it's the season, love and understanding
: 18 gru 2022, 02:32
006.
Świąteczna atmosfera powoli zakradała się w każdy skrawek Lorne Bay, nie omijając również domu Lary i Allie. Chociaż bożonarodzeniowy rozgardiasz zaczął się w tym roku nieco później przez chorobę dziewczynki, teraz pełna energii przygotowywała się do wyjścia, puszczając w niepamięć te kilka bezsennych nocy, które matka spędziła przy jej łóżku. A Lara nie mogła się nie uśmiechać, kiedy widziała jak mała Allison z pełnym zaaferowaniem dobierała kreację na dzisiejsze wyjście.
- Mamo, ubieraj się! Mamy tyle do zrobienia! - zawołała, wywracając oczami w stronę Lary. Bo ona już przymierzała trzecią sukienkę, tym razem kupioną przez dziadków podczas jednego ze wspólnych popołudni, kiedy Larabel musiała zostać nieco dłużej na komisariacie.
Słowem - istny, świąteczny chaos, który nie miał ich opuścić do samego Bożego Narodzenia. I chociaż wcześnie zaczęły się szykować to Lara nieco nerwowo patrzyła na zegarek, kiedy jechała w stronę farm, gdzie umówili się na spotkanie z Ephraimem oraz jego dziećmi. Carnelian Land miało zapewnić im moc świątecznej zabawy na cały wieczór, a jednocześnie Lara mogła odhaczyć tam kupno sztucznej choinki z listy zakupów. Optymistycznie podchodziła do dzisiejszego wieczoru - oczywiście głównym tego powodem było polepszenie się samopoczucia dziewczynki, ale także fakt, że dzisiaj mieli spędzić czas w nieco większym gronie. Allie zdążyła się stęsknić za towarzystwem swojego kolegi, a i Lara nie musiała się specjalnie zmuszać do spędzania czasu w obecności Ephraima. W końcu wspominał, że czasem ciężko przyzwyczaić się do stałego lądu. Może takie miejsca jak jarmark sprawią, że Lorne Bay stanie się dla niego tym, czym stały się dla niej - bezpieczną przystanią. Miejscem, które kojarzy się z ciepłymi wspomnieniami, będące latarnią, która zawsze wyznaczy mu drogę do domu.
Postawiła auto na parkingu i dalszą drogę pokonały pieszo. Od samego przejścia nieco rozglądała się, szukając w tłumie znajomej twarzy, sprawdzając czy nie minęli się gdzieś w rzece napływających zewsząd mieszkańców Lorne Bay, którzy całymi rodzinami chcieli skorzystać z rodzinnej atmosfery proponowanej przez wspólne posiłki, ręcznie robione ozdoby oraz świąteczne piosenki grające w tle. Z zamyślenia wyrwało ją szarpnięcie dłoni. Ledwie odwróciła głowę w stronę córki, kiedy jej szczupła dłoń wyślizgnęła się z uścisku.
- Jace! - zawołała dziewczynka. W następnej chwili już biegła w stronę Jace'a oraz pana kapitana i najmłodszej z całego towarzystwa. - Dzień dobry, panie Burnett - powiedziała, kiedy ledwo co zatrzymała się przed jego nogami, zadzierając głowę ku górze, odrzucając przy tym burzę kręconych włosów. Te były znacznie jaśniejsze od niemalże czarnych loków mamy. - Cześć- kobieta zwróciła się do Ephraima, kiedy kilka sekund po swojej córce dotarła do Burnettów. Uśmiech nie schodził jej z ust od samego rana, miała wrażenie, że przykleił się do niej ust na stałe. Była to miła odmiana po kilku nieprzespanych nocach. Lubiła ten okres roku i widać to było w całej, wyprostowanej postawie Flemming. - Dzień dobry, Jace - zwróciła się w stronę chłopca zanim dzieciaki wdały się w poważne dyskusje, które z pewnością nie były przeznaczone dla uszu rodziców. Natomiast Lara skupiła się na dziewczynce, uważnie obserwując jej reakcje. Wiedziała, że dzieci mają różne podejście do obcych. Syn Ephraima znał już Larę, wielokrotnie mijali się podczas zajęć dodatkowych. Dla Liberty była kompletnie obcą osobą, co zresztą było widać w zachowaniu dziewczynki. Lara zerknęła jeszcze kontrolnie na Ephraima a potem ukucnęła i wyciągnęła dłoń w kierunku dwulatki. - Cześć - głos nie brzmiał naturalnie, był nieco zmodelowany, wręcz uśmiechnięty, jednocześnie wyciągnęła do niej dłoń, chociaż nawet nie oczekiwała, że dziewczynka faktycznie się nią zainteresuje. Zadarła głowę, przerzucając włosy do tyłu. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo - dodała.
