and that's the thing about time, we cannot get it back
: 23 gru 2022, 00:43
007.
Burzowe chmury kłębiły się nad ich głowami, kiedy Larabel z niepotrzebną siłą zatrzaskiwała drzwi swojego auta. Wypuściła ciężko powietrze, jakby chciała zrzucić pewien balast ze swoich spiętych ramion, ale złość i ukryty pod nią żal na dobre zagnieździł się w jej klatce piersiowej.
W momencie, w którym matka wręczyła jej kopertę nieco już pożółkłą, pachnącą kurzem, na której widniało jej imię i nazwisko wypisane dobrze znanym jej charakterem pisma, zamarła. Czuła jak sztywnieją jej palce, jak krew uderza do policzków, malując je na czerwono. Nie powinna tak reagować, przecież to (czymkolwiek dla siebie byli) pozostawiła już w przeszłości. Przeszłości, w której dumnie wypinała pierś w mundurze, w której do tej samej piersi przyciskała karabin. Na kilka dni nawet odłożyła kopertę. Dała się ponieść świątecznym przygotowaniom; strojeniu trawnika, przyozdabianiu okna w dziecięcym pokoju Allie, robieniu bożonarodzeniowych zakupów, bo przecież prezenty same się nie zrobią. A mimo wszystko myśl o zamkniętej kopercie leżącej gdzieś na dnie szafy była niczym kamień w bucie. Dlatego ostatecznie ugięła się pod naporem ciekawości i otworzyła kopertę. Właściwie nie wiedziała czego mogła się spodziewać. Wpatrując się w gładką powierzchnię papieru powtarzała sobie, że przecież nic gorszego od zaproszenia na jego ślub nie mogło jej spotkać.
A jednak.
Każde następne słowo wydawało jej się jeszcze bardziej abstrakcyjne od poprzedniego. A głowę przepełniało milion myśli. Dlaczego właśnie teraz? Po co? Przecież mieli ruszyć naprzód, mieli zapomnieć. Złość wielu odcieni przejmowała kontrolę nad jej zachowaniem. Złość na niego - jak śmiał wchodzić teraz albo kiedykolwiek ponownie w jej życie. I to w taki sposób. I złość na samą siebie - przecież po sytuacji z Timothym obiecała sobie, że odkłada te sprawy na półkę, że skupia się na pracy i na swojej córce.
A jednak.
Stała teraz przy samochodzie, zaciskając usta w wąską linię i niemalże gniotąc kopertę - powód całego zamieszania - w dłoni. To były ostatnie chwile na to, aby odzyskała rezon, aby z powrotem wsiadła do tego samochodu i odjechała, próbując tak samo jak lata temu zamknąć ten rozdział i już do niego nie wracać.
A jednak.
Gdy przyozdobiona zarostem, znajoma twarz zamajaczyła na horyzoncie, oderwała się od samochodu i ruszyła w jego kierunku, a zaciskające się szczęki wyraźną linią zarysowały się na kobiecej twarzy otulonej burzą loków. - Co to ma znaczyć? - żadnego cześć, żadnego dobrze wyglądasz. Przecież nie po to tu przyszła, prawda? Nie chciała wspominać czasu, którego wspomnienie rozchodziło się goryczą w jej ustach. Niepowodzenia, które wciąż rzutowało na jej teraźniejszość, pomogło zakotwiczyć się niechcianej myśli głęboko w świadomości Lary. Że nie była warta jego poświęcenia, że brakowało jej czegoś. Że nie była wystarczająca. - Uważasz to za mało śmieszny żart? - oczekiwała wyjaśnień, o czym stanowiło jej zacięte spojrzenie i zdecydowany gest, który wcisnął mu kopertę, którą on sam adresował. Do niej.
franklin boughton
Burzowe chmury kłębiły się nad ich głowami, kiedy Larabel z niepotrzebną siłą zatrzaskiwała drzwi swojego auta. Wypuściła ciężko powietrze, jakby chciała zrzucić pewien balast ze swoich spiętych ramion, ale złość i ukryty pod nią żal na dobre zagnieździł się w jej klatce piersiowej.
W momencie, w którym matka wręczyła jej kopertę nieco już pożółkłą, pachnącą kurzem, na której widniało jej imię i nazwisko wypisane dobrze znanym jej charakterem pisma, zamarła. Czuła jak sztywnieją jej palce, jak krew uderza do policzków, malując je na czerwono. Nie powinna tak reagować, przecież to (czymkolwiek dla siebie byli) pozostawiła już w przeszłości. Przeszłości, w której dumnie wypinała pierś w mundurze, w której do tej samej piersi przyciskała karabin. Na kilka dni nawet odłożyła kopertę. Dała się ponieść świątecznym przygotowaniom; strojeniu trawnika, przyozdabianiu okna w dziecięcym pokoju Allie, robieniu bożonarodzeniowych zakupów, bo przecież prezenty same się nie zrobią. A mimo wszystko myśl o zamkniętej kopercie leżącej gdzieś na dnie szafy była niczym kamień w bucie. Dlatego ostatecznie ugięła się pod naporem ciekawości i otworzyła kopertę. Właściwie nie wiedziała czego mogła się spodziewać. Wpatrując się w gładką powierzchnię papieru powtarzała sobie, że przecież nic gorszego od zaproszenia na jego ślub nie mogło jej spotkać.
A jednak.
Każde następne słowo wydawało jej się jeszcze bardziej abstrakcyjne od poprzedniego. A głowę przepełniało milion myśli. Dlaczego właśnie teraz? Po co? Przecież mieli ruszyć naprzód, mieli zapomnieć. Złość wielu odcieni przejmowała kontrolę nad jej zachowaniem. Złość na niego - jak śmiał wchodzić teraz albo kiedykolwiek ponownie w jej życie. I to w taki sposób. I złość na samą siebie - przecież po sytuacji z Timothym obiecała sobie, że odkłada te sprawy na półkę, że skupia się na pracy i na swojej córce.
A jednak.
Stała teraz przy samochodzie, zaciskając usta w wąską linię i niemalże gniotąc kopertę - powód całego zamieszania - w dłoni. To były ostatnie chwile na to, aby odzyskała rezon, aby z powrotem wsiadła do tego samochodu i odjechała, próbując tak samo jak lata temu zamknąć ten rozdział i już do niego nie wracać.
A jednak.
Gdy przyozdobiona zarostem, znajoma twarz zamajaczyła na horyzoncie, oderwała się od samochodu i ruszyła w jego kierunku, a zaciskające się szczęki wyraźną linią zarysowały się na kobiecej twarzy otulonej burzą loków. - Co to ma znaczyć? - żadnego cześć, żadnego dobrze wyglądasz. Przecież nie po to tu przyszła, prawda? Nie chciała wspominać czasu, którego wspomnienie rozchodziło się goryczą w jej ustach. Niepowodzenia, które wciąż rzutowało na jej teraźniejszość, pomogło zakotwiczyć się niechcianej myśli głęboko w świadomości Lary. Że nie była warta jego poświęcenia, że brakowało jej czegoś. Że nie była wystarczająca. - Uważasz to za mało śmieszny żart? - oczekiwała wyjaśnień, o czym stanowiło jej zacięte spojrzenie i zdecydowany gest, który wcisnął mu kopertę, którą on sam adresował. Do niej.
franklin boughton