrym samopoczuciem i najwidoczniej szczęśliwym życiem, a wpleciony między poszczególne słowa jad raz jeszcze miał przypomnieć, że wystarczyłaby przecież jedna, krótka wiadomość o zwięzłej treści pokroju to koniec.