Ephraim Burnett
Świąteczna atmosfera powoli zakradała się w każdy skrawek Lorne Bay, nie omijając również domu Lary i Allie. Chociaż bożonarodzeniowy rozgardiasz zaczął się w tym roku nieco później przez chorobę dziewczynki, teraz pełna energii przygotowywała się do wyjścia, puszczając w niepamięć te kilka bezsennych nocy, które matka spędziła przy jej łóżku. A Lara nie mogła się nie uśmiechać, kiedy widziała jak mała Allison z pełnym zaaferowaniem dobierała kreację na dzisiejsze wyjście.
- Mamo, ubieraj się! Mamy tyle do zrobienia! - zawołała, wywracając oczami w stronę Lary. Bo ona już przymierzała trzecią sukienkę, tym razem kupioną przez dziadków podczas jednego ze wspólnych popołudni, kiedy Larabel musiała zostać nieco dłużej na komisariacie.
Słowem - istny, świąteczny chaos, który nie miał ich opuścić do samego Bożego Narodzenia. I chociaż wcześnie zaczęły się szykować to Lara nieco nerwowo patrzyła na zegarek, kiedy jechała w stronę farm, gdzie umówili się na spotkanie z Ephraimem oraz jego dziećmi. Carnelian Land miało zapewnić im moc świątecznej zabawy na cały wieczór, a jednocześnie Lara mogła odhaczyć tam kupno sztucznej choinki z listy zakupów. Optymistycznie podchodziła do dzisiejszego wieczoru - oczywiście głównym tego powodem było polepszenie się samopoczucia dziewczynki, ale także fakt, że dzisiaj mieli spędzić czas w nieco większym gronie. Allie zdążyła się stęsknić za towarzystwem swojego kolegi, a i Lara nie musiała się specjalnie zmuszać do spędzania czasu w obecności Ephraima. W końcu wspominał, że czasem ciężko przyzwyczaić się do stałego lądu. Może takie miejsca jak jarmark sprawią, że Lorne Bay stanie się dla niego tym, czym stały się dla niej - bezpieczną przystanią. Miejscem, które kojarzy się z ciepłymi wspomnieniami, będące latarnią, która zawsze wyznaczy mu drogę do domu.
Postawiła auto na parkingu i dalszą drogę pokonały pieszo. Od samego przejścia nieco rozglądała się, szukając w tłumie znajomej twarzy, sprawdzając czy nie minęli się gdzieś w rzece napływających zewsząd mieszkańców Lorne Bay, którzy całymi rodzinami chcieli skorzystać z rodzinnej atmosfery proponowanej przez wspólne posiłki, ręcznie robione ozdoby oraz świąteczne piosenki grające w tle. Z zamyślenia wyrwało ją szarpnięcie dłoni. Ledwie odwróciła głowę w stronę córki, kiedy jej szczupła dłoń wyślizgnęła się z uścisku.
- Jace! - zawołała dziewczynka. W następnej chwili już biegła w stronę Jace'a oraz pana kapitana i najmłodszej z całego towarzystwa. - Dzień dobry, panie Burnett - powiedziała, kiedy ledwo co zatrzymała się przed jego nogami, zadzierając głowę ku górze, odrzucając przy tym burzę kręconych włosów. Te były znacznie jaśniejsze od niemalże czarnych loków mamy. - Cześć- kobieta zwróciła się do Ephraima, kiedy kilka sekund po swojej córce dotarła do Burnettów. Uśmiech nie schodził jej z ust od samego rana, miała wrażenie, że przykleił się do niej ust na stałe. Była to miła odmiana po kilku nieprzespanych nocach. Lubiła ten okres roku i widać to było w całej, wyprostowanej postawie Flemming. - Dzień dobry, Jace - zwróciła się w stronę chłopca zanim dzieciaki wdały się w poważne dyskusje, które z pewnością nie były przeznaczone dla uszu rodziców. Natomiast Lara skupiła się na dziewczynce, uważnie obserwując jej reakcje. Wiedziała, że dzieci mają różne podejście do obcych. Syn Ephraima znał już Larę, wielokrotnie mijali się podczas zajęć dodatkowych. Dla Liberty była kompletnie obcą osobą, co zresztą było widać w zachowaniu dziewczynki. Lara zerknęła jeszcze kontrolnie na Ephraima a potem ukucnęła i wyciągnęła dłoń w kierunku dwulatki. - Cześć - głos nie brzmiał naturalnie, był nieco zmodelowany, wręcz uśmiechnięty, jednocześnie wyciągnęła do niej dłoń, chociaż nawet nie oczekiwała, że dziewczynka faktycznie się nią zainteresuje. Zadarła głowę, przerzucając włosy do tyłu. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo - dodała.
Ephraim Burnett